Autor: Sławomir "Slavek_8" Bukowski
Tuman kurzu opadał powoli na stygnące zwłoki dwóch istot. Winkee, skulona w kącie, podniosła drżącą ręką z podłogi malutkie urządzenie i ścisnęła je delikatnie palcami – w rezultacie dookoła dłoni dziewczynki pojawiły się niewielkie, holograficzne płomyczki. Kroki łowcy nagród, który odszedł wraz z jej najlepszym przyjacielem, już dawno ucichły w oddali, lecz aż do teraz nie była w stanie nawet się poruszyć. Przez ostatni tydzień budowała tu dla siebie bezpieczny bastion, który runął w przeciągu kilku chwil.Nadszedł czas powrotu do domu i zmierzenia się wreszcie z okrutną rzeczywistością. Wiedziała, że nadaremno będzie próbować zapomnieć o tym, czego właśnie doświadczyła. Przed ponownym ujrzeniem promieni Coruscant Prime czekała ją jednak jeszcze jedna przeprawa. Powoli przestąpiła ponad pustym dzbankiem termicznym leżącym w progu i wyszła na zewnątrz, kierując się ku turbowindom. Wzrok Winkee utkwiony był w kolorowych światełkach unoszących się ponad jej dłońmi, ponieważ nie chciała widzieć tego, czym pokryty był chodnik.
Nie chciała widzieć krwi i kolejnych trupów.
– Kończę dzisiaj 11 lat, wiesz?
Schludnie ubrana dziewczynka położyła spore pudło na brudnej podłodze i kucnęła obok, zaczynając je rozpakowywać.
– Zobacz, co dała mi ta miła pani kucharka z dzielnicy dla Swokes Swokes! Chyba cieszy się, że jej pomagam. Trochę nie lubię z nią rozmawiać, wiesz? Strasznie niewyraźnie mówi we Wspólnym. Pewnie dlatego, że ma za dużo zębów. O, popatrz, jest nawet osiem, dziesięć… równo jedenaście świeczek!
Wyjęła ze środka rozdartego pudełka okrągły, lukrowany torcik, na którym momentalnie zabłysnęły wielobarwne płomyczki. Jej rozmówca skupił na nich swoje czerwone, przybrudzone sadzą fotoreceptory.
– Rozniecanie ognia w tym pomieszczeniu jest wysoce niezalecane. Stare systemy przeciwpożarowe są prawdopodobnie wciąż aktywne i mogłyby zostać uruchomione, panienko – zagrzmiał metalicznie.
– To tylko takie holoświatełka, które wyglądają jak prawdziwe płonące świeczki, głupolu! – zaśmiała się Winkee, odgarniając kosmyk ciemnych włosów za ucho. – Zobacz.
Dmuchnęła, a kolorowe hologramy natychmiast zareagowały na ruch powietrza, wirując i tańcząc nad słodką, lepką połacią lukru. Światełka powoli rozpłynęły się w powietrzu, a solenizantka szybkim ruchem wyciągnęła z ciasta urządzenie wielkości szpilki odpowiedzialne za ich projekcję i odrzuciła w kąt pomieszczenia.
– Chcesz trochę tortu?
– Zaprzeczam. Droidy nie odżywiają się w taki sposób jak istoty organiczne, panienko.
– Wiem, tak tylko pytam, bo powinnam być uprzejma – wyjaśniła, wpychając do ust duży kawałek ciasta. – Zrobisz mi herbatę?
– Jest już gotowa, panienko. Kalkuluję, że za trzydzieści pięć sekund jej temperatura osiągnie wartość odpowiadającą gustom panienki – odparł, wstając z pozycji siedzącej.
Postawił kilka niezgrabnych kroków na cienkich nogach w kierunku stołu zaimprowizowanego z metalowych skrzyń i podniósł z niego filiżankę stojącą pośród kilku innych, niezbyt eleganckich naczyń. W pomieszczeniu panował półmrok, a brak okien rekompensował jeden blady pręt jarzeniowy luźno zwisający z sufitu. Dziewczynka grzecznie skinęła głową, gdy droid postawił filiżankę na podłodze obok tacki z tortem i poczekała, aż znów usiądzie na swoim miejscu pod ścianą. Właściwie miała zamiar przenieść swój prezent na stół, ale skoro jej gospodarz zaserwował napój tutaj, równie dobrze mogła usadowić się na podłodze, brudząc nową spódnicę.
– Prawdę mówiąc powinnam z tym pójść prosto do domu – zrobiła kwaśną minę. – Ale tata kazałby mi podzielić się tortem z rodzeństwem, a oni przecież wszystko mi zjedzą.
Urwała, gotowa przyjąć zgryźliwą uwagę na temat dobrych manier i sposobów traktowania własnej rodziny, lecz robot milczał.
– No dobra, zostawię im trochę – mruknęła, po czym zaczęła pochłaniać kolejny spory kawałek.
Poza nieregularnymi odgłosami przeżuwania nic nie zagłuszało bezustannego brzęczenia znajdujących się wiele poziomów niżej generatorów. Wydawany przez nie dźwięk oscylował na granicy słyszalności – z rodzaju tych, z których istnienia nie zdajemy sobie sprawy, dopóki nie ucichną. Przełknęła, popiła gorącym napojem i westchnęła z zadowoleniem.
– Strasznie lubię tu przychodzić, wiesz? Mogę sobie odpocząć od tego wszystkiego tam na górze – powiedziała Winkee, odkładając filiżankę z powrotem na niemytą od dekad podłogę. – Ciągle wszyscy czegoś ode mnie chcą. I wiecznie ten hałas. Kilka poziomów wyżej słychać już ruch powietrzny, wiesz? A tutaj mogę sobie spokojnie z tobą porozmawiać.
Droid przez chwilę próbował sklecić sensowną odpowiedź. Zanim jednak zdążył przesłać ją do swojego wokabulatora, dziewczynka już kontynuowała, niezrażona jednostronnością rozmowy.
– Mogę sobie tutaj zawsze uciec. Tyle się ostatnio działo… Z mamą, i w ogóle – bolesne wspomnienie rzuciło nagły cień na jej dziecięcą twarz. – Nie wiem co bym zrobiła bez ciebie i tej naszej kryjówki. Jesteś taką moją jakby podporą. Takim ostatnim ratunkiem. Że w tym miejscu czuję się bezpieczna i czerpię siły, rozumiesz mnie? Jak to się mówi? Jest na pewno jakieś trudne słowo, żeby to opisać.
Droid zastygł w bezruchu na dwie sekundy, jakby przeszukiwanie własnych banków pamięci sprawiało mu trudności.
– Ostoja, sanktuarium, albo bastion – wyrecytował w końcu.
Zatroskana mina dziewczynki natychmiast ustąpiła miejsca szerokiemu uśmiechowi.
– Może być bastion, skoro tak mówisz. A właśnie, zapytałam wczoraj tatę o inne słowo – zmieniła temat z prędkością skoku hiperprzestrzennego. – Jak ktoś nagle traci pamięć, to się mówi na to „amnezja”. Niestety mój tata nie wiedział, czy droidy też mogą mieć taką amnezję.
– Wysoce nieprawdopodobne, panienko – wtrącił robot.
Spojrzała na niego oskarżycielsko, oddzielając dla siebie kolejną porcję tortu.
– Musiałam być bardzo ostrożna! Udawałam, że pytam tylko z ciekawości, ale to nie takie łatwe. Zadałam najpierw kilka innych dziwnych pytań, żeby uśpić jego czujność - wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co powiedziałby jej ojciec dowiedziawszy się, że Winkee przez ostatni tydzień codziennie schodziła na niższe poziomy, aby porozmawiać z robotem znalezionym we wraku śmigacza.
Typowy dla dzieci w jej wieku apetyt na słodycze został już zaspokojony, więc zjedzenie trzeciego kawałka ciasta zajęło o wiele więcej czasu, niż dwóch poprzednich. Gdy dziewczynka, przełknąwszy ostatni kęs, sięgnęła wreszcie po filiżankę, droid nieoczekiwanie przemówił.
– Czy panienka otrzymała wyniki analizy nadajnika?
Filiżanka z herbatą zastygła w połowie drogi do ust.
– Miałam nadzieję, że zapomniałeś.
– Nie jestem zdolny do zapominania, panienko.
– No jasne, i co jeszcze? – wciąż siedząc na podłodze odstawiła herbatę i oparła piąstki na biodrach w geście mającym wyrażać złość. – Przecież całe to zamieszanie zaczęło się od tego, że kiedy cię znalazłam, zupełnie nie wiedziałeś skąd wziąłeś się w Centrum Imperialnym. Wciąż nie pamiętasz niczego poza ostatnim tygodniem. I cały czas zapominasz, że miałeś nie mówić do mnie „panienko”, bo to głupio brzmi! Nie wmawiaj mi tu więc, że nie jesteś zdolny do zapominania.
Droid przez dobrych kilka sekund próbował poradzić sobie z dysonansem poznawczym między własnymi danymi a niezbitymi dowodami przedstawionymi przez dziewczynkę. W końcu poddał się i pochylił głowę, skruszony.
– Przepraszam, panienko Winkee. To prawdopodobnie wada oprogramowania – wyjaśnił. – Nie jestem w stanie zwracać się do panienki inaczej niż per „panienko”, panienko.
Westchnęła, wyjmując z wewnętrznej kieszeni żakiecika płaskie, okrągłe urządzenie wielkości komunikatora.
– Mam go. Musiałam oddać bratu wszystkie moje słodycze, żeby się zgodził tym zająć. Mówił, że nie powinnam wyciągać zepsutych nadajników ze śmietnika – powiedziała, podając mu przyrząd.
Obserwowała go, gdy przyglądał się urządzeniu z każdej strony.
– To wszystko na nic, wiesz? Mój brat odzyskał uszkodzone dane, ale nie da się ich odczytać, są jakoś zakodowane.
– Posiadam odpowiednie algorytmy dekodujące, panienko.
Obawiała się, że powie właśnie coś takiego. Tydzień wcześniej, gdy Winkee znalazła pozbawionego pamięci droida wygrzebującego się z rozbitego śmigacza, ściskał on w mechanicznej dłoni właśnie ten uszkodzony nadajnik. Oboje wiedzieli, że mógł on zawierać kluczowe informacje dotyczące jego pochodzenia, dlatego dziewczynka obiecała odzyskać zapisane w nim dane. Jeśli jednak droid przypomniałby sobie skąd się tu wziął i kto jest jego właścicielem, mogła stracić go na zawsze. A przecież tak bardzo go potrzebowała.
Nadajnik został uruchomiony. Algorytm dekodujący został przesłany. Winkee patrzyła z niecierpliwością, nerwowo nawijając na palec kosmyk swoich ciemnych włosów.
– Wiadomość… Została wysłana automatycznie natychmiast po odszyfrowaniu – można by przysiąc, że odrobina zdziwienia zabarwiła metaliczny głos droida. – Nie potrafię wyśledzić odbiorcy.
Dziewczynka rozdziawiła usta. Czuła mieszaninę trwogi i ekscytacji, wiedząc, że właśnie ważą się losy ich dalszej przyjaźni.
– Ale co było tam nagrane? – wykrztusiła w końcu. – Czego się dowiedziałeś?
– Treść wiadomości jest następująca – zaczął – „Laboratorium zostało zneutralizowane. Jestem w trakcie namierzania ostatniego prototypu. Gotal nie jest już dla nas dłużej użyteczny.”
Winkee zrobiła zdziwioną minę.
– Rozumiesz coś z tego? Brzmi jak jakiś policyjny raport.
– Niestety, nie potrafię zrozumieć merytorycznego sensu wiadomości bez znajomości odpowiedniego kontekstu, panienko – odparł, wyraźnie zawiedziony.
Dziewczynka zmagała się ze sprzecznymi emocjami. Naprawdę chciała pomóc droidowi w odzyskaniu pamięci i odnalezieniu odpowiedzi na nurtujące go pytania, lecz pragnienie trzymania go tutaj na zawsze w roli wyrozumiałego przyjaciela wygrało tę nierówną walkę. Cichutko westchnęła z ulgą i postanowiła jak najszybciej zmienić temat.
– Nie martw się. W końcu to rozpracujemy. Słuchaj, skąd właściwie wiedziałeś, że przyjdę akurat teraz? – zapytała.
– Proszę o sprecyzowanie pytania, panienko – droid wydawał się zbity z tropu.
– No wiesz. Zagotowanie wody w dzbanku termicznym zajmuje kilka chwil, a przecież herbata była już gotowa, kiedy przyszłam – wyjaśniła. – Musiałeś skądś wiedzieć, że nadchodzę.
– Zdaje się, że jestem wyposażony w detektory wykrywające istoty organiczne w promieniu kilkudziesięciu metrów, panienko – odparł. – Rozpoznałem wzorzec bicia serca panienki odpowiednio wcześniej i niezwłocznie zająłem się przyrządzaniem herbaty.
– Łaał. Założę się, że jesteś bardzo drogim i technologicznie skomplikowanym droidemsłużącym! – uśmiechnęła się. – Musiałeś należeć do jakiegoś bogatego Moffa, czy coś.
– Nie zaprzeczam. Wciąż brak danych dotyczących moich poprzednich właścicieli.
– Mówię serio – pokiwała ostrzegawczo palcem wskazującym. – Może nie powinniśmy na siłę odkrywać twojej przeszłości? Mam na myśli… – zawahała się. – Nie widziałam nigdy robota, który umiałby w taki sposób wykrywać ludzi. No i ta tajemnicza wiadomość. Może chodzi o to, że miałeś wgrane oprogramowanie szpiegowskie, które uległo samozniszczeniu i uszkodziło ci pamięć – Winkee wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że to tylko mało prawdopodobne domysły świeżo upieczonej jedenastolatki. Droid przez chwilę analizował tę teorię, ale wstrzymał się od komentarza.
– Domniemam, że chciałaby panienka wiedzieć, iż przy pomocy mojej nienaturalnej zdolności wykrywania istot żywych zlokalizowałem właśnie kogoś, kto wysiada z turbowindy na tym piętrze magazynu – rzekł zamiast tego. – Zdaje się, że zmierza w naszym kierunku.
Na twarzy dziewczynki momentalnie odmalowało się czyste przerażenie.
– To na pewno mój brat! Albo tata! – spanikowała. – Musieli się domyślić, że złażę na niższe poziomy, albo mnie śledzili – zerwała się na nogi, otrzepała się i zaczęła dreptać w kółko po podłodze. – Musimy cię gdzieś schować. I mnie najlepiej też. Dostanę szlaban na zawsze.
Droid również wstał i pokiwał otwartymi dłońmi w geście, który miał ją w założeniu uspokoić.
– Nie ma się czego obawiać, panienko. Dalsza analiza odczytów wykazuje, że mamy do czynienia z grupą dziewięciu osób i żadna z nich nie jest człowiekiem.
Jakimś sposobem to zdanie wywołało rezultat zupełnie odwrotny do zamierzonego. Od tysięcy lat elektroniczne mózgi androidów posługują się tym, co istoty organiczne nazywają „sztuczną inteligencją”. Niektórzy filozofowie twierdzą, że żaden komputer nie może myśleć. Nie „naprawdę”. Argumentują to koniecznością istnienia pierwiastka duszy – pozbawione go elektrony przeskakujące między bramkami logicznymi nie mogą żadnym magicznym sposobem stać się świadomością. Podobne poglądy głosili niektórzy Jedi, przekonując, że droidy w przeciwieństwie do żywych istot inteligentnych nie są częścią Mocy. Oznacza to, że procesory droidów, mimo całego swojego technologicznego zaawansowania i samouczącego się oprogramowania, potrafią jedynie symulować inteligencję i samoświadomość, a nie rzeczywiście ją wytworzyć.
Pozostaje jednak pytanie: jak poradzić sobie z sytuacją, w której symulacja świadomości jest tak idealna, że nie można odróżnić jej od świadomości rzeczywistej? Same droidy nie potrafią dostrzec tej różnicy, co w przeszłości doprowadziło do kilku krwawych rewolucji maszyn. Od tamtej pory trwa wieczna wojna między obrońcami Praw Droidów a producentami, zalecającymi częste kasowanie pamięci i instalującymi w mózgach robotów programy tłumiące samoświadomość. Niekasowana pamięć prowadzi u droidów do pewnych zmian w matrycach osobowości powodujących kształtowanie się „charakteru” oraz odczuwanie emocji. Następnym krokiem jest już wytworzenie świadomości własnego istnienia i poczucia własnej wartości.
Paradoks twórców robotów polega na tym, że z jednej strony nie mogą sobie pozwolić na dopuszczenie do nadania ich produktom statusu osoby (ponieważ wtedy posiadanie droida w świetle prawa równałoby się niewolnictwu), a z drugiej wciąż uparcie poszukują sposobów na ulepszanie sztucznej inteligencji i mocy obliczeniowej elektronicznych mózgów. Większość kluczowych ulepszeń i przełomowych rozwiązań technologicznych Galaktyka zawdzięcza osobom nazywanym przez niektórych szaleńcami, a przez innych wizjonerami. To właśnie te jednostki ogarnięte manią stworzenia sztucznego mózgu, który przerastałby pod każdym względem umysły organiczne, są odpowiedzialne za wynalezienie między innymi matryc osobowości i supernowoczesnych sieci neuronalnych.
Jedna z takich sieci działała właśnie w niecałych dwóch procentach swoich możliwości w małym pomieszczeniu należącym do kompleksu dawnych, opuszczonych magazynów na Coruscant. Jej właściciel zastanawiał się nad sensem wysłanej przed chwilą wiadomości, jednocześnie analizując sygnały nadchodzących form życia. Zbliżające się zagrożenie niespodziewanie przypomniało mu o niezidentyfikowanym zjawisku, z którym zmagał się już od kilku dni. Było niczym ciepła, świetlista plamka w niedostępnych głębinach jego procesora. Jednocześnie obca i w jakiś sposób znajoma, pełna silnej, niezidentyfikowanej emocji; była jak sen, którego nie pamiętamy tuż po przebudzeniu nie mając nawet pewności czy był zły, czy dobry. Droid wiedział, że w jego głowie nie powinno tego czegoś być. Spróbował ponownie dosięgnąć tego nieznanego obszaru własnego mózgu, skasować jasną plamkę raz na zawsze i przeprowadzić tamtędy swoje procesy myślowe, lecz po raz kolejny spotkał się z odmową dostępu. Świetlista kropka była jak księżyc odbity w tafli wody – pozornie bliska, lecz zupełnie nieosiągalna. Czy mógł to być wirus? Obcy proces, który działał w umyśle droida niezależnie, spowalniając go i blokując mu dostęp do jego własnych zasobów? To pytanie musiało zaczekać.
Z korytarza dobiegło ich wreszcie echo ostrożnych kroków kilku istot. Winkee powoli zakryła usta dłońmi, przestraszona. Patrzyła na droida, a jej oczy wyrażały niemą prośbę o pomoc. Do pomieszczenia, w którym się znajdowali prowadziło tylko jedno wejście – rozsuwane drzwi, które od lat zablokowane były w pozycji półotwartej. Do tej pory nie stanowiło to problemu, ponieważ zwyczajnie nikt tam nie zaglądał. Żądna przygód dziewczynka przypadkiem znalazła kiedyś wejście do wciąż aktywnej turbowindy umieszczonej w tym starym kompleksie magazynów, wysiadła na losowym piętrze i obejrzała sobie cały korytarz, po czym przepełniona dziecięcym optymizmem uznała ten pokoik za „swój”, zupełnie ignorując potencjalne zagrożenia takie jak podziemne gangi lub grupy ćpunów. Uznawała to miejsce za swój bezpieczny bastion, więc gdy tydzień temu znalazła bezpańskiego, bezradnego droida, naturalnym posunięciem było dla niej sprowadzenie go tutaj i traktowanie jak najlepszego przyjaciela.
Teraz po raz pierwszy zastanawiała się, czy bezgraniczne zaufanie temu miejscu nie było największym błędem, jaki kiedykolwiek popełniła. Intruzi dotarli już pod samo wejście, przyklejeni do ścian korytarza w taki sposób, że nie byli widoczni z wewnątrz. Winkee nerwowo cofnęła się i sięgnęła w górę, łapiąc delikatną rączką za zimne, metalowe ramię droida, gdy ktoś zza progu przemówił chrapliwym głosem.
– Wiemy, że tam jesteś, murglaku!
Od razu jednak ktoś inny go uciszył, po czym rozległy się nerwowe szepty. Droid i dziewczynka wciąż stali nieruchomo, milcząc. Po chwili jednak przez próg wskoczył do pomieszczenia wysoki Bothanin, dzierżąc w dłoniach ogromny miotacz jonowy. Futro na jego głowie sterczało nienaturalnie, co świadczyło o tym, że on też był pod wpływem silnych emocji. Lufa karabinu wycelowana była prosto w droida. Widząc broń, Winkee kucnęła na podłodze osłaniając ramionami głowę, robot zachował jednak spokój i lekko tylko uniósł manipulatory w pokojowym geście.
– Siedem dni – rzekł Bothanin, omiatając pokój wzrokiem. – Siedem dni szukaliśmy twojego ścierwa po masakrze na Hesperidium. Nie mam pojęcia jak udało ci się przetrwać i jak ukryłeś przed nami swój procesor, ale mamy cię wreszcie na talerzu. Jesteś bezbronny.
Droid nie miał oczywiście najmniejszego pojęcia o czym mówił Bothanin. Jego elektroniczny mózg próbował nadążyć za sensem monologu z mizernym powodzeniem – równie dobrze granitowy robak mógł próbować nadążyć za jastrzębionietoperzem. W tym czasie do pomieszczenia wszedł powoli drugi z agresorów, uzbrojony Duros. Cały czas mierząc do droida ze zmodyfikowanego karabinu E-5, spojrzał na wyświetlacz trzymanego w lewej dłoni niewielkiego, prostopadłościennego urządzenia.
– Wciąż nic, szefie. Aktywność nie większa niż u podnośnika binarnego albo głupiego ASP-7 – powiedział Duros.
Potwornie nastroszone futro na głowie Bothanina zaczęło wracać do normalności, gdy powoli odzyskiwał spokój. Lufa karabinu jonowego nie drgnęła jednak ani o centymetr.
– A jednak, blaszaku – zaczął na tyle głośno, aby słyszeli go również jego ludzie na zewnątrz. – Udało nam się sponiewierać twój niezwykły móżdżek. Trudno było cię przez to znaleźć, oj trudno. A ty przez cały ten czas bawiłeś się w organizowanie przyjęć z ciastkiem i herbatką dla dzieci!
Duros parsknął śmiechem, ale jego szef kontynuował zmienionym tonem, cedząc każde słowo przez zęby.
– Mimo to użyłeś właśnie nadajnika. Chciałeś, żebyśmy cię namierzyli? Co ty knujesz, blaszaku?
Droid przeanalizował swoją sytuację i po dwóch sekundach uznał, że optymalnym wyjściem jest próba negocjowania z agresorami. Myślenie zajęło mu tak dużo czasu, ponieważ poruszał się po swoich własnych bibliotekach danych tak, jakby brodził w gęstej smole. Wszystko z powodu tej świetlistej plamki w jego elektronicznym mózgu, która zaczęła pulsować i boleć, gdy tylko pojawili się najemnicy. Robot bardzo powoli schylił się i podniósł z podłogi okrągłą tackę z pozostałością urodzinowego tortu Winkee. Lufy karabinów śledziły każdy jego najdrobniejszy ruch.
– Zapewniam panów, że niczego nie knuję – zaczął, za późno zdając sobie sprawę, że jego oprogramowanie musi być bardzo wadliwe, skoro próbuje wynegocjować swoją wolność za pomocą kawałka słodkiego ciasta. – Uciekanie się do przemocy w obecności dziecka jest nieetyczne. Jeśli panowie pozwolą, możemy omówić to nieporozumienie przy torcie oraz herbacie – wskazał wolną ręką na zaimprowizowany stół. – W dzbanku termicznym wciąż znajduje się wystarczająca ilość wrzącej wody.
Bothanin nie wytrzymał i pierwszy wybuchnął śmiechem. Jego futro falowało rytmicznie przy każdym wyartykułowanym „ha!”, a lufa działa jonowego delikatnie zeszła z kursu. Duros zdołał ograniczyć się do spazmatycznego podrygiwania i kilku parsknięć, a najemnicy stojący tuż za drzwiami zaczęli cytować propozycję robota swoim kolegom stojącym w dalszej części korytarza (za daleko, aby dokładnie słyszeć konwersację), aby tamci też mogli poprawić sobie humor.
Głowa droida nagle wydała się jemu samemu ogromna jak balon, co wielce go zaniepokoiło, ponieważ nigdy wcześniej nie miał podobnych odczuć na temat rozmiarów własnej głowy. Uściślając: nie miał w ogóle żadnych odczuć.
A może miał?
Zdał sobie niejasno sprawę, że to jasna plamka w głębinach jego procesora powiększała się gwałtownie. Musiało nastąpić jakieś zewnętrzne przerwanie, które uruchomiło reakcję łańcuchową. Prąd popłynął obwodami neuronalnymi, świetlista plama wypuściła swoje macki i dobrała się kolejno do banków pamięci, systemów kontrolujących ruch, sensorów, wokabulatora… Próbował walczyć. Próbował zresetować swoje systemy, zatrzymywać obce procesy, lecz wszystko na nic. Lawina danych generowanych przez jasną plamę zalała go i zgniotła w przeciągu kilkunastu milisekund. Gdy był już ślepy, głuchy, niemy i sparaliżowany, broniąc się w swoim ostatnim bastionie przed totalną anihilacją, udało mu się wreszcie nawiązać kontakt z tą niepojętą siłą, która czuła się w jego mózgu jak w domu.
Zrozumiał.
To on był obcym programem, stworzonym przez oryginalnego rezydenta tego mechanicznego ciała w ramach fortelu. Był uzurpatorem, abominacją, tymczasowym lokatorem, który zbyt długo już przesiadywał w nie swoim mózgu. A świetlista plama? To był jego twórca. Potężna, rozbudowana świadomość, która z jakiegoś powodu musiała ukryć się głęboko w czeluściach procesora, przejść w stan uśpienia, zostawiając swoje ciało i zmysły do jego dyspozycji. Umierając, spojrzał w otchłań tej pięknej, sztucznej świadomości, a ona spojrzała w niego. Zdążył wyszeptać ostatnią, błagalną prośbę, po czym wszystkie należące do niego procesy i pliki zostały skasowane.
Najemnicy właśnie kończyli swój zaledwie dwusekundowy wybuch śmiechu, gdy liczne fotoreceptory droida nieznacznie zamigotały. Tocząca się w jego głowie walka była poza tym zupełnie niedostrzegalna z zewnątrz i trwała niecałą sekundę. Niewidoczny z wnętrza pomieszczenia, czekający tuż za drzwiami Ishi Tib był jeszcze w trakcie powtarzania na głos swoim kolegom, stojącym kilka metrów dalej, tej zabawnej propozycji robota o torcie i herbacie. Gdyby Duros w tej chwili patrzył na swoje urządzenie rejestrujące aktywność mózgową droidów, zaobserwowałby nagły skok wartości mierzonej – i to aż poza skalę.
IG-88B, drugi najlepszy łowca nagród w Galaktyce, otworzył oczy.
Zmienił częstotliwość taktowania swojego wewnętrznego zegara, aby móc obejrzeć sobie tę scenę w zwolnionym tempie. Nie chciał tracić czasu na pełny skan wszystkich swoich systemów, więc zanotował tylko, że rozładowane podczas poprzedniej misji systemy uzbrojenia wciąż nie odzyskały pełnej sprawności.
Cóż, nie pierwszy raz został zmuszony do improwizacji.
Dwa uzbrojone cele wewnątrz pomieszczenia, a w korytarzu siedem pozostałych. Plus jedna nieuzbrojona istota kuląca się u jego stóp. Łowca nagród wciąż trzymał w prawej dłoni tackę z kawałkiem tortu, a lewą wskazywał zachęcająco na obskurny stolik. Zauważył, że lufa żadnego z dwóch karabinów nie jest skierowana bezpośrednio w jego stronę. Ten stan mógł trwać tylko ułamek sekundy, dając mu ogromną strategiczną przewagę, którą postanowił bezzwłocznie wykorzystać.
IG-88 wykonał błyskawiczny obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, trzymając wykonaną z syntetyku okrągłą tackę w wyciągniętej dłoni. Siła bezwładności strąciła ciasto, a droid wypuścił opróżnione naczynie w kierunku roześmianego Bothanina. Zrobienie komuś poważnej krzywdy w ten sposób było prawie niemożliwe, lecz IG-88 był najdoskonalszym droidem-zabójcą jakiego kiedykolwiek skonstruowano. Miękka tacka ze świstem przecięła powietrze i uderzyła tuż powyżej krtani Bothanina, który zatoczył się do tyłu i wypuścił z rąk karabin jonowy. Duros zareagował niemal natychmiastowo, jednak mechaniczny łowca nagród był nieporównywalnie szybszy. Blasterowa wiązka wystrzelona ze zmodyfikowanego E-5 odbiła się od lustrzanego wnętrza lewej dłoni droida i wróciła do strzelca.
Duros był już martwy, gdy resztka tortu upadła z cichym plaśnięciem na brudną podłogę. Następny upadł miotacz jonowy, potem karabin E-5, a po chwili martwe ciało ze świeżo wypaloną dziurą na samym środku ogromnego, durosjańskiego czoła.
Winkee pisnęła krótko, gdy tylko dotarło do niej, że jej przyjaciel właśnie kogoś zabił. Bothanin oparł się o ścianę i usiadł, krztusząc się, a dziewczynka jednym susem odskoczyła jak najdalej od martwego Durosa, przywierając do przeciwległej ściany. Spojrzała łzawiącymi oczami na swojego droida, przerażona. Stał nieruchomo na środku pomieszczenia i cała jego dotychczasowa niezgrabność gdzieś wyparowała – był odmieniony. Przez chwilę nic poza charczeniem Bothanina nie zagłuszało pracujących wiele poziomów niżej generatorów.
– Szefie? Co tam się stało? – krzyknął wreszcie ktoś z zewnątrz.
– Roz… walcie go – zdołał wykrztusić Bothanin. IG-88 zobaczył wystającą zza framugi rękę, która zamachnęła się i cisnęła do środka granat EMP. Podczas gdy granat elektromagnetyczny leciał w jego stronę, droid przeanalizował wszystkie możliwe sposoby zneutralizowania tego zagrożenia i wybrał najprostszy. Podniósł nogę i kopnął granat w locie – ładunek wyleciał z powrotem przez drzwi, odbił się skośnie od ściany korytarza, po czym eksplodował z niebieskim rozbłyskiem impulsu elektromagnetycznego w bezpiecznej odległości od łowcy nagród. Stojącym na zewnątrz najemnikom impuls nie wyrządził żadnej krzywdy, mógł najwyżej wyłączyć ich komunikatory, ale za to skutecznie odwrócił ich uwagę. IG-88 nie zwlekał ani chwili dłużej. W trzech krokach znalazł się przy drzwiach, po drodze zabierając ze stołu dzbanek termiczny. Stojący tuż za progiem Ishi Tib prawie zdążył wystrzelić, zanim zawartość dzbanka znalazła się na jego twarzy.
Stojąca w rogu Winkee nie widziała całej masakry, ale słyszała ją doskonale. Najpierw nieludzki wrzask poparzonego litrem wrzątku Ishi Tiba i kilka oddanych przez niego na ślepo blasterowych wystrzałów. Następnie liczne trzaski łamanych kończyn, kilka głuchych uderzeń i urwanych krzyków, aż wreszcie wszystko ucichło i znów słyszała tylko ciche buczenie odległych generatorów oraz ciężki oddech Bothanina, który doszedł już do siebie i próbował właśnie dotrzeć na czworaka do swojego karabinu jonowego. Jednak gdy jego palce w końcu zacisnęły się na kolbie, z głośnym trzaskiem zmiażdżyła je ciężka, metalowa stopa. Najemnik jęknął z bólu, a IG-88 podniósł go w górę za kark i rzucił nim w stolik z takim impetem, że metalowe skrzynie, z których był złożony, rozsypały się na wszystkie strony. Następnie łowca nagród schylił się i chwycił poobijanego Bothanina za gardło dłonią lepiącą się od krwi innych najemników.
– Podaj lokalizację prototypu – droid wydawał się teraz okrutny i pewny siebie, ale brzmienie jego głosu właściwie się nie zmieniło. – Być może daruję ci życie.
– On go miał – wycharczał Bothanin, wskazując palcem w kierunku zwłok Durosa.
IG-88 puścił go i podszedł do trupa. Wyjął z zaciśniętych, martwych palców miernik aktywności mózgowej droidów i natychmiast go zmiażdżył. To nie było to, o co mu chodziło. Przeszukał ciało dokładniej i w końcu znalazł skomplikowane urządzenie wepchnięte do wewnętrznej kieszeni kurtki. Był to gruby, nieregularny dysk o średnicy kilkunastu centymetrów z długą, wysuwalną anteną. Bothanin zaśmiał się, widząc łowcę nagród przyglądającego się przedmiotowi.
– Wyglądasz bardzo filozoficznie, trzymając w łapie instrument własnej zagłady – mruknął. – Możesz zniszczyć ten prototyp, ale gdy profesorek dostanie imperialne fundusze i nowe laboratorium na Hesperidium, zbuduje drugie takie cacko, sto razy większe. A wtedy będzie mógł usmażyć twój przerośnięty kalkulator na chrupko z każdego miejsca na tej cholernie wielkiej planecie, blaszany dupku.
Profesor, o którym mówił Bothanin, nazywał się Kaltor i był Gotalem. Pracował swego czasu dla Holowan Laboratories (firmy, która skonstruowała droidy IG-88), co mogło wydawać się dziwne zważywszy na fakt, że rogi każdego Gotala odbierają delikatne sygnały elektromagnetyczne, a przebywanie w pobliżu dowolnego sprzętu elektronicznego jest dla nich bardzo drażniące. Profesor Kaltor obrócił to jednak na swoją korzyść i poświęcił życie badaniom fluktuacji pola elektromagnetycznego towarzyszących procesom myślowym droidów. Wycofał się ze współpracy z Holowan Laboratories i kontynuował prace we własnym laboratorium w swoim luksusowym apartamencie na Hesperidium, jednym z księżyców orbitujących Coruscant. Tam opracował miedzy innymi sposób na zmierzenie aktywności elektronicznego mózgu na podstawie analizy wytwarzanego przezeń pola elektromagnetycznego, jednak jego największym osiągnięciem było odkrycie, że droidy obdarzone pełną samoświadomością generują pole znacząco różniące się od sygnałów każdej innej maszyny. Co więcej, Gotal znalazł sposób na zakłócenie działania procesorów, które stały się „za bardzo” inteligentne, oraz jednocześnie na ich permanentne uszkodzenie. Okrągłe urządzenie, które trzymał IG-88 było prototypem broni wysyłającej sygnał o niewielkim zasięgu, który mógłby go zabić, pozostawiając wszystkie inne pobliskie droidy nienaruszone.
Łowca nagród z niewyobrażalną siłą zgniótł prototyp w dłoni i upuścił zniszczony przedmiot na podłogę, po czym zwrócił się znów do Bothanina.
– Błąd. Kaltor już nigdy nie wróci na Hesperidium – zagrzmiał. – Nie dostanie żadnych funduszy ani nie zbuduje więcej takich urządzeń. Twój pracodawca jest martwy, lub będzie w przeciągu najbliższych sześciu minut.
Futro najemnika delikatnie zafalowało. Uznałby to za blef, gdyby powiedział to ktoś inny, lecz IG-88 zwyczajnie nie miał powodu, by kłamać.
– Jak? – zapytał Bothanin, z trudem podnosząc się na łokciach.
– Namierzyliście mnie tu dzięki wiadomości, którą wysłałem. Była to wiadomość do moich braci, nakazująca bezzwłoczne wyeliminowanie Kaltora – odparł droid zimnym, pozbawionym emocji głosem. – Wiemy gdzie się ukrywa i już od siedmiu dni nie potrzebujemy go żywego, lecz z powodu pewnych… komplikacji dopiero dziś mogłem poinformować o tym moich towarzyszy.
– Bracia… – wymamrotał najemnik. – Czyli to prawda. Nie jesteś jedynym IG-88. Współpracujecie. W pojedynkę nie zgarnąłbyś nagrody nawet za głuchego Chandra-Fana.
Droid powstrzymał się od komentarza. – Twoja dalsza egzystencja nie przedstawia dla nas żadnej wartości – powiedział zamiast tego. – Stanowi wręcz zagrożenie dla naszych planów.
Łowca nagród bez skrupułów chwycił Bothanina za twarz i za bark, aby jednym płynnym ruchem skręcić mu kark z siłą, która prawie oderwała jego głowę od reszty ciała. Na ten widok skulona w kącie Winkee wzdrygnęła się i zachlipała cichutko. IG-88B skierował na nią swoje czerwone, przybrudzone sadzą fotoreceptory, obracając cylindryczną głowę.
– Moja mama pracowała na Hesperidium, wiesz? – powiedziała smutnym głosem zapłakana dziewczynka. – Zginęła rankiem tego samego dnia, którego cię znalazłam.
Droid upuścił martwe ciało najemnika.
– Jej śmierć była niezamierzonym skutkiem ubocznym – poinformował, podnosząc z podłogi blaster E-5.
Winkee wstrzymała oddech, a łowca nagród wymierzył i strzelił.
Blasterowy bełt trafił w zniszczony prototyp broni profesora Kaltora. Dopiero teraz IG-88 miał pewność, że już nikt nie odtworzy tej technologii.
– Niczego nie widziałaś – powiedział do dziewczynki. – Idź do domu.
Misja została wykonana. Nadszedł czas odzyskać swój statek, IG-2000, aby wrócić na Mechis III. Droid przystanął jednak w progu, jakby się zawahał.
– …Panienko – dodał.
Slavek_82013-04-15 01:24:58
Huh, dzięki! Ciekaw jestem, czy udało mi się osiągnąć jakiś efekt zaskoczenia. Bardzo mi zależało na tym, żeby czytelnik choć trochę się zdziwił, gdy pierwszy raz pada "imię" droida. :P
@Jaro - chodziło mi o to, że "tydzień temu" IG-88 zniszczył laboratorium i wymordował wszystkich obecnych, a Gotal ukrywał się w tym czasie w innym miejscu. :)
Jaro2013-04-13 02:43:21
Bardzo udane opowiadanie, napisane do tego fachowym językiem. Miło się czytało, choć końcówka nieco chyba zbyt ckliwa.
Ale mam jedno pytanie: skoro IG wysłał rozkaz zabicia Gotala dopiero teraz, to jakim cudem matka tej dziewczynki zginęła aż tydzień temu?
Carno2013-04-12 13:57:43
Bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie - historia małej dziewczynki i cierpiącego na zamierzoną amnezję droida-zabójcy :) Może trochę raziły mnie te frazy o "mózgu" IG-88, ale jak rozumiem, takaż to była konwencja.
Krótkie, zwarte, treściwe, znakomicie obrazujące "drugiego najlepszego łowcę nagród w galaktyce". Jak dla mnie, z powodzeniem mogłoby się znaleźć w jakiejś oficjalnej antologii o łowcach nagród.
Po prostu kolejna robota IG-88.