Autor: jedI
15 sie 2002
Ktoś położył rękę na jego ramieniu, mocna dłoń w rękawicy pocieszająco poklepała go w plecy.
-Jeszcze raz to samo. Ja stawiam.- Chłodny męski głos nawet go nie interesował. Jeszcze tydzień temu jego ręka gwałtownie powędrowałaby do kabury i skierowała blaster w stronę kogoś kto tak się z nim spoufalał.
Czyż nie jestem bestią- zadał sobie jeszcze raz retoryczne pytanie- wyciągam broń na kogoś kto stawia mi drinka.
Jednak jego instynkt łowcy podpowiedział mu, że dzisiaj nikt już nie stawia łowcą drinków. Popatrzył z nieufnością na siedzącego obok mężczyznę.
Jednocześnie odszukał w pamięci jakiś element z przeszłości, element, który doskonale pasował do całej układanki jaką było jego marne życie. -Jango..- powiedział niepewnie.- Niech mnie blasterowe błyskawice, ile to już lat ?
-Wystarczająco, żebyś zdążył się stoczyć.- Odparł cierpko mężczyzna w zbroji siedzący obok.-Dawniej do tej speluny przychodzili tylko szpicle i złodzieje. Nie, szanujący się łowcy.
-Nie oszukuj się Jango. Naszego zawodu nikt już dzisiaj nie szanuje.- Odbił piłeczkę Orix.-Gdzie się podziewałeś przez cały ten czas?
-Byłem tu i tam. Zwiedziłem kawałęk galaktyki i wiesz co... miałeś rację im dalej od Coruscant tym cywilizacja wydaje się lepsza. Byłem na przykład na... Ceroz, doskonałe miejsce do...-
Uśmiech nagle znikł z twarzy Janga, zastąpiło go melnacholijne spojrzenie. Cisza. Milczenie
-Założenia rodziny.- Dokończył za niego Orix kręcąc jednocześnie głową.- Ty ciągle o tym samym Jango, myślałem, że już z tego wyrosłeś. Ale co cię tu sprowadza?
Barman, wysoki Quarren w brudnym od potu fartuchu podał Orixowi kieliszek z cuchnącym zielonkawym trunkiem. Jango popatrzył na niego z obrzydzeniem, po tylu latach wciąż się zastanawiał jak można było pić płyn antykorozyjny z domieszką Przyprawy.
-Ty. Słyszałem o tym wypadku na Ziox.
Na dźwięk tej nazwy Orix sięgnął po kieliszek jednak jego rozmówca był szybszy i odsunął go po za jego zasięg.
-Każdemu zdarzają się pomyłki.- Powiedział opanowanym mentorskim tonem, patrząc jak jego przyjaciel próbuje dosięgnąć kieliszka.- Taki jest nasz, zawód, nie ty pierwszy i nie ostatni zabiłeś złą osobę.
Orix nie ustawał w walce dosięgnięcia kieliszka, w pewnym momencie stracił równowagę i osunął się na podłogę. Jango chwycił go i ponownie posadził na krześle.
-Nic nie rozumiesz.- Bąknął pod nosem pijany łowca.- Ona, ona... była... piękna.
Jego towarzysz pokiwał ze zrozumieniem głową, żal mu było Orixa. Tyle razem przeszli, kiedyś był świetnym łowcą, kto wie czy nie najlepszym w tej części galaktyki, ale to musiało się tak skończyć. Bodziec a potem stopniowy upadek psychiczny, Jango nie wierzył, że łowcy mają takie problemy. Puszczał mimo uszu opowieści kolegów po fachu o oszalałych mordercach, którzy pakowali sobie kulkę w łeb bo już nie mogli przeglądać się w lustrze. I tym razem wierzył, że jest to fatalne zauroczenie, Orix był zbyt silny, łowcy byli zbyt silni.
-Koniec sentymentalnego urlopu Orix. Łowcy się nie łamią. Mam dla ciebie robotę.
-Chyba żartujesz. Już nig...
-Milcz.- Jango uderzył pięścią w blat.- Ten facet to spadkobierca tronu. Niejaki Eos.
Po ostatnich zgonach w rodzinie królewskiej jest pierwszy w kolejce do tronu a niektórzy... nie chcą aby się odnalazł. Barman nerwowo popatrzył na pustą salę za plecami dwójki łowców, podszedł do ich stolika podniósł kieliszek i wytarł blat po czym ostentacyjnie popatrzył na zegarek. Faktycznie- lokal według prawa Kanzanjin już dawno powinien być zamknięty ale Janga mało to obchodziło, położył jeden ze swoich blasterów obok szklaneczki z napojem. To zawsze działało, zadziałało i teraz.
-Wiesz o nim coś więcej ?
-Tylko tyle że ostatnio widziano go na targu. Posłuchaj... ty znasz to miasto jak nikt inny, możesz, nie-poparawił się szybko Jango-musisz mi pomóc. Nawet nie wiedział co miał o tym myśleć, szumiało mu w głowie od alkoholu i ostatnich wydarzeń. Do końca swojego życia nie wiedział czy jego głowa kiwnęła wtedy ze zmęcznia czy był to wyuczony odruch łowcy.
Kanzanjin była to dosyć egzotyczna planeta. Nie tylko ze względu na tropikalny klimat ale i ustrój jaki panował w jej pięciu prowincjach. Całością rządziła rodzina królewska, a biorąc pod uwagę że ostatni władca miał 5 braci, 4 żony i 22 synów, potencjalnych pretendentów do korony po denacie było wielu. Jak to bywa w licznych familiach połowa osób mających jakiekolwiek szanse do korony zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach jeszcze za nim dzwony obwieściły śmierć króla, reszta nie przeżyła następnego tygodnia. Orix nie wiedział kto wynajął Janga, nie chciał tego wiedzieć. Jakiekolwiek kontakty z kimkolwiek z rodziny krolewskiej były bardziej niebezpieczne niż interesy z huttami. W sumie to powinien ostrzec przed tym przyjaciela ale nie wierzył, że taki profesjonalista jak on mógł o tym nie wiedzieć.
Stolica Kanzanjin- Eowulf była dwudziestotysięczną osadą lepianek i kamiennych domostw, nad którymi ponad wszystkim górowały dwie strzeliste wieże i kopulasty dach Pałacu Królewskiego.
-Co spadkobierca tronu robiłby na targu ?- Zapytał Orix przeciskając się przez wielobarwny tłum przechodniów.
-On nawet nie wie, że jest w rodzinie królewskiej. Rada Kanzanjin ma jednak obowiązek go odnaleźć i jest bardzo zdeterminowana.
Łowcy podążali jedną z dwóch głównych arterii miasta, po obu jej stronach ciągnęła się nieprzerwana ściana lepianek. Targ znajdował się przy jej końcu, już z oddali Orix widział powiewające na wietrze baldachimy porwanego materiału okrywające stoiska przed palącym słońcem. Miał jednak dziwne wrażenie, że w tym pochodzie to Jango był przewodnikiem i wcale nie potrzebował jego pomocy.
Kiedy dotarli na skraj zatłoczonej drogi, jakaś śniadoskóra babcia zaoferowała im pomarańczowe owoce.
-Ez elz ezestre.- Odparł Jango patrząc na oferowany towar.
Kobieta zaczęła coś szybko mówić i pokazywać na cenę wypisaną na kartonowej tabliczce.
-Znasz tutejszy dialekt ?- Zapytał ze zdziwieniem Orix.
-Już mówiłem, że zwiedziłem trochę galaktykę. Spróbujmy tam.
Jango wskazał grubego mężczyznę w białym turbanie na głowie, który stał przy desce uginającej się pod różnorodnymi owcoami morza. Napis nad jego głową głosił: ŚWIEŻE RYBY.
Zastanawiające- pomyślał Orix- zwłaszcza, że na Kanzanjin jedynym źródłem wody są podziemne studnie.
-Masz licencję ?- Zapytał twardo Jango podnosząc w dwóch palcach jedną z ryb. -Licencję ?- Zdziwił się grubas.
-Nie lubię dwa razy powtarzać tego samego, jestem kontrolerem jakości produktów. Musisz mieć licencję, żeby sprzedawać na tym targu. W oczach mężczyzny nie było widać niepokoju, nie od dzisiaj handlował i dobrze wiedział, że jedynym kontrolerem jakości na tej planecie są żołądki klientów.
-A ty masz jakąś legitymację.- Odparł z pogardą wykrzykując coś w kilku językach do przechodzących obok potencjalnych kupujących.
-Coś w tym rodzaju.- Odparł Jango patrząc na Orixa, ten doskonale wiedząc o co chodzi zasłonił towarzysza, który wbił lufę blasteru w brzuch sprzedawcy.
-Eos... mówi ci to coś ?
-Nie mam takiej ryby.- Odparł z dobrotliwym uśmiechem na twarzy grubas. Łowca mocniej przycisnął pistolet do brzuch sprzedawcy.
-Nie lubię kiedy ktoś robi ze mnie idiotę.
-Dobrze. Dobrze. To tutejszy posłaniec, chyba, tak, masz szczęście. Idzie tam.
Orix kątem oka spojrzał we wskazanym kierunku. Zobaczył tylko niewielki skuter z wielką paką, za którą stała jakaś postać okryta brązowym poncho.
-Jeśli to nieprawda to...
Pot spłynął po policzku sprzedawcy ryb, a jego pulchne policzki zaczerwieniły nadając twarzy wygląd buraka.
Jango schował blaster do kabury i wtopił się w tłum.
-Poczekaj.- Powiedział twardo Orix.
-Co ? Nie mamy czasu.
-Nawet dobrze się nie przyjrzałeś temu Eosowi. A jeśli to nie ta osoba.
-Uściślając: nawet go nie widziałem. Ale potwierdzają się moje informacje odnośnie jego pracy i skutera a to mi wystarcza.
Ich spojrzenia spotkały się. Twardy zdeterminowany wzrok fachowcy powoli łamał opór niezdecydowanego Orixa.
Jango gwałtownie zerwał się widząc odjeżdżający skuter. Pośród tłumów ludzi nie mógł nabrać od razu dużej szybkości. Obaj łowcy przeciskając się w tłumie stwierdzili, że w ten sposób niczego nie osiągną. Orix wyjął długolufowy pistolet i wystrzelił dwa razy w powietrze. Wszyscy w ich otoczeniu padli na ziemię. Część kupujących zaczęła w panice uciekać, niestety odsłaniając drogę skuterowi. Jango uderzył nasadą pięści jakiegoś Sullustianina i wyjął swoje dwa elegenckie pistolety, namierzył skuter i wystrzelił. Jeden z pocisków wypalił dziurę w drewnianej pace wiezionej przez maszynę, która gwałtownie przyspieszyła. Jango puścił się za nim biegiem, widział tylko tylni stabilizator i na dymiącą pakę. Nadal nie widział swojej ofiary...
Orix zobaczył plecy swojego towarzysza niknące w potoku biegnących istot. Postanowił działać na własną rękę, wskoczył na jeden ze straganów. Wyjął z paska linkę z hakiem i zarzucił ją na dach sąsiedniego budynku.
Kiedy piął się po niej w górę przypomniał sobie wszystkie ich marzenia. On od zawsze chciał zdobywać najwyższe nagrody i w tym tak bardzo różnił się od Jango, ten traktował swój zawód przejściowo. Marzył o założeniu rodziny i spokojnej starości, domu, gdzieś na obrzeżach galaktyki, żonie i przede wszystkim dziecku, o kimś z kim mógłby razem łowić ryby. Komu mógłby wieczorami czytać bajki, a rano robić śniadanie.
Na szczycie dachu łowca porzucił wspomnienia, w uwijającym się w dole korowodzie handlarzy i kupujących dojrzał biegnącego Jango, oraz skuter wyjeżdżający zza zakrętu, nabierający coraz większej szybkości.
Zrzucił plecak z ramion i wyjął z niego składany karabin blasterowy z celownikiem laserowym.
-Narzędzie mojej pracy- Powiedział sam do siebie. O ile bardziej wolał by używać do zarabiania pieniędzy nawet prymitywnego dłuta lub maszyny garncarskiej. Oparł broń na przedramieniu i strannie wycelował.
Odgłos wystrzału ponownie rzucił wszystkich na targu na ziemię. Pocisk trafił w skuter, pilot z trudem utrzymał maszynę w ryzach minimalizując skutek upadku. Orix pobiegł w stronę zejścia z budynków, liczył na Jango.
Jego spojrzenie najpierw skierowało się na zniszczoną maszynę. Chwilę później zauważył niknący w wąskiej uliczce skrawek od poncho.
Jango uśmiechnął się z satysfakcją z namaszczeniem przygotowując jeden ze swoich pistoletów do wykonania egzekucji. Być może Eos tego nie wiedział, lub zapomniał ale wbiegł w ślepą uliczkę.
Jango skierował się wolnym krokiem w okrytym cieniem zakamarek. -Nareszcie cię mam.- Powiedział chropowatym głosem, jakby chciał przestraszyć swoją ofiarę.- Trochę musiałem się za tobą nabiegać.
Widział tylko niewyraźne zarysy ciężko oddychającej postaci nachylonej nad ziemią. Na jej twarz zarzucony był kaptur od poncho. Jango podszedł na bezpieczną odległość, z której mógł bez problemu obronić się przed swoim celem lub go zaatakować. Eos wyprostował się, nie sięgał nawet piersi łowcy a jego drobna sylwetka była ukryta pod o wiele za dużymi szatami. Odrzucił kaptur z twarzy i Jango dostrzegł oblicze swojej ofiary...
Oblicze... dzisięcioletniego dziecka.
Wyprostowana ręka, w której trzymał broń drgnęła, niewyraźnie ale drgnęła. Pistolet nagle stał się ciężki jakby był wykonany z ołowiu, idealnie dopasowana zbroja zaczęła mu wadzić. Ręce ukryte w rękawicach nerwowo muskały spust.
Usłyszał strzał, zza pleców. A potem zobaczył coś czego nie chciał widzieć. Twarz z grymasem bólu, bólu, którego dzieci nie powinny odczuwać.
-Myliłeś się Jango Fett. Łowcy też się łamią.- Głos Orixa nie był teraz dla niego głosem przyjaciela, był głosem mordercy. Do jego nóg dopłynęła kałuża krwi. Krwi, która nigdy nie powinna zostać rozlana.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 6,67 Liczba: 3 |
|
Kasis2006-09-08 15:12:49
Fajne opowiadanie. Podoba mi się ukazanie tej bardziej ludzkiej strony łowców. Napisane zgrabnie.
Matek2004-10-29 20:47:34
Krtkie, ale fajne 6/10
Edi2004-07-30 00:47:06
Opowiadanie jest dobre ale jest za krótkie.Ocena-6/10.
Wilaj2003-10-06 07:54:00
Dobre opowiadanie. Widać, że koleś, który ocenia fice :-)
Anor2003-02-13 08:58:55
Opowiadanie naprawde fajne, choć miałem
podobne wątpliwości do Sebastiannie.
Swoją drogą ciekawe jest twoje podejście
do Fettów jako postaci tragicznych.
jedI2003-01-11 09:00:32
Tak masz rację
Sebastiannie ale w
moim zamyśle, miał to
być wczesny Boba (w
stosunku do AOTC). Ja
na Jango i Bobe w
przekroju całego Star
Wars patrze jak na
postacie bardzo
tragiczne...
Sebastiannie2003-01-11 00:17:41
Bardzo fajne. Mam
tylko jedną
wątpliwość. Piszesz,
że Jango traktował
swój zawód
przejściowo i marzył
o spokoju, rodzinie i
dziecku. Tymczasem z
Bobą może i łowił
ryby, ale także
przyuczał go do fachu
łowcy nagród. Jakoś
nie sprawiał wrażenia
jakby chciał małego
ochronić, a sam Boba
też nie wyglądał na
niewinne dziecko. Jak
ty to odbierasz jedI?