Tytuł PL: The Clone Wars: W służbie Republiki Tytuł oryginału: The Clone Wars #6-9: In the Service of the Republic Tytuł TPB: The Clone Wars: In the Service of the Republic Scenariusz: Henry Gilroy i Steven Melching Rysunki: Scott Hepburn Litery: Michael Heisler Tusz: Dan Parsons Kolory: Michael E. Wiggam Okładki: Dave Filoni, Scott Hepburn i Brad Anderson, Brian Kalin O'Connell, Ramón Pérez Tłumaczenie: Jacek Drewnowski Wydanie USA zeszytowe: Dark Horse Comics 2009 Wydanie USA zbiorcze: Dark Horse Comics 2010 Wydanie PL: Egmont Polska 2011 |
- Star Wars Komiks Extra 1/2011 (2)
- The Clone Wars: In the Service of the Republic
- Galeria okładek cyklu The Clone Wars
Recenzja Lorda Sidiousa
Druga miniseria zeszytowego cyklu Wojen Klonów przenosi nas na odległą planetę Khorm, która może okazać się kluczowa do wygrania wojny. Rozchodzi się o bardzo rzadkie zasoby, których wydobycie i przetworzenie w dalszej części komiksu zostają pominięte. Zaś sama lodowa planeta ani specjalnie rozwinięta, ani atrakcyjna nie jest. Ot tak dla odmiany, będziemy obserwować Wojny Klonów w lodowych klimatach. Gilroy nie przejmuje się zbytnio szczegółami, rzuca nas w konflikt, którego cel jest jakoś określony, a reszta rozgrywa się na innej płaszczyźnie, więc musimy zaakceptować różnie uproszczenia.
Opieszała Republika przybywa za późno. Separatyści już wcześniej się tu zagnieździli, teraz będzie ich o wiele trudniej pozbyć. Ale to jest nadal tło akcji, bowiem siła tego komiksu tkwi w ukazaniu konfliktów - nie na linii Separatyści - Republika, który owszem jest widoczny, ale na linii podziałów wewnętrznych.
Pierwszy z nich jest banalny, wałkowany przez Gwiezdne Wojny w książkach i komiksach setki razy. Dotyczy podziału na planecie. Część tubylców popiera Republikę, część Separatystów. Stają się bezwiednymi ofiarami konfliktu, a po wojnie zostaną pozostawieni sami sobie, z ranami, które muszą się zabliźnić. W tej kwestii Gilroy i jego ekipa nie popisali się, stworzyli konflikt jeden z wielu. Smutny, w pewien sposób prawdziwy i skazujący mieszkańców Khorm na ciężki los. Oni nie mają szansy wygrać tej wojny. Oni nie mają nadziei. To nie ich konflikt, dali się wciągnąć w coś, co tylko ich skrzywdzi. Dlatego przegrali, choć bitwa się jeszcze nie rozegrała. Szczerze, gdyby chociaż ten wątek był rozwinięty, lepiej poprowadzony, może byłoby lepiej. Niemniej jednak cieszy to, że właśnie w tych komiksach Gilroy postanawia odejść od czarno-białego podziału, szkoda, że ciągle jest to tylko rzucanie pomysłami, które niekoniecznie lądują na podatnym gruncie.
Drugi konflikt jest o tyle ciekawy, że dotyczy sił Republiki. Z jednej strony mamy generałów Jedi - Plo Koona i Kita Fisto (towarzyszy im jeszcze mistrz Tauht, ale jak łatwo zgadnąć, postać wprowadzono w tym komiksie tylko po to by jej śmierć dodała trochę życia samej opowieści). Z drugiej mamy młodego, ambitnego kapitana Ozzela, który ma swoją wizję walki, pewnie bliższej doktrynom późniejszego Imperium. I to właściwie mi się bardzo podoba. Bo ten niekompetentny głupiec bardzo ciekawie wpisuje się w historię, jest postacią niejednoznaczną. Nie pochwalamy wszystkich jego posunięć, z drugiej strony walczy w słusznej sprawie. Zresztą nawet Jedi nie ograniczają się tylko do obrony i pilnowania pokoju, przecież walczą, a nawet atakują. Gdzie zatem jest granica między dobrem a złem? To wszystko jest bardzo umowne, i na przykładzie Ozzela doskonale to widzimy. To jest piękny wątek i bardzo żałuję, że nie znalazł się on bardziej w centrum tej opowieści.
O ile same te dwie warstwy są w pewien sposób wspaniałe, dają nam duże pole do interpretacji, o tyle całość nie prezentuje się już tak dobrze. Z fabuły niewiele wynika. Ot kolejna bitwa, w której mamy ciekawe wątek, ale on nie jest rozwijany. Inwencja kończy się na dodaniu go do opowieści. To jest dokładnie ten sam problem, o którym pisałem przy okazji Niewolników Republiki. Motyw genialny, dający olbrzymie pole do popisu. I zmarnowany, tylko dlatego, że autorzy nie mieli czasu go rozwinąć. Wizualnie komiks trzyma poziom pozostałych z nowych Wojen Klonów. Podobają mi się krajobrazy planety, ale też i jej rodowici mieszkańcy, którzy bardzo przypominają morsy. To sprawia, że całość ma taki niecodzienny klimat.
Reasumując. Ten komiks jest jak tort, który wygląda świetnie, ale musimy obejść się smakiem, bo niestety wiemy, że został zatruty. Jego widok nas nie ucieszy, a jak go skosztujemy, to ten gorzki posmak zepsuje nam całe wrażenie. Mimo, iż wiemy, że to co jest w nim dobre, jest naprawdę wspaniałe.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 6/10 Rysunki: 7/10 Klimat: 7/10 Rozmowy: 6/10 Opis Świata SW: 7/10 |
Temat na forum
Temat na forum (polskie wydanie)
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 6,16 Liczba: 19 |
|
Jaro2011-03-27 23:36:00
Absolutnie nie zgadzam się ze zdaniem LS odnośnie Ozzela - autorzy zrobili z niego typową dla komiksów SW karykaturę, postać bezbrzeżnie głupią, samolubną i tchórzliwą, której w żaden sposób nie da się polubić. No ale oczywiście: toć to przyszły imperialec, całe życie musiał taki być (choć, co ciekawe, w TESB ta postać jakoś w ogóle nie irytuje).
Sam komiks mocno standardowy: w sumie dość pobieżne rozrysowanie postaci tubylców (swoją drogą, o ile pamiętam, mamy okazję zobaczyć tylko jednego z rzekomych tysięcy ichnich niewolników), dość naiwna minisuperbroń (podobnie jak i jej ostateczne zniszczenie) itd. Plusem jest natomiast humor, tu głównie odnoszący się do wieku Plo Koona.