Recenzja Lorda Sidiousa
Po zakończeniu serii „Vector” odnoszę wrażenie, że faktycznie „Dziedzictwo” zostało odmienione. Niekoniecznie w jakiś radykalny sposób, nie jest to też bynajmniej nowy kierunek, ot sytuacja która się wyklarowała wydaje się być dopiero początkiem właściwej historii. Czy wszystko wcześniejsze, włącznie z Kraytem to tło? Wprowadzenie? Jeśli tak, to Ostrander zastosował ciekawy wybieg, gdyż kolejne komiksy nie tyle stanowią osobne historie, co raczej są scenami w wielkim dramacie, które jedynie przedstawiają pewien wątek.
Już w „Fight Another Day” miałem dziwne wrażenie, że tło zostało wymieszane z akcją właściwą, twórcy zaczynają się przewrotnie bawić z czytelnikiem. Tu mamy sytuację bardzo podobną, jedynie miejsce akcji się zmienia. Niby jest jakaś fabułka, ale nie ona jest najważniejsza, a postaci, które stoją z boku. I właśnie w ten sposób odczytuję ten komiks. Z jednej strony mamy starcie flot, Sithów walczących przeciwko Sojuszowi i Imperium, i co najważniejsze starcie przebiega w całości w kosmosie. Dawno nie widziałem takiej walki i to moim zdaniem jeden z największych plusów tego komiksu. Wizualnie Francia daje radę, zresztą wcześniej pisałem, że właśnie do bitew nadaje się on najlepiej. Mało tu postaci, i dobrze, wystarczą nam okręty. Klimat potężnej bitwy tworzy się nie tylko fabułą, ale także tym, co widzimy, co próbujemy sobie jakoś uporządkować. To są Gwiezdne Wojny i tu się to czuje. Ale to też Dziedzictwo, które sprawia, że bitwa to nie tylko próby sił flot, ale też bohaterów, ale nie superbohaterów. Najlepsze jest jednak to, że naprzeciw sobie stają nie wrogowie, a sojusznicy. Nie ma znaczenia, że połączył ich wspólny cel, ich sojusz bazuje na kruchych fundamentach i jak to pięknie określa Stazi, nie wiadomo, kto dla kogo kiedyś okaże się bardziej niebezpieczny, czy przyjaciel, czy wróg. Jasne, ta próba sił prowadzi do jakiegoś kompromisu. Pamiętajmy, że kompromis to nie tylko wypracowanie wspólnego rozwiązania, ale też rezygnacja z kilku swoich zamierzeń. Czy ostateczna, czy tymczasowa, Ostrander nawet nie zamierza pozbawiać nas złudzeń. To dopiero początek, a każda z postaci stara się wyrwać coś dla siebie. Sojusze liczą się tak długo, jak przynoszą jakąś korzyść. Potem można je zmienić. I wszyscy są tego świadomi.
Podoba mi się ten komiks także ze względu na jego polityczną niejednoznaczność. Wcześniej rysował się w miarę jednolity podział na złych Sithów i resztę, których być może poprowadzi potomek rodu Skywalkerów do zwycięstwa. Tyle, że czasy prostej galaktyki skończyły się, ze sto lat temu, teraz jest inaczej, nic już nie jest takie proste, takie łatwe do określenia. I to mnie się bardzo podoba. Z tym, że znów podstawowy minus jest taki, że Ostrander daje nam tylko posmakować swojego dzieła, ale musimy jeszcze długo czekać, nim będziemy mogli rozpocząć właściwe ucztowanie.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 8/10 Klimat: 8/10 Rozmowy: 8/10 Rysunki: 9/10 Kolory: 8/10 Opis świata SW: 9/10 |
Temat na forum
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,64 Liczba: 11 |
|
SW-Yogurt2019-12-16 18:24:38
Całkiem nieźle narysowana całkiem dobra historia. Lepiej, niż ostatnie kawałki.
Koniec pięćdziesiątego drugiego DeA.
Dark Count2018-11-25 17:55:32
Co tu dużo pisać, chyba pierwszy naprawdę udany filler w serii Legacy. Historie z Stazim jawiły mi się do tej pory jako zbyt patetyczne i naiwne, tutaj jest inaczej. Jesteśmy świadkami ciekawej gry politycznej, na której szali leży trwałość sojuszu imperialno-republikańskiego przeciwko Sithom. Niby chodzi o różnicę w ideologi i metodach obydwu sprzymierzeńców, ale na wojnie liczy się pragmatyzm i ten komiks wyśmienicie to obrazuje. Sam Stazi zresztą na początku stwierdza że "imperialni strzelający w innych imperialnych to nie jego problem", ale po chwili dochodzi do wniosku że może opowiedzieć się za jedną ze stron, żeby mieć lepszą pozycję i autorytet w rozmowach z Felem. Tak jak powiedział "tu nie chodzi o jeden statek, tu chodzi o charakter naszej współpracy". Bardzo solidny komiks.
7,5/10
Louie2015-06-20 00:01:23
Kolejny fajny przerywnik od przygód Cade`a i spółki. Losy Gara Staziego to też jeden z moich ulubionych fragmentów Legacy, więc sympatycznie mi się to czytało. Dawno w komiksach SW nie widziałem tak fajnie narysowanej bitwy w kosmosie. Cieszy fakt, że fabuła jest troche poważniejsza, nie ma tu tradycyjnego podziału: dobrzy kontra źli, a dwóch nie zgadzających się ze sobą sojuszników. Fajnie to obrazuje skomplikowaną sytuacje polityczną w Galaktyce. Jest wspólny wróg, ale to nie znaczy, że nie istnieją różnice i zgrzyty pomiędzy sprzymierzeńcami w walce z nim. Fajnie to się też wiąże z wydarzeniami z "Fight another day", gdzie Rycerz Imperialny staje naprzeciw swojego dawnego sprzymierzeńca. Ten prawdopodobnie zdaje sobie sprawę z tego, że Imperium Krayta jest złe, ale ślubował lojalność wobec tronu i jej dotrzyma. W czasach rządów One Sith nic nie jest czarno-białe - i to mi się strasznie w Legacy podoba. Poza tym Gar Stazi oficjalnie przyznaje, że reprezntuje GS - ciekawie się to czyta mając świadomość, że w przyszłości zaowocuje to triumwiratem rzadów.
Przyjemny komiks, 7/10