Tytuł oryginału: Star Wars Ongoing (Republic) #27: Starcrash Tytuł TPB: Omnibus: Menace Revealed Scenariusz: Doug Petrie Rysunki: Randy Green Tusz: Andy Owens Litery: Annie Parkhouse Kolory: Dave McCaig Okładka: Randy Green, Andy Owens, Dave McCaig Wydanie USA zeszytowe: Dark Horse Comics 2001 Wydanie USA zbiorcze: Dark Horse Comics 2009 Tłumaczenie:brak Wydanie PL:brak |
- Omnibus: Menace Revealed
Recenzja Lorda Sidiousa
To, czym moim zdaniem powinno być EU można zawrzeć w kilku prostych słowach. Opowieść dziejąca się we wszechświecie, bez wielkich (znanych postaci) i wydarzeń. Chcę poznać więcej, a nie dostawać kolejną historyjkę np. z wielką trójką. Recepta wydaje się prosta, acz tak rzadko się z niej korzysta. Niestety nawet gdy się korzysta, najczęściej wychodzą kulfony, zamiast porządnej historii. W dużej części „Starcrash” niestety wpisuje się doskonale w ten schemat.
W pierwszym odczuciu wszystko wygląda interesująco, mamy historię nieznanego Jedi, który ląduje (awaryjnie) na nieznanej planecie, w dodatku dość mocno zacofanej. W tym komiksie bardzo dużą rolę odgrywa stylizacja, wszystko trochę przypomina japońskie bajki (nie jest to jednak manga), czy historie z gier. Mamy zatem wymieszane motywy średniowieczne i do tego wielkie roboty. Na tej zacofanej planecie, używając droidów bojowych (innych niż te Federacyjne, olbrzymich) pewien baron postanowił sobie podporządkować lokalne ludy, ale by legalnie sprawować władze musi ożenić się z księżniczką. Pech chce, że akurat Jedi, który się rozbił napotyka na dziewczynę i chce jej pomóc. Utwierdza się w tym, zwiedziony dodatkowo legendą o wybawicielu z gwiazd. Dalej już można tylko dodać, że jest pięknie i romantycznie, z Happy Endem na końcu i jeszcze przysłowiowa szczypta dzięgielu. Wszystko pięknie, ale podobnie jak stylizacja, dziwnie wygląda to w Gwiezdnych Wojnach.
W pojedynczym zeszycie ta, niezbyt wykwintna opowieść nie boli tak bardzo, w końcu to zapychacz, stworzony przez osoby, które nie miały z sagą wcześniej (i później) nic wspólnego. To, co jednak najbardziej dotyka odbiorcę, to fakt oderwania od uniwersum, tak bardzo, że trudno uwierzyć, iż to jeszcze są Gwiezdne Wojny. Ta historia broni się doskonale sama, w momencie gdy główny bohater byłby podróżnikiem gwiezdnym, a nie Jedi. Ciekawostką jest to, że podobno twórcy inspirowali się poniekąd grą „Legend of Zelda” z Nitendo. Stylistyka i fabuła podobna, prawdopodobnie także uniwersum. Jednak nie oznacza to, że można dowolnie sobie przenosić typową opowieść z jednego uniwersum do drugiego. Prawdę mówiąc, gdyby nie to, że główny bohater ma miecz świetlny i twierdzi, że jest Jedi, sam nie wpadłbym na to, iż komiks ten został wydany przez Lucasfilm. Bo do „Willow” czy „Indiany Jonesa” jakoś mi nie pasuje, nie mówiąc o Gwiezdnej Sadze. To chyba najlepiej oddaje ów specyficzny klimat.
Dla mnie ten komiks to ciekawostka przyrodnicza, obok której trudno przejść obojętnie. Bo z jednej strony ma wszystko, czego bym oczekiwał. Mało tego, w pewien sposób jest to nawet zabawna opowieść. Z drugiej strony jednak ma tak niewiele ma wspólnego z sagą, że napis Star Wars Ongoing (czy potem Republic), zbyt mocno bije po oczach.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 6/10 Klimat: 7/10 Rozmowy: 7/10 Rysunki: 7/10 Kolory: 8/10 Opis świata SW: 2/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 4,90 Liczba: 10 |
|