Tytuł PL: The Clone Wars: Bohater Konfederacji Tytuł oryginału: The Clone Wars #10-12: Hero of the Confederacy Tytuł TPB: The Clone Wars: Hero of the Confederacy Scenariusz: Henry Gilroy i Steven Melching Rysunki: Brian Kolchak Litery: Michael Heisler Tusz: Dan Parsons Kolory: Michael E. Wiggam Okładki: Ramón Pérez, Russell Chong, Scott Hepburn Tłumaczenie: Jacek Drewnowski Wydanie USA zeszytowe: Dark Horse Comics 2009-2010 Wydanie USA zbiorcze: Dark Horse Comics 2010 Wydanie PL: Egmont Polska 2011 |
Uwagi: Ostatnia miniseria cyklu The Clone Wars.
Recenzja Lorda Sidiousa
Baron von Richtchofen, czyli legendarny Czerwony Baron, as niemieckiego lotnictwa z czasów I Wojny Światowej, to postać, która do dziś fascynuje, która istnieje w filmie i literaturze, a nawet grach komputerowych. Może jest już trochę zapomniana, acz nadal barwna i niejednoznaczna, bo jego bohaterstwo miesza się z brawurą i kontrastuje ze stroną, po której walczył. I choć niebawem minie sto lat od jego śmierci, to jak się okazuje, Czerwony Baron wciąż może być inspiracją. Także w tym komiksie. Nie mam żadnych złudzeń, Henry Gilroy poświęcił tę historyjkę właśnie temu legendarnemu człowiekowi i to mi się bardzo podoba.
Manfred Albrecht Freiherr von Richthofen urodził się w Borku pod Wrocławiem. Dziś ta wioska, która pojawia się choćby w prozie Witolda Jabłońskiego, jest częścią Wrocławia w której znajdują się piękne pałacyki i przedwojenne budynki, wspaniały Park Południowy. No a dla wielu osób ważne jest też centrum handlowe Borek, które niejako przejęło historyczną nazwę. Śladów Richthofena można tu szukać ze świecą. Czasy się zmieniają, zmienia się też ludzka pamięć. Dlatego, to co wiemy o Czerwonym Baronie, to tylko i wyłącznie legendy, wspaniałe opowieści, jednak ile w nich prawdy? Nie wiadomo. Wystarczy zauważyć, że sam Richthofen pozostanie przede wszystkim kojarzony ze Świdnicą, jednym z Dolnośląskich miast. A także z tym, co już odeszło, niemiecką obecnością na ziemiach zachodnich, raczej widzianą dobrze, z pewnym przepychem. Może nawet i przeidealizowanym. Scenarzyści komiksu mocno czerpią z jego biografii, tworząc kolejny świat, w którym istotną rolę odgrywa arystokracja. Świat zagubiony w sielance. Planetę, która nie potrzebuje wojny. Tak się jednak składa, że wojna sama przychodzi do nich. Dokładnie to samo działo się podczas I Wojny Światowej. Ten idylliczny świat pogrążył się w chaosie, został zniszczony przez wojnę, tak jak Niemcy zniszczyły Dolny Śląsk. Nie dlatego, że coś wyburzali, ale dlatego, że wojna przynosi konsekwencje, ostatecznie wszystko staje się ruiną. Nie ma zwycięzców, są tylko przegrani. Gdzieś, wśród tego umierającego państwa, pojawia się młody Richthofen, który staje się asem przestworzy, najwspanialszym pilotem, którego szanują nawet wrogowie. A jego trzypłatowy myśliwiec pomalowany jest na czerwono, staje się znakiem rozpoznawczym. Żywą legendą i postrachem przestworzy. Sam Manfred zaś staje się symbolem oddania, bohaterstwa ale i brawury. I jest nim do dziś, choć nie jest to postać o której uczą nas w szkole.
Gilroy doskonale przekłada to na świat Gwiezdnych Wojen. Dolny Śląsk staje się planetą Valahari, Richtchofen - Tofenem Vanem, Niemcy - Separatystami, a I Wojna Światowa - Wojnami Klonów. Analogia bardzo prosta, a jednak dająca wiele do myślenia. I dopiero na to wszystko zostaje nałożona historia, w której choć oficjalnie pierwsze skrzypce grają Obi-Wan i Anakin, ale to właśnie Tofen jest centralną postacią tej opowieści. Walczącą po przeciwnej stronie, ale jednocześnie mającą w sobie wielką charyzmę. To bohater, który zyskuje sympatię i podziw nie tylko czytelnika, ale i innych postaci. Tofen jest ciężkim przeciwnikiem, ale nie jest wrogiem. Jest też asem przestworzy, z którym nawet Anakin Skywalker nie może sobie tak łatwo poradzić. Równy przeciw równemu. A może nawet równiejszy, bo zdolny, acz pozbawiony Mocy. W miejsce wrogości pojawia się rywalizacja, ale też docenienie umiejętności drugiej strony. Jak ktoś widział film „Czerwony Baron” z Josephem Finesem i Tilem Schweigerem, pewnie pamięta początkową scenę pogrzebu. Ten komiks właśnie uderza w te klimaty. Podział na wrogów zostaje na froncie, poza nim docenia się swojego przeciwnika. Tego nie ma w innych miejscach Wojen Klonów i dla mnie to coś absolutnie rewelacyjnego.
Ten komiks to także piękne zwieńczenie tej serii, gdzie wpierw widzieliśmy zaniedbania Republiki w sprawie niewolników, a potem ujrzeliśmy jej ciemną stronę w postaci młodego Ozzela. Tu czarnobiały podział legł w gruzach ostatecznie. I mnie się to podoba. Sepratysta jest bohaterem, wielkim i oddanym sprawie. Gdyby walczył po stronie Republiki, napisano by o nim setki książek, musiałby pojawić się w filmie. Ale walczył po stronie wroga. Pozostaje po nim tylko jedno wspomnienie, w początkowych napisach „Zemsty Sithów”. Bohaterowie są po obu stronach. Tu w końcu to widzimy. I dla mnie to jest rewelacyjne.
Mógłbym się czepiać pewnych niekonsekwencji fabularnych i wskazać inne minusy, ale myślę, że każdy kto zna twórczość Gilroya od razu się domyśli, że to jest gość od pomysłów, nie od scenariusza. Ale sam pomysł jest genialny i jest bardzo dobrze wykorzystany. Grafika przeciętna, są pewne dłużyzny, ale mamy niesamowity klimat. To najlepszy z komiksów z tej serii i wspaniała jej zakończenie. Polecam, choć warto wcześniej zrobić sobie powtórkę z historii, wtedy smaczki staną się bardziej oczywiste.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 9/10 Rysunki: 6/10 Klimat: 10/10 Rozmowy: 8/10 Opis Świata SW: 10/10 |
Temat na forum
Temat na forum (polskie wydanie)
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,70 Liczba: 20 |
|
darth sheldon hiszpański inkwi2014-10-23 20:23:35
Ale przeciesz Tofen Van był wrażliwy na moc. Jego matka wspominała o tym , że nie pozwoliła jedi go zabrać
Kubasov2011-05-06 15:16:55
Przynajmniej nie zrobili z tej alternatywy Czerwonego Barona jakiegoś bezwzględnego gnojka.
Darth Bor2011-04-13 23:53:03
Pod koniec recenzji czuć trochę za duże podniecanie się autora i nadużywanie słowa rewelacyjne na końcach akapitów, ale muszę przyznać, że jest to jedna z Twoich najlepszych recenzji Lordzie Sidious. Na prawdę bardzo dobrze napisana. A co do komiksu to rzeczywiście bardzo ciekawy, miła odmiana po trochę tandetnych wcześniejszych miniseriach TCW.