Autor: Jedi Nadiru Radena
Rycerze Starej Republiki3.954 rok przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci
Preludium do „Polowania na Jedi”
Statek wzlatuje w powietrze i znika za horyzontem.
Odleciała.
Zapach jej włosów rozwiewa się. Dotyk jej delikatnych dłoni odchodzi w niepamięć. Smak jej ust ulatnia się. Pozostaje jedynie obraz jej pięknych szmaragdowych oczu i odgłos jej ostatnich słów. Błyszcząca aura jej istnienia w Mocy powoli wychodzi z pola jego zdolności percepcji.
Arun Radena nie ściera łez. Pozwala, by zabrał je z sobą ciepły wiatr, smagający go podmuchami po twarzy. Stoi nieruchomo jak głaz, obserwując zachód słońca planety, której nazwa nie jest mu nawet znana. Zresztą, gdyby była, jakie miałoby to znaczenie?
Spogląda w dół, na srebrzysty cylinder w swojej dłoni. Jej ostatni podarunek.
Vima Sunrider odeszła, a on nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy.
Jeszcze dwa lata temu wydawało się, iż wszystko jest w porządku. Po pięciu latach rozłąki on i Vima ponownie się spotkali, aby razem wziąć udział w ostatniej bitwie Wojny Domowej Jedi. Niedługo po zakończeniu konfliktu zrozumieli uczucia, które przez dwadzieścia lat chowali w głębi siebie. Przez parę miesięcy wszyscy – zwłaszcza oni – byli szczęśliwi.
A potem przyszli Sithowie. Revan zniknął, a wraz z nim Zakon Jedi, rozbity przez nowych Mrocznych Lordów. To czego nie udało im się dokonać wojną w skali galaktycznej, osiągnęli skrytobójczymi atakami. Cierpliwością, której tak bardzo im dotąd brakło. Rada Jedi formalnie rozwiązała Zakon. Wszyscy Jedi otrzymali rozkaz ukrycia się i przeczekania burzy, rozpętanej przez Sithów. Wszyscy.
Arun i Vima posłuchali.
Mistrz Jedi powoli wynurza się z morza myśli. Czuje chłód. Ciaśniej otula się płaszczem, marszcząc brwi. Nagle zdaje sobie sprawę, iż stoi w tym samym miejscu już od godziny, zaś piękny zachód słońca przeistoczył się w usiany tysiącami gwiazd firmament.
Przyszedł na niego czas. Tak jak Vima, musi udać się na wygnanie. Ma już upatrzone odpowiednie miejsce. Nie jest ono doskonałe, z pewnością zaś nie zapewnia luksusowych warunków, ale panuje tam niezbędny spokój. Z dala od niebezpieczeństwa, z dala od gwaru, z dala od cywilizowanej galaktyki, która nagle stała się nieprzyjazna dla wszystkich Jedi.
Lecz zanim tam poleci, Mistrz Mocy musi jeszcze odwiedzić jedno miejsce.
Oślepiający wir błękitu i bieli znika. Zamiast niego pojawia się dziwna konstrukcja. Trudno określić jej kształt. Wraz ze zbliżaniem, obraz krystalizuje się. Ukazuje się skomplikowana plątanina rur, prostopadłościennych pudeł, drutów, kabli, paneli słonecznych i Moc jedna wie czego jeszcze. Wrażenie nie jest korzystne. Gorzej, Stacja Vukovar odpycha swoim wyglądem. Niemniej jednak, na jej pokładzie znajduje się wszystko, czego potrzebuje Arun Radena. No i do tego jest położona na skraju cywilizowanej Galaktyki.
Włącza komunikator.
- Tu kapitan Narbuo z pokładu „Gwiazdy Istrii” – mówi – Proszę o pozwolenie na lądowanie.
Odpowiedź nadchodzi po dziesięciu sekundach w postaci zmęczonego, rozeźlonego głosu:
- Po cholerę się pytasz? Jak chcesz lądować, to se ląduj!
Ledwo rzekł jedno zdanie, już zaliczył wpadkę. Czterdzieści sześć lat doświadczenia, a wciąż głupi jak banda Gammoreańców. Usta Aruna wykrzywia sardoniczny uśmiech.
Kieruje statek do pierwszego lepszego hangaru, szerokiego na czterdzieści metrów modułu. Instynkt podpowiada mu, że wybór jest prawidłowy – pomimo, że widok wcale na to nie wskazuje. Maszyna Aruna łagodnie osiada na rdzewiejącej płycie pokładu, wzniecając wokół siebie chmurę piasku. Piasku? Sam ten fakt może wywołać zaniepokojenie. Co dopiero niespodziewane ugięcie się metalu pod wpływem ciężaru „Gwiazdy Istrii”. Nie zastanawiając się głębiej nad naturą tych zjawisk, natychmiast opuszcza statek.
Tu czeka na niego kolejna niemiła niespodzianka. Arun mało się nie dusi. Gwałtowne wciąganie powietrza do płuc nie jest bowiem najlepszym pomysłem. A właściwie nie powietrza, ale paskudnego obłoku gazu, przemieszanego z pyłem, piaskiem i nieznośnym smrodem smaru. Nie jest to ożywiająca dawka tlenu, jaką spodziewał się zastać.
Mistrz obiecuje sobie, że już nie będzie się czegokolwiek spodziewać. Dla własnego dobra. Kiedy zmysł węchu zostaje opanowany, Radena otrzepuje swoje ubranie, przetarty kombinezon w kolorach... zresztą, nieważne w jakich kolorach. I nieważne, że tak pasuje do jego ciała, jak zbroja żołnierza Sithów do Jawy. Ważne, że zamiast miecza świetlnego, którego z oczywistych względów nie mógł wziąć, na pasie dynda mu blaster krótkiego zasięgu; model tak pospolity w tej Galaktyce, jak wodór i ludzka głupota.
Nagle przed jego osobą materializuje się niespełna metrowej wysokości droid o wyglądzie odwróconego kosza na śmieci.
- 50 kredytów za dzień – oznajmia beznamiętnie robot, nie bawiąc się w grzeczności.
- Ile?! Cholerne zdzierstwo... – skarży się Arun, rzucając chip kredytowy w otwór, który pojawił się w kopułce droida – Gdzie tu można... Hej! Mówię do ciebie ty kupo złomu!
Ale robot, jak prędko się zjawił, tak prędko znikł.
Mrucząc pod nosem najróżniejsze nieprzychylne epitety, Arun opuszcza hangar i podąża korytarzem, niepewnie łączącym lądowisko z resztą stacji. Metalowe ściany w ohydnym odcieniu brązu skręcają w lewo, prosto do pierwszego rozgałęzienia. Kiedy tam staje, dostrzega napisy pod sufitami wszystkich korytarzy. Ten na lewo głosi „Magazyny”, na wprost „Kantyna”, zaś na prawo „Inwentarz”. Właśnie tego ostatniego szuka.
Dotarcie na właściwe miejsce nie jest problemem, tak samo jak załatwienie wszystkich formalności, co zajmuje mu nie więcej niż kilka minut. Właściciel sklepu „Inwentarz”, otyły czerwonoskóry Twi’lek o manierach rankora, próbował go utwierdzić w przekonaniu, że zapasy znajdą się na swoim miejscu w godzinę, jednak Arun miał dość rozumu, by w to zapewnienie nie uwierzyć. Niemniej goni go czas i zdecydował się zagwarantować sobie tą godzinę za pomocą... określonej ilości środków perswazji, mile widzianych w każdym zakątku Znanej Galaktyki.
W drodze powrotnej na „Gwiazdę”, Arun Radena nabiera podejrzeń, iż coś jest nie tak. Złe przeczucia nasilają się, gdy przez chwilę czuje na sobie czyjś wzrok, lecz nikogo nie może dostrzec. Sytuacja powtarza się, i choć tym razem wysyła wici Mocy, natrafia na pustkę. Nienaturalną pustkę. Coś, co nie powinno istnieć. Czyżby... czyżby go znaleźli?
Czyżby stało się to, czego tak bardzo się obawiał?
I, gdy tak zastanawia się, czy to w ogóle jest możliwe, przez ułamek sekundy wyczuwa mroczną pustkę, ziejącą gdzieś w głębi stacji.
Teraz już wie. Wiedza ta prowadzi go prosto do sterowni statku, gdzie rozpoczyna procedurę startową. Jednak ta sama wiedza okazuje się zgubna. W jego głowie zaczyna się rodzić niepokój, który z każdą sekundą rośnie. Arun wyraźnie wyczuwa niebezpieczeństwo. Nie wie skąd ono pochodzi, lecz znajduje się blisko. Za blisko.
Natychmiast pędzi do ładowni i wyszarpuje z jednego z pojemników dwa błyszczące cylindry, owinięte w brązową tunikę i płaszcz Jedi. Wybiega po rampie ze statku. Napina wszystkie mięśnie, byle tylko dotrzeć do grodzi. Pulsowanie w głowie sięga zenitu.
„Gwiazda Istrii” przeistacza się w złocistą kulę ognia, lecz Arun jest już po drugiej stronie. Gorący podmuch lekko pcha go do przodu, jednak on biegnie przed siebie, nie zbaczając na świst powietrza i uszczelniający się zamek stalowej przegrody. Hangar dołącza do „Gwiazdy” w świecie niebytu.
Naprzeciw siebie siedzi dwóch mężczyzn rasy ludzkiej. Pierwszy, wysoki i łysy, nerwowo stuka palcami w metalowy blat stolika. Jest zdenerwowany i zły. Drugi, średniego wzrostu z jasną czupryną na głowie, spokojnie gładzi pokaźną kupkę kredytów, leżącą na tym samym stoliku. Jest rozluźniony i zadowolony. Obaj nie trzymają już żadnych kart. Obaj uzbierali już 18 punktów. Obaj ponieśli już dwie porażki i dwa zwycięstwa.
Lex Breuer jest w swoim żywiole. Posyła przyjazny, acz zaprawiony odrobiną nieszczerości uśmiech do swojego przeciwnika, ale ten jest już tak rozdygotany, że takie gesty są zbyteczne. Łysy mężczyzna sięga do talii i wyciąga jedną kartę. Publiczność, kilka rozentuzjazmowanych osób, zamiera. Mężczyzna odwraca kartę... i jego oblicze momentalnie rozpogadza się. Karta ma wartość +1. W sumie 19. Lex lekko przygryza wargę, ale wcale nie traci dobrego humoru. Łysy mężczyzna, co oczywiste, zamraża swoje punkty. Breuer powoli sięga po kartę, niemal przyprawiając publikę o palpitację serca. Wykonuje szybki ruch dłonią. Rozlega się okrzyk podniecenia. +2. Zwycięska dwudziestka.
Lex wyszczerza zęby, zgarniając kilkanaście kolejnych kredytów.
- Jeszcze jedna rundka?
Łysy mężczyzna groźnie spogląda na Breuera. Jego usta otwierają się...
Odpowiedź nie dociera do adresata, bowiem w tej samej chwili w głębi korytarza rozlega się odgłos przypominający ryk rozjuszonego smoka Krayt z Tatooine. Światła w kantynie gasną na mgnienie oka. Eksplozja.
Lex bez większego zastanowienia ładuje kredyty do jednej z kilku kieszeni swojej obszernej kurtki. Wtem do lokalu wdziera się dziwny osobnik, wrzeszcząc na całe gardło dziesiątki niezrozumiałych słów. Dopiero po chwili namysłu, Breuer rozpoznaje huttyjski... i nie tylko to. Z potoku, z pozoru bezładnych słów, Lex wychwytuje kilka wyrazów, które nawet on sam rozumie.
Wybuch, hangar, niebezpieczeństwo, oni (?), Jedi...
Chwila. Jedi?
Lex Breuer wie, że gdy to określenie pojawia się na czyichś ustach, nie może to oznaczać nic dobrego. Zwłaszcza, że zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie dałby kupę szmalu za Jedi. W kantynie panuje zgiełk, wyczuwa się nastrój niepokoju i głodu informacji. Ale mistrz pazaaka, doświadczony przemytnik z Sektora Auril, nie jest na tyle głupi, by czekać aż wszystko samo się łaskawie wyjaśni. O nie, on nie jest z tej gliny ulepiony.
Udając spokój, podnosi się z krzesła, uśmiechając się obłudnie do swego niedawnego przeciwnika w grze.
- Pan wybaczy, ale na mnie czas.
I już go nie ma.
Zgodnie z planem, Jedi uciekł. I dobrze. Jest więcej wart żywy, niżeli martwy. A jeżeli już ma zginąć, to tylko i wyłączenie z jego ręki. Nie ma większego honoru.
Zabójca zanurza się w ciemności. Stacja Vukovar jest perfekcyjnym teatrem działań dla kogoś takiego jak on. Mroczne zaułki, liczne zakamarki, niekończące się korytarze stacji plus jego doskonałe wyszkolenie, idealna precyzja, niezachwiana pewność i instynkt połączony z technikami Ciemnej Strony Mocy. To wszystko łączy się w ekstremalnie zabójczą całość.
Zabójca nasłuchuje. Dźwięki docierające do jego uszu są lekko wzmocnione przez maskę, która zakrywa całą głowę. Ta sama maska sprawia, że jego wzrok dostrzega najdrobniejszy element z olbrzymiej odległości. A kiedy dochodzi do kontaktu ta maska, czarna z czerwonymi goglami, na ułamek sekundy wyzwala strach. Ten ułamek starcza, by kontakt był bardzo krótki.
Tak działają Zabójcy. Tak działa on. Wykonuje swą pracę w ułamku sekundy.
A teraz jego celem jest Arun Radena. Trudny przeciwnik, ale przywykły do otwartej walki.
To będzie jego zgubą.
Zabójca rusza na polowanie. Polowanie na Jedi.
Arun Radena biegnie najszybciej jak tylko potrafi. Nie próbuje się zastanawiać jak go znaleźli Sithowie, bo to bezcelowe. Nie próbuje się także zamartwiać świadomością, że Vima także może być w niebezpieczeństwie. Są bardziej naglące kwestie.
Na przykład, gdzie jest u licha reszta hangarów? Kiedy lądował na stacji, po tej stronie widział przynajmniej dwa. Musi sięgnąć po Moc, aby przypomnieć sobie wygląd z iluminatorów „Gwiazdy Istrii”. Jeden jest... po prawej stronie. Tylko jak do niego dojść? Najlepsza droga przecina kantynę, ale to zbyt niebezpieczne. To oznacza, że do tego hangaru nie dotrze. Przez „Inwentarz” nie prowadzi żaden korytarz, więc... pozostaje znowu bez wyboru.
Zapewne Sithowie to przewidzieli; może nawet to jest ich plan. Zwabić go w jakąś pułapkę. Ni stąd ni zowąd Arun słyszy za sobą jakieś odgłosy. Coś jakby zderzenie się z impetem dwóch ogarów kath... czyżby jakaś walka? Ważne, że służy to za świetny odwracacz uwagi. Nie ustaje w swym biegu, docierając do kolejnego skrzyżowania. Dostrzega napis pod sufitem, identyczny do wcześniej napotkanych... i sytuacja diametralnie się zmienia. Oto bowiem gasną wszystkie światła.
W ciemnościach Mistrz Jedi wypowiada ciche przekleństwo. Brak oświetlenia, niewątpliwie sabotaż Sithów, zmusi go do użycia Mocy w celu odnalezienia odpowiedniej drogi. A właśnie na to czekają wszyscy „zainteresowani”.
Cóż, wciąż ma jeszcze miecze świetlne. Ach...właśnie. Szybko ściąga z siebie niewygodny kombinezon i w całkowitym mroku zakłada tunikę Jedi, od której chyba już do końca życia się nie odzwyczai. Inna sprawa, że ten koniec może przyjść całkiem szybko... Z kombinezonu zabiera tylko jedną rzecz, niewielki prostopadłościenny przedmiot. Blaster pozostawia na swoim miejscu. I tak jest zbyteczny, skoro ma pod ręką aż dwa miecze świetlne. Dwa miecze, jego i jej. Ametystowy i szafirowy. Niegdyś stworzone wspólnie, teraz łączą się w dłoniach jednego Jedi. Przyczepia obie rękojeści do pasa.
Teraz ta niebezpieczna część. Wtapia się w Moc. Ciepły, łagodny nurt otacza go i podpowiada mu szeptem wszystko, co chce wiedzieć. Pierwsze co wyczuwa, to panika. Panika ludzi na stacji, oszołomionych tym co się dzieje. Iskierki ich życia są oddalone, jednak niektóre zaczynają się ze sobą mieszać i znikać, gdy tymczasem inne odrywają się od siebie, rozprzestrzeniając na stację. Kierują nimi lęk, determinacja i złość. To zaś sugeruje, że na swej ścieżce może spotkać kogoś więcej niż tylko Sithów.
Arun rusza w drogę, instynktownie odnajdując kierunek. Mocą wychwytuje, że w części stacji, do której zmierza nie ma ognisk życia. Dziwne i niepokojące. Tak, jakby Sithowie maczali w tym palce. Nie jest w stanie określić, czy idzie w dobrą stronę. Wokół niepodzielnie panują ciemność i cisza, zmącone trzaskami, dźwiękami podobnymi do uginania się metalu, zgrzytaniem i brzękiem.
Ostrożnie stawia kroki. Kropelka potu ślamazarnie przecina mu czoło, poddając się całkowicie prawu grawitacji... Radena rozszerza krąg swej percepcji.
Teraz!
Błękitna linia ognia jest jak supernowa. Jej rozbłysk rozcina mrok wpół, zmuszając go do bojaźliwego cofnięcia się. Następuje zderzenie dwóch sił. Jasnoniebieska manifestacja pola elektrycznego skwierczy, niepewnie falując. Iskry zeskakują z dwóch, jakże różnych od siebie ostrzy, na moment tworząc refleks na powierzchni jakiejś niewielkiej, czerwonej rzeczy. Szafirowa klinga przemyka przez ciemność. I tym razem zostaje jej stawiony opór. Kilka migotliwych ataków przynosi podobny rezultat.
Arun nie może się tak bawić w nieskończoność.
Purpurowe ostrze pojawia się znienacka, znika... i pojawia się znowu.
W powietrzu rozpływa się woń spalenizny. Ciężki przedmiot upada głucho na podłogę i do tego dźwięku dochodzi inny - metaliczny stukot o podłogę. Cisza.
W tym właśnie momencie w korytarzu rozbłyskują jedno po drugim, rozstawione co parę metrów żółte światła awaryjne, przygotowane na okazję taką jak ta. Lepiej późno niż wcale.
Radena gasi oba miecze. Jego wzrok pada na ciało zabitego. Okryty czarnym, elastycznym kombinezonem i dziwną maską, na pierwszy rzut oka może się komuś wydać starożytnym demonem z czeluści piekieł. To zaś może wywoływać przerażenie, zwłaszcza, gdy aktywny jest generator maskujący na pasie, podłączony do niemal niewidocznych żyłek przewodów, przebiegających po całym ubraniu. Do tego jeszcze obustronna pika mocy, ustawiona na ogłuszanie. Coraz lepiej. Ktoś na górze uznał, że Jedi jest bardziej warty żywy, niż martwy. Jakoś nie korciło go, by sprawdzić czemu...
- Słyszeliście to? Tam jest!
Mistrz Jedi niczego nie widzi, ale z dźwięków, które słyszy i szepcącej Mocy, układa się obraz kilku osób biegnących w jego kierunku, wszystkich uzbrojonych tak, iż nie ma wątpliwości co do „dobrych” intencji względem jego osoby. Na ucieczkę nie ma już czasu.
Zostaje znowu Moc.
Podchodzi do ściany i skrywa się w mroku, lekko tylko muskanego żółtawym blaskiem.
Dzięki Mocy ciemność zakrywa go przed oczami prześladowców. Ci, natknąwszy się na ciało zabitego przystają. Wymieniają ze sobą kilka mniej lub bardziej rzeczowych uwag, jeden zaś wskazuje ręką na dziurę, ziejącą w brzuchu trupa. Biegną dalej, gnani chciwością i głupotą, sądząc iż Jedi ucieka przed nimi.
Tymczasem Jedi wcale nie ucieka. Wychodzi z cienia i kieruje się w zupełnie przeciwną stronę. Wciąż jeszcze słyszy tupot nóg, okrzyki... a na końcu nawet strzały z blastera. Światła awaryjne migoczą, tak jakby nie były pewne, czy powinny się wyłączyć, czy dalej pracować. Gdzieś w głębi stacji rozlega się świst eksplozji. Pulsujący dźwięk alarmu odzywa się daleko za plecami Mistrza.
Arun wkracza do części Vukovaru, która – przynajmniej w jego opinii - jest najstarszym elementem całej tej dziwacznej konstrukcji. Korytarze zwężają się, sufit obniża, natomiast lampy gdzieniegdzie są pourywane, tworząc liczne ciemne luki w przejściach. Miecz Vimy spokojnie zwisa na pasie Radeny, ale rękojeść osobiście wykonana przez niego pozostaje zamknięta w gorącym uścisku jego dłoni. Jego zmysł słuchu odbiera nienaturalny szelest, dochodzący z przodu. Następnie gdzieś w bocznym, nieoświetlonym korytarzu pojawia się szmer i coś w rodzaju cichego, mechanicznego klekotu.
Radena nie ma pewności czy idzie w dobrym kierunku. Moc, która nim steruje, ponownie zdaje się słabnąć. Zamiast niej ujawnia się chłód. Ale nie taki chłód, jakiego można doświadczyć w zimie, czy choćby na lodowych planetach takich jak Rhen Var. To inny chłód. Sztuczny, nienaturalny, zaprzeczający rzeczywistości i prawom fizyki. Chłód Ciemnej Strony Mocy. Arun Radena doskonale pamięta ten chłód. Wtedy na Gwiezdnej Kuźni również mu towarzyszył. I choć jego siła tutaj nie ma żadnego porównania z tamtą, po plecach przebiegają mu dreszcze. Gdzieś w tym wszystkim kryje się bardzo nieprzyjemna niespodzianka.
Nie ma emocji – jest spokój.
Zmysł słuchu odbiera jakieś sygnały. Arun stoi na skrzyżowaniu dwóch ruro-podobnych korytarzy. Wokoło rządzi nieprzenikniona ciemność. Nawet światła awaryjne nie funkcjonują jak należy.
Doskonałe miejsce na atak, zasadzkę. Kątem oka dostrzega blask. Czerwony blask. Odwraca się w jego kierunku i aktywuje klingę miecza. Fioletowe ostrze gwałtownie wyrzuca do góry promień jasności, rozlewając go po cieniach.
Ale atak bynajmniej nie przychodzi od przodu. Arun odchyla się z trudem, a lewe ramię na moment odmawia posłuszeństwa, znalazłszy się zbyt blisko silnego pola elektrycznego.
Odbija cios obustronnej piki mocy i następny, wymierzony drugą końcówką broni. Radena ma sekundę, by zdobyć lepszą pozycję. Drugi przeciwnik z pewnością nie śpi. Decyduje się na salto w bok. Kiedy ląduje niepewnie na stopach, gdzieś w głębi duszy cieszy się ze swojego ruchu. Cztery promienie pulsującego błękitnego światła obracają się, dzierżone przez oponentów, widocznych tylko w przebłyskach kling pik mocy.
Arun podejmuje próbę wyrwania broni Sithom potęgą Mocy. Ta jest nieudana, co specjalnie go nie dziwi. Tak samo jak błyskawiczna szarża, której staje się celem. Uwija się jak w ukropie, uderzając, blokując, uderzając i blokując. Pot zalewa go strumieniami. Seria kończy się silnym kopnięciem, które posyła go na pokład z epicentrum bólu w klatce piersiowej.
Mistrz Jedi podnosi się i dobywa drugiego miecza. Nie włącza go jednak, licząc na zaskoczenie, które poprzednio zapewniło mu wygraną. Przeciwnicy są ostrożni, ale i zdeterminowani. Razem atakują, wywijając pikami w tę i we w tę z synchronizacją godną mistrzów szermierki. Arun broni się świetnie, przechodząc gładko do kontrataku. Cios pomiędzy dwa ostrza, w miejsce rękojeści, zaskakuje pierwszego wroga. Gdy ten się cofa, Radena uderza klingą w pikę drugiego. Następny cios również zadaje on, tym razem błękitnym ostrzem miecza Vimy. Zdezorientowany przeciwnik na moment traci koncentrację – a wraz z nią swe życie.
Pozbawione głowy ciało upada w akompaniamencie buczenia, a Arun Radena ociera twarz rękawem tuniki. Drugi przeciwnik zachowuje spokój, ale to nie jest go w stanie uchronić przed porażką. Zresztą on to wie; sam, bez elementu zaskoczenia, nie ma szans z doświadczonym Mistrzem Jedi.
Gdy jego zwłoki leżą już na pokładzie, dymiąc z dwóch ran ciętych na wysokości piersi, Radena zgina się wpół, próbując nabrać do płuc trochę powietrza. Sztuka ta, choć trudna zważywszy na stan tego powietrza, udaje się raz, a nawet drugi. Walka wyczerpuje go bardziej, niż sądził. Ale nie dane jest mu odpocząć.
- Stój Jedi!
Czarny otwór lufy blastera zmienia się w oczach Aruna w gigantyczną otchłań bez dna.
Lex Breuer spodziewa się kłopotów w drodze do swojego statku. Jedi, banda niedoszłych „łowców” i nieznani sabotażyści zasługują sobie na miano kłopotów w stu procentach. Najpierw eksplozja, potem sześciu kolesi łapie za blastery i rzuca się w pogoń za niewiadomo czym.
Zostaje przez nich szybko wyprzedzony, ale tylko ta rzecz może go teraz cieszyć. Gasną bowiem wszystkie światła.
Z jego ust wyrywa się siarczyste przekleństwo importowane z księżyca-miasta Nar Shaddaa. Kłopoty się mnożą i choć on na ogół je lubi, wcale mu się to nie podoba. Pomimo mroku, idzie dalej, kierując się dźwiękami wywoływanymi przez „łowców Jedi”. To, że przy okazji za jego placami, zapewne w kantynie, dochodzi do strzelaniny, nie robi na nim większego wrażenia. Nauczył się, że sytuacje kryzysowe zwykle rozwiązywane są za pomocą najprostszych środków.
To co robi na nim wrażenie to odgłos z oddali, przypominający starcie się dwóch metalowych rzeczy. Tuż po nim rozlega się dziki okrzyk jakiegoś mężczyzny. Tupot nóg oddala się.
Jest źle, lecz sytuacja znienacka polepsza się. Światła awaryjne na suficie budzą się do życia. Lex idzie do przodu, dla bezpieczeństwa trzymając się blisko ściany. Nagle przed jego oczyma przebiega brązowa plama. Ale, jako, że plamy na ogół nie potrafią biegać, uznaje, że to człowiek. Co ciekawe, wpada w korytarz, w który Breuer sam musi skręcić. Tylko gdzie się zmyli ci faceci z blasterami?
Dochodzi do rozgałęzienia. Rozgląda się. Jego uwagę przykuwa czarna rzecz wielkości ciała, rozłożona na podłodze, parę metrów od jego stóp. Wielkości ciała? Może lepiej już się tym nie interesować zbytnio...
Podąża za postacią w brązowym ubraniu. Wprawdzie jej nie widzi, ale za to słyszy gdzieś daleko przed sobą. Breuer nie ma chęci zmniejszenia dystansu. Coś mu podpowiada, że to nie byłoby rozsądne.
Niespodziewanie, uszy informują go o zderzeniu się dwóch przedmiotów z dziwnym trzaskiem, nasuwającym na myśl powstanie iskry elektrycznej. Silniej ściska rączkę blastera i mija załom korytarza. Teraz jego oczy wreszcie się do czegoś przydają. Miecz świetlny. Poznaje go po charakterystycznym wyglądzie, choć odległość jest spora, a właściciel broni znajduje się w głębokim cieniu – tak samo jak jego przeciwnik... a raczej przeciwnicy. Purpurowe ostrze ściera się z błękitnym... czymś. Nie potrafi odgadnąć czym. Patrzy na to wszystko z rosnącą fascynacją. Jednocześnie zbliża się do walczących, wyciągnąwszy broń przed siebie. Walka sprawia wrażenie tak nierzeczywistej, iż wydaje mu się, że walczą ze sobą jakieś duchy, a nie istoty materialne. To wrażenie powoduje pojawienie się czegoś zimnego w jego żołądku.
Do fioletowego ostrza dołącza nagle niebieskie. Dwie jasnobłękitne smugi energii znikają, co łączy się z dźwiękiem upadku czegoś metalicznego na podłogę. To ten sam odgłos, który usłyszał poprzednim razem. Ale dźwięki nie są ważne. Podchodzi bliżej i kiedy drugi przeciwnik Rycerza Jedi żegna się z życiem, podnosi blaster na wysokość swego wzroku.
- Stój, Jedi! – mówi.
Trochę trzęsą mu się ręce, ale ignoruje to.
- Zgaś te jarzeniówki i ręce w górę! – sam nie wierzy, że coś takiego mówi. Przecież to Jedi! Taki ktoś może go pokroić na plasterki jednym ruchem.
- Daj sobie spokój, człowieku – odpowiada znienacka władca Mocy, ledwo widoczny nawet w blasku swoich dwóch mieczy świetlnych – Nie masz ochoty mnie zabić. Masz ochotę położyć blaster na ziemi.
To brzmi rozsądnie.
- Nie mam ochoty cię zabić... – pojawiają się wątpliwości. Pewnie, Lex nie chce go zabić, ale żeby od razu oddawać broń...?
Kiedy ta myśl zakwita mu w głowie, jakaś siła wyrywa mu blaster z dłoni.
- Hej, mój...!
- Siedź cicho i odpowiadaj na moje pytania.
- Ale... – buczenie błękitnego ostrza niebezpiecznie zwiększa natężenie w jego uszach. Z trudem przełyka ślinę – No dobrze...
- Jak się nazywasz?
- Lex.
- Masz na stacji statek, Lex?
- Nie – kłamie. Po chwili czuje dziwny ucisk w głowie. To szybko skłania go do wyjawienia prawdy – Eee... właściwie to mam. Jest w hangarze D.
- Doskonale – Jedi gasi obie świetliste klingi, a Lex mimowolnie czuje ulgę – Zabierzesz mnie tam.
- Ale...
- Teraz.
Sugestia, może i groźba w głosie i spojrzeniu skłania go do posłuszeństwa. Jedi to Jedi. Jak można odmówić mu posłuszeństwa?
- Trzymaj – mówi Jedi, kładąc mu w dłoń blaster – Kto wie kiedy się przyda. A teraz prowadź.
Zabójca czuje śmierć dwóch swych towarzyszy, lecz nie robi to na nim żadnego wrażenia. Radena korzysta z Mocy, a dla niego jest to jak żarówka, do której podlatuje jak ćma. Sith perfekcyjnie wyczuwa swojego wroga i dzięki temu doskonale wie gdzie jest.
Nieruchomieje. Kroki odbijają się echem pomiędzy ścianami korytarza. Skoncentrowany na Mistrzu Jedi, zupełnie zapomina o całej reszcie. Za załomu wyskakuje grupa istot obładowanych bronią po zęby. Jeden z osobników, insektoidalny Verpin, mamrocze coś w swym języku. On jedyny zauważa go, i to pomimo włączonego generatora maskującego.
- Gdzie? – pyta się drugi. Odpowiedzi nie otrzymuje, bo Verpin wystrzeliwuje całą serię szkarłatnych błyskawic w Zabójcę. Ten robi uniki, ale jeden z pocisków zmuszony jest odbić. Promień energii trafia w pole elektryczne piki mocy i wtapia się w sufit.
Generator przestaje działać i teraz wszyscy wyraźnie widzą Sitha.
- Jedi! – krzyczy wściekle jeden z nich, widać niezbyt rozgarnięty, skoro za ostrze miecza świetlnego wziął jasnobłękitne pole elektryczne.
Zabójca tego nie planował, ale nie czeka na kolejny ruch bandy z blasterami. Skacze do przodu i jednym ciosem powala od razu dwie osoby. Te upadają na podłogę i porażone potężną dawką ogłuszających błyskawic, wśród drgawek tracą przytomność. Reszta próbuje trafić Zabójcę, ale ledwo któryś dotyka spustu, Sitha już nie ma. Pika wbija się Verpinowi w plecy, następnie obraca się i zwala z nóg następną istotę. Dwie pozostałe osoby salwują się ucieczką, ale po kilku krokach dopada ich ostrze broni.
Zabójca nie zwraca uwagi na sześć ciał. Jest tylko zły na siebie samego, że popełnił błąd i stracił mnóstwo czasu. Biegnie, a jego generator samodzielnie powraca do życia. Biegnie z prędkością galopu maalraasa, bo wie, że za moment może być za późno. Biegnie, bo nie chce stracić swej jedynej szansy. Wreszcie dobiega na miejsce – korytarz przed grodziami prowadzącymi do hangaru o oznaczeniu „D”. Jeszcze tylko brakuje dobrej kryjówki... ach tak, oto i ona się znajduje.
Zabójca czeka na swoją ofiarę.
Arun idzie do przodu, kierowany przez Lexa. Nie ufa mu, ale nie wątpi też, że doprowadzi go on na miejsce. Co się stanie później... to już decyzja jego towarzysza. Mijają najstarszą sekcję stacji i Lex nie wytrzymuje.
- Kim byli ci faceci, co cię zaatakowali? Pierwszy raz takich widziałem.
- To Zabójcy Sith – odpowiada Mistrz Jedi – Wyszkoleni by zabijać Jedi... i wszystkich tych, którzy stoją im na drodze.
- Pocieszające – powiada pod nosem Lex, co ostentacyjnie ignoruje Radena. W tej chwili ponownie gasną światła. Tym razem awaryjne.
- No nie! Znowu!
- Cicho – syczy Arun, wyczuwając niebezpieczeństwo. Jego zmysły go nie mylą. Z mroku wyłania się pika mocy, rozdzierając powietrze z szybkością strzału z blastera. Radena odchyla się w ostatniej sekundzie, co pozwala mu zakończyć walkę jednym ciosem miecza świetlnego. Lex usuwa się z drogi upadającemu ciału i mruczy pod nosem jakieś przekleństwa, do których przy okazji dodaje wyrazy uznania dla zdolności Jedi.
- Trafisz po ciemku na miejsce?
- Jasne. To zaraz za zakrętem.
- To czemu nie powiedziałeś od razu? – irytuje się Radena.
- Nie pytałeś!
Arun prycha, machnąwszy dłonią. Lex posyła mu krzywy uśmieszek, lecz doprowadza go na miejsce. Grodzie unoszą się do góry z wielkim wysiłkiem... i na wysokości dziesięciu centymetrów zamierają.
- Co jest? – denerwuje się Lex, ale Radena odsuwa go zdecydowanym ruchem ręki – Hej, po co te nieuprzejmości?
Zagadnięty nie odpowiada, przejeżdżając gładki metal opuszkami palców.
- Miecz świetlny wystarczy...
Buczenie.
Radena nie rozmyśla. Naciska przycisk aktywatora na rękojeści, błyskawicznie stawiając barykadę fioletowego światła na trasie piki mocy. Odwraca się, instynktownie parując jeden cios w kolano, a drugi w brzuch. Przez chwilę siłuje się ze swoim przeciwnikiem, słysząc jak ciało ogłuszonego Lexa rozkłada się bezwładnie na podłodze.
Pojedynek trwa dalej, bowiem Zabójca to przeciwnik godny Jedi – coś, czego ten drugi nie spodziewał się ujrzeć. Sith wie jak wykorzystać swoją sytuację, wymierzając naprzemienne razy tak prędko, że przeciętny człowiek nie byłby ich w stanie ogarnąć swą percepcją. Niemniej, choć Zabójca jest najlepszym, jakiego kiedykolwiek spotkał, Radena nie na darmo posiada tytuł Mistrza Zakonu Jedi. Energia Mocy przepływa przez jego ciało niczym fale ciepłego morza. Jedna z takich fal zostaje uwolniona. Zabójca unosi się w powietrze, by w następnej chwili z impetem grzmotnąć w stalowy pokład stacji. Arun dopada do niego, jednakże błyskawiczne uderzenie purpury zostaje sparowane końcówką piki. Sith nie próbuje się podnieść - zamiast tego czyni coś wielce zaskakującego: wyrywa drugi miecz z pasa Radeny.
Błękitna klinga budzi się do życia w oczach zdumionego Mistrza Jedi... i uderza. Arun odskakuje do tyłu i ledwo uchodzi płonącemu ostrzu. Jego serce ogarnia ogień gniewu. Fiolet odbija się setkami odcieni w goglach Zabójcy, któremu udaje się wstać... po to tylko, by ponownie zostać powalonym. Pika staje się bezużyteczna w chwili po przejściu przez jej środek świetlistego promienia, więc Sith walczy już tylko mieczem. Ametyst zderza się z szafirem, powołując do istnienia setki iskier. Raz, drugi, trzeci. Zabójca przygotowuje się do obrony czwartego. Arun dokonuje w tym momencie drobnej manipulacji Mocą.
Supergorące ostrze gładko przechodzi przez skórę, kości i ciało. Pozbawiony głowy Zabójca osuwa się wreszcie obok Lexa.
Arun zabiera miecz z pokrytych rękawicami dłoni. Wyczuwa jak chłód nareszcie cofa się. Napawa go to uczuciem ulgi i radości. Rusza do grodzi, w pragnieniu rozpłatania ich mieczem świetlnym, kiedy przypomina sobie o Lexu. Podchodzi do niego, chwilę duma i wyciąga z kieszeni niewielki przedmiot. Kładzie go do lewej dłoni nieprzytomnego mężczyzny, uśmiechając się przy tym tajemniczo.
Mistrz wykonuje co trzeba i hangar, oświetlony kilkoma lampami z własnym zasilaniem, stoi otworem. A w nim jeden statek, lekki frachtowiec w kształcie dysku z wysuniętym do przodu klinowatym dziobem.
Najwyższy czas opuścić tą dziurę.
Raptem wyczuwa, że przez cały czas był w błędzie.
Chłód nie znikł.
Arun Radena ma dość zdrowego rozsądku, by pół sekundy przed zderzeniem pola elektrycznego z jego plecami, skupić cały swój potencjał na kilku centymetrach kwadratowych skóry.
Pada twarzą w dół. Nieruchomieje.
Zabójca ostrożnie podchodzi do swej ofiary. Kiedy upewnia się, że Jedi istotnie jest nieprzytomny, rozluźnia mięśnie. Pierwszy błąd. Drugim jest znalezienie się w zasięgu miecza świetlnego.
Arun nawet nie wstaje. Błękitna klinga pozbawia stóp Sitha, który już nieopatrznie celebrował swe zwycięstwo. Zabójca rozkłada się na podłodze hangaru, wydając z siebie jedynie bezsilny jęk zaskoczenia. Mistrz Jedi podnosi się z wysiłkiem i grymasem bólu na obliczu. Szpic szafirowego strumienia energii zbliża się ku piersi potwornie okaleczonego mężczyzny w maskującym stroju. Nie musi sięgać Mocą, by zrozumieć czego pragnie od niego Sith. Arun Radena nie waha się sprostać ostatniemu życzeniu przeciwnika. Wraz z płomieniem życia Zabójcy, gaśnie ostrze miecza Vimy Sunrider.
To jest prawdziwy koniec. Pięć minut później jego „nowy” statek z radością oddaje się w zbawienne objęcia nadprzestrzeni.
Ciemność i ból. Ból? Tym razem musiał naprawdę przedobrzyć z korelliańską whisky. Ciemność staje się matowa, a miejscami żółtawa. Co jest grane?
Lex budzi się i nie rozumiejąc nic, spogląda w dwa identyczne czerwone owale przed jego oczami. Nagle z pełną siłą wracają do niego wszystkie zmysły. Ze strachem rzuca się jak najdalej od przerażającej maski Zabójcy. Bez zastanowienia unosi blaster, by zdać sobie sprawę, że celuje do trupa. Sith nie żyje.
Breuer wstaje, zdezorientowanym wzrokiem lustrując postrzępione krawędzie dziury, która była jeszcze niedawno grodziami. Dostrzega za nią pusty hangar. Pusty...?
Na czarne kości Malaka, gdzie jest jego statek?!
Jedi. To jego sprawka! Ten parszywy... Lex Breuer ze złości zaciska pięści.
Niespodziewanie wyczuwa, że w jego lewej dłoni znajduje się jakaś rzecz. Podnosi ową rzecz do góry, do najbliższej sprawnej lampy. Mruga oczami. Zdaje mu się, że ma zwidy. Ale nie, przedmiot w jego dłoni jest równie prawdziwy, jak pulsujący ból, przeszywający jego głowę.
Chip kredytowy wyświetla bowiem sześciocyfrową liczbę.
Lex Breuer uśmiecha się. Statek już mu nie będzie potrzebny.
Oślepiający wir błękitu i bieli znika. Ponownie i prawdopodobnie na bardzo, bardzo długo. Dawny statek Lexa zbliża się do ponurej, szarej planety. Glob, którego powierzchnię zasłaniają niewielkie ciemne chmury, wydaje się być całkowicie wymarły. Ale wystarczy zerknąć na odczyt sensorów, by przekonać się, że jest inaczej. Tu i ówdzie mrugają drobniutkie punkciki, wskazujące na istnienie życia. Jest ich bardzo mało, ale jeden koncentruje się zadziwiająco blisko miejsca jego przeznaczenia.
Wielkiej Biblioteki Jedi na Ossus – planecie, którą wybrał Arun Radena.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,70 Liczba: 10 |
|
Lord Brakiss2007-04-21 13:24:21
Powiem tak, gdybym wcześniej nie przeczytał genialnego Końca Jedi postawiłbym 9, lecz Wygnanie nie było tak bardzo powalające, brakowało bardziej szczegółowych opisów walk no i emocjonalnej koncówki, jaka pojawiła się w Końcu Jedi. 8/10
Alexis2007-04-06 13:49:59
Całkiem, całkiem. Daję 9/10
Nadiru Radena2007-03-07 18:04:18
luker -> hehe, w takim razie czekam z niecierpliwością na twój tekst
luker2007-03-06 19:26:19
ale ja napisałbym lepsze.
luker2007-03-06 19:25:35
Niezłe :miecz
Włóczykij2007-01-20 13:33:05
Fajniaste. 9/10. A autor rządzi!
Aquenral2006-10-04 14:46:30
Niezłe :]
BodomChild2006-09-14 21:37:17
Bo pewnie sam nie umie nic porządnego napisać.
Nie przeczytałem jeszcze całego, ale już mi się podoba daję 9.
Nadiru Radena2006-09-02 11:47:39
Osgiliath -> 1/10? Wybacz, ale jestem bardzo ciekaw: dlaczego uważasz, że moje opowiadanie "zasługuje" na taką ocenę?
Vip`per2006-09-02 11:36:38
Całkiem porządne opowiadanie, oby tak dalej...
Khameir Sarin2006-09-01 20:16:45
za dlugie, nie wiem czy zdąże to dziś przeczytać.