12 lat po bitwie o Yavin, 12 miesięcy po zniszczeniu Caridy
Akademia Jedi, Yavin IV
Luke Skywalker siedział w Wielkiej Sali przed notesem elektronicznym, wręczonym mu przez Tionnę, i nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Kam, wiesz, co to jest? – spytał mężczyzny, który stał przed nim wraz z białowłosą Jedi, wyczuwając, że ich mistrz jest głęboko poruszony. Tionna też nie do końca wiedziała, o co może chodzić, bowiem nie miała czasu sprawdzić tego notesu wcześniej; zresztą nie uważała, żeby kryło się w nim coś ważnego.
Jak widać, myliła się.
- Nie mam pojęcia. – odparł Kam Solusar.
- To posłuchaj. – rzekł Luke, odwracając notes w ich stronę i uruchamiając odtwarzacz zapisanych w nim informacji. Pomimo wieku, notes przemówił głosem zaskakująco czystym i mało zniekształconym:
- Nazywam się Mace Windu i jestem mistrzem Jedi. A ten notes zawiera największą tajemnicę Zakonu...
12 lat po bitwie o Yavin, 11 miesięcy po zniszczeniu Caridy
Posiadłość Kaerobaniego, Rathalay
Handlarz Crutto, Toydarianin, który oprowadzał Tionnę po posiadłości Kaerobaniego, był uosobieniem chciwości, wymieszanej ze służalczością. Latał dookoła historyczki Jedi, wciąż uśmiechając się przymilnie i zachwalając zbiory byłego właściciela miejsca, w którym się znajdowali. Trzeba było dodać, że imponujące zbiory.
- A więc gdy Kaerobani zmarł dwa lata temu na zawał serca, ja zaopiekowałem się jego kolekcją. – ciągnął Crutto, patrząc chciwie na Tionnę. – Normalnie uznałbym ją za bezcenną i nawet nie wystawiał na pokaz, ale dla dobra nauki myślę, że mogę spieniężyć część zbiorów naukowcom Nowej Republiki.
- Cieszy mnie to niezmiernie. – odparła białowłosa Jedi. – Obawiam się jednak, że nie mam wiele do zaoferowania. Fundusz naukowy jest bardzo skromny...
- Nie szkodzi, dogadamy się. – zapewnił Crutto, bujając się w powietrzu. – Na początek może kilka holoksiążek z okresu Starej Republiki... – mruknął, zdejmując z pobliskiego regału parę datakart. – Ile jest pani w stanie za to zaoferować?
- Hmmm... półtora tysiąca kredytów... – odparła Tionna, patrząc na trzymane przez Toydarianina holoksiążki. Już na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że musiały pochodzić z Archiwów Jedi.
Crutto chrząknął, a chciwe błski w jego oczach zamieniły się w sztylety.
- Droga pani – zaczął. – za takie pieniądze może pani co najwyżej dostać wyczerpane ogniwo energetyczne! Nie docenia pani wartości tych zbiorów...
- Ależ doceniam! – żachnęła się Tionna. – Ale nie mam więcej pieniędzy...
- No to mogę pani dać co najwyżej ten stary notes. – warknął Toydarianin, ściągając z dolnej półki archaiczny notes elektroniczny. – I tak będę na tym stratny!
- No cóż... – zaczęła Tionna.
- To bierze pani, czy nie?
- Biorę. – westchnęła historyczka.
35 miesiąc Galaktycznej Wojny Domowej
Kryjówka Jedi, Toola
Odwalenie głazu było dziecinną igraszką w porównaniu z nakładem sił i środków, jakie trzeba było poświęcić, by odnaleźć tę kryjówkę. Szczególnie, że zajęli się tym dwaj Yuzzemowie. Do prac fizycznych, niewymagających myślenia, byli oni wręcz niezastąpieni. I stosunkowo wygodni, bo wiele nie wymagali.
Co innego tabuny informatorów, szpiegów, detektywów, archeologów i historyków, które trzeba było wynająć, opłacić albo zastraszyć, żeby poznać lokalizację chociaż takiej najmniejszej, najbardziej zapyziałej kryjówki Jedi, jak ta tutaj, na Tooli. Trzeba było nie tylko zapłacić za informacje, ale również wyłożyć drugie tyle na gwarancję milczenia informatorów. W czasach Imperium przesadne interesowanie się Jedi nie należało do bezpiecznych zajęć.
Ale czego się nie robi dla pasji.
A pasją Kaerobaniego były relikty przeszłości. Szczególnie relikty Jedi.
Gdy wynajęci przez niego Yuzzemowie odwalili w końcu głaz, zasłaniający wejście do kryjówki, Kaerobani strząsnął płatki śniegu z czubka swojego kaptura i kazał wynajętym przez siebie najemnikom wskoczyć do środka, by przeszukać każdy kąt i zebrać wszystko, co mogło mieć jakąś wartość. Sam natomiast wsiadł do krytego śmigacza i – grzejąc dłonie – oczekiwał powrotu swoich ludzi ze znalezionymi skarbami.
Po chwili miał się przekonać, że „skarby” to zbyt duże słowo.
Kilka zabawek, notatek, parę holoksiążek i jakiś notes elektroniczny.
Nic, co byłoby warte fortuny włożonej w poszukiwania tej skrytki. I nic, co rekompensowałoby ryzyko.
Kaerobani zacisnął szczęki w niebezpodstawnej irytacji. Żeby pozwolić sobie na kolejną operację taką, jak ta, będzie musiał dogadywać się z Czarnym Słońcem i z Jabbą, negocjować z Mazzicem i nie wiadomo z kim jeszcze, i może po roku uzbiera na następną wyprawę. Ale jeśli jej owoce miałyby być równie mizerne, to poszukiwanie kolejnych śladów Jedi po prostu się nie opłacało. Nawet w kategoriach pasji.
Może warto sobie znaleźć inne hobby...
Trzy lata po proklamacji Imperium
Kryjówka Jedi, Toola
- Dlaczego akurat tutaj? – Drake Lo’gaan, opatulony w ciepłą, wełnianą odzież termiczną, stał w wejściu do niewielkiej groty, służącej jakimś Jedi za kryjówkę jeszcze nie wcześniej, niż pół roku temu. Widać jednak było, że opuścili ją bardzo szybko, chociaż nic nie zdradzało, jakoby ktokolwiek tutaj po nich przyszedł.
Można było sądzić, że miejsce to jest względnie bezpieczne.
Drake miał jednak złe przeczucia.
- Być może wśród tych Jedi był mistrz K’kruhk.- odparła Ekria, młoda, wysoka niebieskowłosa dziewczyna w czarnym płaszczu, chowając właśnie po kątach kolejne pakunki z różnymi pamiątkami po Zakonie, jakie udało im się zebrać przez trzy lata tułaczki. – A on może znać Toolę, jak nikt inny.
- Jeśli jeszcze żyje. – mruknął z przekąsem Drake.
- Żyje. – zapewniła go Ekria, nie przerywając pracy. – Niełatwo go zabić. Nawet generał Grievous nie zdołał tego dokonać.
- Vader to nie Grievous. – odparł Lo’gaan, a przez jego twarz przemknął cień.
- Być może, ale nie zmienia to faktu, że nie znalazł ich tutaj.
- I dlatego chcesz pozostawić wszystko, co do tej pory ocalało, na tym zapomnianym przez Moc pustkowiu? – spytał Drake, spoglądając na szalejącą na zewnątrz śnieżycę.
- Posłuchaj mnie raz kiedyś – Ekria oderwała się od swojej roboty i spojrzała chłodno na Lo’gaana. – jeśli nasza misja się nie powiedzie, ważne jest, aby cokolwiek po Jedi ocalało. Słyszysz? Cokolwiek. Nie wiemy, czy mistrz K’kruhk jeszcze żyje, ale dla dobra wszystkich powinniśmy zaryzykować. – wróciła do przekładania zabawek ćwiczebnych Jedi, holoksiążek oraz innych przedmiotów codziennego użytku do jednego ze schowków.
- To też zamierzasz schować? – obruszył się Drake, widząc, iż wkłada do skrytki jakiś notes elektroniczny. – Jeszcze nie skończyłem tego studiować...
- Nawet nie zacząłeś. – odbiła piłeczkę Ekria. – A innym się może przydać.
- No dobra. – westchnął Lo’gaan, zrezygnowany. – Ale wrócimy po to, prawda?
Ekria pozwoliła sobie na pełen niepokoju uśmiech.
- Oczywiście.
Rok po proklamacji Imperium
Dolne poziomy Coruscant
- Czy masz to, o co prosiłam, Onibaldzie? – spytała Ekria. Chociaż spojrzenie miała ciepłe i łagodne, jej gładka twarz zdawała się ściągać w sztywnym grymasie.
- Prawie wszystko. – odparł Daykim, krzątając się po norze, jaką sobie wykopał wśród gruzów i odpadów dolnych poziomów Coruscant. Jego skóra była blada i wypłowiała, a włosy długie, siwe i zaniedbane, co było rezultatem permamentnego przebywania na dolnych poziomach, ale oczy nie straciły jeszcze sprytnego blasku. – Nie znalazłem nigdzie co prawda tych konwerterów szyfrujących, a plazmowy dekoder optyczny jest chyba zepsuty, ale resztę mam.
Mówiąc to rzucał na słabo oświetlony, zniszczony blat stołu kolejne urządzenia, szpile programujące, powyginane nadajniki i inny sprzęt slicerski nie pierwszej jakości. Młoda kobieta zaczęła przeglądać te klamoty, biorąc do ręki to i owo.
- Modulator sygnałów namierzających sam zmontowałeś. – mruknęła, i nie było to pytanie.
- Ależ Ekrio, jakbym śmiał ci... – zaczął Onibald, ale jedno spojrzenie na młodą kobietę wystarczyło, żeby zaniechał bezcelowych wymówek. Zamiast tego wyszczerzył zęby w zjedzonym przez szkorbut uśmiechu.
- Wiesz, że jeśli to by nie zadziałało, znalazłabym się w ogromnych tarapatach? – zaczęła cicho Ekria, a jej wzrok stał się chłodniejszy. – Przy szalonych pomysłach Drake’a nie mogę sobie pozwolić na najmniejsze ryzyko. Imperium ma coraz lepszych szperaczy sieci.
- Na pewno ci nie dorównują, Ekrio. – rzekł z przekonaniem Daykim swoim wystudiowanym jeszcze w czasach bankierskich, przymilnym głosem.
- To prawda. – przez twarz Ekrii przemknął cień uśmiechu. – Ale nie mogę ryzykować. Nie wezmę tego.
- Czemu nie? – uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Onibalda. Jeśli ona tego nie weźmie, myślał gorączkowo, to pewnie też nie zechce za to zapłacić. – Przecież na pewno byś sobie dała radę z naprawą, jakby coś poszło nie tak... jesteś przecież zdolna...
- Wątpię, czy to w ogóle ruszy. – przerwała mu dziewczyna, trącając dłonią prowizoryczny modulator na stole. – Przykro mi, ale nie chcę tego.
- To może chociaż coś innego... – rzucił gorączkowo Onibald, grzebiąc spontanicznie w stercie śmieci, jaką zebrał przez rok wygnania. Musiało tutaj być coś, co by się jej przydało. Nie mógł pozwolić sobie na stratę takiej klientki...
Nagle wpadł mu w oczy stary, ale ciągle sprawny notes elektroniczny. Tknięty impulsem wyciągnął go i odmuchał z kurzu. Wciąż wyglądał nieźle.
- Co powiesz, jakbym do tego szmelcu dorzucił jeszcze ten notesik? – zapytał. – W przeciwieństwie do reszty jest nieużywany, wręcz nowiutki. I ciągle sprawny.
Ekrię coś ukłuło, albowiem chociaż wszystkie notesy wyglądały z reguły tak samo, ten miał coś, co zwróciło jej uwagę. Był inny, i dałaby sobie głowę uciąć, że już go gdzieś kiedyś widziała. A miała pamięć do takich szczegółów.
Inna galaktyka, inny czas...
- Wezmę to. – zdecydowała, kładąc na stole trzymaną pod płaszczem, niewielką skrzynkę i zgarniając fanty, które wyhandlowała od Onibalda. Ten tymczasem podał jej notes elektroniczny i – nie zastanawiając się specjalnie nad tym, dlaczego ten w zasadzie nic nie znaczący przyrząd wywołał u Ekrii zmianę decyzji – zaraz sprawdził zawartość skrzynki.
Leki na rozedmę płuc, krople do oczu, plastry z bactą i racje żywnościowe... wszystko było.
- Złota z ciebie dziewczyna. – powiedział uradowany Daykim. – Jesteś nieoceniona.
- Wiem. – mruknęła dziewczyna, kierując się już ku wyjściu. – Jakby co, nie było mnie tu.
- Oczywiście. – rzucił za nią uszczęśliwiony Onibald. – Pozdrów Drake’a i Zondera!
Miesiąc po proklamacji Imperium
Dolne poziomy Coruscant
Onibald Daykim nie miał powodów do radości w życiu. Przez głupi błąd, jakiego dopuścił się parę dni wcześniej, zmuszony był uciekać z domu, opuścić rodzinę i dobytek, skazać się na wygnanie, by ich nie narażać. Wiedział doskonale, że jest skończony jako bankier, jako obywatel Imperium, nawet jako człowiek. Słyszał, że szturmowcy-klony dostali cichy rozkaz uważania na niego, i jak tylko się pojawi na ulicach – zabicia. A to wszystko przez jeden błąd w rachunkach... Oczywiście jego sprawa nie dotarła do opinii publicznej, ale czym była opinia publiczna w czasach, w których Armia kontrolowała HoloNet?
Onibald był zatem zmuszony do rozpoczęcia życia w podziemiu, wśród mętów i zbirów, a może nawet jeszcze niżej. Służby porządkowe Imperium coraz bardziej naciskały na tak zwany margines społeczny, eliminując go z ulic w ten czy inny sposób. Utrudniało to znacznie pozyskanie jakichkolwiek środków do życia; żebractwo odpadało w zupełności, a przeszukiwanie miejskich zakładów utylizacji śmieci stało się mocno problematyczne. Wychodzenie na górne poziomy Coruscant przestało też być opłacalne i dodatkowo wiązało się z coraz większym ryzykiem zastrzelenia. A ta perspektywa bardzo się Onibaldowi nie podobała.
Trzymał się więc dolnych poziomów i powstających tam dzikich śmietnisk, licząc na resztki jedzenia, ubrań, jakieś przedmioty codziennego użytku albo od święta ogniwa zasilające, niezbędne do działania prętów jarzeniowych. Na dolnych poziomach Coruscant było bardzo ciemno, a służby miejskie nie zwykły dbać o oświetlenie tej części miasta. W ogóle niewielu zaliczało ją jeszcze do miasta.
Tak przekopując kolejny zsyp na śmieci, zbierający przypadkowe odpadki z jednej z bocznych dzielnic Imperial City, wynalazł zniszczoną kurtkę z obdartymi rękawami, kilka puszek po stymherbacie, worek sprzątacza, ale co zwróciło jego szczególną uwagę, to fakt, iż dostrzegł tam prawie nowy, a na pewno ledwie używany, notes elektroniczny. Jeszcze żywe, bankierskie nawyki, kazały mu dokładnie obejrzeć to cacko (a przynajmniej cacko jak na standardy dolnych poziomów). Z nadzieją, że może się jeszcze kiedyś przydać – albo w ostateczności da się sprzedać – wsunął go do swojego wora i ruszył grzebać dalej.
Pierwsza noc po proklamacji Imperium
Ulice świeżo nazwanego Imperial City, Coruscant
Nick Rostu patrzył nieprzytomnie na notes elektroniczny, nie bardzo wiedząc, o co chodzi i kim był mężczyzna, który w tak zagadkowy sposób mu to wręczył. Urządzenie nie wyglądało groźnie, nie było też szczególnie podejrzane... ale doświadczenia z Haruun Kal nauczyły Nicka, że właśnie takim przedmiotom nie należy ufać. Być może całe to spotkanie było zaaranżowane przez świeżo mianowany Wywiad Imperialny? Wszak Nicka nie było na zwołanym na dzisiaj spotkaniu oficerów Floty; gdy tylko dowiedział się, że jego stary przyjaciel, Mace Windu, jest oskarżony o zdradę stanu, Rostu wycofał się ze służby, by w razie czego móc zniknąć w podziemiu.
A tutaj nagle ktoś wyjawia jego nazwisko ot tak, na ulicy.
Nick rozejrzał się podejrzliwie, ale jedyne, co zauważył, to zbliżający się patrol szturmowców-klonów. Może to jakaś próba, zaaranżowana przez Wywiad, aby go wywabić? Może fakt, że to dzięki Mace’owi został wkręcony w struktury wojskowe Wielkiej Armii Republiki, teraz go dyskredytował? A może po prostu w notesie był nadajnik, który miał ułatwić Wywiadowi ewentualne jego namierzenie?
Za duże ryzyko, zdecydował Nick, wciąż obserwując nadciągający z naprzeciwka patrol szturmowców. Po pierwsze zadbać o swoją skórę, dopiero potem troszczyć się o tajemnicze notesy.
I z taką myślą rozejrzał się, czy nikt nie patrzy, by następnie wyrzucić notes za balustradę, schować ręce w kieszenie i ruszyć w swoją stronę.
36 miesiąc wojen klonów, dzień proklamacji Imperium
Okolice Świątyni Jedi, Coruscant
Carib Jinzler nie mógł uwierzyć, co za pech go spotkał. Jeszcze wczoraj odesłano cały personel cywilny do domów, a Świątynię Jedi zamknięto i ufortyfikowano. Nie było wyjaśnień, tylko stwierdzenie, że to dla bezpieczeństwa wszystkich pracowników. Później widział już tylko dym, zasnuwający niebo od strony Świątyni, i żadnych komunikatów, żadnych informacji, nic. Kiedy więc następnego ranka Carib pełen niepokoju poleciał w stronę swojego miejsca pracy, by sprawdzić, co się stało, było dla niego skrajnym zaskoczeniem to, co zobaczył.
A zobaczył gorejące ściany Świątyni, kordony szturmowców-klonów, pilnujące okolic i oddalające każdego, kto za bardzo zbliżył się do placu świątynnego, a wszelkie wejścia i wyjścia do budynku szczelnie zaryglowane.
W HoloNecie wciąż powtarzano komunikat o nieudanym zamachu stanu, jakiego chcieli dopuścić się Jedi pod wodzą Mace’a Windu.
W jednej sekundzie Carib Jinzler stracił radość życia, jego sens, swoje marzenia i wiarę w cokolwiek w tej galaktyce. No i pracę.
Nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić, Carib Jinzler włóczył się do późna po okolicy, pełen sprzecznych uczuć i niepewności, poczucia krzywdy i oburzenia, wściekłości i rozpaczy. W zamach stanu Jedi nie wierzył ani przez chwilę. Coś tutaj było nie tak. Wyjął z podręcznej torby notes elektroniczny, który dostał od Mace’a Windu; nie, ten człowiek na pewno nie dokonałby zamachu. Nie mógłby...
„Wszyscy Jedi będą wytropieni i wyeliminowani!” – powtarzał w głośnikach nowy Imperator. Carib Jinzler był teraz niemal całkowicie przekonany, że nikt mu się nie przyzna, że jest Jedi.
Nagle jednak nadzieja na chwilę w nim odżyła, gdy zobaczył przy pobliskiej balustradzie pewną postać, młodego, ciemnoskórego mężczyznę spoglądającego na przelatujące poniżej śmigacze. Mimo później pory rozpoznał go od razu; miał niezłą pamięć do twarzy. A tę twarz już kiedyś widział, w Świątyni. Dawno temu... młody człowiek był wtedy jeszcze młodszy, bardziej żywiołowy, miał dłuższe włosy i zwykł paradować w mundurze Wielkiej Armii Republiki, w stopniu majora. Często rozmawiał z mistrzem Windu.
Nazywał się Nick Rostu.
Carib wiedział już, co ma zrobić. Wojny klonów dobiegły końca, przynajmniej na to wyglądało, ale Jedi też już nie było. Ktoś jednak powinien dostać notes, który miał takie znaczenie dla Mace’a Windu. Ktoś, kto będzie wiedział, co z nim zrobić.
Ktoś, kto jest przyjacielem Jedi.
- Majorze Rostu – mruknął Jinzler, kiedy znalazł się obok czarnoskórego mężczyzny – to dla pana.
Szybkim ruchem wręczył zaskoczonemu Nickowi Rostu notes elektroniczny i z poczuciem ostatniego, dobrze spełnionego obowiązku zniknął w pobliskiej alejce.
18 miesiąc wojen klonów, okres bitwy o Zaadję
Kwatery personelu Świątyni Jedi, Coruscant
Carib, jak jego rodzice i większość rodzeństwa, uważał za zaszczyt, że może pracować w Świątyni Jedi, doglądać i reperować droidy, wykonywać niezbędne naprawy. Świątynia Jedi była kompleksem na tyle rozbudowanym, iż pilnowanie, aby wszystko tam dobrze funkcjonowało, należało do iście karkołomnych zadań. Carib wiedział doskonale, że gdyby nie te tabuny personelu cywilnego Świątyni, Jedi w ogóle nie byliby w stanie prowadzić działań wojennych.
I chociaż nigdy się do tego głośno nie przyznał, czuł z tego powodu niejaką dumę.
Dumę, że na swój sposób przyczynia się do zwycięstwa Republiki w wojnach klonów.
Z takim nastawieniem wstawał codziennie rano i pędził do Świątyni, tam spotykał się z kolegami z personelu i wspólnie czekali na odprawę, by potem rozejść się do swoich zadań i wykonywać je najlepiej, jak tylko potrafili. Wiedzieli, że to bardzo ważne. I chociaż entuzjazm Cariba nie był taki sam u wszystkich pracowników cywilnych Świątyni, to jednak wszyscy zdawali sobie sprawę z odpowiedzialności swoich funkcji.
Jedi z reguły nie zwracali uwagi na personel cywilny. Mieli ważniejsze sprawy na głowie, a od wybuchu wojen klonów właściwie bez przerwy też pełne ręce roboty. Dlatego Carib Jinzler bardzo się zdziwił, kiedy zobaczył w korytarzach kwater personelu pomocniczego jednego z Jedi. I to nie byle jakiego.
To był sam Mace Windu.
Carib widział go może dwa razy, ale zawsze z daleka i nigdy nie był w stanie przekonać się na własne oczy, czy legendy o tym wielkim mistrzu Jedi chociaż w połowie pokrywają się z prawdą. Teraz jednak miał okazję się mu przyjrzeć. Rzeczywiście, był wysoki i doskonale umięśniony, a jego jakby wyciosana z kamienia twarz, zarazem surowa i łagodna, zdradzała ogromną mądrość i jeszcze większą siłę. Tak przyglądając mu się, Carib Jinzler odkrył, że opisy w legendach bardzo krzywdzą prawdę o tym człowieku.
By potem ze zdumieniem stwierdzić, że Mace Windu z wzajemnością wpatruje się w niego.
- W... w czymś mogę pomóc, sir? – wyjąkał po dłuższej chwili.
- Właściwie to tak.- odparł Windu głębokim, czystym tonem. – Jak się nazywasz?
- Carib Jinzler, sir. – powiedział Carib, czując niejaką dumę, że sam Mace Windu zapytał go o imię.
- Jinzler? – Mace uniósł brew.
- Moja siostra, Lorana, jest Jedi.- wyjaśnił pospiesznie Carib. – Wyruszyła na wyprawę międzygalaktyczną sześć i pół roku temu.
- Zgadza się. – mruknął Mace, jakby dopiero teraz kojarząc tę osobę. – Powiedz mi, Caribie, jak dobrze znasz Jedi?
- Bardzo dobrze! – rzucił gorliwie Jinzler. – Znam niemal wszystkich... tak często mijałem ich w korytarzach...
- To znakomicie. – przerwał mu Windu, podając mu notes elektroniczny. – Teraz posłuchaj mnie uważnie. Chcę, abyś zachował ten notes i po zakończeniu wojny przekazał go pierwszemu Jedi, jakiego spotkasz. Rozumiesz?
- Jasno i wyraźnie, sir. – zapewnił Carib, potrząsając energicznie głową.
- To dobrze. – Mace poklepał go po ramieniu i ruszył przed siebie. – A teraz wracaj do swoich obowiązków.
- Tak jest, sir. – powiedział Carib, wpatrując się w notes elektroniczny i nie mogąc uwierzyć, co za szczęście go właśnie spotkało.
18 miesiąc wojen klonów, 3 tygodnie po bitwie o Nową Holsticę
Sala Tysiąca Fontann, Świątynia Jedi, Coruscant,
Nic nie szło dobrze. Armie Separatystów koncentrowały się na odległej planecie Zaadja, która była węzłem nadprzestrzennym dla dość rozległych obszarów Zewnętrznych Rubieży. Republika poniosła ogromne straty na Null oraz na Nowej Holsticy i zmuszona została do rozciągnięcia linii w okolicach Thustry, a porażka na Merson była zbyt spektakularna, by można było przejść koło niej obojętnie. Dodatkowo nad wszystkim wisiało widmo walk na Drongarze i wciąż bolesna strata Jabiimu. Wiele prominentnych istot zginęło, inne wciąż walczyły, los jeszcze innych pozostawał nieznany. W tych mrocznych czasach Republika mogła liczyć wyłącznie na siebie.
I na Jedi.
Mace Windu siedział na jednej z szerokich, marmurowych ław, ustawionych wokół licznych fontann, wypełniających szumiące wodą pomieszczenie. Siedział i czytał kolejne raporty, czy to z misji na Stacji Kreish, czy oblężenia Yaga Minor, czy też z zasadzki na Jedi, jaką generał Grievous przygotował w okolicach Manaanu. Tu zginęło tylu a tylu żołnierzy, tam straty wyniosły siedemdziesiąt pięć procent stanu, a gdzieś indziej utrata zaplecza logistycznego zmusiła oddziały klonów do odwrotu. Z zasadzki Grievousa ocalała tylko Vima-Da-Boda.
Mace westchnął ciężko i odłożył notes elektroniczny. No właśnie. Coraz więcej Jedi przechodziło na ciemną stronę, a jeszcze więcej wracało z wojny... zmienionych. Bardziej surowych, poważniejszych, ponurych. Wojna zmieniała ich, często zmieniała nieodwracalnie. Mace Windu nie mógł się oprzeć wrażeniu, że i on się zmienił.
Chociaż wcale mu się to nie podobało.
Pomyślał o Depie. O Quinlanie i Sorze. O coraz dłuższej liście tych wszystkich, którzy stąpali po cienkiej linii między światłem a mrokiem.
I którzy spadli.
Czyżby cały Zakon Jedi czekała klęska?
Nie, Mace Windu szybko strząsnął z siebie ponure myśli. Zakon istniał od bez mała dwudziestu pięciu tysięcy lat, a od niecałych czterech tysięcy trwał stale i niezmiennie. Szalejący od półtora roku konflikt to za mało, by go zniszczyć. Prawda?
Jedno było pewne: ostatnia afera z Karmazynową Novą, chociaż zakończona w sposób pozytywny dla Zakonu, udowodniła, co miała udowodnić: żaden Jedi nie był już bezpieczny w galaktyce.
Nawet on.
Nawet Mace Windu.
Nie chodziło o śmierć czy strach przed nią; czarnoskóry Jedi już dawno doszedł do pokoju z samym sobą. Nie chodziło też o jego rolę w Zakonie; bez wątpienia Plo Koon, a może nawet Obi-Wan Kenobi doskonale by go zastąpili. Nie, jemu chodziło o coś więcej. O coś wyjątkowego i jedynego, skarb Jedi znany tylko nielicznym. Teraz, kiedy Mace był może jedyną dostępną istotą znającą ten sekret, musiał zadbać o jego przetrwanie.
Na wypadek, gdyby upadł.
Na wypadek, gdyby Zakon upadł.
Dotknął swojego notesu elektronicznego, specjalnie na swoje życzenie tak zmodyfikowanego, żeby reagował tylko na istoty władające Mocą. Podobny mechanizm istniał w holokronach i Mace uważał to za wystarczające zabezpieczenie. A to, co chciał teraz nagrać, musiało być zabezpieczone. Bez względu na wszystko.
Westchnął jeszcze raz, upewnił się, że rejestrator obrazów dołączony do notesu działa, po czym rozpoczął nagrywanie:
- Nazywam się Mace Windu i jestem mistrzem Jedi. A ten notes zawiera największą tajemnicę Zakonu, jego ostateczną broń. Zawiera wiedzę o mojej własnej dumie, moim dziecku. Zapisałem w nim wszystkie informacje o wymyślonej przeze mnie technice walki na miecze świetlne.
Nazwałem ją Vaapad.
Akademia Jedi, Yavin IV
Luke Skywalker siedział w Wielkiej Sali przed notesem elektronicznym, wręczonym mu przez Tionnę, i nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Kam, wiesz, co to jest? – spytał mężczyzny, który stał przed nim wraz z białowłosą Jedi, wyczuwając, że ich mistrz jest głęboko poruszony. Tionna też nie do końca wiedziała, o co może chodzić, bowiem nie miała czasu sprawdzić tego notesu wcześniej; zresztą nie uważała, żeby kryło się w nim coś ważnego.
Jak widać, myliła się.
- Nie mam pojęcia. – odparł Kam Solusar.
- To posłuchaj. – rzekł Luke, odwracając notes w ich stronę i uruchamiając odtwarzacz zapisanych w nim informacji. Pomimo wieku, notes przemówił głosem zaskakująco czystym i mało zniekształconym:
- Nazywam się Mace Windu i jestem mistrzem Jedi. A ten notes zawiera największą tajemnicę Zakonu...
12 lat po bitwie o Yavin, 11 miesięcy po zniszczeniu Caridy
Posiadłość Kaerobaniego, Rathalay
Handlarz Crutto, Toydarianin, który oprowadzał Tionnę po posiadłości Kaerobaniego, był uosobieniem chciwości, wymieszanej ze służalczością. Latał dookoła historyczki Jedi, wciąż uśmiechając się przymilnie i zachwalając zbiory byłego właściciela miejsca, w którym się znajdowali. Trzeba było dodać, że imponujące zbiory.
- A więc gdy Kaerobani zmarł dwa lata temu na zawał serca, ja zaopiekowałem się jego kolekcją. – ciągnął Crutto, patrząc chciwie na Tionnę. – Normalnie uznałbym ją za bezcenną i nawet nie wystawiał na pokaz, ale dla dobra nauki myślę, że mogę spieniężyć część zbiorów naukowcom Nowej Republiki.
- Cieszy mnie to niezmiernie. – odparła białowłosa Jedi. – Obawiam się jednak, że nie mam wiele do zaoferowania. Fundusz naukowy jest bardzo skromny...
- Nie szkodzi, dogadamy się. – zapewnił Crutto, bujając się w powietrzu. – Na początek może kilka holoksiążek z okresu Starej Republiki... – mruknął, zdejmując z pobliskiego regału parę datakart. – Ile jest pani w stanie za to zaoferować?
- Hmmm... półtora tysiąca kredytów... – odparła Tionna, patrząc na trzymane przez Toydarianina holoksiążki. Już na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że musiały pochodzić z Archiwów Jedi.
Crutto chrząknął, a chciwe błski w jego oczach zamieniły się w sztylety.
- Droga pani – zaczął. – za takie pieniądze może pani co najwyżej dostać wyczerpane ogniwo energetyczne! Nie docenia pani wartości tych zbiorów...
- Ależ doceniam! – żachnęła się Tionna. – Ale nie mam więcej pieniędzy...
- No to mogę pani dać co najwyżej ten stary notes. – warknął Toydarianin, ściągając z dolnej półki archaiczny notes elektroniczny. – I tak będę na tym stratny!
- No cóż... – zaczęła Tionna.
- To bierze pani, czy nie?
- Biorę. – westchnęła historyczka.
35 miesiąc Galaktycznej Wojny Domowej
Kryjówka Jedi, Toola
Odwalenie głazu było dziecinną igraszką w porównaniu z nakładem sił i środków, jakie trzeba było poświęcić, by odnaleźć tę kryjówkę. Szczególnie, że zajęli się tym dwaj Yuzzemowie. Do prac fizycznych, niewymagających myślenia, byli oni wręcz niezastąpieni. I stosunkowo wygodni, bo wiele nie wymagali.
Co innego tabuny informatorów, szpiegów, detektywów, archeologów i historyków, które trzeba było wynająć, opłacić albo zastraszyć, żeby poznać lokalizację chociaż takiej najmniejszej, najbardziej zapyziałej kryjówki Jedi, jak ta tutaj, na Tooli. Trzeba było nie tylko zapłacić za informacje, ale również wyłożyć drugie tyle na gwarancję milczenia informatorów. W czasach Imperium przesadne interesowanie się Jedi nie należało do bezpiecznych zajęć.
Ale czego się nie robi dla pasji.
A pasją Kaerobaniego były relikty przeszłości. Szczególnie relikty Jedi.
Gdy wynajęci przez niego Yuzzemowie odwalili w końcu głaz, zasłaniający wejście do kryjówki, Kaerobani strząsnął płatki śniegu z czubka swojego kaptura i kazał wynajętym przez siebie najemnikom wskoczyć do środka, by przeszukać każdy kąt i zebrać wszystko, co mogło mieć jakąś wartość. Sam natomiast wsiadł do krytego śmigacza i – grzejąc dłonie – oczekiwał powrotu swoich ludzi ze znalezionymi skarbami.
Po chwili miał się przekonać, że „skarby” to zbyt duże słowo.
Kilka zabawek, notatek, parę holoksiążek i jakiś notes elektroniczny.
Nic, co byłoby warte fortuny włożonej w poszukiwania tej skrytki. I nic, co rekompensowałoby ryzyko.
Kaerobani zacisnął szczęki w niebezpodstawnej irytacji. Żeby pozwolić sobie na kolejną operację taką, jak ta, będzie musiał dogadywać się z Czarnym Słońcem i z Jabbą, negocjować z Mazzicem i nie wiadomo z kim jeszcze, i może po roku uzbiera na następną wyprawę. Ale jeśli jej owoce miałyby być równie mizerne, to poszukiwanie kolejnych śladów Jedi po prostu się nie opłacało. Nawet w kategoriach pasji.
Może warto sobie znaleźć inne hobby...
Trzy lata po proklamacji Imperium
Kryjówka Jedi, Toola
- Dlaczego akurat tutaj? – Drake Lo’gaan, opatulony w ciepłą, wełnianą odzież termiczną, stał w wejściu do niewielkiej groty, służącej jakimś Jedi za kryjówkę jeszcze nie wcześniej, niż pół roku temu. Widać jednak było, że opuścili ją bardzo szybko, chociaż nic nie zdradzało, jakoby ktokolwiek tutaj po nich przyszedł.
Można było sądzić, że miejsce to jest względnie bezpieczne.
Drake miał jednak złe przeczucia.
- Być może wśród tych Jedi był mistrz K’kruhk.- odparła Ekria, młoda, wysoka niebieskowłosa dziewczyna w czarnym płaszczu, chowając właśnie po kątach kolejne pakunki z różnymi pamiątkami po Zakonie, jakie udało im się zebrać przez trzy lata tułaczki. – A on może znać Toolę, jak nikt inny.
- Jeśli jeszcze żyje. – mruknął z przekąsem Drake.
- Żyje. – zapewniła go Ekria, nie przerywając pracy. – Niełatwo go zabić. Nawet generał Grievous nie zdołał tego dokonać.
- Vader to nie Grievous. – odparł Lo’gaan, a przez jego twarz przemknął cień.
- Być może, ale nie zmienia to faktu, że nie znalazł ich tutaj.
- I dlatego chcesz pozostawić wszystko, co do tej pory ocalało, na tym zapomnianym przez Moc pustkowiu? – spytał Drake, spoglądając na szalejącą na zewnątrz śnieżycę.
- Posłuchaj mnie raz kiedyś – Ekria oderwała się od swojej roboty i spojrzała chłodno na Lo’gaana. – jeśli nasza misja się nie powiedzie, ważne jest, aby cokolwiek po Jedi ocalało. Słyszysz? Cokolwiek. Nie wiemy, czy mistrz K’kruhk jeszcze żyje, ale dla dobra wszystkich powinniśmy zaryzykować. – wróciła do przekładania zabawek ćwiczebnych Jedi, holoksiążek oraz innych przedmiotów codziennego użytku do jednego ze schowków.
- To też zamierzasz schować? – obruszył się Drake, widząc, iż wkłada do skrytki jakiś notes elektroniczny. – Jeszcze nie skończyłem tego studiować...
- Nawet nie zacząłeś. – odbiła piłeczkę Ekria. – A innym się może przydać.
- No dobra. – westchnął Lo’gaan, zrezygnowany. – Ale wrócimy po to, prawda?
Ekria pozwoliła sobie na pełen niepokoju uśmiech.
- Oczywiście.
Rok po proklamacji Imperium
Dolne poziomy Coruscant
- Czy masz to, o co prosiłam, Onibaldzie? – spytała Ekria. Chociaż spojrzenie miała ciepłe i łagodne, jej gładka twarz zdawała się ściągać w sztywnym grymasie.
- Prawie wszystko. – odparł Daykim, krzątając się po norze, jaką sobie wykopał wśród gruzów i odpadów dolnych poziomów Coruscant. Jego skóra była blada i wypłowiała, a włosy długie, siwe i zaniedbane, co było rezultatem permamentnego przebywania na dolnych poziomach, ale oczy nie straciły jeszcze sprytnego blasku. – Nie znalazłem nigdzie co prawda tych konwerterów szyfrujących, a plazmowy dekoder optyczny jest chyba zepsuty, ale resztę mam.
Mówiąc to rzucał na słabo oświetlony, zniszczony blat stołu kolejne urządzenia, szpile programujące, powyginane nadajniki i inny sprzęt slicerski nie pierwszej jakości. Młoda kobieta zaczęła przeglądać te klamoty, biorąc do ręki to i owo.
- Modulator sygnałów namierzających sam zmontowałeś. – mruknęła, i nie było to pytanie.
- Ależ Ekrio, jakbym śmiał ci... – zaczął Onibald, ale jedno spojrzenie na młodą kobietę wystarczyło, żeby zaniechał bezcelowych wymówek. Zamiast tego wyszczerzył zęby w zjedzonym przez szkorbut uśmiechu.
- Wiesz, że jeśli to by nie zadziałało, znalazłabym się w ogromnych tarapatach? – zaczęła cicho Ekria, a jej wzrok stał się chłodniejszy. – Przy szalonych pomysłach Drake’a nie mogę sobie pozwolić na najmniejsze ryzyko. Imperium ma coraz lepszych szperaczy sieci.
- Na pewno ci nie dorównują, Ekrio. – rzekł z przekonaniem Daykim swoim wystudiowanym jeszcze w czasach bankierskich, przymilnym głosem.
- To prawda. – przez twarz Ekrii przemknął cień uśmiechu. – Ale nie mogę ryzykować. Nie wezmę tego.
- Czemu nie? – uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Onibalda. Jeśli ona tego nie weźmie, myślał gorączkowo, to pewnie też nie zechce za to zapłacić. – Przecież na pewno byś sobie dała radę z naprawą, jakby coś poszło nie tak... jesteś przecież zdolna...
- Wątpię, czy to w ogóle ruszy. – przerwała mu dziewczyna, trącając dłonią prowizoryczny modulator na stole. – Przykro mi, ale nie chcę tego.
- To może chociaż coś innego... – rzucił gorączkowo Onibald, grzebiąc spontanicznie w stercie śmieci, jaką zebrał przez rok wygnania. Musiało tutaj być coś, co by się jej przydało. Nie mógł pozwolić sobie na stratę takiej klientki...
Nagle wpadł mu w oczy stary, ale ciągle sprawny notes elektroniczny. Tknięty impulsem wyciągnął go i odmuchał z kurzu. Wciąż wyglądał nieźle.
- Co powiesz, jakbym do tego szmelcu dorzucił jeszcze ten notesik? – zapytał. – W przeciwieństwie do reszty jest nieużywany, wręcz nowiutki. I ciągle sprawny.
Ekrię coś ukłuło, albowiem chociaż wszystkie notesy wyglądały z reguły tak samo, ten miał coś, co zwróciło jej uwagę. Był inny, i dałaby sobie głowę uciąć, że już go gdzieś kiedyś widziała. A miała pamięć do takich szczegółów.
Inna galaktyka, inny czas...
- Wezmę to. – zdecydowała, kładąc na stole trzymaną pod płaszczem, niewielką skrzynkę i zgarniając fanty, które wyhandlowała od Onibalda. Ten tymczasem podał jej notes elektroniczny i – nie zastanawiając się specjalnie nad tym, dlaczego ten w zasadzie nic nie znaczący przyrząd wywołał u Ekrii zmianę decyzji – zaraz sprawdził zawartość skrzynki.
Leki na rozedmę płuc, krople do oczu, plastry z bactą i racje żywnościowe... wszystko było.
- Złota z ciebie dziewczyna. – powiedział uradowany Daykim. – Jesteś nieoceniona.
- Wiem. – mruknęła dziewczyna, kierując się już ku wyjściu. – Jakby co, nie było mnie tu.
- Oczywiście. – rzucił za nią uszczęśliwiony Onibald. – Pozdrów Drake’a i Zondera!
Miesiąc po proklamacji Imperium
Dolne poziomy Coruscant
Onibald Daykim nie miał powodów do radości w życiu. Przez głupi błąd, jakiego dopuścił się parę dni wcześniej, zmuszony był uciekać z domu, opuścić rodzinę i dobytek, skazać się na wygnanie, by ich nie narażać. Wiedział doskonale, że jest skończony jako bankier, jako obywatel Imperium, nawet jako człowiek. Słyszał, że szturmowcy-klony dostali cichy rozkaz uważania na niego, i jak tylko się pojawi na ulicach – zabicia. A to wszystko przez jeden błąd w rachunkach... Oczywiście jego sprawa nie dotarła do opinii publicznej, ale czym była opinia publiczna w czasach, w których Armia kontrolowała HoloNet?
Onibald był zatem zmuszony do rozpoczęcia życia w podziemiu, wśród mętów i zbirów, a może nawet jeszcze niżej. Służby porządkowe Imperium coraz bardziej naciskały na tak zwany margines społeczny, eliminując go z ulic w ten czy inny sposób. Utrudniało to znacznie pozyskanie jakichkolwiek środków do życia; żebractwo odpadało w zupełności, a przeszukiwanie miejskich zakładów utylizacji śmieci stało się mocno problematyczne. Wychodzenie na górne poziomy Coruscant przestało też być opłacalne i dodatkowo wiązało się z coraz większym ryzykiem zastrzelenia. A ta perspektywa bardzo się Onibaldowi nie podobała.
Trzymał się więc dolnych poziomów i powstających tam dzikich śmietnisk, licząc na resztki jedzenia, ubrań, jakieś przedmioty codziennego użytku albo od święta ogniwa zasilające, niezbędne do działania prętów jarzeniowych. Na dolnych poziomach Coruscant było bardzo ciemno, a służby miejskie nie zwykły dbać o oświetlenie tej części miasta. W ogóle niewielu zaliczało ją jeszcze do miasta.
Tak przekopując kolejny zsyp na śmieci, zbierający przypadkowe odpadki z jednej z bocznych dzielnic Imperial City, wynalazł zniszczoną kurtkę z obdartymi rękawami, kilka puszek po stymherbacie, worek sprzątacza, ale co zwróciło jego szczególną uwagę, to fakt, iż dostrzegł tam prawie nowy, a na pewno ledwie używany, notes elektroniczny. Jeszcze żywe, bankierskie nawyki, kazały mu dokładnie obejrzeć to cacko (a przynajmniej cacko jak na standardy dolnych poziomów). Z nadzieją, że może się jeszcze kiedyś przydać – albo w ostateczności da się sprzedać – wsunął go do swojego wora i ruszył grzebać dalej.
Pierwsza noc po proklamacji Imperium
Ulice świeżo nazwanego Imperial City, Coruscant
Nick Rostu patrzył nieprzytomnie na notes elektroniczny, nie bardzo wiedząc, o co chodzi i kim był mężczyzna, który w tak zagadkowy sposób mu to wręczył. Urządzenie nie wyglądało groźnie, nie było też szczególnie podejrzane... ale doświadczenia z Haruun Kal nauczyły Nicka, że właśnie takim przedmiotom nie należy ufać. Być może całe to spotkanie było zaaranżowane przez świeżo mianowany Wywiad Imperialny? Wszak Nicka nie było na zwołanym na dzisiaj spotkaniu oficerów Floty; gdy tylko dowiedział się, że jego stary przyjaciel, Mace Windu, jest oskarżony o zdradę stanu, Rostu wycofał się ze służby, by w razie czego móc zniknąć w podziemiu.
A tutaj nagle ktoś wyjawia jego nazwisko ot tak, na ulicy.
Nick rozejrzał się podejrzliwie, ale jedyne, co zauważył, to zbliżający się patrol szturmowców-klonów. Może to jakaś próba, zaaranżowana przez Wywiad, aby go wywabić? Może fakt, że to dzięki Mace’owi został wkręcony w struktury wojskowe Wielkiej Armii Republiki, teraz go dyskredytował? A może po prostu w notesie był nadajnik, który miał ułatwić Wywiadowi ewentualne jego namierzenie?
Za duże ryzyko, zdecydował Nick, wciąż obserwując nadciągający z naprzeciwka patrol szturmowców. Po pierwsze zadbać o swoją skórę, dopiero potem troszczyć się o tajemnicze notesy.
I z taką myślą rozejrzał się, czy nikt nie patrzy, by następnie wyrzucić notes za balustradę, schować ręce w kieszenie i ruszyć w swoją stronę.
36 miesiąc wojen klonów, dzień proklamacji Imperium
Okolice Świątyni Jedi, Coruscant
Carib Jinzler nie mógł uwierzyć, co za pech go spotkał. Jeszcze wczoraj odesłano cały personel cywilny do domów, a Świątynię Jedi zamknięto i ufortyfikowano. Nie było wyjaśnień, tylko stwierdzenie, że to dla bezpieczeństwa wszystkich pracowników. Później widział już tylko dym, zasnuwający niebo od strony Świątyni, i żadnych komunikatów, żadnych informacji, nic. Kiedy więc następnego ranka Carib pełen niepokoju poleciał w stronę swojego miejsca pracy, by sprawdzić, co się stało, było dla niego skrajnym zaskoczeniem to, co zobaczył.
A zobaczył gorejące ściany Świątyni, kordony szturmowców-klonów, pilnujące okolic i oddalające każdego, kto za bardzo zbliżył się do placu świątynnego, a wszelkie wejścia i wyjścia do budynku szczelnie zaryglowane.
W HoloNecie wciąż powtarzano komunikat o nieudanym zamachu stanu, jakiego chcieli dopuścić się Jedi pod wodzą Mace’a Windu.
W jednej sekundzie Carib Jinzler stracił radość życia, jego sens, swoje marzenia i wiarę w cokolwiek w tej galaktyce. No i pracę.
Nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić, Carib Jinzler włóczył się do późna po okolicy, pełen sprzecznych uczuć i niepewności, poczucia krzywdy i oburzenia, wściekłości i rozpaczy. W zamach stanu Jedi nie wierzył ani przez chwilę. Coś tutaj było nie tak. Wyjął z podręcznej torby notes elektroniczny, który dostał od Mace’a Windu; nie, ten człowiek na pewno nie dokonałby zamachu. Nie mógłby...
„Wszyscy Jedi będą wytropieni i wyeliminowani!” – powtarzał w głośnikach nowy Imperator. Carib Jinzler był teraz niemal całkowicie przekonany, że nikt mu się nie przyzna, że jest Jedi.
Nagle jednak nadzieja na chwilę w nim odżyła, gdy zobaczył przy pobliskiej balustradzie pewną postać, młodego, ciemnoskórego mężczyznę spoglądającego na przelatujące poniżej śmigacze. Mimo później pory rozpoznał go od razu; miał niezłą pamięć do twarzy. A tę twarz już kiedyś widział, w Świątyni. Dawno temu... młody człowiek był wtedy jeszcze młodszy, bardziej żywiołowy, miał dłuższe włosy i zwykł paradować w mundurze Wielkiej Armii Republiki, w stopniu majora. Często rozmawiał z mistrzem Windu.
Nazywał się Nick Rostu.
Carib wiedział już, co ma zrobić. Wojny klonów dobiegły końca, przynajmniej na to wyglądało, ale Jedi też już nie było. Ktoś jednak powinien dostać notes, który miał takie znaczenie dla Mace’a Windu. Ktoś, kto będzie wiedział, co z nim zrobić.
Ktoś, kto jest przyjacielem Jedi.
- Majorze Rostu – mruknął Jinzler, kiedy znalazł się obok czarnoskórego mężczyzny – to dla pana.
Szybkim ruchem wręczył zaskoczonemu Nickowi Rostu notes elektroniczny i z poczuciem ostatniego, dobrze spełnionego obowiązku zniknął w pobliskiej alejce.
18 miesiąc wojen klonów, okres bitwy o Zaadję
Kwatery personelu Świątyni Jedi, Coruscant
Carib, jak jego rodzice i większość rodzeństwa, uważał za zaszczyt, że może pracować w Świątyni Jedi, doglądać i reperować droidy, wykonywać niezbędne naprawy. Świątynia Jedi była kompleksem na tyle rozbudowanym, iż pilnowanie, aby wszystko tam dobrze funkcjonowało, należało do iście karkołomnych zadań. Carib wiedział doskonale, że gdyby nie te tabuny personelu cywilnego Świątyni, Jedi w ogóle nie byliby w stanie prowadzić działań wojennych.
I chociaż nigdy się do tego głośno nie przyznał, czuł z tego powodu niejaką dumę.
Dumę, że na swój sposób przyczynia się do zwycięstwa Republiki w wojnach klonów.
Z takim nastawieniem wstawał codziennie rano i pędził do Świątyni, tam spotykał się z kolegami z personelu i wspólnie czekali na odprawę, by potem rozejść się do swoich zadań i wykonywać je najlepiej, jak tylko potrafili. Wiedzieli, że to bardzo ważne. I chociaż entuzjazm Cariba nie był taki sam u wszystkich pracowników cywilnych Świątyni, to jednak wszyscy zdawali sobie sprawę z odpowiedzialności swoich funkcji.
Jedi z reguły nie zwracali uwagi na personel cywilny. Mieli ważniejsze sprawy na głowie, a od wybuchu wojen klonów właściwie bez przerwy też pełne ręce roboty. Dlatego Carib Jinzler bardzo się zdziwił, kiedy zobaczył w korytarzach kwater personelu pomocniczego jednego z Jedi. I to nie byle jakiego.
To był sam Mace Windu.
Carib widział go może dwa razy, ale zawsze z daleka i nigdy nie był w stanie przekonać się na własne oczy, czy legendy o tym wielkim mistrzu Jedi chociaż w połowie pokrywają się z prawdą. Teraz jednak miał okazję się mu przyjrzeć. Rzeczywiście, był wysoki i doskonale umięśniony, a jego jakby wyciosana z kamienia twarz, zarazem surowa i łagodna, zdradzała ogromną mądrość i jeszcze większą siłę. Tak przyglądając mu się, Carib Jinzler odkrył, że opisy w legendach bardzo krzywdzą prawdę o tym człowieku.
By potem ze zdumieniem stwierdzić, że Mace Windu z wzajemnością wpatruje się w niego.
- W... w czymś mogę pomóc, sir? – wyjąkał po dłuższej chwili.
- Właściwie to tak.- odparł Windu głębokim, czystym tonem. – Jak się nazywasz?
- Carib Jinzler, sir. – powiedział Carib, czując niejaką dumę, że sam Mace Windu zapytał go o imię.
- Jinzler? – Mace uniósł brew.
- Moja siostra, Lorana, jest Jedi.- wyjaśnił pospiesznie Carib. – Wyruszyła na wyprawę międzygalaktyczną sześć i pół roku temu.
- Zgadza się. – mruknął Mace, jakby dopiero teraz kojarząc tę osobę. – Powiedz mi, Caribie, jak dobrze znasz Jedi?
- Bardzo dobrze! – rzucił gorliwie Jinzler. – Znam niemal wszystkich... tak często mijałem ich w korytarzach...
- To znakomicie. – przerwał mu Windu, podając mu notes elektroniczny. – Teraz posłuchaj mnie uważnie. Chcę, abyś zachował ten notes i po zakończeniu wojny przekazał go pierwszemu Jedi, jakiego spotkasz. Rozumiesz?
- Jasno i wyraźnie, sir. – zapewnił Carib, potrząsając energicznie głową.
- To dobrze. – Mace poklepał go po ramieniu i ruszył przed siebie. – A teraz wracaj do swoich obowiązków.
- Tak jest, sir. – powiedział Carib, wpatrując się w notes elektroniczny i nie mogąc uwierzyć, co za szczęście go właśnie spotkało.
18 miesiąc wojen klonów, 3 tygodnie po bitwie o Nową Holsticę
Sala Tysiąca Fontann, Świątynia Jedi, Coruscant,
Nic nie szło dobrze. Armie Separatystów koncentrowały się na odległej planecie Zaadja, która była węzłem nadprzestrzennym dla dość rozległych obszarów Zewnętrznych Rubieży. Republika poniosła ogromne straty na Null oraz na Nowej Holsticy i zmuszona została do rozciągnięcia linii w okolicach Thustry, a porażka na Merson była zbyt spektakularna, by można było przejść koło niej obojętnie. Dodatkowo nad wszystkim wisiało widmo walk na Drongarze i wciąż bolesna strata Jabiimu. Wiele prominentnych istot zginęło, inne wciąż walczyły, los jeszcze innych pozostawał nieznany. W tych mrocznych czasach Republika mogła liczyć wyłącznie na siebie.
I na Jedi.
Mace Windu siedział na jednej z szerokich, marmurowych ław, ustawionych wokół licznych fontann, wypełniających szumiące wodą pomieszczenie. Siedział i czytał kolejne raporty, czy to z misji na Stacji Kreish, czy oblężenia Yaga Minor, czy też z zasadzki na Jedi, jaką generał Grievous przygotował w okolicach Manaanu. Tu zginęło tylu a tylu żołnierzy, tam straty wyniosły siedemdziesiąt pięć procent stanu, a gdzieś indziej utrata zaplecza logistycznego zmusiła oddziały klonów do odwrotu. Z zasadzki Grievousa ocalała tylko Vima-Da-Boda.
Mace westchnął ciężko i odłożył notes elektroniczny. No właśnie. Coraz więcej Jedi przechodziło na ciemną stronę, a jeszcze więcej wracało z wojny... zmienionych. Bardziej surowych, poważniejszych, ponurych. Wojna zmieniała ich, często zmieniała nieodwracalnie. Mace Windu nie mógł się oprzeć wrażeniu, że i on się zmienił.
Chociaż wcale mu się to nie podobało.
Pomyślał o Depie. O Quinlanie i Sorze. O coraz dłuższej liście tych wszystkich, którzy stąpali po cienkiej linii między światłem a mrokiem.
I którzy spadli.
Czyżby cały Zakon Jedi czekała klęska?
Nie, Mace Windu szybko strząsnął z siebie ponure myśli. Zakon istniał od bez mała dwudziestu pięciu tysięcy lat, a od niecałych czterech tysięcy trwał stale i niezmiennie. Szalejący od półtora roku konflikt to za mało, by go zniszczyć. Prawda?
Jedno było pewne: ostatnia afera z Karmazynową Novą, chociaż zakończona w sposób pozytywny dla Zakonu, udowodniła, co miała udowodnić: żaden Jedi nie był już bezpieczny w galaktyce.
Nawet on.
Nawet Mace Windu.
Nie chodziło o śmierć czy strach przed nią; czarnoskóry Jedi już dawno doszedł do pokoju z samym sobą. Nie chodziło też o jego rolę w Zakonie; bez wątpienia Plo Koon, a może nawet Obi-Wan Kenobi doskonale by go zastąpili. Nie, jemu chodziło o coś więcej. O coś wyjątkowego i jedynego, skarb Jedi znany tylko nielicznym. Teraz, kiedy Mace był może jedyną dostępną istotą znającą ten sekret, musiał zadbać o jego przetrwanie.
Na wypadek, gdyby upadł.
Na wypadek, gdyby Zakon upadł.
Dotknął swojego notesu elektronicznego, specjalnie na swoje życzenie tak zmodyfikowanego, żeby reagował tylko na istoty władające Mocą. Podobny mechanizm istniał w holokronach i Mace uważał to za wystarczające zabezpieczenie. A to, co chciał teraz nagrać, musiało być zabezpieczone. Bez względu na wszystko.
Westchnął jeszcze raz, upewnił się, że rejestrator obrazów dołączony do notesu działa, po czym rozpoczął nagrywanie:
- Nazywam się Mace Windu i jestem mistrzem Jedi. A ten notes zawiera największą tajemnicę Zakonu, jego ostateczną broń. Zawiera wiedzę o mojej własnej dumie, moim dziecku. Zapisałem w nim wszystkie informacje o wymyślonej przeze mnie technice walki na miecze świetlne.
Nazwałem ją Vaapad.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,66 Liczba: 29 |
|
Onoma2011-07-24 23:39:00
Ciekawe opowiadanie, zresztą co powtarzać po wcześniejszych komentach :) 10/10
Włóczykij2007-08-15 22:21:43
Mniamniuśkie pyszniuśkie i wyrąbane w kosmos :) A teraz idę spać:)
Gunfan2006-12-22 11:19:54
Wyje*ane w kosmos! :D 9/10.
Intrygujące, wciągające, w dodatku z odwróconą chronologią (uwielbiam zabawy z tym) i jak zwykle z furą nawiązań do EU. No respekt :)
Czepię się trzech rzeczy.
1) "I chociaż entuzjazm Cariba nie był taki sam u wszystkich pracowników cywilnych Świątyni" - dziwne to zdanie jakieś. Mnie wygląda na błąd :)
2) " przerwał mu Windu, podając mu notes elektroniczny" - niepotrzebne IMO powtórzenie, mało zgrabne :)
3) Karmazynowa Nova? WTF? Zostawiłbym oryginał...
Ale to drobiazgi, ogólnie klasa :)
Carno2006-11-12 17:38:51
9/10 z prostego względu.
Spodobało mi się :)
mgmto2006-11-09 17:08:18
Fajne, choć spodziewałem się innej "tajemnicy"
Asturas2006-11-06 12:32:13
jestem pod wrazeniem, wspaniale opowiadanie! 10/10.
masterYoda2006-11-05 17:56:15
Opowiadanie ma świetną, niepłytką fabułę i piękne nawiązania do EU. Przeniesienia w przeszłośc sprawiają, że chce się je doczytać do końca. Opowiadanie zasłużyło na 1 miejsce w konkursie The Outer Rim... i na ocenę 10 ;)
Nadiru Radena2006-11-05 17:29:47
Pełna i w stu procentach zasłużona dziesiątka. Jako jeden z czterech redaktorów The Outer Rim miałem przyjemność oceniać to opowiadanie we wspomnianym konkursie - i nie miałem wątpliwości, że zasługuje na pierwsze miejsce.
Nic, tylko pogratulować autorowi wspaniałego pomysłu i wykonania!
Lord Brakiss2006-11-05 17:02:04
Nie no, po prostu świetno. Co tu dużo pisać 10
Hialv Rabos2006-11-05 15:19:15
Nieszablonowa konstrukcja opowiadania i bogactwo nawązań = super opowiadanko :)
Darth_Simon2006-11-05 13:40:52
Fajne ale i tak śmierć Luke'a Skywalkera bardziej do mnie przemawia...lecz i tak dam 10
Kasis2006-11-05 11:59:56
Czytałam już na Outer Rimie, ale tam nie można komentować.
Bardzo mi się podoba. Pomysłowe i pokazuje ogromną wiedzę Miśka o SW, naprawdę fajnie się czyta. Jednym słowem atrakcyjne;)
Zasłużyło na 1 miejsce:)
Mistrz Fett2006-11-05 09:23:47
Co tu dużo mówić... Klasa sama w sobie :D
Hego Damask2006-11-05 09:02:46
świetne, ot co :)
Halcyon2006-11-05 01:14:24
hmm.....interesting, naprawde. wzbudza ciekawość i zmusza do czytania
Lady Aragorn2006-11-05 01:07:00
bezsensu komentować dzieło takiego pisarza jakim jest Misiek...10