Autor: Dawid A. "Dave" Kiljański
Sto czterdzieści dwa lata po bitwie o Yavin.
Zar przeczesał przyprószoną siwizną brodę. Hologram Wielkiego Mistrza łagodnie zamigotał. Po chwili łącze ustabilizowało się.
- Dotacje zostaną ograniczone. Zapowiem to teraz, aby nie wynikły z tego jakieś niedomówienia – kontynuował prezydent.
- To złe posunięcie. O ile nie będziemy opłacani, odetniemy się od was. Mamy wystarczające środki z naszych kolonii karnych. Nie będziemy was chronić – odparł Jedi.
- Proszę pamiętać, mistrzu Sene, że to my dostarczamy wam więźniów. To milicja republikańska ich pojmuje, nie rycerze Jedi.
- Do czasu. Służby ossusjańskie są dla nas bardzo hojne. Co drugi więzień pochwycony przez nich jest oddawany w nasze ręce. Nie potrzebujemy więcej waszych przestępców.
- A więc postanowione. Zakon odłącza się od Republiki, mam rozumieć?
- Tak, panie prezydencie. Od dzisiaj jesteśmy przylegli Konfederacji Ossusa.
Kiedy mieli już zakończyć transmisję, Zar zebrał w sobie emocje i dodał:
- Przykro mi, że za pana despotycznych rządów w Zakonie nastąpiło takież jego upolitycznienie. Złamał pan tradycję trwającą ponad dwadzieścia tysięcy lat. Żegnam.
Nie dał Sene’owi czasu na ripostę. Zakończywszy transmisję, rozparł się na skórzanym fotelu. Potarł czoło. Obrócił krzesło ku pejzażowi Coruscant. Piękne miasto. Zniszczone przez setki wojen, jednak powstające z popiołów po każdym upadku. Przykład piękna demokracji i upadków wolności. Ale czy teraz panowała wolność?
Jego rodowód polityczny wynosił się z Sojuszu Galaktycznego. Po zjednoczeniu dwóch największych potęg galaktyki, co było następstwem obalenia reżimu Krayta i jego popleczników na jego barki spadło budowanie nowej demokracji. Nie chciał stworzyć nowej dyktatury. Pragnął zostać ojcem pierwszej nieskażonej demokracji. Prawdziwej, czystej, gdzie głos obywateli się liczy.
Zaś jego pierwszym dokonaniem było zerwanie odwiecznych stosunków z Zakonem Jedi.
Po chwili rozmyślania doszedł do wniosku, że despota Heder Sene, który objął władzę w Zakonie po jego odbudowaniu zaprzepaścił go. On pociągał sznurki w marionetkowym państwie Konfederacji Ossusjańskiej. Zakon Jedi stracił ducha. Stał się polityczną organizacją. Blisko mu było do… państwowości.
Wiedział, że niebawem Sene obali Naczelnika ossusjańskiego. Prerex Kan urzędujący na tym stanowisku to słaby, uległy polityk pod naciskiem silnej pięści Sene’a - myślał. Wielki Mistrz nie będzie musiał włożyć w to dużo wysiłku, aby Kan został zniesiony.
Zar był świadom, iż w przypadku dojścia do władzy Sene’a w Konfederacji, będzie zmuszony uderzyć zbrojnie. Ale cóż począć – dokonać aneksji, wymusić zmianę władzy? Prezydent nie wiedział, lecz był pewien, że prędzej później będzie musiał zaatakować Konfederację Ossusa.
Jego przemyślenia przerwało łagodne dudnienie dzwonka do jego gabinetu.
- Proszę – powiedział do osoby za drzwiami.
Do gabinetu wszedł zdyszany podsekretarz Kancelarii Prezydenta, Marious Van.
- Panie prezydencie… - zaczął. – Mam bardzo złe wiadomości…
- Jakie…? – odparł przerażony Zar.
- Arcyksiążę Geonosis, Gazin, przypuścił atak na dystrykt tatooiński.
Zar był zaskoczony. Wyczuwał od pewnego czasu w Gazinie zagrożenie, lecz nie spodziewał się tego.
- Czy rozpoczęto działania wojskowe?
- Na Tatooine stacjonuje jedynie kilka oddziałów. Według naszych danych zostały rozbite i przechwycone.
Prezydent popadł w zamyślenie.
- Zaniechać walki. Przejdźmy do pokojowych negocjacji. Wyślij na Geonosis wiadomość o moim pokojowym przybyciu. Chcę negocjować.
- Panie prezydencie, czy nie jest to niebezpieczne?
- Za dużo rozlano krwi w ostatnich latach. Nie chcę kolejnego konfliktu. Wypełnij mój rozkaz, natychmiast! Przygotuj delegację dyplomatyczną i okręt. Już! – zagrzmiał Zar.
- Tak, panie prezydencie – Van wybiegł z gabinetu.
Zar uspokoił oddech i chociaż na chwilę postarał się zapomnieć o wszystkim, wyciszyć. Chciał jedynie pokoju. Wojen było dość w galaktyce.
Przyszedł czas na długi rozejm – pomyślał. – Nie dam go zmącić.
Okręt flagowy prezydenckiej floty wyszedł z nadprzestrzeni po półtoragodzinnym locie znad orbity Coruscant. Nadprzestrzeń wypluła go gwałtownie.
Zaczął powoli zbliżać się w stronę jałowej planety jaką była Geonosis, lecz w połowie drogi zatrzymał się, unikając kolizji z otaczającymi ją asteroidami. Niewielki, oficjalny prom poszybował z jego hangarów i wymijając asteroidy wszedł w atmosferę planety.
Geonosjańscy strażnicy wyposażeni w jonowe karabiny i wibromiecze u pasów, odziani w wytarte srebrne zbroje odprowadzili delegację, z prezydentem Republiki Coruscant na czele, do sal konferencyjnych dużego kompleksu dyplomatycznego na zachodzie planety, na którego lądowisku osiadł prom dyplomatyczny.
Po kilkuminutowym marszu przez zdobione płaskorzeźbami korytarze, delegacja została doprowadzona do dużej sali.
Przy niemałych rozmiarów stole konferencyjnym zasiadał Geonosjanin w średnim wieku, o czym świadczyły jeszcze nie do końca ukształtowane rogi – pod brodą i na głowie, które występowały u starszych Geonosjan.
Gazin łamanym wspólnym rozpoczął rozmowę.
- Miło mi cię gościć, prezydencie Zarze – oświadczył.
- Opuśćmy formalności i przejdźmy do negocjacji. Dlaczego pańskie wojska przypuściły atak na Tatooine, należące, według postanowień kongresu utapauańskiego…
- Tatooine jest formalnie planetą należącą do Geonosjan.
- Z jakich racji, arcyksiążę?
- Rościmy sobie do niej prawa od czasu odbicia jej nam przez Huttów około tysiąca lat temu. Za panowania arcyksięcia Fekka II wraz z Lok, Tatooine było jedną z kolonii Geonosis.
- Jest mi niezmiernie przykro, ale nie zwrócę panu jednej z planet jedynie z pobudek historycznych.
- Dobrze więc. Odbije ją siłą. Została już zajęta – przerwał i po chwili zaczął ponownie. – Chcemy negocjacji. To nasza dawna kolonia i z chęcią odzyskamy ją pokojowo.
- Nie zwrócę jej bez wyraźnych powodów.
Gazin w języku Geonosjan przywołał swego służącego, który podał mu dokumenty, wyświetlające się na holomonitorze.
- Powtórzę, nie chcemy rozlewu krwi. Zajęliśmy planetę i rozbroiliśmy waszych żołnierzy. Zwrócimy ich wam…
- Nie! To moje ostatnie…
- Pragnął pan racjonalnych argumentów, prezydencie – rzekł Gazin. – Więc proszę pozwolić mi mówić.
Zar kiwnął głową.
- Według danych mojego wywiadu Republika ma wyjątkowo nieczyste udziały w huttańskich interesach na Kessel. Duże machinacje i powiązania z mafią Hutta Rotty to chyba niezbyt przyjemne tematy? Lecz do opinii międzynarodowej może to szybko wycieknąć. Nie chciał by pan tego? W końcu… Nie chce pan chyba ujawniać swych bliskich interesów i stosunków państwowych z Huttami, Rottą…? Jakże świetnie prowadzi wam się wspólne interesy…
- Dosyć!
Zar podniósł głos z trudem. Zaczął się trząść. O jego gospodarczej współpracy z Huttami wiedziało wąskie grono współpracowników. Wymiana towarów i wspólne interesy, dawały duże dochody Republice. Dzięki owym nieczystym źródłom kredytów był w stanie modernizować infrastrukturę i armię.
On zapoczątkował ów proceder. Jednym z warunków postawionych przez Rottę Zarowi, było to, iż prezydent podczas posiedzeń Zgromadzenia Galaktycznego miał nie zabierać głosu bądź wstrzymywać się od niego, podczas obrad nad losem Przestrzeni Huttów. Zdanie prezydenta Republiki, jednej z najważniejszych person w galaktycznej polityce, byłoby kluczowe dla sprawy. To właśnie Zar odwlekał temat Huttów. Dawał im przez to wolną rękę i swobodę prowadzenia interesów.
Westchnął. Gazin z uśmiechem oczekiwał na odpowiedź w sprawie zarzutów.
- D… Dobrze – zająknął się Zar. – Mogę postawić warunki. Dystrykt tatooiński może stać się wspólnym protektoratem Geonosjan i Republiki.
- To za mało, drogi panie prezydencie. Pragnę po prostu zwrócenia planety.
- Nie…
- Rozumiem jakaż trudna jest pana sytuacja. Huttowie mają olbrzymie wpływy na Tatooine. Praktycznie, władają planetą pod przykrywką waszej administracji. Ale cóż pan woli? Oficjalna kompromitacja, podburzenie obywateli, być może nawet obalenie pańskiej władzy, czy utrata jednej planety i dobrych stosunków z Rottą?
Zar zaniemówił. Nie był w stanie dalej negocjować. Gazin okazał się niezwykle agresywnym graczem. Zapędził Zara do zaułka, ślepego, bez jakiejkolwiek ucieczki.
Prezydent miał dwie opcje – obie będą miały opłakane skutki.
- Proszę dać mi czas na zastanowienie. Kilka dni.
- Rozumiem, pańską sytuację. Przybędę na Coruscant za trzy doby. Do tego czasu proszę się zdecydować.
Zar wymamrotał kilka słów i bez uprzejmości wyszedł z sali, kiwając na delegację, aby udała się z nim.
Jego sytuacja była opłakana. Zapędzony w ślepy zaułek, zaszczuty i zastraszony nie wiedział co począć. Każde wyjście było dla jego władzy porażką. Musiał jednak coś zrobić.
Musiał działać.
- Pańska sytuacja jest, rzeczywiście, wyjątkowo beznadziejna. Jedynym wyjściem jest zwrócenie Gazinowi Tatooine.
- Ale co z Rottą? Przecież wiesz, ile dla mnie zrobił. Gdyby nie on, nasza armia nie istniałaby w obecnej formie, a zachodnie Coruscant leżałoby w ruinie...
- Panie – rzekł Matkris. – Przecież wiesz dokładnie, że to ja negocjuję z Rottą w głównej mierze. Nie mów mi co mu zawdzięczamy.
- Wróćmy do tematu.
Matkris Shahi był wysokim, jak na swą rasę, Lannikiem. Arystokrata z krwi i kości, wieloletni członek Wysokiego Trybunału Lannika. Wielki polityk i wizjoner, prawa ręka, najbliższy współpracownik i doradca Zara. A także jego przyjaciel. Wybitny dyplomata. Zar uważał Shahiego za polityka przewyższającego go dyplomatyczną kurtuazją, politycznym doświadczeniem i ogólnym obyciem z polityką. Żył on jednak w cieniu Zara. Zawsze. Nigdy nie chciał się wybić, pokazać światu, zająć ważne stanowisko. Pragnął obserwować wszystko z boku i układać to do swych teorii i spekulacji. Był politycznym geniuszem, jak uważał Zar.
Shahi ubrany był w szykowny purpurowy płaszcz. Jego ciemne włosy spięte były na czubku głowy w staromodny, tradycyjny lannikański kuc.
- Osobiście mogę udać się do Rotty i rozpocząć rozmowy. Trzeba uprzedzić go nim postąpimy jakiś krok – zaproponował Shahi.
- Tatooine jest częścią spadku Rotty po jego ojcu. Ma tam olbrzymie udziały. Wbrew pozorom nie jest to jedynie jałowa planeta rolników. To jedno z serc przeładunkowych, korporacyjnych i administracyjnych imperium Rotty.
- Gazin może pragnąć skłócić ciebie, panie, i Rottę. Może pragnąć wielkiej wojny, w której on skorzysta. Rotta z dnia na dzień staje się potężniejszy. Tej wojny nie wygramy bez zaplecza sojuszników.
Zar westchnął. Lannik popadł zaś w zamyślenie. Po pewnym czasie orzekł:
- Wyruszę natychmiast na Nal Hutta. Porozmawiam z Rottą. To inteligentny Hutt. Powinien zrozumieć naszą sytuację. Jesteśmy w zbyt dobrych stosunkach, aby nie stanął po naszej stronie.
- Gazin przybędzie tu za dwa dni… Spiesz się.
- To jedynie propaganda, niecna praktyka chęci osłabienia pozycji międzynarodowej wielkiego państwa. Arcyksiążę Gazin w swych imperialistycznych zapędach pragnie dominować w swym regionie, więc każdymi środkami pragnie osłabić pozycję nieprzychylnych mu polityków i sąsiadów. To kłamstwo, nędzne oszczerstwo. Kalumnie. Proszę o ostatnie pytanie.
- A co na to Hutt Rotta?
- Jak już wspomniałem Republika nie prowadzi z nim interesów i kontaktów dyplomatycznych, więc nie znam jego opinii na ten temat. Dziękuje państwu, żegnam.
Wroonianin Duwit Lenn zszedł z podestu i zniknął w budynku rządu.
Po odejściu sprzed kamer HoloNetu otarł czoło i schował twarz w dłoniach. Oficjalnie, otwarcie i przed całą galaktyką kłamał. Był rzecznikiem rządu prezydenta Zara i to on wymusił na nim to co przed chwilą zrobił. Wielokrotnie ćwiczył to w domu, dzięki czemu nie popełnił błędu, nie wyjawił swej słabości. Czuł się okropnie, mimo świadomości, iż kłamstwo to powszedniość polityków.
- Czy wszystko dobrze? – spytał go jeden ze współpracowników. – Jest pan blady.
- Tak, tak.
Był na siebie zły, za to co zrobił.
Zar kochał Kuat.
Pięćdziesiąt jeden lat temu urodził się tutaj. Jego dalsi przodkowie pochodzili z układu Sern Prime, jednak podczas wojny z Yuuzhan Vongami, w której planeta niezwykle ucierpiała, szlachecki ród Zarów zbiegł z ojczyzny i osiedlił się na Kuat. Od tamtej pory Zarowie mieszkali tutaj od trzech pokoleń.
- Mam dość. Nie rozmawiajmy już o polityce.
- Dobrze…
Było to jedyne miejsce ukojenia, odskocznia od problemów dnia codziennego. Jego letnia, rodzinna rezydencja, którą tak rzadko odwiedzał, przez natłok obowiązków stanowiła wspaniały pałac jego wewnętrznego ukojenia.
- Powinieneś dłużej odpocząć. Pobyć na Kuat kilka tygodni, a nie parę dni – żona Linusa, Gena, wstała. Zbliżyła się do męża siedzącego naprzeciw niej, usiadła mu na kolanach, aby następnie objąć go.
- Kierowanie największym państwem w galaktyce to zajęcie dość zajmujące – Gena zaśmiała się, zaś Zar objął żonę i ucałował ją.
Jedli śniadanie. Dzień był piękny. Znad jeziora, nad którym położony był pałac słońce powoli wychylało się rozbijając swój blask w tafli wody. Tworzyło to piękny pejzaż.
Chwilę miłości Linusa i Geny przerwał robot protokolarny, który oznajmił, wchodząc na taras, gdzie para prezydencka się znajdowała:
- Panie prezydencie, pilny przekaz z Coruscant.
Zdziwiony Zar szepnął coś żonie. Ona wstała z jego kolan i usiadła na swoim miejscu powracając do jedzenia śniadania. Zar zaś poszedł za robotem.
Automat doprowadził go do jednej z sal pałacu, gdzie stał duży stół hologramacyjny. Robot uruchomił przekaz. Przed obliczem prezydenta ukazał się hologram Matkrisa. Ewidentnie przestraszonego, zasmuconego.
- Witam, prezydencie.
- Witaj, Matkrisie. Chciałeś mnie o czymś powiadomić?
- Mam bardzo złą wiadomość…
Zar wstrzymał oddech. Czuł, że coś się stało, kiedy tylko zobaczył Shahiego.
- Ewet Ma-Kne… nie żyje.
Zar pobladł i zaniemówił.
Ewet Ma-Kne był przewodniczącym Kongresu Republiki – organu parlamentarnego Republiki. Zar nie podzielał jego poglądów. Niekiedy byli sobie wręcz wrodzy. Media bardzo na tym korzystały. Dzieliły ich przepaść poglądów, inne światopoglądy i spojrzenie na politykę. Zostali wybrani z przeciwnych sobie środowisk politycznych. Mimo, iż Zar nie przepadał za Ma-Knem, szanował go za jego determinację i zapał do budowy państwa. Był najważniejszą po nim osobą w Republice i zachowywał dla niego odpowiedni szacunek. Uważał go za dobrego polityka. Trzymał się silnie swych wewnętrznych ideałów, co Zar bardzo cenił u ludzi.
Trudno mu było uwierzyć w fakt, że Ma-Kne nie żyje.
- Co… Jakie były okoliczności?
- Prom, na którym leciał na Coruscant z Naboo rozbił się podczas lądowania o jeden z wieżowców nieopodal lądowiska... – Lannik był równie wstrząśnięty co Zar. – Na promie było również dziewiętnaście innych osób z jego otoczenia… Wieżowiec zaś był pusty. Do wypadku doszło przed dwudziestoma minutami. Na Coruscant oczekują pana.
- Będę tam w ciągu mniej niż godziny. Bez odbioru – odparł Zar, a następnie rozłączył się. Prezydent potarł czoło i głośno westchnął.
Do pokoju powoli i cicho weszła jego żona.
- Linus, czy coś się stało?
- Muszę natychmiast lecieć na Coruscant. Ma-Kne nie żyje.
- Jestem wstrząśnięty tą wielką tragedią. Nie… Nie mogę dalej mówić.
Zara zaciągnięto przed kamery siłą, kiedy tylko wylądował na powierzchni Coruscant. Straż Prezydencka szybko jednak odsunęła dziennikarzy od głowy państwa. Na niewielkim promie dyplomatycznym, który miał z lądowiska przetransportować Zara na miejsce katastrofy, czekał na niego Shahi.
- Witaj, prezydencie – powitał go Lannik.
Zar bez słowa zasiadł na swoim miejscu. Statek wystartował. Lannik zbliżył się do prezydenta, który zaczął coś niezrozumiale jąkać.
- Powiedz mi, proszę. Matkrisie, czemu mi przypadło być męczennikiem? Dlaczego to na moją władze spadły wszelkie nieszczęścia? – rzekł w końcu zbierając się w sobie.
- To niespokojne czasy, Linusie – po raz pierwszy od dawna, Shahi odezwał się do niego po imieniu. – Źli ludzie dochodzą do władzy. Niektórzy są gotowi poświęcić cele wyższe dla władzy. Ma-Kne nie zginął przypadkiem. To niemożliwe. W naszych trudnych czasach tak tragiczne wydarzenie nie mogło wydarzyć się w wyniku zbiegu okoliczności. Ktoś zabił przewodniczącego.
Słowo „zabił” przybiło Zara. Uświadomił sobie, jak wielkie machinacje lizały mury Coruscant. Kto mógł stać za tą zbrodnią? Gazin? Rotta? Sene?
Nie wiedział. Przerażało go jednak świadomość tego, jak daleko można posunąć się dla własnych interesów. Był mocno zestresowany. Wyciszył jednak się, rozluźnił i przymknął oczy. Wciąż z trudem wierzył w to, że człowiek którego tak często spotykał na posiedzeniach Kongresu nie żyje.
Po kilku, może kilkunastu minutach statek osiadł. Shahi potrząsnął łagodnie prezydenta mówiąc:
- Jesteśmy na miejscu. Jak się pan czuje?
- Źle. Bardzo źle. Chcę zrobić wszystko szybko i wrócić do pałacu. Muszę wszystko przemyśleć.
- Dobrze. To nie potrwa długo. Złoży pan wieniec i możemy wracać. Poczekam tutaj.
Zar z trudem wstał. Jeden z jego ochroniarzy podniósł leżący na stoliku wieniec. Piękny, bogaty. Zdobiony w rzadkie, purpurowe, egzotyczne kwiaty. Lecz cóż oznaczał wieniec wobec śmierci wielkiej osoby?
Kiedy Zar wyszedł z pojazdu w towarzystwie rzecznika rządu Duwita Lenna, ministra Jona Tretosa i dwóch ochroniarzy – jednego niosącego wieniec – oślepił go błysk fleszy i kamer. Pobladł. Zaczęło kręcić mu się w głowie.
Zbliżył się do miejsca wypadku. W niewysokim budynku zionęła olbrzymia wnęka. Popękane szyby, ślad uderzenia i eksplozji. I najgorsze.
Zmasakrowany wrak promu. Zwęglony, pogięty. Wyglądał upiornie.
Zar poczuł się okropnie. Wszystko wokół niego zaczęło wirować. Powoli zbliżył się do budynku. Ochroniarz podał mu wieniec. Prezydent trzęsącymi się rękami położył go przed sobą.
Po jego policzku ściekła samotna łza. Czuł przytłaczający smutek.
Nie mogąc dalej patrzeć na ten spektakl pożogi, czym prędzej cofnął się do tyłu. Kiedy kierował się w stronę promu, poczuł omdlenie. Wszystko zwolniło. Wszelkie dźwięki otoczenia docierały do niego przez ciężką taflę ciszy.
Zachwiał się. Po chwili leżał na ziemi.
Wszystko trwało moment.
W jednym momencie powracał do promu. W następnym z trudem otwierał oczy na jakimś łóżku.
Siedział przy nim Shahi.
- Gdzie… ja… jestem? – spytał z trudem Zar.
- Ocknął się pan. Świetnie – odparł Lannik. – Po złożeniu wieńca zemdlał pan. Nie wiesz, ile Duwit miał przez ciebie tłumaczenia.
Prezydent oparł się o kanapę i zmienił pozycję na siedzącą. Byli na promie.
- Lećmy do pałacu, dobrze? Muszę się przespać. Jestem przybity, zmęczony i wyczerpany.
- Oczywiście, prezydencie.
Lannik wstał i podszedł do pilota. Po chwili na pokład wraz z wejściem Lenna wdarł się szum głosów dziennikarzy zadających pytania Wroonianinowi. Po zamknięciu wejścia do statku, rzecznik zasiadł na swym miejscu, głośno westchnął i rozparł się w fotelu.
Prom zadrżał, a następnie głos dziennikarzy zagłuszył aksamitny, stonowany pomruk silników promu.
Zar czuł ogarniający go smutek wyciskający z niego energię.
Okrutne czasy, pomyślał.
- To raporty, o które pan prosił.
Na biurku z rąk Shahiego wylądował plik holodokumentów.
- Wszystkie części zostały pobrane do szczegółowego przebadania. Wyniki będą gotowe za, maksymalnie, dwa dni.
- A co z pogrzebem?
- Odbędzie się również za dwa dni na Naboo, zgodnie z testamentem przewodniczącego. Swój przyjazd zgłosili już prezydent Federacji Hydiańskiej z małżonką, regent Imperium wraz ze swym szefem spraw zagranicznych oraz król Nirauanu z dworem.
Zar posmutniał. Przed rokiem, na początku swej kadencji, kiedy to nawoływał do zniesienia Ma-Knego, nie mógł się spodziewać tego, że rok później będzie przygotowywał jego pogrzeb. Minęło już pięć dni od śmierci przewodniczącego.
Nie darzył go sympatią. Po pierwszych wyborach parlamentarnych na terenie Republiki, do Kongresu weszli jedynie deputowani niezależni oraz trzy ugrupowania – najbardziej liczna Frakcja Demokratyczna, do której należał Zar, Stronnictwo Republikańskie, którego członkiem był Ma-Kne i Gildia Ludowo-Gospodarcza, skupiająca reprezentantów organizacji handlowych takich jak Sojusz Korporacyjny czy Federacja Handlowa.
Po wybraniu deputowanych do jednoizbowego parlamentu z kilkudziesięciu okręgów, na które składało się kilka planet, w Kongresie odbywały się dwa głosowania – prezydenckie i kongresowe. Prezydenckie ze zgłoszonych kandydatów wyłaniały prezydenta Republiki. Zar był deputowanym z okręgu kuatańskiego. Jako jeden z założycieli Frakcji Demokratycznej, został wybrany jednogłośnie na kandydata partii. Zgłosił się kandydat niezrzeszony Zemen Affala, obecnie jeden z ministrów Zara, Gildia Ludowo-gospodarcza wyłoniła gossamskiego polityka imieniem At Miy, zaś Ma-Kne został wybrany przez Stronnictwo Republikańskie. Już w drugiej turze z trzech pozostałych kandydatów – Miyi, Zara i Affali – sześćdziesięcioprocentowym poparciem zwyciężył Zar. Zaprzysiężono go dwa dni później, na miejsce tymczasowego prezydenta Roana Fela.
Niebawem Ma-Kne został wybrany na przewodniczącego Kongresu. Od początku panowały zgrzyty między Zarem, a Ma-Knem. Ich decyzje były sprzeczne, ograniczali swoje działania nawzajem, jednak żaden z nich nie chciał ustąpić ze stanowiska, dla dobra Republiki.
Jak widać los chciał, aby to Ma-Kne ustąpił.
Teraz to w rękach prezydenta, według konstytucji, spoczywało prawo powołania nowego przewodniczącego. W przypadku niemożliwości bądź innych powodów prezydent miał prawo rozpisać nowe wybory kongresowe bądź nawet parlamentarne, które według prawa miały odbywać się co cztery lata. Na czas opróżnienia urzędu obowiązki przewodniczącego przejmował wiceprzewodniczący.
Teraz przed Zarem stało wyzwanie powołania nowego przewodniczącego. Właśnie ten temat po chwili milczenia poruszył Shahi:
- Prezydencie, myślę, że trzeba już teraz zacząć poszukiwać kandydata na następcę pana Ma-Kne.
- Nie wiem… Kto byłby dobry, twoim zdaniem? Jesteś moim doradcą, Matkrisie. Wesprzyj mnie.
- Nie chcę nic sugerować. To pan jest prezydentem. Nie ja.
- Twoja opinia jest dla mnie decydująca. Masz o wiele większe doświadczenie niż ja.
- Myślę, że nie ma sensu poszukiwania kandydata przeze mnie.
- A więc mam rozpisać nowe wybory kongresowe?
- Nie wiem, panie. Nie wiem.
Zar oparł się o biurko. Nie musiał się długo zastanawiać, choć wątpił, czy ta kandydatura zostanie pozytywnie rozpatrzona przez samego kandydata.
- Matkrisie…
- Słucham, prezydencie.
- Jest tylko jedna osoba, która wydaje mi się odpowiednia na to stanowisko – Zar bardzo wymownie spojrzał się na Lannika. – Ty.
Shahi parsknął krótkim śmiechem.
- Linusie – odpowiedział – Nie chcę przyjmować żadnych oficjalnych stanowisk. Postawienie mnie w świetle fleszy ograniczy moją swobodę ruchów do minimum. To za duże stanowisko.
- Nie ma osoby, która nadawałby się na to posadę przewodniczącego lepiej niż ty. Proszę cię, przemyśl to dobrze. Dokładnie. O ile wystawisz mi kandydata, którego uznam za lepszego, odpuszczę ci.
- Rozumiem. Żegnam pana.
Kiedy już Lannik kierował się do drzwi, Zar rzekł:
- Matkrisie! Dostarcz mi wyniki, kiedy tylko je zdobędziesz.
- Oczywiście.
Po chwili mężczyzna został w gabinecie sam. Wziął do ręki dostarczone mu raporty i zaczął je czytać. Przestał jednak i wstawszy zza biurka zbliżył się do szyby. Widać było przez nią wielką panoramę Coruscant. Piękną.
Strumienie statków płynęły szybkim nurtem. Gdzieś w atmosferze do powrotu chyliły się olbrzymie transportowce. Uwielbiał obserwować tętniące życiem i energią miasto.
Za czasów Starej Republiki, gabinet ten należał do najwyższego urzędnika owego państwa – szefa rządu, przewodniczącego Senatu i zwierzchnika sił zbrojnych – Kanclerza. Tutaj zapadały najważniejsze decyzje, planowano strategie i zapewne też spiskowano na przestrzeni dwudziestu tysięcy lat istnienia tego mocarstwa. Uważał za wzór ideały Starej Republiki – największej potęgi wszechczasów.
Zar był jednak świadkiem tworzenia Republiki Coruscant. Odrzucono dawne koncepty, które przyczyniły się do słabości, bądź nawet upadku Starej Republiki. Rząd był jednolity dla wszystkich planet. Autonomię nadano jedynie kilku, między innymi planecie Lannik, dzięki czemu zachowały swoje dotychczasowe rządy. Wszystkie inne planety były jednak podległe bezpośrednio Republice. Większość układów połączono w kilkuplanetarne okręgi, których przedstawicielem był wybrany w wyborach reprezentant w Kongresie Republiki. W przypadku objęcia władzy przez reprezentanta jakiegoś stanowiska, które nie wiązałoby się z Kongresem, jego miejsce zajmował drugi co do wyniku kandydat, bądź wyznaczony przez ustępującego. Tak było w przypadku Zara. Jednak w kwestii objęcia urzędu przewodniczącego decyzją reprezentanta było to, czy pozostanie na obu stanowiskach, czy zrezygnuje z reprezentowania swego okręgu. Ma-Kne był przewodniczącym Kongresu i zarazem reprezentantem dość małego okręgu Chommel.
Prezydent uważał ten system za przemyślany i dobrze stworzony. Nadal jednak wiele spraw pozostawało w Republice niedokończonych. Zadaniem Zara było zakończenie budowy państwa. To samo miał robić Ma-Kne. To przez ich wrogość hamowało się wiele pozytywnych działań.
Zar wiedział, iż po zakończeniu bieżących problemów, niechybnie poda się do dymisji.
Nie nadawał się na prezydenta. Zaczął żałować, że nim został.
Szła wojna.
Sene to widział.
Wojna, która wywoła wyborny zamęt. Dogodną chwilę. Jedi się zemszczą.
Przez wszystkie lata byli tylko pokornymi sługami kolejnych republik i imperiów. Czas nadszedł, aby to inni stali się ich sługami.
Wysłużeni niczym psy, wyniszczeni jak zaraza, lecz powrócili. Po tylu latach, w nowej formie. Nowym istnieniu. Z nowym wodzem na czele.
Jedi zawładną galaktyką.
- Witaj, Matkrisie.
- Witam, prezydencie, witam pani Zar. Mam wyniki. Nie są zadowalające.
Weszli na pokład flagowej jednostki floty prezydenckiej. Był to piękny okręt. Nie był on może rozmiarów niszczycieli Republiki, odziedziczonych po Imperium, ale statek wystarczająco duży, aby pomieścić kilka setek osób.
Zar i Shahi udali się do głównej komnaty prezydenckiej statku. Pierwsza Dama udała się do prywatnej kajuty Zarów.
Shahi i prezydent zasiedli przy stole. Zar przygotowywał się psychicznie od kilku dni do tej rozmowy. Najbardziej smutne było dla niego to, że o przyczynie śmierci Ma-Knego miał dowiedzieć się w drodze na jego pogrzeb…
- Nasi specjaliści orzekli jedną możliwość. Pobrali większość części i niezbędne dane. Jest dziewięćdziesiąt osiem procent prawdopodobieństwa, że się nie pomylili.
- Mów. Po prostu mów. Chce wiedzieć – ton Zara był srogi, a zarazem przybity.
- W częściach silnika promu odnaleziono części bomby zegarowej marki Otan-4. Tą broń produkuje się w zakładach na Geonosis…
Zar po prostu wiedział. Lannik nie musiał mówić dalej.
Z rozkazu Arcyksięcia Gazina zamordowano przewodniczącego Kongresu Republiki. To mogło oznaczać tylko jedno – wojnę. Zar był świadom tego, że nie będzie miał innego wyjścia jeśli jego teza się potwierdzi. Właśnie się potwierdziła.
A więc wojna. Wojna, która zakończy wszystkie wojny.
- …W obecnych czasach, wielu polityków działa jedynie dla własnej korzyści, nie oglądając się za siebie. Przewodniczący taki nie był. Był świadom problemów nękających galaktykę. Zasłużył się piękną kartą działalności humanitarnej… Pan Ma-Kne był wielce zasłużony dla systemu obecnej Republiki. Był on jednym z członków Obrad Ustrojodawczych, i to jego pomysłom zawdzięczamy wiele obecnych mechanizmów Republiki. Zrobił wiele dobrego dla galaktyki. Doprowadził do deimperializacji służb i urzędów Republiki. Przyczynił się do rozpoczęcia Czystki Sithów. Był wielką personą polityczną, społeczną. Powinien zostać zapamiętany na zawsze. Zawdzięczamy mu wiele dóbr z których korzystamy na co dzień. Apeluję o to, aby jego wybitne osiągnięcia zostały utrwalone w naszej pamięci. Pamiętajmy o wielkiej postaci tragicznie zmarłego Eweta Ma-Kne. Dziękuję.
Rozległy się szumne oklaski, spotęgowane echem, które uderzało o marmurowe ściany pięknej katedry. Pełniąca obowiązki przewodniczącego Kongresu, Kalmarianka, Udta Bauara, zakończyła przemowę żałobną. Jej wystąpienie miało zakończyć ceremonię pochówku Ma-Knego, otwartą przemową Zara.
Katedra była pięknym miejscem. Jej okna pokrywały lśniące witraże, przedstawiające historię Naboo, gdzieniegdzie znaleźć można było perfekcyjnie wykonane światłorzeźby, cudowne mozaiki pokrywały podłogi, zaś ławki, które zapełnili oficjele, dyplomaci, rodzina i przyjaciele były zdobione płaskorzeźbami. Zar był zaskoczony tym pięknem.
Arcykapłan Naboo, reprezentujący kult religijny, który wyznawał Ma-Kne, ostatecznie pobłogosławił jego czarną mogiłę. Następnie została ona wyprowadzona przez żołnierzy nabooańskiej Gwardii Honorowej, która w zamierzchłych latach trudziła się ochroną monarchy planety. Konwój żałobny złożony z dwóch setek istot podążył za trumną.
Zar płakał. Nie wymuszenie, jak niektórzy obecni, ale całkowicie szczerze.
Czarna trumna została złożona do pięknego sarkofagu rodu Kne, do którego należał przewodniczący. Tu spoczywali jego przodkowie żyjący jeszcze w czasach Starej Republiki, bądź wcześniejszych. Arcykapłan odprawił smutną modłę, następnie długą mantrę żałobną. Po zakończeniu ceremonii z pomocą ciężkiego dymu kadzidła, kapłan ogłosił:
- Ty, Ewecie Balcie Starszy Matye z rodu Kne, śpij w pokoju wiecznym wielkich bogów. Niech ci światło błogosławieństwa wiecznego świeci nad duszą po czas Końca. Bądź w pokoju.
Żona i dzieci Ma-Knego, rzewnie szlochali. Wielu oficjeli również nie powstrzymywało łez. Spokój bił jedynie od reprezentantów Królestwa Nirauańskiego i arcykapłana.
Królestwo Nirauanu powstało w wyniku kongresu utapauańskiego. Miało być początkowo częścią Republiki, ale Chissowie sprzeciwili się. Ich spokojny rozwój na przestrzeni setek lat doprowadził do tego, że stali się potęgą. Zar nie znał dokładnie historii tej cywilizacji, lecz w wyniku, bodajże, wojny domowej, która wyniszczyła rasę, pozostali przy życiu osiedlili się na Nirauanie, albowiem Csilla w wyniku użycia broni biologicznej, została skażona i stała się pustą planetą z toksyczną atmosferą. Po kongresie, dzięki ingerencji – między innymi – Zara, powstało niezależne państwo Chissów.
Ceremonia zakończyła się odegraniem hymnu Republiki Coruscant i niegdysiejszego hymnu Naboo, a następnie salwą ze starodawnych armat nabooańskich. Pojedyncze osoby podchodziły do sarkofagu, aby złożyć prywatny hołd zmarłemu, skupić się na krótkiej modlitwie.
Zar uklęknął przed sarkofagiem. Zaczął cicho, niedosłyszalnie wręcz mówić:
- Ewecie… Żałuję. Żałuję, za to co powiedziałem. O tobie, twojej działalności. Tak żałuję, że mogę cię przeprosić dopiero nad twoim grobem. Gdziekolwiek jesteś… Wybacz mi. Mimo, że tak nawzajem działaliśmy sobie na przekór, zrozumiałem moje błędy. Chyle przed tobą czoło. Będę za tobą tęsknił.
Wyszeptawszy jedyne słowa jakie przyszły mu do głowy w tej niezwykle trudnej chwili, powstał i zbliżył się do żony. Jako jeden z najważniejszych gości na ceremonii, czekał na zakończenie składania hołdów. Niespodziewanie zbliżył się do niego król Nirauanu – Gavet, w towarzystwie strażnika.
- Witam, prezydencie Zar.
- Witam. Miło mi pana widzieć – odparł prezydent.
- Chciałem pomówić z panem na osobności – oznajmił Chiss. – Chodźmy.
Obaj, bez innych towarzyszy udali się na błonie świątyni. Lato dobiegało końca. Pogoda jednak nadal była ciepła, a ogrody piękne i pachnące. Głowy obu mocarstw spokojnie krążyły pośród owych dzieł natury.
- Panie Zar… - zaczął król. – Czy znane już są wyniki analizy wraku?
- Tak, niestety…
- Nie chcę być natarczywy ani wścibski, ale czy mógłbym je poznać?
- Najprawdopodobniej to Geonosisjanie dokonali zamachu na pana Ma-Kne.
Chiss zaniemówił i zamyślił się. Zachował jednak kamienną twarz i spokój. Po krótkiej ciszy zaczął:
- Czy ma pan zamiar wyciągnąć jakieś wnioski dyplomatyczne z tej tragedii?
Zar przez minutę milczał.
- Gavecie – zaczął, patrząc się królowi w oczu. – Mogę być wobec ciebie szczery, ponieważ jesteś wielką osobą i jedną z niewielu którym mogę ufać. Zamierzam w ciągu kilku tygodni dokonać agresji na Arcyksięstwo. Mam niepodważalne dowody i motywy. Zamierzam pomścić Ma-Knego i zakończyć raz na zawsze sprawę samozwańczych Geonosjan.
Gavet się uśmiechnął.
- Ma pan więc sojusznika. Działania Geonosjan godzą w interesy galaktyki. Śmierć pana Ma-Knego, jest wbiciem noża w serce Republiki, której przecież zawdzięczamy tak wiele. Moja flota i armia wesprze pana w działaniach wojennych. To będzie krótki konflikt.
- A więc sojusz – odparł Zar, podając rękę Chissowi.
- A więc sojusz – odpowiedział król, ściskając rękę Zara.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 4,88 Liczba: 8 |
|
Darth Kamil2011-01-20 19:17:15
A mnie się nawet podobało, z paroma szczegółami : )
Również protestuję przeciwko pseudowojnie domowej Chissów. To nie w ich stylu.
Widać Twoje zamiłowanie do polityki (byleś tylko nie kandydował z list "tej" partii), ale liczyłem na trochę więcej. Bo, cóż... Zar wydaje mi się jakiś taki... sam nie wiem.
Poza tym, jeśli w następnej części Republika ma się rozpaść... czekam na nią z niecierpliwością : )
ClonePL2011-01-04 17:17:14
Co ja piszę książka (muahaha, sorry za pomyłkę raczej uznał bym to za zalążek jakim jest książka)
ClonePL2011-01-04 17:11:00
Ogółem książka dobrze napisana i też dość ciekawa ale czegoś mi brakuje...... ale może znajdę to coś w następnej części tak jak napisałeś ,,Ciąg dalszy nastąpi... "" (na razie zostawiam bez oceny) :)
Elendil2011-01-03 21:55:28
Za dużo dialogów...
Rycu2011-01-03 17:21:45
Trochę za dużo dialogów, za mało rozterek wewnętrznych bohaterów. Opowiadanie powinno być oparte na charakterze ras np: jedni są podstępni jak Sithowie a inni z bardzo ufni. Musisz to uwzględniać i nie robić z Jedi tępaka (taki przykład):}. Co do opisów zrażeń to w ogóle jakby nie istniały. Czy w normalnym życiu spędzasz na ciągłym trajkotaniu a zdarzenia trwają kilka minut max. Dobra może i nie lubisz kopiować stylu znanych i dobrych pisarzy, ale nie próbuj kopiować stylu złych autorów książek. Kiedyś czytałem tego typu publikacje po dniu czytania odłożyłem ją na półkę w pokoju mojej siostry, w której dożyje długich lat bez otwierania i zgłębiania się w jego lekturę. Życzę ci, byś się nie zniechęcał i stożył coś co osiągnie w tej skali co najmniej 9/10. ;D
Nevil Catcher2011-01-03 13:33:00
Pomysł ciekawy, gorzej z wykonaniem, spróbuj coś poczytać, nasz styl jest wypadkową stylów autorów, których przyswajamy, z niewielką osobistą domieszką rzecz jasna
Kassila2011-01-03 08:29:19
Protestuję. Chissowie nigdy by tak siebie nie załatwili, jak to opisałeś.
Jaro2011-01-03 00:35:16
No więc... przeczytałem i ocenić - sobie pozwolę.
Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że stworzyłeś to opowiadanie głównie z myślą o wątkach opisujących dzieje postkraytowskiej galaktyki. Widać, że z lubością tworzyłeś wszystkie te mechanizmy polityczne, nowe państwa, partie itd.
Problem w tym - i proszę, żebyś spróbował nie brać tego zbyt osobiście - wydaje mi się to wszystko zasłoną dymną dla ewentualnych błędów, jakie przy okazji popełniłeś. I tak piszesz o centralistycznym charakterze nowego rządu, ale nie zastanawiasz się, jak w wypadku tak multirasowego społęczeństwa w ogóle miałoby to wyglądać. Przedwojenną Jugosławię trzymał razem tylko mit o rzekomej wspólnej jugosłowiańskiej narodowości wszystkich zamieszkujących ją ludów - i wiemy, jak to się skończyło. Kilka całkowicie różnych gatunków ma wybrać jednego przedstawiciela? Czy gdyby w UE wybierano w powszechnych wyborach prezydenta, miałoby to oznaczać, że zawsze funkcję tę będzie pełnił Niemiec, bo niemieckich głosujących zawsze będzie więcej niż francuskich czy brytyjskich? Wydajesz się też gubić w innych kwestiach: np. sugerujesz, że istnieje jakaś różnica między wyborami parlamentarnymi a kongresowymi, jednocześnie podkreślając, że Kongres to JEDYNA izba parlamentu. Tak przy okazji... czemu MILICJA pojmuje więźniów, skoro to z reguły zadanie policji? Milicja to wojskowa bojówka, organizacja paraMILItarna, np. SA czy SS w Niemczech (ang. "milice") - no, chyba że rozważamy komunistyczny wariant (ang. z ros. "militsiya"), gdzie jest to po prostu inne określenie policji, ale nie wiem, czy wprowadzanie do świata SW tej dwuznaczności, nieobecnej w języku polskim, jest wskazane.
Stylistycznie nie jest najgorzej, choć miejscami odnosiłem wrażenie, jakbym czytał tłumaczenie Syrzyckiego (czyli niezbyt zgrabne, z wieloma powtórzeniami). Naturalnie ciężko wymagać czegoś naprawdę wyszukanego od twórcy fanfików. No i przynajmniej ty w połowie tekstu nie zmieniasz płci bohatera. ;)
Jest wszakże inny, bardzo istotny problem: opisy, a raczej ich brak. I teraz słuchaj: ja też nienawidzę ich tworzyć. Ale one po prostu być muszą. A u ciebie ograniczają się do "przylecieli, minęli asteroidy, wylądowali, weszli do sali konferencyjnej". Rozumiem, że chcesz jak najszybciej przejść do dialogów, ale kariera pisarza nie jest usłana różami.
Co zaś do samej fabuły, to niestety nie jestem przekonany, czy naprawdę szykuje nam się jakaś ciekawsza intryga. Skrojenie postaci wydaje się w miarę porządne, aczkolwiek dość standardowe. Ciężko jest poczuć żal za zmarłym bohaterem, skoro w ogóle nie było dane nam go poznać.
No właśnie... i to zostawiłem na koniec. Zostają odkryte ślady bomby produkowanej w zakładach geonosjańskich. Zar natychmiast dochodzi do wniosku, że to całkowicie i jednoznacznie determinuje winę Geonosjan. Coś takiego mogłoby przyjść do głowy przeciętnemu zjadaczowi chleba, jasne - ale nie facetowi, który z racji wykonywanego zawodu powinien być dość inteligentny. Taki inteligent powinien w takiej chwili zadać sobie następujące pytania: dlaczego morderca skorzystał z geonosjańskiej bomby? Czy ktoś chce wrobić Geonosjan? Dlaczego niby Geonosjanie mieliby zabić szefa Kongresu? Co by im to dało? No i najważniejsze: dlaczego Geonosjanie byliby tak głupi, by wykorzystać do zamachu bombę własnej produkcji? Poza tym sam każesz nam wątpić w zdolności polityczne Zara, kiedy Gazin przypiera go do muru jak dziesięcioletnie dziecko, które przyłapano na kradzieży cukierków. Chcesz poznać moje zdanie? Pewnie ostatecznie winnym okaże się ten cały Gavet.
Słabo zasygnalizowany wątek z Jedi nie wygląda za dobrze - zwłaszcza te dalekosiężne plany. Mamy wierzyć, że w ciągu paru lat Jedi zamienili się w Sithów? Dość naiwne, powiem szczerze.
Niepokoi mnie trochę to CDN głównie z racji tego, że nie wiem, czy będzie ci się chciało pisać dalszy ciąg - wierz mi, wiem jak to jest. Niemniej jednak chętnie przeczytam, jeśli coś tam jeszcze skrobniesz. Na pewno jednak masz zadatki na obiecującego twórcę. Mimo wszystko przedstawiony przez Ciebie świat i bohaterowie mają potencjał, podobnie zresztą jak i ty. Wystarczy tylko go dobrze wykorzystać. Powodzenia i do następnego razu.
PS: O ile się orientuję, dystansu między Coruscant a Tatooine nie da się pokonać w 1,5 godziny.
PS2: Sorry, że słów "ty", "ciebie" itp. nie pisałem od wielkiej litery, ale jakoś zapomniałem. ;P