Tytuł oryginału: Republic #23-26: Infinity`s End Tytuł TPB: brak Scenariusz: Pat Mills Rysunki: Ramon F. Bachs Tusz: Raul Fernandez Litery: Vickie Williams Kolory: Dave McCaig Okładki: Andrew Robinson, Matt Hollingsworth Wydanie USA zeszytowe: Dark Horse Comics 2002 Wydanie USA zbiorcze: brak Tłumaczenie: brak Wydanie PL: brak |
Recenzja Lorda Sidiousa
Jednym z często powtarzanych tematów w twórczości SF jest zagrożenie, które nadchodzi z kosmosu i może zniszczyć całą planetę, względnie życie na tej planecie. Jakoś dziwnym trafem najczęściej jest to Ziemia. By znaleźć tego typu dzieła nie trzeba szukać długo, wystarczy cykl „Star Trek” i zrobić przegląd pełnometrażowych filmów. Motyw oklepany, ale sprawdzający się. W Gwiezdnych Wojnach sprawa miała się trochę inaczej. Owszem mieliśmy Gwiazdę Śmierci, czy Niszczyciela Słońc, ale to zawsze były superbronie, a nie tajemnicza, nie do końca okiełznana i niezrozumiana siła. Teraz dzięki Patowi Millisowi dostaliśmy i opowieść tego typu, oczywiście z Quinlanem Vosem w roli głównej. W końcu to seria Republic a potrzebujemy jakiegoś bohatera, który uratuję galaktykę.
To, co świetnie wyszło scenarzyście to element zaskoczenia i to już właściwie od samego początku. Pat Mills, legenda brytyjskiego komiksu, nie tylko zastępuje tu za sterami Johna Ostrandera, ale też przejmuje jego postać, Quinlana Vosa. Zdziwienie, bo doskonale pamiętam Starcrash, gdzie są przypadkowi scenarzyści i nowe postaci. Ale wracając do „Infinity’s End”, ci którzy liczyli na opowieść w stylu Ciemności mogą być trochę zawiedzeni. Owszem, to nadal są galaktyczne przygody „zwykłego” Jedi jakim jest Vos, który wpakował się w nowe kłopoty, ale ich skala jest trudna do ogarnięcia. Już sam początek to jedno wielkie trzęsienie ziemi, gdzie na orbicie planety Ova jesteśmy świadkami jej zniknięcia. Nie to nie jest nowa Zonama Sekot, a raczej potężna broń, która może zagrozić całej galaktyce. Tak i jak łatwo się domyśleć, tylko Quinlan Vos będzie mógł temu zapobiec.
Tym razem jego przeciwniczkami są wiedźmy z Dathomiry, ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Quinlan zostaje wzięty do niewoli (zupełnie jak to było w Ślubie księżniczki Lei), gdzie ukrywa to, że jest Jedi. Jednocześnie rozwijają się dwa wątki, pierwszy dotyczy samych wiedźm dowodzonych przez matkę Zalem. Możemy się tu spodziewać intryg i spisków, knucia i zdrad, które równie dobrze mogłyby mieć miejsce w bardziej męskim świecie. Zwłaszcza, że jej córka Ros Lai, niedoceniania przez siostry ze względu na wygląd, przewyższa je intelektem i gra we własną grę. Vos oczywiście staje się pionkiem, na którego nikt nie zwraca uwagi. W końcu to tylko niewolnik, mężczyzna, słabsza płeć. Przy tym wszystkim scenarzysta pięknie oddaje to, co kiedyś stworzył Dave Wolverton. To są wiedźmy z Dathomiry i właściwie widzimy je po raz pierwszy w komiksach (komiks Darth Maul wyszedł prawie w tym samym czasie). Tu można dodać jeszcze jedną rzecz, mianowicie fakt, że Siostry Nocy to właściwie Wiedźmy Sithów Iaina McCaiga, czyli niewykorzystany koncept z „Mrocznego widma” i późniejszych epizodów, który poniekąd pomógł stworzyć później też postać Asajj Ventress.
Z drugiej strony jest jeszcze wątek tajemniczej rasy Kwa, która przed tysiącami lat stworzyła wielkie imperium dzięki swoim bramom nieskończoności, czyli czemuś co najłatwiej określić mianem portali podprzestrzennych. Kwa już w praktyce nie ma, ich miejsce zajęli Kwi, prymitywni krewniacy, z pewnego punktu widzenia. Trochę to przypomina historię Tokich i Sharów z Lando Calrissian i Myśloharfa Sharów. Ale to dobrze, bo Mills nie tylko tutaj wykorzystuje „ograne” rozwiązania fabularne, ale przy tym doskonale się w nich czuje. I o dziwo, te powszechnie znane wątki tu się doskonale sprawdzają!
Swoją drogą, podobnie jak w przypadku wiedźm, tak i tu autor wykorzystuje już Expanded Universe. Kwa pojawili się, trochę mimochodem, w Akademii Ciemnej Strony z serii Młodych Rycerzy Jedi. Ale to, co dostajemy tutaj, to właściwie zbudowanie ich historii od nowa. Bardzo mi się podoba to, że właściwie osoba z zewnątrz, potrafiła znaleźć luki w EU i je rozwinąć, zamiast tworzyć coś nowego. Mało tego, czytając ten komiks, aż się prosi by pogrzebać po EU. Tyle świetnych nawiązań. Tylko pozazdrościć talentu.
Wspomniałem też o „Star Treku” i motywie katastrofy grożącej Ziemi. Mills doskonale wybrał też planetę, która ją zastąpi. Coruscant, centrum galaktyki, najludniejsza planeta. I cała masa Jedi, którzy nie mogą nic zrobić, by ją ocalić. Wszystko zależy od Vosa. Niby w Gwiezdnych Wojnach jest mnóstwo podobnych fabuł, gdzie wielka trójka ratuje sytuację, ale tu może właśnie ze względu na formę komiksową, to nie przeszkadza. Widzimy wręcz charakterystyczny motyw SF, świetnie wkomponowany w realia sagi i to mi się bardzo podoba. Owszem, można czepiać się fabuły, w końcu ostatecznie jest przewidywalna jak „Dzień niepodległości”, ale przy tym jest dobrze zbudowana, zakorzeniona w EU i bawi.
Najsłabsza jest chyba warstwa wizualna. Po Republicach, które wyszły spod ręki Jan Duursemy ciężko jest im sprostać. Zwłaszcza, że kreska i forma tego komiksu raczej przypominają jeszcze lata 90. Oczywiście jak na tamte czasy, komiks jest nie tylko poprawny, ale prezentuje się znakomicie, świetnie oddając klimat i lokalizację. Dziś niestety już się trochę zestarzał.
Jedyne czego żałuję to tylko to, że Dark Horse tak długo czekał by ten komiks wydać w jakimś zbiorczym wydaniu. Zajęło im to prawie 10 lat, a znalezienie w tym czasie pojedynczych zeszytów stało się o tyle trudne, że komiks szybko obrósł legendą. Czy zasłużoną, nad tym można się zastanawiać. Mnie ta opowieść przypadła do gustu, właśnie przez niesamowity klimat, mocne osadzenie w EU i jeszcze opowieść, klasyczną, starą jak świat, a jednocześnie świetnie ukazaną i wciąż wciągającą.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 9/10 Rysunki: 6/10 Klimat: 10/10 Rozmowy: 8/10 Opis Świata SW: 10/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,38 Liczba: 8 |
|