Autor: Darth Kasa
Grupka podejrzanych ludzi stała na jednej z ulic Koronetu, patrząc na błyski pojawiające się raz po raz na niebie. Jeden z nich obserwował je przez makrolornetkę, i po chwili zrelacjonował to, co widział.
- Tam toczy się walka! – krzyknął podniecony do towarzyszy.
- Hej, ja też chcę to zobaczyć!
Po chwili gwar ich głosów wypełnił całą okolicę. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi, bowiem każdy mieszkaniec miasta, który nie siedział właśnie przy koreliańskim piwie w kantynie, obserwował kosmiczną bitwę.
Kasma poczuł silny wstrząs. Nic dziwnego – cały kadłub jego przestarzałego, ale silnie uzbrojonego i osobiście przez niego zmodyfikowanego frachtowca zadrżał, trafiony przez torpedę protonową. Została ona wystrzelona – jakżeby inaczej – przez jeden ze statków koreliańskiej floty. Zresztą, mniejsza o to, skąd pochodził wystrzał. Ważne było to, że kolejny mógł wysłać jego statek na szrot, uznał pilot.
Spojrzał na odczyty wskaźników osłon. Były na żenująco niskim poziomie. Co gorsza, silniki traciły moc. Niedobrze.
- Połącz mnie z dowódcą „Szturmu”! – powiedział do drugiego pilota, rosłego Aqualisha.
Stwór wydał kilka pomruków, po czym Kasma usłyszał znajomy, jakże irytujący głos.
- Czego ty znowu chcesz, nie widzisz co się dzieje? – odezwał się głos z odbiornika – Niedługo stracimy „Jutrzenkę”!
- Mnie też zaraz zestrzelą, masz natychmiast zarządzić odwrót! – odkrzyknął Kasma, po czym znów odczuł wstrząs. – Ta akcja to jedna wielka pomyłka, co tu się do cholery dzieje, tu miały być frachtowce kupieckie, a nie cała pieprzona koreliańska flota!
- Myślisz, że to moja wina? Moi informatorzy jeszcze nigdy mnie nie zawiedli!
- Wiesz co, mam gdzieś tych twoich „informatorów”, masz osłaniać mój odwrót w nadprzestrzeń, a potem wycofać resztę statków! Nic dzisiaj nie upolujemy, trzeba się z tym pogodzić!
- Tak jest, „admirale” – odpowiedział przepełniony sarkazmem głos.
W tej chwili Kasma – kosmiczny pirat z długim stażem – zaczął wpisywać koordynaty skoku, jednocześnie krzycząc do Aqualisha, aby go osłaniał. Ktoś, kto przebywałby wtedy na mostku frachtowca charyzmatycznego pilota, miałby wtedy chwilę, aby się mu przyjrzeć. Około 40-letni mężczyzna miał gęste, czarne włosy, opadające aż na ramiona, i zacięty wyraz twarzy. Może byłby całkiem przystojny, gdyby nie to, że jego złamany przed laty nos, pomimo stosowania okładów z bactą, nie zrósł się prawidłowo, i teraz sterczał krzywo z jego oblicza.
Zanim Kasma zdążył ustalić koordynaty skoku, poczuł kolejny wstrząs, silniejszy niż poprzednie. Nieomal spadł z krzesła. Kiedy zdołał powrócić do poprzedniej pozycji, zauważył, że sytuacja nie przedstawia się najlepiej – opadali szybko ku powierzchni planety. Nie pocieszyły go pomrukiwania drugiego pilota, usiłującego najwyraźniej przekazać, że mają problem z silnikami. Chociaż nie, poprawił się w myślach. Mieli problem z ich brakiem.
- Słuchaj, Thorda, zmiana planów! – krzyknął do Aqualisha. – Spróbujmy wylądować tym złomem, póki choć trochę z niego zostało!
Po chwili Kasma zauważył, że pozostałe pirackie statki wskakują w nadprzestrzeń. Nie ma to jak lojalność, pomyślał. Chociaż on w identycznej sytuacji zrobiłby to samo.
Z chwili refleksji wyrwał go alarm pożarowy. Oznaczał on, że ogień z płonącej rufy frachtowca rozprzestrzeniał się na resztę pokładu. Krótki rzut oka na monitory - ukazujące widok ze znajdujących się w epicentrum tego piekła kamer – uświadomił piratowi, że systemy gaśnicze na niewiele się zdadzą.
- Zamknij grodzie bezpieczeństwa, Thorda! – krzyknął.
Grodzie były wykonane z grubej, wzmocnionej warstwą termiczną durastali, która powinna wytrzymywać ekstremalnie wysokie temperatury. Sęk w tym, że trzeba było je zamknąć, zanim ogień się przez nie przedostanie.
Drugi pilot wcisnął jakiś niczym niewyróżniający się przycisk, a po chwili dało się słyszeć głośny stuk. Grodzie zostały zamknięte, więc teraz musieli tylko zadbać o to, aby nie spłonąć w atmosferze i nie rozbić się o powierzchnię planety. Nagle iluminatory sterowni rozbłysły, otoczone płomieniami.
Aqualish burknął coś w swoim języku, co miało oznaczać, że właśnie wkroczyli w atmosferę. Jego wywody zostały szybko zagłuszone przez okrutny zgrzyt.
- Co się dzieje, do jasnej cholery!? – wrzasnął Kasma.
Thorda nie musiał odpowiadać. Przed jednym z bocznych iluminatorów przemknął z gigantyczną prędkością jakiś metalowy odłamek wielkości ludzkiej głowy. Pozbawiony głównych osłon statek nie wytrzymywał wielkiej temperatury, nieodłącznie związanej z wlatywaniem w atmosferę, i po prostu się rozpadał.
- Zwiększ nieco kąt wejścia w atmosferę. – polecił Kasma.
Drugi pilot bez słowa zmienił położenie steru, patrząc jednocześnie z niepokojem na odczyty czujników temperatury. Dziobowa część frachtowca na ekranie miała kolor ciemnopomarańczowy, co przez komputer pokładowy zostało skwitowane lakonicznym napisem: „Niebezpieczeństwo. Temperatura kadłuba powyżej normy. Zaleca się natychmiastowe schłodzenie wierzchniej powłoki statku”.
Czytając to, Kasma mimowolnie parsknął śmiechem.
- Widzisz, Thorda? Chyba musimy wylądować w jakimś jeziorze – zażartował.
W odpowiedzi usłyszał gniewne mruknięcie. Co prawda minęli już górną warstwę atmosfery, co oddaliło ryzyko zapłonu kadłuba, ale za to powierzchnia Korelii zbliżała się nieuchronnie. Patrząc na zbliżającą się linię sporych wzgórz pirat pomyślał, że lądowanie w jeziorze wcale nie byłoby najgorszym wyjściem.
- Poderwij statek! – w krzyku można było usłyszeć nutkę paniki.
Drugi pilot zaczął gorączkowo manipulować sterami. Wzgórza były coraz bliżej. W ostatniej chwili uniknęli zderzenia z jednym z nich, aby ujrzeć, że zmierzają prosto na jakiś budynek. Na sekundy przed kolizją Kasma zasłonił głowę rękoma. Kolejne chwile utonęły w ogłuszającym zgrzycie dartej durastali.
Kantyna „Zapomnienie” byłaby okropnym miejscem dla osoby lubiącej spokój. Wnętrze głównej sali było mniej więcej owalne, z wieloma małymi wnękami na pojedyncze stoliki, przy których postawiono proste, krótkie ławy. Centralnym punktem pomieszczenia był bar z długą ladą, wyposażoną w generator pola obezwładniającego – na wypadek, gdyby niezadowolony z jakości drinków klient chciał dać upust swojej frustracji atakując barmana. Niemal całą wolną przestrzeń na ścianach zajmowały jaskrawe neony i inne źródła przenikliwego światła, nadającego wnętrzu kantyny psychodeliczno-kiczowaty wygląd. Poczucie estetyki ostatecznie dobijał niemiłosiernie jazgoczący zespół, złożony z kilku Bithów i Nikta, którego ubranie mogło budzić niewiele mniejsze zdziwienie niż sam fakt, że występuje on w takim zespole.
Szczupły Rodianin siedział przy stoliku w jednej z nisz. Nie zwracając uwagi na różnorodną klientelę kantyny, sam nie przyciągał niczyjej uwagi. Nie miał czym. Wyglądał tak zwyczajnie jak to tylko możliwe, a na stoliku przed nim stała jedynie szklanka pełna jakiegoś brązowego płynu. Istota wpatrywała się w nią tępo, jakby nie widziała świata poza subtelnymi wzorami, ułożonymi z przenikających się warstw płynu.
Po chwili jednak ten senny klient nagle oprzytomniał, kiedy zobaczył zmierzającą do niego postać, ubraną w ciemną koszulę, znoszoną kamizelkę i niepasujące do reszty stroju spodnie, których nogawki zostały niedbale wciśnięte do skórzanych butów.
- Widzę, że się trochę zdrzemnąłeś – zagadnął żartobliwie do Rodianina, siadając naprzeciwko niego.
- Zamyśliłem się – odparł tamten. – Wszystko lepsze niż ta muzyka...
- Coś w tym jest. Rozumiem, że sprawa, dla której tu mnie ściągnąłeś, jest warta uwagi.
- Jak najbardziej. A przynajmniej powinna cię zainteresować. Nigdy nie stroniłeś od okazji do zarobienia sporych sum, nawet, kiedy wiązało się to z ryzykiem. – Rodianin mówił bardzo poprawnym basiciem, choć jego akcent był łatwo zauważalny.
- Taki zawód – mężczyzna roześmiał się. – Sprawa dotyczy żywego celu, nieprawdaż?
- Jak najbardziej. Jak zwykle zresztą... Ten człowiek był niegdyś moim znajomym, można by rzec – partnerem w interesach. Piratem. Próbowałem go wrobić sam, przesyłając mu informację o rzekomym transporcie rzadkich klejnotów, przelatującym w pobliżu planety. Zamiast niego zastał tam koreliańską flotę, a oni nie lubią piratów. – Rodianin spojrzał na rozmówcę, upewniając się, że ten słucha go uważnie. – Tutaj zaczynają się istotne dla ciebie informacje. Pułapka powiodła się tylko częściowo. Wysłałem swoich ludzi do farmera, na którego ziemię spadł zestrzelony statek twojego celu. Szybko się wszystkiego dowiedzieli. Ludzie są tacy przewidywalni... za pieniądze wszystko powiedzą.
- Pieniądze? – odezwał się słuchający do tej pory w ciszy mężczyzna. – Skoro to był zwykły farmer, to wystarczyło go postraszyć. Myślisz, że władze by się tym zainteresowały? Wątpię.
- Ja też, rząd ma teraz większe problemy. Mimo to, zawsze lepiej jest usposabiać do siebie ludzi pozytywnie. Wracając do tematu... – tutaj Rodianin pociągnął solidny łyk brązowego płynu. – Facet przeżył wypadek, w przeciwieństwie do drugiego pilota. Podobno był ranny, ale się tym nie sugeruj, bo to niebezpieczny gość... Choć na pewno jest w granicach twoich możliwości. – dodał szybko, aby swoimi uwagami nie wywindować ceny za zadanie. – Prawdopodobnie znajduje się teraz w Koronecie, musi przecież gdzieś kupić statek, aby się stąd wynieść. Ty oczywiście musisz go zabić, i przynieść mi jakiś dowód na to, że gość jest martwy. Tutaj masz tyle informacji o nim, ile udało mi się uzyskać, oraz jego holowizerunek.
Mężczyzna wziął cyfronotes i holoprojektor, który aktywował. Przyjrzał się uważnie błękitnej sylwetce postaci, po czym wyłączył urządzenie i zwrócił je rozmówcy.
- Zapamiętałeś?
- Tak. Cena?
- 25 tysięcy kredytów, i żadnych targów. To nie jest żaden Jedi ani seryjny morderca, dlatego większej sumy nie będzie. Co ty na to?
- Zgadzam się.
Powiedziawszy to, mężczyzna uśmiechnął się filuternie, po czym odszedł od stolika. Rodianin popatrzył smętnie na swojego drinka, pogrążając się w zadumie.
Kasma szedł przez ulicę na jednym ze środkowych poziomów koreliańskiej stolicy, podążając do niedużego hangaru, gdzie miał się spotkać z handlarzem, który chciał mu sprzedać używany frachtowiec YT-2400. Cena, którą zdążyli już uzgodnić, była całkiem atrakcyjna, więc nie należało czekać na lepszą ofertę.
Idąc, mijał rozmaitych przechodniów. Byli to w większości ludzie, Selonianie i inni rdzenni mieszkańcy Sektora Koreliańskiego. Można było też zauważyć przedstawicieli innych ras, jak choćby Rodian czy Twi’leków. Zobaczył nawet zmierzającego wprost na niego, rosłego Cathara, co zmusiło go do szybkiego skrętu w celu jego wyminięcia. Po tym manewrze zauważył silny refleks słońca gdzieś na peryferiach swojego pola widzenia. Kiedy spojrzał w górę, na chodniku wyższego poziomu zobaczył wymierzony w swoją stronę blaster.
Natychmiast rzucił się do ucieczki, co uratowało mu życie. Strzał osmalił miejsce, gdzie przed chwilą stał pirat. Wywołało to wybuch paniki, która rozlała się w błyskawicznym tempie po wszystkich przechodniach w pobliżu.
Kasma biegł, nie zważając na to, że jego ranna, lewa ręka obija się boleśnie o ciała przedstawicieli najrozmaitszych ras, którzy próbowali, tak samo jak on, odbiec jak najdalej od tego miejsca. Ale Kasma miał cel, a tym celem był hangar.
Gdyby pirat zdołał zgubić łowcę, to po dobiegnięciu do hangaru zdążyłby dokończyć transakcję, kupić statek i natychmiast odlecieć. Jak widać, nie był na tej planecie mile widziany.
Kiedy dotarł do skrzyżowania, zdał sobie sprawę z bezsensu pieszej ucieczki. Zabójca najwyraźniej nie spuszczał go z oczu, w czym uświadomił go kolejny strzał, który trafił jakąś kobietę tuż obok Kasmy. Padła z krzykiem na ziemię, wprowadzając jeszcze większy zamęt w tłumie pędzącej tłuszczy. Pirat nawet nie zwolnił, ale postanowił zmienić taktykę.
Nagłym ruchem rzucił się w bok ulicy, zmierzając ku skrajowi chodnika. Bez tchu dopadł do niego, i spojrzał na strumień pędzących powietrznym szlakiem śmigaczy, błagając los, aby zesłał mu jakiś model z otwartym dachem. Kiedy taki zauważył, natychmiast rzucił się w dół. Przez chwilę spadał bezwładnie, aż wylądował niemal perfekcyjnie na tylnim siedzeniu jednego z pojazdów. Westchnął z ulgą, że udało mu się idealnie wybrać moment skoku. W tym momencie kierowca, którym był umięśniony Devaronianin, obrócił się i spojrzał na niego przestraszonymi oczami.
- Co tu ro...
Nie dokończył, bo w tym momencie w siedzenie koło Kasmy wbił się jaskrawy promień energii. Zamiast więc rozmyślać o tym, jakim cudem nagle na siedzeniu jego śmigacza znalazł się jakiś człowiek, po prostu zanurkował poniżej kolumny pojazdów i gwałtownie przyspieszył, łamiąc wszelkie przepisy. Cudem ominął wielki kontenerowiec, po czym zaczął lecieć w przeciwną stronę miasta niż hangar będący celem pirata.
- Pozabijasz nasz, złaź z fotela! – krzyknął Kasma. – Lepiej dla nas, żebym ja pilotował.
- Jeszcze czego, nie dość, że wskakujesz do mojego śmigacza, to jeszcze chcesz go pilotować? Zastanów się, człowieku, bardziej mi się opłaca cię wyrzucić z pojazdu! Może wtedy przestaną do mnie strzelać?
- Zjeżdżaj – powiedział Kasma, bezceremonialnie wpychając się na fotel Devisha i odpychając go na siedzisko pasażera. – Facet, który nas goni, pewnie też ma śmigacz, więc lepiej lećmy tam, gdzie JA chcę.
Jego nowy towarzysz zamilkł, najwyraźniej zrezygnowany, i oklapł na fotel. W tym czasie pirat zmienił trasę lotu. Znów zmierzał do hangaru. Spojrzał na niedużą holomapę, na której handlarz zaznaczył miejsce dokonania transakcji, aby upewnić się, czy leci w dobrą stronę. Po tej czynności jeszcze bardziej przyspieszył.
Mijali kolejne ulice, utrzymując stały poziom lotu. Po chwili Kasma spojrzał w ekran, pokazujący obraz z kamery na tylnim stateczniku śmigacza. Tak, jak się domyślił, byli już ścigani. Granatowy pojazd za nimi miał sportową sylwetkę, ale - w przeciwieństwie do nich - zamknięty kokpit. Nie wyglądał na uzbrojony, ale to mogły być pozory. Byli już prawie na miejscu, ale nie mogli tam dotrzeć z zabójcą na ogonie. Musieli coś z nim zrobić.
- Nie masz tu żadnej broni, prawda? – spytał pirat pasażera, który do tej pory siedział cicho.
- Oczywiście, że nie. Gdybym miał, to już bym cię zabił i odleciał nienękany przez tamtego gościa. – stwierdził z rozbrajającą szczerością.
- Chodziło mi raczej o uzbrojenie śmigacza, ale zgaduję, że nie możemy na to liczyć.
Kasma miał oczywiście przy sobie niewielki blaster, ale nie mógł z niego skorzystać, pilotując jednocześnie śmigacz. Mógłby przekazać broń Devishowi, ale raczej nie mógł mu ufać, więc trzeba było wymyślić coś innego.
Pirat przeleciał jeszcze parę metrów, aby wylądować przed wrotami hangaru, na tyle dużego, aby pomieścić dwa przeciętnego rozmiaru frachtowce. Wrota były zamknięte, ale w ich pobliżu widniał otwór mniejszych drzwi. Po chwili obok wylądował łowca. Kasma zostawił blaster na siedzeniu śmigacza, pozbawiając się tym samym wszelkich szans na przeżycie spotkania z zabójcą.
- Co ty robisz?! – zapytał Devaronianin.
- Ratuję nam tyłki – odparł nonszalancko pirat. – Wychodź ze śmigacza, natychmiast. Bez protestów, bo po prostu cię zastrzelę.
- Wariat – stwierdził Devish, ale zastosował się do polecenia.
Kasma także wysiadł z pojazdu, pokazując, że ma wolne ręce.
Zabójca uśmiechnął się, kiedy zobaczył, że jego ofiara z własnej woli porzuciła broń. To mógł być podstęp, ale jego kumpel Devaronianin też najwyraźniej nic przy sobie nie miał. Łowca dla pewności sprawdził przy pomocy skanerów zamontowanych w śmigaczu, czy obecność metali w ich otoczeniu nie przekracza normy. Wyniki były jednoznaczne – nic przy sobie nie mieli. Wziął więc blaster i wyszedł.
Kasma ocenił, w jakiej odległości znajdują się od siebie oba śmigacze. Wyszło mu, że to jakieś 50 metrów. To mogło być trochę za mało, aby jego plan się powiódł, ale musiał spróbować. Zaczekał, aż łowca dojdzie prawie do połowy tej odległości.
- I co, nie zamierzasz mnie już zabić blasterem? – zagadnął pirat, siląc się na beztroski ton. – Mam nadzieję, że nie lubisz się zbyt okrutnie zabawiać ze swoimi ofiarami...
Zabójca uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie odpowiedział i szedł dalej. Devish stojący z boku wyraźnie drżał ze strachu. Kasma uznał, że już najwyższa pora na skończenie tego cyrku. Nagle rzucił się szaleńczym sprintem w stronę śmigacza. Łowca najwyraźniej stwierdził, że jego ofiara zamierza uciec, i uniósł broń, aby go ostrzelać. Zanim jednak zdążył to zrobić, pirat był już w pojeździe, skulony pod deską rozdzielczą. Ponad jego głową przeleciały złowieszcze promienie energii.
Kasma wcisnął jakiś przełącznik, włączając ekran ukazujący widok z tylniej kamery. Obrócił pojazd tak, aby na ekranie ukazał się zabójca, który biegł teraz w jego stronę. Pirat uśmiechnął się i z całej siły pociągnął za dźwignię przyspieszenia, jednocześnie nakazując śmigaczowi, aby za kierunek ruchu obrał tył. Zdziwiony tym łowca zatrzymał się na chwilę, po czym został uderzony przez pędzący z wielką prędkością obiekt.
Pirat wyszedł ostrożnie ze śmigacza. Natychmiast zrobiło mu się słabo od krwawego widoku. Potrącony przez niego łowca praktycznie rozpadł się na kawałki, a niektóre z nich leżały w naprawdę niesamowitej odległości od pojazdu. Kiedy Kasma zauważył kilkadziesiąt kroków od siebie kawałek korpusu z widocznymi wyraźnie żebrami, nie wytrzymał i zwymiotował.
Kiedy doszedł do siebie, zauważył, że Devish siedzi pod ścianą hangaru i trzyma się za głowę. Pirat podszedł do niego.
- Ale żeś tu rzeźnię urządził... – odezwał się rogaty mężczyzna. – Przez ciebie mam cały tył śmigacza w tej posoce.
- Wiesz co, nie oczekuję od ciebie wdzięczności za wciągnięcie w to bagno, ale mógłbyś chociaż zauważyć, że nas z niego potem wyciągnąłem.
- W niezbyt konwencjonalny sposób.
- Tak. A teraz pozwól, że się rozejdziemy. Mam tu sprawę do załatwienia. Muszę się wydostać z tej planety.
Devaronianin spojrzał na niego ponuro, ale się nie odezwał. Popatrzył na oddalającego się pirata. Na lewym ramieniu miał zakrwawiony bandaż i słaniał się na nogach, ale był wyraźnie szczęśliwy. Na pewno cieszył się, że może się wyrwać z tej planety. Devish wstał i pobiegł za nim.
- Hej, zaczekaj chwilę! – krzyknął.
Kasma się obejrzał.
- O co chodzi?
- Jesteś mi winien jakąś kasę za straty moralne, usyfiony śmigacz, zagrożenie mojego życia...
- Możesz przestać wymieniać.
Pirat wziął czip kredytowy i zapisał na nim jakąś sumę, po czym wcisnął klawisz. Pokazał rezultat Devishowi, który otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Teraz już w porządku? A więc pozwól, że ja już pójdę.
Devaronianin popatrzył jeszcze raz na czip, nie wierząc własnym oczom. Dziwni są ci ludzie, stwierdził. Spojrzał na oddalającego się mężczyznę, po czym poszedł swoją drogą.
Rycu2010-03-01 17:34:37
Bardzo dobre opowiadanie, łączące wartką akcje z opisem zdarzeń. Osobiście nie znam się na poprawności tekstu itp., Ale ta przygoda opisana w artykule, nawet mnie wciągnęła i czekam na następne odsłony tej przygody. Teraz zamierzam wytłumaczyć mą ocenę, brakuje mi wątku historycznego, tak zwanych ram czasowych.
Kasis2010-03-01 13:29:28
Klasyczna historia SW, pirat, łowca nagród, pościg :] Dobrze się czytało, choć nie było fajerwerków.