TWÓJ KOKPIT
0

Dziedzictwo: Tatooine :: Komiksy


Tytuł PL: Dziedzictwo: Tatooine
Tytuł oryginału: Legacy #37-40: Tatooine
Tytuł TPB: Legacy Volume #8: Tatooine
Historia: John Ostrander, Jan Duursema
Scenariusz: John Ostrander
Rysunki: Jan Duursema
Tusz: Dan Parsons
Litery: Michael Heisler
Kolory: Brad Anderson
Okładki: Jan Duursema, Chris Warner, Brad Anderson, Dan Scott
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydanie USA zeszytowe: Dark Horse Comics 2009
Wydanie USA zbiorcze: Dark Horse Comics 2010
Wydanie PL: Egmont 2011


Recenzja Katarna

Czytając tytuł ósmego tomu „Dziedzictwa” część z was pewnie kwaśno uśmiecha się pod nosem, myśląc: „Czyli po raz tysiąc pięćset trzy dziewięćsetny wracamy na tą kupę piachu”. Jeśli któryś z autorów tworzących coś ze znaczkiem „Star Wars” chce umieścić akcję swojej książki/komiksu czy co tam tworzy na Tatooine jest szalony/odważny/nie zna uniwersum i kojarzy tylko kilka planet/ chce urządzić czytelnikom i bohaterom sentymentalną podróż w przeszłość (niepotrzebne skreślić). Żeby jakakolwiek historia na tej chyba najbardziej wyeksploatowanej planecie w uniwersum się udała, rzeczony autor powinien porządnie znać się na swojej robocie. Biorąc pod uwagę dorobek i uwielbienie sporej rzeszy fanów, John Ostrander i Jan Dursema do tej grupy autorów należą. Po co więc im była ta Tatooine potrzebna ? Żeby nieco poukładać w mocno pomotanej główce Cade'a, rzecz jasna. Ale o tym za chwilę.

Młody Skywalker po ostatnich problemach rodzinnych postanowił nieco się odstresować rabując imperialne konwoje w Zewnętrznych Rubieżach. Jego nowe hobby nie spodobało się ani Imperium ani Czarnemu Słońcu, które rości sobie prawa do rozbojów na tym terytorium. Na naszego gieroja zostają nasłani zabójcy, imperialni agenci, złowrogie wampiry z kosmosu oraz jego matka. Tymczasem „Mynock” przez problem z tajemniczą częścią znaną jako trójtłok zostaje uziemiony na planecie, której nazwy z pewnością nie zgadniecie. Delia w przebraniu imperialnej misjonarki rusza na poszukiwania części zamiennych, Jariah testuje podryw na Jedi, a Cade odkrywa dlaczego w barze nie powinno się spuszczać z oka swojego kieliszka. Skywalker zostaje otumaniony i uprowadzony przez nasłaną na niego imperialną agentkę imieniem Gunner Yage. Jeśli nadążacie jeszcze za przywodzącym na myśl plan pekińskiego metra drzewem genealogicznym Nyny Calixte orientujecie się zapewne, że wspomniana panna jest przyrodnią siostrą naszego młodego i gniewnego Jedi. Jako, że w pościg za Cade'a włącza się również jego mama, wszystko wskazuje na to, że huczne family reunion jest już o krok. Niespodziewana wizyta Mojżesza dodaje sprawie jeszcze więcej suspensu.

Starczy już o fabule. Pora na pytanie: jak się to czyta. Nieźle. Chociaż czuć nieco, że ostatnie tomy po „Vectorze” są trochę rozrzedzone pod względem konkretów mamy okazję nieco lepiej zapoznać się z problemami jakie trapią naszych bohaterów. „Dziedzictwo” to seria mocno nierówna. Są pewne kwestie, które pozostawiają sporo do życzenia: nieszczęsne projekty pojazdów, transformacja zakonu Sithów w Power Rangersów, dość dziwaczne pomysły na niektóre postaci. Ale jest też i druga strona. Jest Cade. Można go lubić albo nie, ale widać, że Ostrander i Dursema przykładają sporo uwagi do tego, by nadać tej postaci jak najwięcej osobowości, pokazać jak i dlaczego jest „złamany”. Kim jest Cade? W co zmienił go dzień czystki na Ossusie? Jak wiele gniewu zostało w nim jeszcze do wylania? Czy da radę kiedyś wreszcie zamknąć poprzedni rozdział i przyjąć odpowiedzialność, które narzuca mu jego nazwisko? Minęło już osiem tomów. I w Cade'dzie widać zmiany. Następują powoli, ale kto powiedział, że powinno być inaczej ? Być może nie powinno, ale Galaktyka potrzebuje go już teraz. Potrzebuje symbolu. Przywódcy. Następnego Skywalkera. Dlatego Cade będzie musiał zdecydować szybciej niż by chciał po której stronie konfliktu chce się opowiedzieć: czy odrzuci gniew, który narastał w nim przez te siedem lat i na powrót stanie się całością czy może nie pozwoli sobie pomóc i wciągnie go Ciemna Strona ? W takiej sytuacji potrzebny jest ktoś kto będzie potrafił przymówić do rozumu naszego bohatera. Nie zaszkodziłoby żeby był to ktoś z rodziny. Jesteśmy wszak na Tatooine. A ciocia Beru już woła na obiad. Powiem tylko, że Cade jest rzadkim przypadkiem bohatera, który ma większe haluny po niż przed odstawieniem używek.

Nadeszła pora posumowania. Historia niniejszą określiłbym jako niezłą ze wskazaniem na dobrą. Nie jest raczej niczym niesamowitym acz trudno mi ją określić jako nieudaną. Nie ma w niej żadnego przełomu dla fabuły, bliżej jej raczej do jednego z odcinków serialu, który w ogólnym rozrachunku nie jest wymagany dla poznania całej historii, ale dodaje do niej sympatyczny smaczek. Tatooine to trudny grunt dla twórców po tylu latach bezczelnego nadużywania. Ostatnimi czasy autorzy zmądrzeli jednak nieco i nasza nieszczęsna planeta była dość rzadko odwiedzana. Dlatego Ostrander i Dursema dostają ode mnie pochwałę za to, że jakoś wybrnęli z pomysłu powrotu na kupę piachu najdalszą od wspaniałego centrum Wszechświata. Tomy siódmy i ósmy dały naszym bohaterom okazję by chwilę odsapnąć i nabrać nowych sił. Zbliżamy się już jednak do kolejnego tomu i historia Cade'a zaczyna powoli powracać na główne tory. Ostateczne starcie coraz bliżej. Nasuwają się pytania: „Jak potoczą się dalsze losy Galaktyki?” oraz drugie, najważniejsze: „Czy to się będzie dobrze czytało?” Ale to już materiał na inną recenzję.

Ocena końcowa
Ogólna ocena: 7.5/10
Rysunki: 8/10
Klimat: 8/10
Rozmowy: 7.5/10
Opis Świata SW: 7.5/10


Recenzja Lorda Sidiousa

Wraca Cade i to w dodatku na Tatooine. Czyli niby znów mamy wątek główny, ze Skywalkerem w roli głównej, choć na szczęście ten komiks ma do zaoferowania dużo więcej.

Zacznę od tego, o czym pisał Stradley na stronie Dark Horse’a, czyli o powrocie na Tatooine. Komiksiarze mają rację, nie ma sensu ruszać tej planety, skoro ma być zapyziałym krańcem galaktyki, to niech nim będzie. Zwłaszcza w „Dziedzictwie” to powinno być jasne. Niestety obecność tej planety jest komiksie potrzebna tylko do jednej rzeczy, pewnej wizji przeszłości, w której Cade znów konfrontuje się z Lukiem. Gorzej, że to nadal są wizje z których nic nie wynika. Skywalker cały czas stoi przed wyborem, z jednej strony pragnie walczyć z Sithami, z drugiej kto wie, czy nie mógłby się stać jednym z nich? Tylko, że ja osobiście zupełnie nie czuję tego wątku. Ileż można, zwłaszcza, że bohater cały czas pozostaje w pewnym zawieszeniu, wolałbym by jego działania sprawiały, że zbliża się ku jednej lub drugiej stronie (trochę jak w Ścieżce donikąd), a wizje co najwyżej przywołują go do porządku, lub wprowadzają w furię. Zwłaszcza, że to zniechęcenie do nich jest w młodym Skywalkerze. Niestety nadal nie czuję tego wątku. Nie mam pojęcia czemu to właśnie Luke ma być duchowym przewodnikiem Cade’a (znaczy mam, bo to Luke, ale przecież to jest „Dziedzictwo”, on już dawno gryzie glebę, dajcie mu odpocząć!). On jest tylko odległym przodkiem, nikim więcej, nie będzie nigdy Benem Kenobim. Rozumiem, że Ostrander nie chce wprowadzać innego mistrza, by nie powielać schematu, ale może Kol Skywalker sprawiłby się w tej roli lepiej? Duch Luke’a dla mnie był ciekawym zabiegiem na początku, zwłaszcza gdy Cade starał się robić wszystko, by go już więcej nie nawiedzał. Teraz męczy mnie ten wątek, bo niewiele z niego wynika (przynajmniej na razie, może z czasem, ale to nie znaczy, że wątku nie dałoby się skrócić). Dodatkowo jeszcze ta nieszczęsna Tatooine, które moim zdaniem zupełnie nie jest tu do niczego potrzebna. Akcja mogła się dziać na dowolnej planecie, a wizja przecież nie musi być związana z konkretnym miejscem. Jedyny zabieg, który tłumaczy jej obecność to pewne nawiązanie do „Imperium kontratakuje”. Tam też Luke miał wizję na Dagobah, która mocno związana z planetą, jednak dotyczyła jego przyszłości. Napiszę tylko tyle, że kolejne przygody z duchami, omamy Cade’a mnie męczą. Zwłaszcza, gdy bohater próbuje zachowywać się tak, jakby nic w jego życiu się nie zmieniło. Nadal jest kryminalistą i dobrze mu z tym, tylko te wizje mu psują szyki.


Zresztą TESB przypomina też końcówka, choć nie jest to wątek Cade’a. Znów mamy wątek Nyny Calixte i jej córki Gunner Yage. I powiem tyle, dla mnie, to rewelacja. To najsilniejszy fragment w całym „Tatooine”. I najlepsze jest to, że ta planetka nie była tu do niczego potrzebna.

Inne wątki są związane z sytuacją galaktyki i to również mi się podoba. Lekko dawkowane informacje jedynie wzmagają apetyt. Ale to nie wszystko, widzimy także imperialnych misjonarzy w akcji. Podoba mi się to jak Imperium rozdzieliło funkcję Jedi, z jednej strony tworząc kastę nauczycieli, z drugiej obrońców - Imperialnych Rycerzy. A także to w jaki sposób Sithowie próbują z tego korzystać. W tej materii „Dziedzictwo” rządzi, bo to nie są „Rycerze Starej Republiki”, gdzie przez cztery tysiąclecia struktura galaktyki niewiele się zmieniła. Tu wszystko jest postawione do góry nogami, dla mnie taka zmiana, jeszcze świetnie wpisana w historię, to coś niesamowitego, dopracowanego i godnego podziwu. Wszechświat „Dziedzictwa” jest dla mnie dużo ciekawszy niż sama główna opowieść (ta związana z Cadem).

Podziwiać można też inne rzeczy. Wraca Duursema, a wraz z nią, dobrze narysowane, acz skąpo odziane kobiety. Jedynie Darth Talon brakuje do pełni szczęścia. Zresztą fajnie jest też zobaczyć jej wizję Tatooine te sto lat później. Ciekawe, ale spodziewałem się więcej piasku, takiego jak w wizjach. Zresztą nawet kolorystycznie wizje z przeszłości trochę inaczej wyglądają niż aktualna wersja tej planety.

To, co wyraźnie się zmienia w serii, to brak nowego elementu, który pcha fabułę dalej. Może ten czas mamy już za sobą. Ostrander raczej skupia się na powolnym łączeniu różnych elementów i jedyne, co mu jeszcze nie wychodzi to nieszczęsny potomek Skywalkera. Reszta jest bez rewelacji, acz na bardzo przyzwoitym, zadawalającym poziomie.


W galaktyce powoli zaczynają powstawać nowe sojusze i nowe porządki. Wiele rzeczy się jednak nie zmienia, choćby kryminaliści. Piraci nadal napadają na okręty, a moff Nyna Calixte postanawia przytrzeć trochę nosa Czarnemu Słońcu. Nie wie jednak, że i ono może paść ofiarą piratów, w tym jednego z najbardziej poszukiwanych przestępców w galaktyce – Cade’a Skywalkera.


Ocena końcowa
Ogólna ocena: 6/10
Rysunki: 10/10
Klimat: 8/10
Rozmowy: 7/10
Opis Świata SW: 9/10


Temat na forum
Okładka polskiego wydania:

Okładka wydania zbiorczego:

Pełne okładki:


OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 7,77
Liczba: 13

Użytkownik Ocena Data
Cogut Cogutus 10 2011-08-31 16:31:59
Melethron 9 2016-10-09 17:16:40
Crystiano02 9 2016-04-03 10:19:02
Adakus 8 2023-10-06 02:54:45
Dark Count 8 2018-11-26 05:13:51
San Holo 8 2017-05-25 23:14:31
Shedao Shai 8 2016-03-27 22:16:40
skywalkerka 8 2012-02-25 20:16:27
Reviusz 8 2012-01-09 18:00:55
GiP 7 2012-01-15 16:35:43
Obi-Wan Skywalker 7 2011-11-11 15:21:16
Lord Sidious 6 2010-03-29 14:47:31
Louie 5 2015-03-24 13:57:43


TAGI: Dark Horse Comics (602) Dziedzictwo (Legacy) (45) Egmont Polska / Story House Egmont (848)

KOMENTARZE (2)

  • SW-Yogurt2019-12-16 18:30:58

    Całkiem udany powrót do korzeni. ~:)

  • Dark Count2018-11-26 05:13:44

    Głównym zarzutem wobec tego komiksu zdaje się być miejsce jego akcji - Tatooine. Zupełnie tego nie rozumiem, Cade`a ścigają łowcy nagród czarnego słońca i agenci imperium, a pani moff Calixte próbuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu rozwiązując problem niezdyscyplinowanej gubernatorki, potrzebujemy zatem planety skorumpowanej, odległej i najlepiej pełnej przemytników - dlaczego nie Tatooine ? A że przy okazji użyjemy farmy larsów jako lokacji dla kolejnej wizji Cade`a, to chyba tylko na plus. Podobnych smaczków i nawiązań do starej trylogii jest więcej, wspomniana farma larsów, sceny śmierci wujostwa z ANH, Luke jako przewodnik niczym Obi Wan z TESB, utarczki Cade`a z siostrą, o której jeszcze nie wie że jest jego siostrą etc.
    Po prostu dużo tu przyjemnych scen, wygłupy Cade`a i Sly`a w barze (tym razem nie tak wymuszone jak w "Storms", Blue wcielająca się w misjonarkę imperium, anzatowe małżeństwo krwiopijców itp.
    Dobrze że wątek matki Cade`a został rozwiązany, bo wcześniej mieliśmy tylko ich pobieżne spotkania, bez żadnych głębszych refleksji, tutaj wreszcie wszystko sobie wyjaśniają, no i w końcu dostajemy formalne potwierdzenie że Corde/Calixte to ta sama osoba. Sam Cade też staje się powoli postacią bardziej spójną i dobrze napisaną. Nawet infantylne dialogi mają tutaj swój urok.
    Mam słabość do Corde, więc z dużym przymrużeniem oka 8/10.

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..