Recenzja Lorda Sidiousa
I znów zabrakło Jeremy’ego Barlowa a wraz z nim pomysłu na serię. Choć przyznaję, że tym razem wzięcie Chewbaccy pod nóż było dość ciężkim wyzwaniem. EU, zwłaszcza po Wektorze pierwszym, ma duży problem z tą postacią, bo nikt nie chce jej traktować jak chodzącą dekorację Hana Solo, a jednocześnie brakuje tu pomysłu. I w tym komiksie również go trochę brakowało.
Historia rozpoczyna się na Sokole Milennium, dopiero tam wchodzimy w retrospekcję i właściwą opowieść o młodości Chewbaccy na Kashyyyku. I to o bardzo wczesnej młodości. Chewbaccę spotykamy jako młodego, narwanego młokosa, który ma za duże mniemanie o sobie. Jest głupi, dumny i wydaje mu się, że niepokonany. I niestety będzie musiał zmierzyć się z twardą rzeczywistością. Od razu się czuje, że takiemu młodzikowi trzeba przytrzeć nosa, a to znaczy, że musi się stać coś złego, co zagrozi jego otoczeniu, zmieni go, ale nie zabije. Nie zabije też jego przyjaciela Tarfulla. Po czymś takim trochę trudno się buduje napięcie, nawet gdy na horyzoncie pojawiają się najemnicy, pragnący złapać kilku wookieech. Niewolnictwo, problem który pojawiał się nie raz w towarzystwie Kashyyyku, ale tym razem to zupełnie jest tło. Ot potrzebowano złoczyńców, wrogów, więc wzięto ich, próbując jakoś urealnić sytuację. Bohater będzie narwany, ktoś przez to straci życie...
Retrospekcja to wspaniałe narzędzie fabularne, ale trzeba go umiejętnie używać. Tu zostało użyte chyba po to, by pokazać poza Chewbaccą jeszcze Hana Solo i Leię, którzy w tej historii są zupełnie niepotrzebni. Pełnią tylko i wyłącznie rolę wprowadzenia i zakończenia. Reszta jest zamkniętą opowieścią.
O ile za warstwę fabularną odpowiada Chris Cerasi, znany nam twórca książek dla dzieci, więc nie można zbyt dużo od niego wymagać, o tyle dość ciekawa jest warstwa graficzna. Jennifer L. Meyer rysuje bardzo dziwnie, trochę przypomina to malowanie, miejscami wookiee są bardzo mangowi, zwłaszcza ich oczy. Ale jeszcze dziwniej wygląda Kashyyyk, znajdujemy tu miejsca w których rosną grzyby. Olbrzymie grzyby, a drzew brak. Natomiast kolory w wielu miejscach kojarzą się z Bespinem, Dagobah i Hoth a nie planetą wookieech. Nie rozumiem tego podejścia, ale trudno. Dziwnie się ogląda ten komiks, raczej nie należy do najładniejszych.
Chciałbym by do serii „Star Wars Adventures” wrócił Jeremy Barlow i to na stałe. Inaczej będzie z nią krucho. Co prawda do koszmarnego poziomu Luke’a temu komiksowi jeszcze daleko, ale to nie powinien być wyznacznik. Szkoda mi tej pozycji, kolejnej zmarnowanej.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 4/10 Klimat: 4/10 Rozmowy: 5/10 Rysunki: 4/10 Kolory: 4/10 Opis świata SW: 6/10 |
Oficjalny temat na forum
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 4,00 Liczba: 1 |
|