Autor: Alexa
PRAWO ROBOTYKI
Wyrok.
Kiedy Darth Vader po raz pierwszy potknął się i ukląkł na jedno kolano na schodach wiodących do sali tronowej Imperatora, był na szczęście sam. Nikt nie widział jego niezręczności, nikt nie słyszał jęku, gdy potężny, promieniujący ból przeszył jego czaszkę.
Vader nie był przyzwyczajony do słabości - na pół mechaniczne ciało funkcjonowało prawidłowo, drobne usterki usuwał sam lub z pomocą technika, któremu następnie usuwał wszystkie wspomnienia dotyczące naprawy.
Ostatnio jednak najdokładniejsza nawet regulacja nie była w stanie skompensować dziwnej lekkości głowy i bólu, jaki zaczęły mu sprawiać zwyczajne ruchy. Początkowo próbował czerpać z Mocy, aby uśmierzyć ból, potem, po raz pierwszy od dwudziestu lat, wsunął do specjalnego korytka na ramieniu zbroi ampułkę ze środkiem przeciwbólowym. Używał go tylko na początku, kiedy blizny i zrosty były jeszcze świeże, a on uczył się chodzić w nowym ciele. Potem blizny stwardniały, a on przyzwyczaił się do niewielkiej niewygody na styku ciała z maszyną.
Tym razem również pomogło, choć po skończeniu jednej ampułki musiał założyć drugą. Potem trzecią. Rana zadana mu przez Luke'a Skywalkera nie zagoiła się szybko, jak zwykle, lecz jątrzyła się przez kilka tygodni, sprawiając mu ból, na który nie pomagała nawet bacta.
Potem przyszły kłopoty ze wzrokiem.
Nie przejął się nimi, składając je na karb rozregulowanej optyki hełmu. Skorygował ją bez trudu, ale kiedy zdejmował hełm, problem powracał.
Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Druga Gwiazda Śmierci czekała na ukończenie, plan gonił. Być może konieczny był remont generalny wszystkich mechanizmów, ale na to Vader w tej chwili nie miał czasu.
Dlatego teraz postanowił raz na zawsze załatwić sprawę i, zamiast do sali tronowej, gdzie Imperator Palpatine przekomarzał się z księciem Xizorem i wcale go nie potrzebował, skręcił w stronę prywatnego skrzydła medycznego.
Wszedł do jasnego niebieskiego korytarza i podał kod dostępu robotowi dyżurnemu. Skrzydło to przeznaczone było wyłącznie do jego dyspozycji, ale w wolnych chwilach przyjmowano tu również wyższych oficerów.
Rozejrzał się dyskretnie. Tylko tego brakowało, żeby się rozniosły jakieś plotki. W tej chwili - na szczęście - nie było tu nikogo.
Dawno tu nie był... po raz ostatni chyba jakieś dziesięć lat temu, kiedy Imperator w ataku wściekłości... o co wtedy poszło? Nie pamiętał... ukarał go snopem błyskawic Ciemnej strony tak silnym, że przebił zbroję i zranił go w pierś.
Dawno... a jednak powitał go ten sam, lekko skrzywiony uśmiech Yaro, lekarza i pełne lęku, ale przyjazne spojrzenie pielęgniarki. Tylko ona się zmieniła - Yaro zawsze otaczał się pięknymi dziewczętami, które nie obawiały się niebezpiecznych pacjentów.
Ta była wyjątkowo piękna. Przypominała mu... kogoś. Nie wiedział, kogo. Długie, miękkie włosy barwy pośredniej między ciemnym blondem a dojrzałym miodem, twarz w kształcie serca, bursztynowe oczy...
Vader powoli odpiął respirator i zaczął zakładać własny. Naturalnie, nie mógł przez ten czas mówić, ale skoro tylko odetchnął ponownie, zapytał:
- Co mi jest?
Yaro pokręcił głową.
- Jest tak: w głowie ma pan guz, który przeżarł już panu pół mózgu. Tylko mechaniczna regulacja sprawia, ze jeszcze pan tego nie odczuwa zbyt dotkliwie. Przerzuty są już wszędzie, naturalna odporność pańskiego organizmu spadła, połączenia z wszczepami zaczęły się zaogniać i ropieć. Jeszcze kilka tygodni i... prosze mi wybaczyć to określenie, rozleci się pan w szwach.
Vader sięgnął po górną cześć zbroi. Przedramię ze sztuczną dłonią ostrzegawczo zapulsowało bólem.
- Czy nic nie można na to poradzić? - zapytał cicho.
- Nie.
Dwa miesiące. Nie bał się śmierci, nie wierzył w nią. Nie po tamtej kąpieli w wulkanie. Imperator mu pomoże... tak, jak wtedy.
Zerwał się z miejsca i opadł z powrotem, przeszyty potwornym bólem. Powoli korzystając z Mocy, oczyścił umysł z cierpienia i zablokował nerwy. Drgnął nagle. Dawno nie korzystał z Mocy w ten sposób, a teraz przyszło mu to zupełnie odruchowo.
- Nigdzie pan nie pójdzie, Miloridze – rzekł cicho Yaro.
- Imperator...
- Imperator panu nie pomoże. Sam potrzebuje pomocy. Zżera go ta sama choroba, co pana. Ciemna Strona Mocy. Ale on przynajmniej ma własne ciało.
Vader lekko poruszył dłońmi. Więc to nie złudzenie, nie awaria mechanizmu, że czasami precyzyjny gest chybiał o milimetr, o dwa... o centymetr. To nie przypadek, że ciało wokół wszczepów boli i puchnie, że stare blizny, tak twarde i mocne, nagle zrobiły się wrażliwe na dotyk i miękkie.
- Skąd wiesz, że chciałem do niego iść?
- Wyczułem to.
- Jesteś Jedi? – zaśmiał się ironicznie Sith.
- Do Rady pewnie by mnie nie przyjęli, ale można tak powiedzieć, Milordzie.
Vader wyprostował się ostrożnie. Jeśli pamiętał o tym, ból był do zniesienia.
- Pod samym nosem – mruknął oschle. Cóż, gratuluję ci, Yaro. Tyle lat... powinienem cię zabić, wiesz?
- Wiem, sir. Ale bez tego nie mógłbym pomóc ani panu, ani Imperatorowi, kiedy i na niego przyjdzie pora.
Lekarz podszedł bliżej. Był niższy od Mrocznego Lorda, sięgał mu zaledwie do ramienia. Wyciągnął dłoń i chwycił ręce Vadera na wysokości przedramion. W oczach miał błaganie.
- Proszę zostać, Milordzie – powiedział cicho. – Oczywiście, nic nie mogę panu nakazać, ale... Ja... chciałbym, żeby pan tu został. Mogę panu ulżyć w cierpieniu, mogę...
- Nie ma ratunku... – szepnął z lekkim zdumieniem.
- A co będzie z Gwiazdą Śmierci? kto pokieruje jej budowa? Co z Rebelią? Jeśli umrę, kto dokończy tego dzieła? I jak to wpłynie na morale Imperium?
Yaro uważnie wpatrywał się w Mrocznego Lorda.
- Tylko o to chodzi? – wzruszył ramionami. – Też mi problem. Zamówią robota, ubiorą w pańską zbroję i będzie, jak dawniej.
„A co z moim synem?” chciał zapytać Vader, ale nie miał siły. Zwiesił głowę, pokonany. Yaro miał rację. Tyle, co on, potrafi pierwszy lepszy robot.
Bez słowa położył się na leżance i odetchnął z ulgą, kiedy odciążony kręgosłup przestał mu dokuczać. Twardy, sztywny kombinezon wypadł mu z mechanicznej dłoni.
- Mój syn... – szepnął. Mam syna...
Yaro pochylił się nad nim. Oczy miał czujne, badawcze.
- Nareszcie zaczyna pan mówić jak człowiek, Milordzie.
Vader chwycił go za ramię, przyciągnął do siebie. Kosztowało go to sporo wysiłku, ale był zdesperowany.
- Weź moją tkankę... chyba mam jeszcze trochę zdrowej tkanki? Sklonuj moje ciało... robiłeś to już nieraz, ty łotrze. Wiem, że potrafisz.
Teraz to Yaro delikatnie uwolnił się z uchwytu jego dłoni.
- Klonowanie jest zakazane – rzekł z widoczną urazą. – Zresztą, nie ma już czasu, sir. Klon musiałby rosnąć około ośmiu lat, żeby przyjąć pański mózg... Nie ma pan tyle czasu. Zresztą, pana choroba tkwi właśnie w mózgu... – urwał nagle, zmarszczył brwi. – Milordzie... chwileczkę.
Odszedł na chwilę na bok, wziął jedną z próbek pobranych z ciała Vadera i szybko wsunął do analizatora. Aparat piknął kilkakrotnie na znak, że pracuje.
Yaro westchnął. Wydawało się – przynajmniej Vaderowi – że walczy sam ze sobą, jakby musiał coś zrobić wbrew woli. Sięgnął do czytnika i spojrzał na wynik.
Przymknął oczy, znów je otworzył, lekko pokręcił głową.
Bardzo powoli, niepewnym krokiem wrócił do leżanki i przysunął sobie stołek.
- Jest pewien sposób, milordzie – powiedział ostrożnie. – Gdybym nie był lekarzem, pewnie nigdy bym go panu nie zaproponował, ale nim jestem. Mam obowiązek... słyszy mnie pan, Milordzie? Mam obowiązek pana ratować ,cokolwiek sam o tym myślę. Sprawdziłem pański poziom midichlorianów. Dziwne powinien zmaleć do zera, ale pozostał taki sam. Cóż mogę powiedzieć? Przy takiej liczbie midichlorianów wszystko jest możliwe. Jest pan Jedi, ja jestem Jedi... Ma pan szansę. Ale ryzyko jest ogromne.
Vader uniósł się na łokciu. Z odsłonięta twarzą , porytą potwornymi, ropiejącymi już bliznami wyglądał nie na Mrocznego Lorda Sithów, ale na to, kim był w istocie – na ciężko, śmiertelnie chorego człowieka, który bardzo potrzebuje pomocy.
Co to powiedział Yaro? Ciemna Strona Mocy zżera? Nie daje potęgi, lecz zżera jak rak? Razem z rakiem. Koroduje ciało i duszę...
Yaro nazwał go Jedi...on nie jest Jedi! Jest Sithem... Ale życie Sitha właśnie dobiega końca. Człowiek-maszyna rozleci się na kawałki i Ciemna Strona Mocy nie zdoła tego powstrzymać. Yaro pochylił się nad nim, położył mu dłoń na czole, zmusił do leżenia.
- Milordzie... – szepnął. – Może mnie pan teraz zabić. Ma pan pełne prawo. Popełniłem przestępstwo wobec Imperium, ale uratuje pana... tylko wówczas, jeśli mi pan pomoże... Dziesięć lat temu popełniłem potworną zbrodnię i najwyższy czas, aby się pan o tym dowiedział, choć miało to pozostać tajemnicą. Teraz będę błagał pana o wybaczenie i jako dowód skruchy zaproponuję panu życie. Ryzyko jest ogromne, niewyobrażalne, ale istnieje szansa, aby pan żył i odzyskał ciało.
Vader przymknął oczy, czując kolejny nawrót mdłości.
- Przecież mówiłeś, że na klonowanie jest za późno. Yaro pokręcił głową.
- Tak -jeśli teraz pobiorę panu tkankę i zechcę hodować klona. Nie -jeśli klon już jest.
Sith zmrużył oczy. Kiepsko widział, ale nie na tyle, żeby nie widzieć ogromnego wzruszenia w oczach starego lekarza.
- Chcesz powiedzieć, że masz mojego klona? Yaro powoli skinął głową.
Vader przymknął oczy. Klon. Ciało. Niezależność od Imperatora. Zdrowie. Syn. Lukę. Lukę Skywalker, syn Anakina Skywalkera. Jego syn.
- Mów - szepnął, zadowolony, że tamten nie próbuje się z nim targować o życie. Jako Jedi nie musiał tego robić...
- Kiedy był tu pan po raz ostatni, sir, należałem do spisku. Pobrałem pana tkankę i sklonowałem. Spisek miał na celu zabicie pana, ale ponieważ nie miał pan potomstwa... taki poziom midichlorianów nie powinien ulec zmarnowaniu.
Vader zamrugał oczami. Wciąż nie rozumiał, jak wcześniej na to nie wpadł.
- Zrobiłeś klona? Mojego klona?
- Tak - Yaro wyprostował się. Nie wiedzieć czemu, nagle przywiódł Vaderowi na myśl Kenobiego. - Pan miał zginąć, a pański klon miał posłużyć jako zaczątek nowego zakonu Jedi.
Vader poczuł, jak wzbiera w nim gniew i już miał podnieść dłoń, żeby udusić bezczelnego lekarza, kiedy przypomniał sobie, że ten sam klon i ten sam lekarz być może stanowią o jego życiu.
Uśmiechnął się blado.
- Miałeś fatalnych informatorów, Yaro. Mam syna. Wspaniałego syna - odparł z dumą. -Anakin Skywalker nie umarł bezpotomnie.
Yaro uśmiechnął się także, ciepło, prawie jak przyjaciel.
- Wiem, sir. Miałem zniszczyć tego... klona, ale pomyślałem sobie, że kiedyś być może zechce pan odzyskać ciało i opuścić tę niezdrową okolicę. Nie przewidziałem guza na mózgu, inaczej przeszczep byłby kwestią parogodzinnej operacji.
- A teraz? Mówiłeś, że masz rozwiązanie? Yaro westchnął.
- Mam. Nie sprawdzone, nie przetestowane nawet na myszach, bo myszy nie potrafią używać Mocy, ale mam. Mózg Dave'a jest już dojrzały, można przenieść doń pańskie wspomnienia, wiedzę, osobowość... wszystko. Nie wiem, czy się uda, ale w najgorszym wypadku zostanie pan dwudziestopięcioletnim noworodkiem.
- Ma na imię Dave? - Vader skrzywił się lekko. Niezwykłe - jak na człowieka, który zamordował w męczarniach setki istot, czuł dziwną niechęć do wykorzystania ciała klona. -Czy on... wie, co go czeka?
- Nie. Nie ma w sobie więcej życia i rozumu niż embrion. Nazwałem go Dave, żetey go jakoś nazywać. Dave R. Anagram pańskiego nazwiska, sir.
Sith pokiwał głową i skrzywił się lekko
- Czy to możliwe, żeby choroba zaczęła postępować tak szybko? Każdy ruch sprawia mi ból - szepnął.
Yaro podniósł z podłogi porzucony kombinezon-zbroję i odrzucił daleko w kąt.
Kiedy Darth Vader po raz pierwszy potknął się i ukląkł na jedno kolano na schodach wiodących do sali tronowej Imperatora, był na szczęście sam. Nikt nie widział jego niezręczności, nikt nie słyszał jęku, gdy potężny, promieniujący ból przeszył jego czaszkę.
Vader nie był przyzwyczajony do słabości - na pół mechaniczne ciało funkcjonowało prawidłowo, drobne usterki usuwał sam lub z pomocą technika, któremu następnie usuwał wszystkie wspomnienia dotyczące naprawy.
Ostatnio jednak najdokładniejsza nawet regulacja nie była w stanie skompensować dziwnej lekkości głowy i bólu, jaki zaczęły mu sprawiać zwyczajne ruchy. Początkowo próbował czerpać z Mocy, aby uśmierzyć ból, potem, po raz pierwszy od dwudziestu lat, wsunął do specjalnego korytka na ramieniu zbroi ampułkę ze środkiem przeciwbólowym. Używał go tylko na początku, kiedy blizny i zrosty były jeszcze świeże, a on uczył się chodzić w nowym ciele. Potem blizny stwardniały, a on przyzwyczaił się do niewielkiej niewygody na styku ciała z maszyną.
Tym razem również pomogło, choć po skończeniu jednej ampułki musiał założyć drugą. Potem trzecią. Rana zadana mu przez Luke'a Skywalkera nie zagoiła się szybko, jak zwykle, lecz jątrzyła się przez kilka tygodni, sprawiając mu ból, na który nie pomagała nawet bacta.
Potem przyszły kłopoty ze wzrokiem.
Nie przejął się nimi, składając je na karb rozregulowanej optyki hełmu. Skorygował ją bez trudu, ale kiedy zdejmował hełm, problem powracał.
Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Druga Gwiazda Śmierci czekała na ukończenie, plan gonił. Być może konieczny był remont generalny wszystkich mechanizmów, ale na to Vader w tej chwili nie miał czasu.
Dlatego teraz postanowił raz na zawsze załatwić sprawę i, zamiast do sali tronowej, gdzie Imperator Palpatine przekomarzał się z księciem Xizorem i wcale go nie potrzebował, skręcił w stronę prywatnego skrzydła medycznego.
Wszedł do jasnego niebieskiego korytarza i podał kod dostępu robotowi dyżurnemu. Skrzydło to przeznaczone było wyłącznie do jego dyspozycji, ale w wolnych chwilach przyjmowano tu również wyższych oficerów.
Rozejrzał się dyskretnie. Tylko tego brakowało, żeby się rozniosły jakieś plotki. W tej chwili - na szczęście - nie było tu nikogo.
Dawno tu nie był... po raz ostatni chyba jakieś dziesięć lat temu, kiedy Imperator w ataku wściekłości... o co wtedy poszło? Nie pamiętał... ukarał go snopem błyskawic Ciemnej strony tak silnym, że przebił zbroję i zranił go w pierś.
Dawno... a jednak powitał go ten sam, lekko skrzywiony uśmiech Yaro, lekarza i pełne lęku, ale przyjazne spojrzenie pielęgniarki. Tylko ona się zmieniła - Yaro zawsze otaczał się pięknymi dziewczętami, które nie obawiały się niebezpiecznych pacjentów.
Ta była wyjątkowo piękna. Przypominała mu... kogoś. Nie wiedział, kogo. Długie, miękkie włosy barwy pośredniej między ciemnym blondem a dojrzałym miodem, twarz w kształcie serca, bursztynowe oczy...
Vader powoli odpiął respirator i zaczął zakładać własny. Naturalnie, nie mógł przez ten czas mówić, ale skoro tylko odetchnął ponownie, zapytał:
- Co mi jest?
Yaro pokręcił głową.
- Jest tak: w głowie ma pan guz, który przeżarł już panu pół mózgu. Tylko mechaniczna regulacja sprawia, ze jeszcze pan tego nie odczuwa zbyt dotkliwie. Przerzuty są już wszędzie, naturalna odporność pańskiego organizmu spadła, połączenia z wszczepami zaczęły się zaogniać i ropieć. Jeszcze kilka tygodni i... prosze mi wybaczyć to określenie, rozleci się pan w szwach.
Vader sięgnął po górną cześć zbroi. Przedramię ze sztuczną dłonią ostrzegawczo zapulsowało bólem.
- Czy nic nie można na to poradzić? - zapytał cicho.
- Nie.
Dwa miesiące. Nie bał się śmierci, nie wierzył w nią. Nie po tamtej kąpieli w wulkanie. Imperator mu pomoże... tak, jak wtedy.
Zerwał się z miejsca i opadł z powrotem, przeszyty potwornym bólem. Powoli korzystając z Mocy, oczyścił umysł z cierpienia i zablokował nerwy. Drgnął nagle. Dawno nie korzystał z Mocy w ten sposób, a teraz przyszło mu to zupełnie odruchowo.
- Nigdzie pan nie pójdzie, Miloridze – rzekł cicho Yaro.
- Imperator...
- Imperator panu nie pomoże. Sam potrzebuje pomocy. Zżera go ta sama choroba, co pana. Ciemna Strona Mocy. Ale on przynajmniej ma własne ciało.
Vader lekko poruszył dłońmi. Więc to nie złudzenie, nie awaria mechanizmu, że czasami precyzyjny gest chybiał o milimetr, o dwa... o centymetr. To nie przypadek, że ciało wokół wszczepów boli i puchnie, że stare blizny, tak twarde i mocne, nagle zrobiły się wrażliwe na dotyk i miękkie.
- Skąd wiesz, że chciałem do niego iść?
- Wyczułem to.
- Jesteś Jedi? – zaśmiał się ironicznie Sith.
- Do Rady pewnie by mnie nie przyjęli, ale można tak powiedzieć, Milordzie.
Vader wyprostował się ostrożnie. Jeśli pamiętał o tym, ból był do zniesienia.
- Pod samym nosem – mruknął oschle. Cóż, gratuluję ci, Yaro. Tyle lat... powinienem cię zabić, wiesz?
- Wiem, sir. Ale bez tego nie mógłbym pomóc ani panu, ani Imperatorowi, kiedy i na niego przyjdzie pora.
Lekarz podszedł bliżej. Był niższy od Mrocznego Lorda, sięgał mu zaledwie do ramienia. Wyciągnął dłoń i chwycił ręce Vadera na wysokości przedramion. W oczach miał błaganie.
- Proszę zostać, Milordzie – powiedział cicho. – Oczywiście, nic nie mogę panu nakazać, ale... Ja... chciałbym, żeby pan tu został. Mogę panu ulżyć w cierpieniu, mogę...
- Nie ma ratunku... – szepnął z lekkim zdumieniem.
- A co będzie z Gwiazdą Śmierci? kto pokieruje jej budowa? Co z Rebelią? Jeśli umrę, kto dokończy tego dzieła? I jak to wpłynie na morale Imperium?
Yaro uważnie wpatrywał się w Mrocznego Lorda.
- Tylko o to chodzi? – wzruszył ramionami. – Też mi problem. Zamówią robota, ubiorą w pańską zbroję i będzie, jak dawniej.
„A co z moim synem?” chciał zapytać Vader, ale nie miał siły. Zwiesił głowę, pokonany. Yaro miał rację. Tyle, co on, potrafi pierwszy lepszy robot.
Bez słowa położył się na leżance i odetchnął z ulgą, kiedy odciążony kręgosłup przestał mu dokuczać. Twardy, sztywny kombinezon wypadł mu z mechanicznej dłoni.
- Mój syn... – szepnął. Mam syna...
Yaro pochylił się nad nim. Oczy miał czujne, badawcze.
- Nareszcie zaczyna pan mówić jak człowiek, Milordzie.
Vader chwycił go za ramię, przyciągnął do siebie. Kosztowało go to sporo wysiłku, ale był zdesperowany.
- Weź moją tkankę... chyba mam jeszcze trochę zdrowej tkanki? Sklonuj moje ciało... robiłeś to już nieraz, ty łotrze. Wiem, że potrafisz.
Teraz to Yaro delikatnie uwolnił się z uchwytu jego dłoni.
- Klonowanie jest zakazane – rzekł z widoczną urazą. – Zresztą, nie ma już czasu, sir. Klon musiałby rosnąć około ośmiu lat, żeby przyjąć pański mózg... Nie ma pan tyle czasu. Zresztą, pana choroba tkwi właśnie w mózgu... – urwał nagle, zmarszczył brwi. – Milordzie... chwileczkę.
Odszedł na chwilę na bok, wziął jedną z próbek pobranych z ciała Vadera i szybko wsunął do analizatora. Aparat piknął kilkakrotnie na znak, że pracuje.
Yaro westchnął. Wydawało się – przynajmniej Vaderowi – że walczy sam ze sobą, jakby musiał coś zrobić wbrew woli. Sięgnął do czytnika i spojrzał na wynik.
Przymknął oczy, znów je otworzył, lekko pokręcił głową.
Bardzo powoli, niepewnym krokiem wrócił do leżanki i przysunął sobie stołek.
- Jest pewien sposób, milordzie – powiedział ostrożnie. – Gdybym nie był lekarzem, pewnie nigdy bym go panu nie zaproponował, ale nim jestem. Mam obowiązek... słyszy mnie pan, Milordzie? Mam obowiązek pana ratować ,cokolwiek sam o tym myślę. Sprawdziłem pański poziom midichlorianów. Dziwne powinien zmaleć do zera, ale pozostał taki sam. Cóż mogę powiedzieć? Przy takiej liczbie midichlorianów wszystko jest możliwe. Jest pan Jedi, ja jestem Jedi... Ma pan szansę. Ale ryzyko jest ogromne.
Vader uniósł się na łokciu. Z odsłonięta twarzą , porytą potwornymi, ropiejącymi już bliznami wyglądał nie na Mrocznego Lorda Sithów, ale na to, kim był w istocie – na ciężko, śmiertelnie chorego człowieka, który bardzo potrzebuje pomocy.
Co to powiedział Yaro? Ciemna Strona Mocy zżera? Nie daje potęgi, lecz zżera jak rak? Razem z rakiem. Koroduje ciało i duszę...
Yaro nazwał go Jedi...on nie jest Jedi! Jest Sithem... Ale życie Sitha właśnie dobiega końca. Człowiek-maszyna rozleci się na kawałki i Ciemna Strona Mocy nie zdoła tego powstrzymać. Yaro pochylił się nad nim, położył mu dłoń na czole, zmusił do leżenia.
- Milordzie... – szepnął. – Może mnie pan teraz zabić. Ma pan pełne prawo. Popełniłem przestępstwo wobec Imperium, ale uratuje pana... tylko wówczas, jeśli mi pan pomoże... Dziesięć lat temu popełniłem potworną zbrodnię i najwyższy czas, aby się pan o tym dowiedział, choć miało to pozostać tajemnicą. Teraz będę błagał pana o wybaczenie i jako dowód skruchy zaproponuję panu życie. Ryzyko jest ogromne, niewyobrażalne, ale istnieje szansa, aby pan żył i odzyskał ciało.
Vader przymknął oczy, czując kolejny nawrót mdłości.
- Przecież mówiłeś, że na klonowanie jest za późno. Yaro pokręcił głową.
- Tak -jeśli teraz pobiorę panu tkankę i zechcę hodować klona. Nie -jeśli klon już jest.
Sith zmrużył oczy. Kiepsko widział, ale nie na tyle, żeby nie widzieć ogromnego wzruszenia w oczach starego lekarza.
- Chcesz powiedzieć, że masz mojego klona? Yaro powoli skinął głową.
Vader przymknął oczy. Klon. Ciało. Niezależność od Imperatora. Zdrowie. Syn. Lukę. Lukę Skywalker, syn Anakina Skywalkera. Jego syn.
- Mów - szepnął, zadowolony, że tamten nie próbuje się z nim targować o życie. Jako Jedi nie musiał tego robić...
- Kiedy był tu pan po raz ostatni, sir, należałem do spisku. Pobrałem pana tkankę i sklonowałem. Spisek miał na celu zabicie pana, ale ponieważ nie miał pan potomstwa... taki poziom midichlorianów nie powinien ulec zmarnowaniu.
Vader zamrugał oczami. Wciąż nie rozumiał, jak wcześniej na to nie wpadł.
- Zrobiłeś klona? Mojego klona?
- Tak - Yaro wyprostował się. Nie wiedzieć czemu, nagle przywiódł Vaderowi na myśl Kenobiego. - Pan miał zginąć, a pański klon miał posłużyć jako zaczątek nowego zakonu Jedi.
Vader poczuł, jak wzbiera w nim gniew i już miał podnieść dłoń, żeby udusić bezczelnego lekarza, kiedy przypomniał sobie, że ten sam klon i ten sam lekarz być może stanowią o jego życiu.
Uśmiechnął się blado.
- Miałeś fatalnych informatorów, Yaro. Mam syna. Wspaniałego syna - odparł z dumą. -Anakin Skywalker nie umarł bezpotomnie.
Yaro uśmiechnął się także, ciepło, prawie jak przyjaciel.
- Wiem, sir. Miałem zniszczyć tego... klona, ale pomyślałem sobie, że kiedyś być może zechce pan odzyskać ciało i opuścić tę niezdrową okolicę. Nie przewidziałem guza na mózgu, inaczej przeszczep byłby kwestią parogodzinnej operacji.
- A teraz? Mówiłeś, że masz rozwiązanie? Yaro westchnął.
- Mam. Nie sprawdzone, nie przetestowane nawet na myszach, bo myszy nie potrafią używać Mocy, ale mam. Mózg Dave'a jest już dojrzały, można przenieść doń pańskie wspomnienia, wiedzę, osobowość... wszystko. Nie wiem, czy się uda, ale w najgorszym wypadku zostanie pan dwudziestopięcioletnim noworodkiem.
- Ma na imię Dave? - Vader skrzywił się lekko. Niezwykłe - jak na człowieka, który zamordował w męczarniach setki istot, czuł dziwną niechęć do wykorzystania ciała klona. -Czy on... wie, co go czeka?
- Nie. Nie ma w sobie więcej życia i rozumu niż embrion. Nazwałem go Dave, żetey go jakoś nazywać. Dave R. Anagram pańskiego nazwiska, sir.
Sith pokiwał głową i skrzywił się lekko
- Czy to możliwe, żeby choroba zaczęła postępować tak szybko? Każdy ruch sprawia mi ból - szepnął.
Yaro podniósł z podłogi porzucony kombinezon-zbroję i odrzucił daleko w kąt.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 10,00 Liczba: 3 |
|
X-Yuri2007-07-02 12:56:50
Bardzo fajne... czytalem to juz wieki temu, zanim nawet neta mialem... to bylo chyba w Esensji opublikowane... chyba :}
A wczoraj ktos mi zwrocil na to opowiadanko uwage <ciekawe kto ? :} > To i ocenic wypadaloby... 10 :)
X-tla2007-07-01 20:44:23
piękne i tyle poprostu piękne...