Propozycja wyjazdu
Dzień 1 (Cancun)
Nasza propozycja wyjazdu po Ameryce Centralnej zaczyna się w meksykańskim kurorcie Cancun, do którego raz na tydzień w okresie od listopada do marca odbywają się czarterowe przeloty z Warszawy Dreamlinerem LOTu. Podróż z Polski trwa prawie jedenaście godzin, a do Cancunu przylatujemy wczesnym popołudniem. Przed odebraniem bagażu załatwiamy wszystkie sprawy migracyjne i z uwagi na beznadziejny kurs wymieniamy tylko niewielką ilość gotówki, taką która pozwoli nam na dostanie się z lotniska do centrum (wystarczy 10 dolarów). Zdecydowanie odradzamy korzystanie z taksówek lotniskowych, gdyż ich ceny w kierunku do miasta to zwykłe złodziejstwo. Najtańszym, choć nieco wolniejszym sposobem transportu jest ADO bus, odjeżdżający ze stanowiska nr 1 pod halą przylotów - bus kursuje co 15 minut, a jego cena to 62 peso (ok. 15 zł). Jazda do centrum na główny dworzec autobusowy zajmie nam 35 minut i dopiero po dotarciu na miejsce można wymienić większy zapas pieniędzy do opłacenia dalszych przejazdów, pobytów w hotelach, czy jedzenia. Warto pamiętać o tym, że w samym Cancunie pomimo tego, iż to zdecydowanie turystyczny kurort, występują problemy z płatnościami kartami kredytowymi, a jeśli już można dokonać takiej płatności, to często z dodatkową marżą wynoszącą 10% wartości zamówienia. Zatem gotówka przyda się bardziej.
W okolicy głównego dworca autobusów ADO znajdziemy spore zaplecze hotelowo-gastronomiczne, jest to zatem niezły punkt wypadowy na dalszą podróż po półwyspie Jukatan, a przynajmniej jeśli nie chcemy korzystać zbyt wiele z taksówek i biegać z bagażami po mieście. Minusem jest spora odległość od morza, więc osoby nastawione na plażowanie powinny poszukać hotelu gdzie indziej. Nasza propozycja zakłada tylko jeden nocleg w Cancunie przeznaczony głównie na załatwianie dalszej części wyjazdu. Całkiem niezły hotel przy dworcu znajdujemy w cenie 276 peso od osoby (66 zł), a następnie ruszamy kupić bilety autobusowe i znaleźć coś do jedzenia.
Dzień 2 (Chichen Itza)
Wcześnie rano udajemy się na dworzec autobusowy i łapiemy ADO busa do prekolumbijskiego miasta Majów - Chichen Itza. Podróż autobusem liniowym trwa niemalże trzy godziny i kosztuje 244 peso (59 zł), należy jednak bardzo wyraźnie podkreślić, że relatywnie wysoką cenę przejazdu rekompensują nowe, klimatyzowane autobusy z rozkładanymi siedzeniami i dużą przestrzenią na nogi. Do środka warto jednak zabrać nieco cieplejsze ubranie, gdyż kierowcy z wyżej wymienioną klimatyzacją lubią przesadzać.
Przed południem dojeżdżamy do Chichen Itza, a ADO bus wysadza nas pod samą bramą tej jednej z największych atrakcji archeologicznych Meksyku, która trafiła ostatnio na listę Siedmiu Nowych Cudów Świata, a od 1988 roku znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Po zakupie wejściówek do zony (204 peso / 50 zł) po prawej stronie za kasami zostawiamy plecaki w darmowej przechowalni i udajemy się na zwiedzanie. Od samego początku rzuca się w oczy gigantyczna ilość stoisk z pamiątkami robionymi na jedno kopyto (pełno ich nawet pomiędzy zabytkami w samej zonie) i w połączeniu z ich natrętnymi sprzedawcami jest to największy minus tego miejsca. Chcąc uniknąć natłoku turystów, warto zacząć zwiedzanie z samego rana lub późnym popołudniem (kasy otwarte są do 16;00, a na terenie zony można przebywać do 16;30). Istnieje wtedy nawet szansa na zrobienie sobie zdjęcia sam na sam ze Świątynią Kukulkana, czyli główną piramidą złożoną z dziewięciu tarasów. Poza nią obiektami wartymi szczególnej uwagi są Świątynia Wojowników (zwana także Tysiącem Kolumn) oraz El Caracol, który służył przypuszczalnie jako obserwatorium astronomiczne. Zwiedzanie całego kompleksu spokojnym tempem nie zajmie dłużej niż trzy godziny, jednak warto zaopatrzyć się wcześniej w coś do jedzenia i do picia, gdyż w najbliższej okolicy zony znajduje się tylko jedna restauracja, będąca jednocześnie "oficjalną". Niestety, ceny w niej również są oficjalne, co przekłada się na wydatek rzędu 80-100 zł za obiad dla jednej osoby. Pomimo tego Chichen Itza to miejsce obowiązkowe do zobaczenia nie tylko ze względu na dobry stan zabytków i wielkość kompleksu, ale także z uwagi na możliwość położenia się na świeżo skoszonej trawie pośród świątyń Majów.
Podziwianie zony kończymy równo z jej zamknięciem dla zwiedzających i wsiadamy w kolejny autobus, który po dwóch godzinach jazdy za 180 peso (43 zł) dowiezie nas do następnego celu podróży, czyli miasteczka Tulum. Proponujemy znalezienie tam noclegu nie w samym miasteczku, a około 3 kilometry dalej, pod samym wejściem do zony archeologicznej.
Największa z piramid w Chinen Itza
I przykładowy inny zabytek
Nocleg przy wejściu do kompleksu świątynnego sprawia, że możemy zobaczyć go już wczesnym rankiem i jest to najlepsza pora na spacer i robienie zdjęć, jeszcze przed przybyciem tłumu turystów i naciągaczy. Wstęp do zony to wydatek 59 peso (niecałe 15 zł), a zejście całości niespiesznym tempem z dużą ilością zdjęć zajmuje około godzinę. Niewątpliwie największą atrakcją samych ruin jest El Castillo, czyli wieża strażnicza umiejscowiona nad malowniczym 12-metrowym urwiskiem i piękną plażą, warto przyjrzeć się także Świątyni Fresków z kolumnami na pierwszej kondygnacji. Zona utrzymana jest w niezłym stanie, w czystości z regularnie koszoną trawą, a na miejscu spotkamy sporo legwanów i innej fauny, przechadzającej się między ruinami, niczym normalny homo sapiens.
Dalszą część dnia po zwiedzaniu ruin przeznaczamy na przedostanie się ADO busem z Tulum do Chetumal, czyli miasta wypadowego dla turystów chcących dostać się do Belize i dalej do Gwatemali. Trasę tę pokonujemy w 3,5 godziny, a przejazd kosztuje 268 peso (65 zł). Niestety, jesteśmy na miejscu późnym popołudniem, a busik do Gwatemali rusza z Chetumal o 7 rano, dlatego kupujemy za 41 dolarów bilet na następny dzień i ruszamy odpocząć w hotelu. Poza busem firmy San Juan Travel, który kursuje między Chetumal, Belize City i Flores w Gwatemali, można dostać się także łodzią motorową na wyspy Caye Caulker i San Pedro w Belize, ten sposób polecamy jednak na drogę powrotną, o czym napiszemy w dalszej części relacji.
Nadmorska zona archeologiczna w Tulum
I jej ruiny
Przed 7 rano przyjeżdżamy na dworzec autobusowy w Chetumal, pakujemy plecaki na dach 15-osobowego minibusa, który zawiezie nas do Flores w Gwatemali i szykujemy się na przekraczanie dwóch przejść granicznych. Cała podróż zajmie nam 8,5 godziny z jednym tylko krótkim postojem w Belize City, dlatego należy zaopatrzyć się wcześniej w jedzenie i picie. Pierwsze przejście graniczne pomiędzy Meksykiem i Belize mijamy już po kilkunastu minutach od wyjazdu. Płacimy 306 peso (74 zł) opłaty wyjazdowej z Meksyku i wjeżdżamy do Belize, gdzie podbijają nam pieczątkę wjazdową i, w wyjątkowych przypadkach, poproszą o pokazanie bagażu. Drogi w Belize są zdecydowanie gorszej jakości niż meksykańskie, dlatego pokonanie z pozoru mniejszych odległości zajmuje więcej czasu. Na płacenie kolejnego myta musimy nastawić się na granicy Belize i Gwatemali. W Belize ściągną od nas 15 dolarów opłaty wyjazdowej, a w Gwatemali 3 dolary opłaty wjazdowej. Następnie busik, którym podróżujemy zawozi nas pod same drzwi wybranego przez nas hotelu we Flores.
Samo miasteczko Flores to typowo turystyczna enklawa na wyspie na środku jeziora o nazwie Peten Itza. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie jednego z najlepiej chronionych miejsc w kraju - zarówno wyspę, jak i prowadzącą na nią jedyną groblę obstawia wielu policjantów i żołnierzy z bronią, dzięki czemu można czuć się tam bezpiecznie. Sama wyspa jest raczej niewielka - można ją obejść spacerowym tempem w pół godziny - ale oferuje dużą bazę hoteli, restauracji, knajpek i różnorakich agencji turystycznych. Przed podjęciem ostatecznych decyzji w sprawie podróży warto obejść przynajmniej kilka różnych agencji, ponieważ ceny tych samych usług mogą nieco się różnić. Flores to także główny punkt wypadowy do zwiedzania ruin świątyń Majów w Tikal i dalej wgłąb Gwatemali. Główna ulica wyspy prowadzi dookoła niej, a centralny punkt na wzgórzu zajmuje kościół oraz silnie strzeżony bank. Ilość turystów na wyspie sprawia, że ceny są zdecydowanie zawyżone, zatem na zakupy spożywcze i obiad w miejscowej garkuchni polecamy udać się przez groblę do pobliskiego miasteczka Santa Elena, gdzie dobrze zjemy już za 15 quetzali (7 zł). We Flores natomiast warto potargować się przy kupnie pamiątek, czy iść na wieczornego drinka w lokalu z widokiem na jezioro. Zwyczajny nocleg na wyspie to wydatek 95 quetzali (42 zł) za osobę, natomiast za hotel o lepszym standardzie z widokiem na wodę jedna osoba będzie musiała zapłacić już 200 quetzali (88 zł).
Bus Chetumal - Flores
Flores nocą
Cały kolejny dzień poświęcamy na zaliczanie ruin świątyń Majów w Tikal i jest on opisany szerzej we wcześniejszej części artykułu.
Dzień 6 (podróż do Antigui)
Przy okazji opisu następnego dnia naszego wyjazdu, warto w kilku słowach nakreślić jak wygląda podróżowanie po Gwatemali. O ile organizowanie wyjazdu i kupowanie biletów autokarowych trudne nie jest, o tyle sama już podróż autobusem i jego jazda zgodna z rozkładem to sprawa zupełnie inna. Z jednej strony mamy sposób ekonomiczny - możliwość podróżowania tzw. chicken busami, czyli byłymi amerykańskimi autobusami szkolnymi, następnie sprowadzonymi do Gwatemali i przerobionymi do jazdy z pasażerami (każdy z nich jest pomalowany na swoją modłę). Z drugiej strony jest też sposób o wiele droższy - czyli autobus liniowy pierwszej klasy z toaletą, klimatyzacją i rozkładanymi do pozycji leżącej siedzeniami. Sposób pierwszy wiąże się niestety z koniecznością spędzenia dłuższego czasu w środkach transportu i sztukowania przejazdu na duże odległości. Takie chicken busy jeżdżą tylko na niewielkie odległości, bez rozkładu jazdy i zatrzymują się praktycznie co chwila w celu wymiany pasażerów wraz z ich dobytkiem życiowym, dodając do tego niewiele miejsca na nogi podróż może zamienić się w delikatny koszmar. Mając na uwadze zarówno to, jak i ograniczony do 15 dni czas naszego wyjazdu, zdecydowaliśmy się na droższy i szybszy sposób numer dwa, następnie po zakończeniu zwiedzania lokacji gwiezdnowojennych ruszyliśmy z Flores autobusem liniowym do stolicy, Guatemala City, a później do miasteczka o nazwie Antigua Guatemala. Ten przejazd liczący w sumie 520 kilometrów zajął nam niemalże 12 godzin, czyli dwa razy dłużej, niż taka sama odległość zajęłaby w Meksyku. Na czas przejazdu składają się głównie kiepski stan dróg, ale także nieprzewidziane czynniki, takie jak wypadki, pogoda, czy kontrole drogowe. Przejazd tej samej trasy chicken busem to już kwestia 2-3 dni i należy mieć to na uwadze przy planowaniu wyjazdu. Sugerujemy również nie zatrzymywać się dłużej niż to jest konieczne w Guatemala City. O ile cała wycieczka, przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności, wydawała nam się stosunkowo bezpieczna (choć do widoku broni w Gwatemali trzeba przywyknąć, bo ludzie ze strzelbami pilnujący sklepów czy stacji benzynowych są codziennością), o tyle stolica nie sprawiała takiego wrażenia - wszechobecne grube kraty w sklepach zza których wyglądają sprzedawcy to norma, sugerująca, że po zmroku może nie być najbezpieczniej.
Chicken Bus
Antigua to niewielka miejscowość z zachowanym kolonialnym układem ulic i ze zwartą zabudową. Bliskość aktywnych wulkanów w najbliższym otoczeniu miasteczka sprawiło, iż w przeszłości było ono kilkukrotnie nawiedzane przez silne trzęsienia ziemi, czego najlepszym świadectwem są ruiny kościołów w starej części miasta. Stare miasto otacza jego centralny punkt, którym jest niewielki park. W okolicy znajdziemy masę knajpek, imprezowni, czy sklepów z pamiątkami. Antigua to miasteczko warte do zobaczenia na trasie wycieczki nie tylko ze względu na świetny krajobraz, ale także ze względu na to, że jest to świetny punkt przesiadkowy do kontynuowania wycieczki. Można się stąd dostać do Flores, Semuc Champey, nad jezioro Atitlan, ale także do innych krajów Ameryki Środkowej - biura podróży oferują przewozy autokarowe do miejsc takich jak Belize, Honduras, Salwador, Nikaragua, Kostaryka i Panama.
Wybranym przez nas kierunkiem, oferowanym przez miejscowe agencje było jezioro Atitlan, a dokładniej osada o nazwie Panajachel, z której widać wszystkie trzy wulkany otaczające jezioro i z której obserwować można najbardziej malownicze zachody słońca. Podróż ta na mapie wydawała się wręcz wypoczynkową po poprzednim dniu (miała mieć tylko 80 km), a zajęła nam w rzeczywistości aż 3,5 godziny z uwagi na korki i wzmożony ruch.
Antigua z górującym nad nią wulkanem
I brama w centrum miasteczka
Jezioro Atitlan to faktycznie zalana wodą kaldera wulkaniczna - pozostałość po dużej erupcji, która miała miejsce 84 tys. lat temu. Jezioro otoczone jest przez trzy wygasłe stratowulkany (San Pedro, Toliman i Atitlan), a na jego wybrzeżach zlokalizowanych jest kilka mniejszych i większych miejscowości, a także uprawy kawy, fasoli, dyni, chili, awokado, czy truskawek. Najciekawszą turystycznie i jednocześnie największą osadą jest Panajachel, oferujący spore zaplecze hotelowo-gastronomiczne, ale również najwięcej wycieczek lokalnych. Najlepszym sposobem na spędzenie całego dnia jest wykupienie wycieczki łodzią motorową po Jeziorze Atitlan - taka motorówka zawozi nas do czterech różnych miejscowości, a w każdej z nich mamy następnie godzinę czasu wolnego. Ta wycieczka kosztuje 15 dolarów i trwa około 6 godzin, a następnie można obejrzeć zachód słońca na wybrzeżu z widokiem na wszystkie trzy wulkany i przejść się głównym deptakiem w Panajachel, robiąc zakupy. Jeśli chodzi o wycieczki dla nieco bardziej aktywnych, to w mieście można załatwić również całodzienny trekking na wulkan San Pedro (3020 m.n.p.m.). Atitlan to jeden z najpiękniejszych i najbardziej wartych zobaczenia punktów na mapie Gwatemali.
Widok na jezioro Atitlan z okolicznej wioski
Jezioro Atitlan i wulkany o zachodzie
Wczesnym rankiem opuszczamy Panajachel i wyruszamy w drogę powrotną do Antigui, gdzie złapiemy przesiadkę do kolejnego istotnego punktu na mapie naszego wyjazdu - Semuc Champey. Nasza droga to ponad 300 kilometrów przez kręte górskie drogi, a następnie przez błotniste bezdroża lasu deszczowego. Zajmuje nam 9,5 godziny, mimo że według google maps powinna dwa razy mniej. W końcu pod wieczór dojeżdżamy do niewielkiej osady o nazwie Lanquin, skąd następnego dnia będziemy mieli już tylko 10 kilometrów do głównej atrakcji. Ale najpierw czeka nas jazda do hotelu, czyli kilku drewnianych domków nad rzeką Cahabon. Za dwa noclegi płacimy 200 quetzali od osoby (88 zł). Podwozi nas przyjaciel właściciela... na pace półciężarówki. Pozostaje już tylko ułożyć się w hamaku z zimnym piwem w ręku.
Podróż ciężarówką do lasu deszczowego
Górska i błotnista droga do jednego z najpiękniejszych pomników przyrody w Gwatemali ciągnie się od Lanquin przez 10 kilometrów lasu deszczowego, urwisk i strumieni. Pokonujemy ją na pace tej samej terenowej ciężarówki, która poprzedniego dnia przywiozła nas do hotelu. Przejechanie trasy zajmuje kierowcy około godziny, a po drodze mijamy kilka aut ciężarowych z miejscowymi, podróżującymi w ten sam sposób. Trasa jest wyboista, zabłocona i miejscami bardzo stroma, ale widoki rekompensują wszystkie trudy podróży. Tuż przed dotarciem na miejsce pokonujemy ostatni drewniany most na rzece Cahabon i dalej udajemy się już pieszo do wejścia na teren rezerwatu. Na odchodne kierowca rzuca nam tylko, że za trzy godziny będzie wracał do miasta i jak skończymy spacer do tego czasu, to może nas zabrać z powrotem. Przed wejściem na teren Semuc Champey rozwiązujemy krótką ankietę, uiszczamy opłatę 50 quetzali za wejście (22 zł) i zaczynamy spacer. Jesteśmy wcześnie rano w dodatku po ulewie, więc nie ma jeszcze prawie żadnych innych turystów. Ścieżki w Semuc Champey przystosowane są wyraźnie pod turystę amerykańskiego, oznaczone są bardzo dobrze, a w trudniejszych momentach pobudowane są drewniane rampy i schodki z poręczami, można więc przy bardzo małym nakładzie sił zobaczyć i sfotografować wszystkie wodospady, sadzawki i wapienne pomosty - można się w nich także kąpać. Kulminacyjnym momentem treku jest wejście na wzgórze "El Mirador", z którego możemy zobaczyć cały pomnik przyrody z góry w pełnej krasie. Jest to wejście dla turystów o lepszej kondycji, gdyż trasa jest stroma i bardzo śliska. Pokonanie jej w obie strony zajmuje nieco ponad godzinę, a w trudniejszych partiach asekurowana jest linami i poręczami - nie przeszkadza to jednak amerykańskim turystom wchodzić tam w klapkach, a potem lamentować w zejściu. Rezerwat ma w swojej ofercie jeszcze eksplorację jednej z jaskiń na terenie, jednak wymagane jest wcześniejsze wynajęcie przewodnika i specjalnego nieprzemakalnego wyposażenia.
Kaskady wodne w Semuc Champey z dołu
I z góry
Kolejnym celem naszej podróży po lesie deszczowym jest krótki wypoczynek na belizeńskich Karaibach, a dokładnie na wysepce Caye Caulker. Niestety, nie istnieje sposób przedostania się bezpośrednio z Lanquin do Belize jednego dnia. Musimy łatać podróż - pierwszego dnia jedziemy z Lanquin do Flores: 270 kilometrów i 8 godzin w autobusach. Docieramy do Flores, zakupy ostatnich pamiątek z Gwatemali, kilka drinków w knajpie i kładziemy się spać, bo kolejnego dnia start do granicy z Belize o 5 rano. I znów 220 kilometrów, 5,5 godziny w autobusie, szybkie formalności na granicy, dojeżdżamy na wodną taksówkę w Belize City dosłownie dwie minuty przed odpłynięciem łodzi, szybka przesiadka, nawet nasze bagaże cudem zdążyły. Czterdziestominutowy rejs po Morzu Karaibskim i zaczynamy dwudniowy odpoczynek!
Dzień 13 (Caye Caulker)
Caye Caulker to niewielka wyspa położona 32 kilometry od Belize City, utrzymująca się właściwie tylko z turystyki. Poza portem wodnych taksówek znajduje się tu także małe lotnisko, kilkanaście hoteli, restauracji i sklepów z pamiątkami. Na wyspie nie jest dopuszczony ruch samochodowy, można poruszać się jedynie elektrycznymi meleksami z prędkością nie większą, niż 10 mil na godzinę. Nie jest to jednak środek transportu niezbędny, gdyż całą wyspę można przejść spacerowym tempem w niewiele ponad 40 minut, a główną ulicę w całości pokrywa biały piasek plażowy. To zdecydowanie idealne miejsce do wypoczęcia po wcześniejszej podróży. Na miejscu można skorzystać z takich aktywności, jak nurkowanie na pobliskiej Rafie Barierowej, objazd łodzią po rezerwacie krokodyli, czy lot widokowy awionetką z pobliskiego lotniska.
Rajskie wysepki na Belize
Caye Caulker
Ostatniego dnia wyjazdu decydujemy się na powrót do Chetumal drogą morską, wsiadamy do łodzi motorowej wcześnie rano, przechodzimy odprawę graniczną na pobliskiej wysepce San Pedro i kierujemy się w strone Meksyku. Taki sposób podróży jest zdecydowanie szybszy od transportu drogowego, jednak trzeba się liczyć z wydatkiem 50 dolarów amerykańskich za miejsce w łodzi. Meksykańska kontrola graniczna po powrocie z Belize to ciekawa przygoda. Wszyscy pasażerowie łodzi po wyjściu ustawiani są w równym rządku wraz ze swoimi bagażami, które następnie sprawdzane są przy pomocy psa tropiącego różne rodzaje kontrabandy. Kolejnym punktem jest uregulowanie opłaty wjazdowej (i znowu 306 peso) oraz przejście przez stanowisko kontroli osobistej, gdzie wciskamy przycisk i albo musimy pokazać całą zawartość plecaka, albo możemy oddalić się w swoją stronę. Udaje nam się uniknąć kontroli i chwile później łapiemy już prywatnego busa za 400 peso (96 zł) w kierunku Cancunu. Drogi w Meksyku to zdecydowanie inna bajka w porównaniu do Belize i Gwatemali, wobec czego 380 kilometrów pokonujemy w niecałe 5 godzin i możemy spokojnie zameldować się w hotelu.
Dzień 15 (wylot do Polski)
Ostatni dzień przeznaczamy wyłącznie na przepakowanie się i podróż na lotnisko. W Warszawie będziemy następnego dnia rano.
Franek, nasz Dreamliner
Podsumowanie
Niezależnie od tego czy ktoś zdecyduje się na wycieczkę zorganizowaną przez biuro podróży i tylko odwiedzi Tikál, czy też zorganizuje sobie samemu większą wyprawę po Gwatemali, której głównym celem będzie Tikál to na pewno warto polecić taką podróż. Tikál jest magicznym miejscem, robiącym olbrzymie wrażenie - tym większe jeśli ktoś jest fanem Gwiezdnych Wojen i może podziwiać widok, znany do tej pory z ukochanego filmu. Polecamy jednak, poza samym Tikál poświęcić więcej czasu na ten rejon świata i zobaczyć kilka innych rzeczy, dla europejczyka jest tam wiele ciekawostek, których u nas się nie znajdzie. A skoro już raz się tam wybieramy, to szkoda by było się ograniczać, bo kto wie czy kiedyś jeszcze wrócimy?
Freed i Rusis
Tekst: Freed i Rusis
Zdjęcia: Freed i Rusis