OBLĘŻENIA PLANET ODLEGŁYCH RUBIEŻY
ROZDZIAŁ 1
Murkhana. Ostatnie godziny Wojen Klonów
Pogrążony w skłębionych chmurach, wyczarowanych przez stacje klimatyczne Murkhany, Roan Shryne przypominał sobie medytacje, w jakich pomagał mu niegdyś jego były mistrz Jedi. Choćby nie wiem, jak bardzo Shryne starał się zespalać z Mocą, oczami wyobraźni widział tylko wirującą biel. Dopiero wiele lat później, kiedy nabrał większej wprawy w wyciszaniu umysłu i zanurzaniu się w światłości, zaczął dostrzegać wyłaniające się z bezbarwnej pustki fragmenty obrazów… a kawałki łamigłówki stopniowo wskakiwały na swoje miejsca i układały się w całość. Nie absorbowały jednak jego świadomości, chociaż często dzięki nim rozumiał, że jego poczynania na tym świecie są zgodne z wolą Mocy.
Często, ale nie zawsze.
Ilekroć zbaczał ze ścieżki, na którą kierowała go Moc, znajomą białą mgiełkę mąciły potężne prądy. Czasami pojawiała się w nich czerwień, zupełnie jakby Shryne kierował zamknięte oczy na stojące w zenicie słońce.
Pogrążając się w głąb atmosfery Murkhany, widział właśnie taką usianą czerwonymi cętkami mętną biel. Słyszał przeciągłe echo grzmotów, szum wiatru, gwar stłumionych głosów…
Stał najbliżej rozsuwanych wrót przedziału dla żołnierzy republikańskiej kanonierki, która wyleciała dopiero co z dziobowej ładowni „Walecznego”. Kapitan gwiezdnego niszczyciela klasy Victory, nękanego przez zrobotyzowane maszyny typu Tri i robomyśliwce zwane sępami, czekał na rozkaz Naczelnego Dowództwa, żeby zanurkować w głąb sztucznej atmosfery Murkhany. Obok Shryne’a i za jego plecami stali żołnierze z plutonu klonów. Mieli hełmy na głowach i byli uzbrojeni w karabiny blasterowe, a w torbach u pasów nosili zapasowe zasobniki i amunicję. Niektórzy rozmawiali cicho z kolegami, jak często zdarzało się przed bitwą doświadczonym wojownikom. Starając się przezwyciężyć strach, opowiadali jedni drugim dowcipy albo wymieniali ponure uwagi, których znaczenia Shryne nie potrafiłby się nawet domyślić.
Inercyjne kompensatory kanonierki pozwalały im stać w ładowni bez obawy, że stracą równowagę po kolejnej eksplozji przeciwlotniczego pocisku albo nagłej zmianie kursu niewielkiego okrętu, którego piloci przemykali między wirującymi w locie rakietami i gradem rozżarzonych do białości odłamków. Separatyści musieli używać konwencjonalnych pocisków i rakiet, bo oprócz wytworzenia gęstych chmur rozpylili w atmosferze Murkhany antylaserowe aerozole.
Do ładowni wpadały drażniące zapachy i stłumiony ryk rufowych jednostek napędowych. Shryne zwrócił uwagę, że sterburtowy silnik od czasu do czasu przerywa pracę i milknie. Na pewno kanonierka brała udział w wielu wcześniejszych bitwach, podobnie jak żołnierze i członkowie jej załogi.
Chmury nie przerzedziły się nawet na wysokości czterystu metrów nad poziomem morza i Shryne’a nie zdziwiło, że ledwo widzi palce wyciągniętej ręki. W ciągu niemal trzech lat wojny zdążył się przyzwyczaić, że do ostatniej chwili nie dostrzega pola przyszłej bitwy.
Jego były mistrz Nat-Sem mawiał, że celem medytacji jest przebicie spojrzeniem wirującej bieli i dostrzeżenie tego, co znajduje się po drugiej stronie. Twierdził, że uczeń widzi tylko pogrążoną w półmroku przestrzeń, oddzielającą go od pełnego zespolenia z Mocą. Shryne musiał się przyzwyczaić ignorować białą mgiełkę, ale wiedział, że kiedy przebije ją spojrzeniem i dostrzeże kryjący się za nią jaskrawo oświetlony obraz, zostanie mistrzem Jedi.
Był jednak z natury pesymistą i na uwagi swojego mentora reagował zawsze tak samo: „Nie w tym życiu”.
Nigdy nie zwierzył się Nat-Semowi ze swoich myśli, ale i tak mistrz Jedi przenikał go spojrzeniem na wylot równie łatwo jak chmury.
Shryne podejrzewał, że sklonowani żołnierze mają lepszy obraz toczącej się wojny i że ma to niewiele wspólnego z zainstalowanymi w ich hełmach systemami wyostrzania obrazów, filtrami eliminującymi z powietrza nieprzyjemne zapachy i słuchawkami, które tłumiły odgłosy eksplozji. Hodowani do udziału w walkach, uważali prawdopodobnie, że Jedi w swoich tunikach i płaszczach z kapturami muszą być szaleni, skoro wyruszają do walki tylko ze świetlnym mieczem. Wielu żołnierzy było dość spostrzegawczych, żeby dostrzec podobieństwa między ich plastoidowymi pancerzami a Mocą, ale tylko nieliczni się domyślali, dlaczego niektórzy Jedi nie chronią ciał żadną zbroją, a inni są zakuci w pancerze. Rozwiązanie tej zagadki było bardzo proste: ci pierwsi utrzymywali więź z Mocą, a drudzy z takiego czy innego powodu wyślizgnęli się z jej ochronnego objęcia.
W końcu gęste chmury nad powierzchnią planety zaczęły się rozpraszać i przemieniły w podobną do woalu mgiełkę otulającą pofałdowany ląd i wzburzone morze. Po nagłym błysku jaskrawego światła Shryne skierował spojrzenie w niebo, ale to, co uznał za eksplodującą kanonierkę, mogło być równie dobrze nowo narodzoną gwiazdą. Świat, na chwilę wytrącony z równowagi, zakołysał się, ale zaraz wrócił do poprzedniego stanu. W mgiełce pojawił się wolny od chmur krąg i Shryne zobaczył w dole las tak zielony, że niemal poczuł jego zapach. Między gęstymi zaroślami przemykali dzielni żołnierze, a z polan startowały smukłe statki. Stojąca pośrodku samotna postać uniosła rękę i odsunęła na bok czarną jak noc zasłonę…
Shryne zrozumiał, że znalazł się w innym czasie i zobaczył prawdę, której znaczenia nie potrafił zrozumieć.
Może wizję końca wojny, a może samego czasu.
Bez względu na znaczenie tego, co zobaczył, poczuł ulgę, bo uświadomił sobie, że naprawdę znajduje się tam, gdzie powinien… że mimo otchłani, do której zepchnęła go niosącą ze sobą śmierć i zniszczenie wojna, nie stracił kontaktu z Mocą i nadal służy jej na swój skromny sposób.
Chwilę później jednak rzadkie chmury znów zgęstniały i jakby starając się go wywieść w pole, wypełniły krąg, jaki utworzył się dzięki kaprysowi prądów powietrza. Shryne powrócił na swoje dawne miejsce, a podmuchy gorącego wiatru znów zaczęły szarpać rękawami i kapturem jego brązowego płaszcza Jedi.
- Koorivaranie nauczyli się robić użytek z urządzeń regulujących klimat swojej planety - odezwał się nagle żołnierz stojący po jego lewej stronie. Jego głos, wzmocniony przez elektroniczną aparaturę hełmu, miał dziwne brzmienie. - Atmosfera Murkhany to istne piekło. Pamiętam, że uciekaliśmy się do podobnej taktyki na Paarinie Mniejszym. Wciągnęliśmy Separatystów w głąb sztucznie wytworzonych chmur i posłaliśmy ich na drugą stronę.
Shryne roześmiał się, chociaż wcale nie było mu do śmiechu.
- Dobrze wiedzieć, że nadal radują pana drobiazgi, kapitanie - powiedział.
- A co innego nam pozostało, panie generale?
Shryne nie widział wyrazu twarzy przesłoniętej hełmem ze szczeliną w kształcie litery T, ale znał oblicze żołnierza równie dobrze jak twarze wszystkich innych, którzy brali udział w tej wojnie. Sklonowany oficer był jednym z dowódców Trzydziestego Drugiego Dywizjonu Powietrznodesantowego i w którymś momencie wojny zasłużył na przydomek Salvo*, który pasował do niego jak ulał.
Zapewniające duży współczynnik tarcia podeszwy butów dodawały mu kilka centymetrów, dzięki czemu dorównywał wzrostem rycerzowi Jedi. W miejscach, w których jego pancerza nie szpeciły wgniecenia czy ślady po trafieniach, widniały rdzawobrązowe oznaki. Kapitan nosił na biodrach kabury z ręcznymi blasterami, a także - z powodów, których Shryne nie potrafił zrozumieć - coś w rodzaju fartucha, czyli „spódnicę dowódcy”, która w trzecim roku wojny stała się ostatnim krzykiem wojskowej mody. Po lewej stronie poznaczonego przez trafienia odłamków hełmu widniało wypalone laserem motto: Żyję, by służyć!
Baretki na piersi dowodziły, że Salvo brał udział w walkach na powierzchniach wielu planet, nie był jednak komandosem z elitarnego oddziału zwiadowców. Mimo to zachowywał się trochę jak członek tego ugrupowania, a trochę jak pierwowzór klonów, Jango Fett, którego bezgłowe ciało widział Shryne na arenie geonosjańskiego stadionu na krótko, zanim mistrz Nat-Sem został zabity przez nieprzyjaciół.
- Do tej pory systemy uzbrojenia Sojuszu powinny były nas namierzyć - odezwał się Salvo, kiedy piloci kanonierki obniżali pułap lotu.
Inne jednostki szturmowe także wyłaniały się z podstawy gęstych chmur, witane przez roje nadlatujących pocisków. Pięć republikańskich kanonierek zniknęło, jedna po drugiej, w błyskach eksplozji, a pełne martwych żołnierzy płonące wraki wpadły do wzburzonej szkarłatnej wody zatoki Murkhana. Od dziobu jednego okrętu oderwała się wprawdzie pokiereszowana kapsuła ratunkowa z pilotami, ale kilka metrów nad powierzchnią wody rozerwała ją na kawałki rakieta z czujnikiem reagującym na ciepło.
Na pokładzie jednej z pięćdziesięciu kilku pozostałych kanonierek, opadających w głąb grawitacyjnej studni planety, znajdowała się trójka pozostałych Jedi, którzy także mieli wziąć udział w tej bitwie, a wśród nich mistrz Saras Loorne. Posługując się Mocą, Shryne uwolnił myśli i odebrał słabe echa na dowód, że wszyscy nadal żyją, a kiedy piloci kanonierki raptownie zmienili kurs, żeby uniknąć nadlatujących pocisków, zacisnął palce prawej ręki na uchwycie rozsuwanych wrót. Chwilę później wokół okrętu pojawiły się roje mankvimańskich myśliwców przechwytujących, których piloci wystartowali do walki z siłami zbrojnymi Republiki, a artylerzyści dział kanonierek dali ognia z blasterów. Rozpylone w atmosferze planety antylaserowe aerozole rozproszyły wprawdzie energię blasterowych błyskawic, ale dziesiątki maszyn Separatystów zostało trafionych przez pociski z zainstalowanych na grzbietach kanonierek wyrzutni rakiet reagujących na wzrost masy.
- Naczelne Dowództwo powinno było się zgodzić na naszą prośbę zbombardowania powierzchni planety z orbity - odezwał się nienaturalnie głośno Salvo.
- Chodzi nam o to, żeby opanować miasto, panie kapitanie, nie żeby je zrównać z powierzchnią gruntu - odparł Shryne. - Obrońcy Murkhany mieli kilka tygodni na poddanie się, ale czas ultimatum Republiki dobiegł końca. Palpatine chce zaskarbić sobie życzliwość mieszkańców opanowanych przez Separatystów planet. Może jego taktyka nie ma sensu z wojskowego punktu widzenia, ale pod względem politycznym to rozsądne posunięcie.
Salvo odwrócił głowę i spojrzał na niego przez rozcięcie w hełmie.
- Nigdy nie interesowała nas polityka, panie generale - powiedział otwarcie.
Shryne parsknął śmiechem.
- Nas także nie - odrzekł.
- A zatem dlaczego walczycie, skoro nie byliście szkoleni do walki? - zagadnął oficer.
- Żeby służyć temu, co jeszcze pozostało z Republiki - wyjaśnił rycerz Jedi. Ponownie pojawiła mu się przed oczami zielona wizja końca wojny i pozwolił sobie na posępny uśmiech. - Dooku nie żyje, a na Grievousa poluje się jak na wściekłe zwierzę. Podejrzewam, że to wszystko wkrótce się skończy.
- Wojna czy nasza wspólna walka?
- Wojna, panie kapitanie - stwierdził Shryne.
- Co wtedy stanie się z Jedi?
- Będziemy robić to, co zawsze… służyć Mocy.
- A co z Wielką Armią? - nie dawał za wygraną oficer.
Shryne zmierzył go spojrzeniem.
- Będzie nam pomagała utrzymywać pokój - powiedział.
W oddali ukazało się Murkhana City, zbudowane na stromych stokach wzgórz, wznoszących się zaraz za długim łukiem linii brzegowej. W podstawie szarych chmur ginęły zachodzące na siebie, połyskujące tu i ówdzie antycząsteczkowe osłony. Piloci kanonierki opadli nisko nad spienione fale, zmienili kurs i skierowali łagodnie zaokrąglony dziób okrętu w stronę miasta. Zanim jednak rozpoczęli slalom między rakietami odpalanymi z rozsianych wzdłuż linii brzegowej stanowisk artylerii, Shryne dostrzegł na krótko Wieżę Argente’a.
Murkhana należała do tej samej klasy co Mygeeto, Muunilinst czy Neimoidia. Separatyści nie musieli jej zdobywać, bo to na niej urodził się i mieszkał były senator i członek Rady Separatystów Passel Argente. Planeta była także siedzibą władz Sojuszu Korporacyjnego. Żyjący tu przedsiębiorcy i prawnicy, obsługiwani przez armie domowych androidów i chronieni przez osobistych strażników, stworzyli wygodną domenę, pełną smukłych biurowców, luksusowych kompleksów mieszkalnych, doskonale wyposażonych ośrodków medycznych, świetnie zaopatrzonych ośrodków handlowych, słynnych kasyn i nocnych klubów. Między wznoszącymi się w pochmurne niebo strzelistymi gmachami, które wyglądały, jakby wyrosły z oceanicznego korala, latały tylko najnowsze i najdroższe śmigacze.
Na Murkhanie mieścił się także najlepszy ośrodek łączności w tym sektorze Odległych Rubieży. To właśnie stąd nadawano większość „informacji”, których głównym celem było szerzenie propagandy Separatystów na planetach opanowanych zarówno przez Konfederację, jak i Republikę.
Pośrodku zatoki wznosiła się ogromna, sześciokątna platforma lądownicza. Łączyły ją z miastem cztery dziesięciokilometrowe mosty, które wyglądały z daleka jak szprychy ogromnego koła. Platforma wspierała się na grubych kolumnach, wbitych głęboko w dno morza. Opanowanie lądowiska przez siły zbrojne Republiki było warunkiem podjęcia szturmu na szeroką skalę. W tym celu Wielka Armia musiała się jednak dostać pod czaszę chroniącego miasto siłowego parasola, żeby wyeliminować wytwarzające je generatory. Problem w tym, że niemal wszystkie gmachy i repulsorowe platformy lądownicze mogły się poszczycić indywidualnymi bąblami ochronnych pól, więc sklonowani żołnierze i Jedi mogli zeskoczyć na ląd tylko na czarnym piasku miejskich plaż.
Shryne nie odrywał spojrzenia od platformy lądowniczej. W pewnej chwili poczuł, że ktoś wciska się między niego a kapitana Salvo, jakby chciał spojrzeć przez odsuniętą płytę włazu. Jeszcze zanim zobaczył szopę długich czarnych, kręconych włosów, domyślił się, że to Olee Starstone. Położył dłoń na głowie młodej kobiety i bezceremonialnie wepchnął ją z powrotem w głąb pomieszczenia dla żołnierzy.
- Jeżeli koniecznie chcesz się wystawiać na strzały Separatystów, padawanko, przynajmniej zaczekaj, aż zeskoczymy na plażę - powiedział.
Drobna, niebieskooka dziewczyna potarła czubek głowy i obejrzała się na stojącą za nią wysoką Jedi.
- Widzisz, mistrzyni? - zapytała. - Troszczy się o mnie.
- A przecież nic na to nie wskazywało - odezwała się Chatak.
- Chodziło mi tylko o to, że łatwiej mi będzie pogrzebać cię w piasku - burknął Shryne.
Starstone zmierzyła go urażonym spojrzeniem, zaplotła ręce na piersi i cofnęła się jeszcze dalej w głąb ładowni.
Bol Chatak rzuciła rycerzowi Jedi spojrzenie pełne wyrzutu. Miała na sobie czarny płaszcz z kapturem, który ukrywał jej krótkie szczątkowe rogi. Jako iridoniańska Zabrakanka była tolerancyjna i nigdy nie miała Shryne’owi za złe porywczego usposobienia ani żartobliwego traktowania swojej padawanki. Starstone dołączyła do niej zaledwie przed standardowym tygodniem w systemie Murkhany, dokąd przyleciała w towarzystwie mistrza Loorne’a i dwóch rycerzy. Oblężenie planet Odległych Rubieży wymagało udziału tylu Jedi, że Świątynia na Coruscant praktycznie opustoszała.
Jeszcze nieco wcześniej Shryne także miał swojego padawana…
Pilot kanonierki ogłosił na użytek Jedi, że zbliżają się do miejsca lądowania.
Salvo odwrócił się do żołnierzy swojego plutonu.
- Sprawdzić broń, gaz i pakiety! - rozkazał.
Kiedy w ładowni rozległy się trzaski odbezpieczanej broni, Chatak położyła dłoń na drżącym ramieniu Starstone.
- Pozwól, żeby niepokój wyostrzył twoje zmysły, padawanko - poleciła.
- Dobrze, moja mistrzyni - odparła Olee.
- Niech Moc będzie z tobą.
- Wszyscy idziemy na śmierć - odezwał się Salvo do żołnierzy. - Każdy powinien sobie obiecać, że zginie ostatni!
W suficie ładowni otworzyły się pojemniki, z których rozwinęły się poliplastowe liny.
- Chwycić liny! - rozkazał dowódca. - Znajdzie się jeszcze miejsce dla trzech osób, panie generale - dodał, kiedy żołnierze ujęli liny ukrytymi w rękawicach dłońmi.
Shryne ocenił, że kanonierka unosi się na wysokości mniej więcej dziesięciu metrów. Pokręcił głową i spojrzał na kapitana.
- Nie będą nam potrzebne - powiedział. - Do zobaczenia na dole.
Pilot lecącego ku linii brzegowej okrętu zwiększył jednak nieoczekiwanie pułap lotu i zastopował w pewnej odległości od plaży tak raptownie, jakby ktoś ściągnął niewidzialne wodze. Włączył repulsory i kanonierka zawisła nieruchomo. Równocześnie na plaży pojawiły się setki bojowych robotów Separatystów, które otworzyły ogień z blasterów.
W głośniku interkomu rozległ się trzask, a chwilę później głos pilota:
- Wypuścić pogromcę robotów!
Ładunek udarowy, zwany powszechnie pogromcą robotów, eksplodował pięć metrów nad miejscem lądowania i powalił na piasek wszystkie roboty w promieniu pięćdziesięciu metrów. Podobne eksplozje towarzyszyły lądowaniu kilkunastu innych kanonierek.
- Dlaczego nie mieliśmy tej broni trzy lata temu? - zapytał dowódcę jeden z klonów.
- Postęp - wyjaśnił zwięźle Salvo. - Nagle się okazało, że wygramy tę wojnę w ciągu standardowego tygodnia.
Piloci kanonierki obniżyli pułap lotu. Shryne, posługując się Mocą, wyskoczył z ładowni i wylądował w kucki na ubitym piasku. W jego ślady poszły Chatak i Starstone, chociaż miały mniej doświadczenia w takich skokach.
Salvo i sklonowani żołnierze zjeżdżali, trzymając się jedną ręką liny. Kiedy ostatni wylądował na plaży, piloci kanonierki zadarli dziób okrętu i oddalili się od brzegu. Podobnie postąpiły załogi wszystkich innych jednostek desantowych, chociaż kilka okrętów, trafionych przez pociski Separatystów, rozpadło się na kawałki i spłonęło.
Kilka innych eksplodowało, zanim z pokładów zeskoczyli żołnierze Republiki.
Nie zwracając uwagi na świst przelatujących nad głową rakiet i blasterowych błyskawic, Jedi i żołnierze pokonali biegiem plażę i skulili się za murkiem, który odgradzał wstążkę szosy biegnącej między plażą a stromymi wzgórzami. Podoficer łącznościowiec plutonu kapitana Salvo wezwał wsparcie z powietrza, żeby artylerzyści rozprawili się ze stanowiskami, których personel prowadził najsilniejszy ostrzał.
W pewnej chwili przez wyłom w murku wpadli czterej komandosi, prowadząc schwytanego jeńca. W przeciwieństwie do żołnierzy mieli na sobie szare pancerze typu Katarn i byli uzbrojeni w cięższe blastery. Zbroje chroniły sprzęt przed elektromagnetycznymi impulsami i pozwalały komandosom przedzierać się przez ochronne pola.
Jeniec był ubrany w długi płaszcz i ozdobione frędzlami nakrycie głowy, ale nie miał ziemistożółtej cery ani poziomych kresek na twarzy, a wyrastające z czoła szczątkowe rogi dowodziły, że jest Koorivaraninem. Podobnie jak inni Separatyści rasy neimoidiańskiej ziomkowie Passela Argente’a nie byli wojowniczo usposobieni, za to bez skrupułów korzystali z usług najlepszych najemników, jakich można było wynająć za kredyty.
Krępy dowódca drużyny komandosów od razu podbiegł do kapitana Salvy.
- Drużyna Jon, panie kapitanie, przydzielona do Dwudziestki Dwójki z Boz Pity - zameldował zwięźle. Odwrócił się do Shryne’a i lekko kiwnął ukrytą w hełmie głową. - Witamy na Murkhanie, panie generale.
Rycerz Jedi ściągnął krzaczaste brwi.
- Głos wydaje mi się znajomy… - zaczął.
- A twarz jeszcze bardziej - dokończył dowódca komandosów.
Żartobliwe powiedzenie miało prawie trzy lata, ale nadal używano go podczas rozmów między sklonowanymi żołnierzami, a także między nimi a Jedi.
- Jestem Climber - przedstawił się dowódca komandosów, wymieniając przydomek. - Walczyliśmy razem na Deko Neimoidii.
Shryne podszedł bliżej i klepnął go po ramieniu.
- Miło cię znów widzieć, Climber - powiedział. - Nawet tutaj.
Chatak odwróciła się do Starstone.
- Jest dokładnie tak, jak ci mówiłam - przypomniała. - Mistrz Shryne ma znajomych na wszystkich planetach.
- Może nie znają go tak dobrze jak ja, mistrzyni - burknęła młoda padawanka.
Climber uniósł osłonę hełmu ku szaremu niebu.
- Dobry dzień na walkę, panie generale - zauważył.
- Wierzę ci na słowo - odparł mistrz Jedi.
- Zdaj raport, dowódco drużyny - przerwał Salvo.
Climber odwrócił się do niego.
- Koorivaranie ewakuują miasto, ale wcale się z tym nie spieszą - zaczął. - Wierzą w te energetyczne osłony o wiele bardziej, niż powinni. - Chwycił jeńca za rękę i bezceremonialnie go odwrócił twarzą do kapitana. - Nazywa się Idis i wysługuje się Koorivaranom. Nie muszę dodawać, że to wybitny członek Brygady Wibroostrze.
Bol Chatak spojrzała na Starstone.
- Banda najemników - mruknęła pogardliwie.
- Dopadliśmy go przez zaskoczenie i przekonaliśmy, żeby podzielił się z nami tym, co wie o stanowiskach obrony linii brzegowej - ciągnął Climber. - Był na tyle uprzejmy, że wyjawił nam, w którym miejscu Separatyści zainstalowali generator pola chroniącego platformę lądowniczą. - Komandos wskazał wysoki, strzelisty wieżowiec niedaleko plaży. - Trochę na północ od pierwszego mostu, w pobliżu portu. Sam generator znajduje się dwa poziomy pod powierzchnią gruntu. Może będziemy musieli opanować cały budynek, żeby się do niego dostać.
Salvo przywołał gestem podoficera łącznościowca.
- Przekaż współrzędne tego gmachu artylerzystom „Walecznego”… - zaczął.
- Wstrzymajcie się z tym - przerwał Shryne. - Ostrzelanie budynku stworzy zbyt duże zagrożenie dla mostów. Nie możemy ich zniszczyć, jeżeli do miasta mają wjechać nasze pojazdy.
Salvo zastanowił się nad jego słowami.
- W takim razie atak chirurgiczny - postanowił w końcu.
Shryne ponownie pokręcił głową.
- Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego musimy zachować dyskrecję - powiedział. - W tym budynku mieści się ośrodek medyczny… a przynajmniej tak było, kiedy ostatnio tam przebywałem.
Salvo spojrzał na Climbera, jakby szukał u niego potwierdzenia.
- Pan generał ma rację, kapitanie - odparł komandos. - Teraz także mieści się tam szpital.
Shryne zacisnął wargi i kiwnął głową.
- Nawet na tym etapie wojny pacjenci są uważani za cywilów - oznajmił. - Proszę sobie przypomnieć, kapitanie, co mówiłem na temat zaskarbiania sobie względów miejscowej ludności. - Przeniósł spojrzenie na najemnika. - Czy do pomieszczenia generatora można się dostać z poziomu ulicy? - zapytał.
- To zależy od tego, jak dobrze jesteście wyszkoleni - odparł Idis.
Shryne zerknął na Climbera.
- Żaden problem - oznajmił dowódca komandosów.
Salvo mruknął coś pod nosem.
- Wierzy pan słowom najemnika? - zapytał z pogardą.
Climber wbił lufę karabinu DC-17 w plecy jeńca.
- Ten gość trzyma teraz naszą stronę, prawda? - zagadnął.
Najemnik pokiwał energicznie głową.
- I to za darmo - powiedział.
Rycerz Jedi ponownie spojrzał na komandosa.
- Czy twoi podwładni mają dość termicznych detonatorów, żeby wykonać to zadanie?
- Tak jest, panie generale - usłyszał w odpowiedzi.
Mimo to Salvo nie wyglądał na przekonanego.
- Stanowczo sugeruję, żebyśmy pozostawili to artylerzystom „Walecznego” - powtórzył.
Shryne spoglądał na niego jakiś czas w milczeniu.
- O co chodzi, panie kapitanie? - zapytał w końcu. - Zabijamy zbyt mało Separatystów?
- Wystarczająco wielu, panie generale, ale nie dość szybko - odparł Salvo.
- „Waleczny” unosi się nadal na wysokości pięćdziesięciu kilometrów - odezwała się pojednawczym tonem Chatak. - Nie ma czasu na rozpoznanie budynku.
Niezadowolony Salvo wzruszył ramionami.
- Jeżeli się mylicie, ryzykujecie własne życie - powiedział.
- Do niczego w ten sposób nie dojdziemy - stwierdził rycerz Jedi. - Spotkamy się z wami w punkcie zbornym Aurek-Bacta. Jeżeli się nie zjawimy do chwili przylotu „Walecznego”, przekażcie jego artylerzystom współrzędne tego gmachu.
- Ma pan to u nas jak w banku, generale - odparł Salvo.
Louie2006-09-27 12:51:07
ech ... gdyby oceniać tę książke po tych rozdziałach to bym nigdy nie kupił tej książki :/ a kupię :D tylko kiedy ? ;)
Khameir Sarin2006-08-07 13:44:46
Mroczny Jedi. Jak możesz miec cos do tego przeczucia co do tego? a poza tym pisze sie about a nie abaut.... ludzie, to nie Kosmiczne Jaja!
MiLord Mefisto2006-06-28 15:18:48
Ciekawe , ale powiem tak:
Ymyczaboz oc enni yłaidzor ążakop :D
Włochacz2006-06-21 18:13:59
narodziny Vadera czy Wojny Klonów?
Verdan2006-06-10 15:19:51
Te dwa rozdziały są takie sobie. Zobaczymy jak to będzie wygladało w kolejnych.
Maquis Scorpio2006-06-08 23:57:08
Takie sobie. Może rzeczywiście rozwinie się w coś konkretnego...
Mroczna Jedi2006-06-08 15:17:14
Dziiiwne... I jakieś nie za ciekawe. No ale to 2 pierwsze rozdziały. W większośći książek akcja rozwija się trochę później. W większości. I have abaut feeling abaut this!
Dark Lord Revan2006-06-06 16:34:48
baaardzo słabe ... ale to tylko 2 pierwsze rozdzaiły ;] mam nadzieję, że dalej jest znacznie lepiej ;]
zumar2006-06-01 10:32:46
Mętne.
Zobbaczymy jak będzie w całości