Tytuł oryginału: The Old Republic #1-3: Threat of Peace Tytuł TPB: The Old Republic Volume 2: Threat of Peace Scenariusz: Robert Chestney Rysunki: Alex Sanchez Litery: Michael Heisler Kolory: Michael Atiyeh Okładki: Benjamin Carré Tłumaczenie: brak Wydanie USA zeszytowe: Dark Horse Comics 2010 Wydanie USA zbiorcze: Dark Horse Comics 2011 Wydanie PL: brak |
Recenzja Lorda Sidiousa
Drugi tom „The Old Republic” to swoista ciekawostka. Komiks ten w wersji TPB ukazał się po ponad roku od pierwotnej zaplanowanej premiery. Wszystko dlatego, że początkowo „Threat of Peace” powstało jako webkomiks. I czasem to niestety widać. Co dwa tygodnie ukazywały się kolejne kadry – tylko kilka stron i tak to się kręciło. Dopiero potem postanowiono wydać to na papierze. Pierwotnie miał od razu trafić do wydania zbiorczego, ale Dark Horse kombinował i wykombinował. Najpierw wydano trzy zeszyty, potem kolejne (ale już dotyczące historii Blood of the Empire), dopiero potem przyszedł czas na TPB, gdzie uwaga, odwrócono kolejność wydawania. I to chyba miało marketingowy charakter.
Czego by nie mówić o „Threat of Peace”, nawet temu wydaniu, poddanemu lekkiemu liftingowi, to jednak nie zawsze komiks internetowy dobrze prezentuje się na papierze. Wszystko właściwie zależy od twórcy i jak on to widzi. Rob Chestney, scenarzysta doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że musi utrzymać zainteresowanie odbiorców. Było to o tyle trudne, że komiks pojawiał się w dwutygodniowych odstępach. Nic dziwnego, że przybrał więc formę trochę bliską stipom, z których dopiero komponuje się fabuła. Na stronie TORa komiks okazał się być strzałem w dziesiątkę. Kilka obrazków, zmiana bohatera, pędząca akcja. Ale to samo w wersji papierowej, gdzie mamy całość, nie sprawdza się tak dobrze. Dynamizm jest, ale poszatkowanie akcji niestety trochę utrudnia czytanie. Same przeskoki aż tak bardzo nie bolą jak to, że twórcy z jednej strony chcieli pokazać jak najwięcej galaktyki, z drugiej zachować pewien realizm. Doskonale widać to choćby przy scenie obrad w senacie. To co sprawdza się w webkomiksie, na papierze wygląda dziwnie, jest zbyt skrótowe i ogólnikowe. Nie znaczy to, że cały komiks jest zły w odbiorze, chodzi tylko o niektóre sceny. I co gorsze, niestety nazbiera się ich trochę.
To, że akcja jest poszatkowana to jedno, ale jeszcze gorzej sprawa ma się z fabułą. Komiks z jednej strony stara się przedstawić świat i wprowadzić nas w niego, z drugiej ma gdzieś do opowiedzenia swoją własną historię. Czasem można te rzeczy pogodzić, jednak najczęściej trzeba wybrać, która jest ważniejsza. Tu widać dużą różnicę akcentów na początku i na końcu opowieści, jakby poszczególne akty koncentrowały się na czymś innym.
Czytelnik szybko wchodzi w wir wydarzeń. Znajdujemy się już po bitwie na Alderaanie, gdzie trwają pertraktacje pokojowe. Jesteśmy światkami Złupienia Coruscant, swoją drogą opisanego już w Deceived Kempa. W porównaniu z książką, znów w oczy rzuca się przede wszystkim nadmierny dynamizm i to, że akcja mieści się na kilku kadrach. Wydarzenie, poniekąd bardzo ważne dla historii ówczesnej galaktyki, zostaje w praktyce odhaczone, zaliczone. Dokładnie tak samo obserwujemy większość lokacji, których ukazanie z perspektywy fabuły często jest pozbawione sensu. Ot kolejna planeta, która pojawia się w TORze, jest także w komiksie, miga nam przez chwilę i lecimy dalej. Takie rozwiązanie niestety nie działa, wprowadza niepotrzebny zamęt w odbiorze.
Pozostaje jeszcze sprawa głównej opowieści, która zaczyna się właściwie kształtować w połowie komiksu. Chodzi o podpisanie traktatu pokojowego między zwaśnionymi stronami, Sithami/Imperium i Jedi/Republiką. Ale jak to zwykle bywa w takiej sytuacji nie wszystkim to odpowiada, po obu stronach znajdą się przeciwnicy pokoju, którzy mogliby się nawet dogadać, byle nie dopuścić do zakończenia wojny. Przypomina to trochę „Star Trek VI”, ale w zdecydowanie mniejszej skali. Tam problem pokoju był głównym tematem filmu, tu niestety ginie w tle. Robi się wyraźniejszy dopiero gdy lepiej poznajemy świat i bohaterów, więc czuje się go przede wszystkim w konkluzji tej opowieści. Gorzej, że właściwie nie wiadomo, o co chodzi w całym konflikcie. Bo jeśli zakładamy, że to tylko i wyłącznie kolejna fala odwiecznych walk Jedi i Sithów, to trudno nie zadać sobie pytania, czemu trwają rozmowy, gdy to Sithowie wygrywają? Czy strażnicy pokoju, nie mogą być litościwi? Zwłaszcza jak patrzy się na inne konflikty (z wyjątkiem Luke’a na Drugiej Gwieździe Śmierci). W dodatku mamy kilku Jedi, którzy nadal pragną wojny! I to chyba jest największy problem komiksu, bowiem to co powinno stanowić esencję fabuły, czyli przedstawić nam lepiej konflikt i to czemu różni się zasadniczo od tego co znamy, nawet nie zostaje zasugerowane. A gdzie indziej Sithowie i Jedi negocjują traktat? Nawet jak już coś takiego jest np. w „Dziedzictwie” czy „Przeznaczeniu Jedi”, to pojawiają się tam jakieś podstawy, wspólny wróg, zmęczenie materiału. „Threat of Peace” tego niestety nie ma. Być może wynika to z innych źródeł, ale to nie broni komiksu.
Na samym końcu mamy jeszcze jedną rzecz, przewodnik z postaciami. To się przydaje i chyba jest to najbardziej wartościowy fragment komiksu.
I choć znajdzie się tu kilka smaczków, jak choćby Satele Shan, to dla mnie „Threat of Peace” to jeden wielki zawód. Być może błędem było puszczanie tego komiksu jako drugiego w cyklu. A może twórcy widząc, że jest słaby woleli zainteresować TORem w inny sposób. Jak ktoś chce się z tym zapoznać, to pozostaje skorzystać z webkomiksu, tylko najlepiej nie czytać wszystkiego pod rząd. Wtedy odbiór pewnie będzie dużo lepszy.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 3/10 Rysunki: 5/10 Klimat: 4/10 Rozmowy: 7/10 Opis Świata SW: 8/10 |
Temat na forum.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 5,00 Liczba: 9 |
|