Recenzja Lorda Sidiousa
Jak można zmieścić prawie czterdzieści lat historii w jednym, co prawda pokaźnym albumie, którego główną zawartością są zdjęcia? Właściwie to odpowiedź jest prosta, po łebkach. W szczegóły wejść się nie da, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z historią firmy legendy, czyli Industrial Light & Magic. Tam właściwie o każdym projekcie można napisać osobną książkę, stworzyć film dokumentalny czy inne dzieło bazując na samych tylko materiałach z produkcji. A jak się doda do tego wywiady i historię ludzi, powiązania między filmami, to w tym gąszczu informacji można się zgubić, utopić, lub zirytować czytelnika, nie pokazując mu nic ponad kilka zdjęć. Jednak autorka „Industrial Light & Magic: The Art. Of Innovation” mimo wszystko wychodzi z tego obronną ręką, bo potrafi uchwycić w książce to, co jest najważniejsze. W tym wypadku to naprawdę prawdziwa sztuka.
Jak wspomniałem, sama forma bardziej bazuje na zdjęciach. Teksty są dodatkiem, istotnym, ale nie zajmują dużo miejsca. Zdjęcia są oczywiście bardzo dobrej jakości. Potem mamy chronologicznie opisane filmy, przy których pracował ILM. Nie wszystkie. Lata 80. są raczej ukazane bez wyszczególnienia kolejnych obrazów. Dopiero od lat 90. zaczynają się opisy następnych produkcji, zresztą nie wszystkich. Prawdę mówiąc to co może wydawać się pewną niekonsekwencją ma sens. ILM na początku swojej działalności przede wszystkim musiało mierzyć się z pomysłami jak coś zrealizować, jak zwiększyć skalę, czy stworzyć skuteczną metodologię pracy. Wszystko jednak tworzono ręcznie, makiety, miniatury, złudzenia optyczne. Szukano nowych pomysłów, ale nie rozwijano technologii. Dopiero wraz z informatyzacją ten proces się zmienia. ILM nie tylko wykorzystuje to co jest na rynku, ale zaczyna tworzyć własne oprogramowanie, które przekracza kolejne granice, któremu wyznacza się cel, a w kolejnych filmach przenosi go jeszcze dalej. Pisząc o historii ILMu autorka nie wchodzi szczegółowo w to jak powstawały dane efekty. Większość wspomnianych filmów jest opisana prawdę mówiąc po łebkach (czyli zgodnie z tym, czego się spodziewałem), raczej koncentruje się na tym, co w nich było przełomowe i co potem zostało wykorzystane w kolejnych filmach. Jak przebiegała ewolucja. Są tu zarówno znane fakty, jak chociażby to, że fala komputerowa wykorzystana w filmie „Gniew oceanu” niejako posłużyła potem Lucasowi do tworzenia środowiska Kamino w „Ataku klonów”. Ten sam algorytm, to samo rozwiązanie, ale trochę rozwinięte. Są też i inne rzeczy jak świetnie ukazana historia cyfrowych postaci, które ewoluują od przeźroczystego duszka Caspra, przez Jar Jara, aż do Yody. Choć prawdę mówiąc „Gwiezdne Wojny” nie są istotną częścią tej książki, jednak widać tu jak wielki wpływ na rozwój ILM miał Lucas i wbrew pozorom także prequele. Czasem wydaje mi się, że nie zdajemy sobie sprawy jak wiele elementów jest wykorzystywanych ponownie po lekkich przeróbkach.
W albumie znajdziemy też bardzo wiele innych ciekawostek, choćby historię motion-capture, które mniej więcej wiemy jak wyglądało w „Mrocznym widmie”, gdzie kręcono sceny z aktorami i bez nich, a potem nakładano to komputerowo, aż po „Piratów z Karaibów” 2 i 3, gdzie Bill Nighty (Davy Jones) występował w scenie w minimalnej charakteryzacji (usta i oczy), i to zostawało, resztę zastępowano cyfrowym modelem. Mnie osobiście chyba z tych różnych historyjek podobała się ta dotycząca filmu „Pojutrze”, gdzie ekipa Emmericha nie potrafiła sobie poradzić z tresurą wilków, więc ILM użyło byłych psów policyjnych jako aktorów motion-capture i stworzono na podstawie ich ruchów cyfrowe wilki.
Album należy przede wszystkim traktować jako źródło ciekawostek, a nie kompleksowe kompendium wiedzy o efektach specjalnych. Są tu wspomniane najważniejsze filmy, czasem w sposób ukazujący wręcz perfekcyjność ILM, gdy wkraczali tam gdzie inne studia sobie już nie radziły (np. „Avatar”). A o każdym ze wspomnianych filmów dowiemy się tylko tego, co było w efektach najważniejsze, najciekawsze. Reszty trzeba poszukać samemu w innych źródłach. Dodatkowo znajdują się tu też historię osób związanych z ILM, takich jak John Knoll, Dennis Muren, Ben Snow czy Pablo Helman i tego jak w ogóle się tam znaleźli.
Ja jestem zadowolony z efektu. To niezobowiązująca pozycja, która może niewiele wniosła w moją wiedzę na temat efektów w „Star Wars”, ale z pewnością ukazała kilka filmów, których kulisami warto by się zainteresować. No i dowiedziałem się kilku rzeczy, choćby tego, że „Piraci 3” to był pierwszy film od bardzo dawna, nad którym pracowało całe ILM, nie robiąc nic innego.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 8/10 Jakość informacji: 7/10 Jakość ilustracji: 9/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,00 Liczba: 1 |
|