Autor: Shadow,
Jedi Order
"Dawno, dawno temu(…)
…gdy Hoth była jeszcze planetą Tysiąca Jezior, a na Tatooine regularnie, co dwa tygodnie, sypał śnieg…
…grupka siedmiu krasnoludków, z wesołą pieśnią na ustach, ruszała z radością spełnić swój niewolniczy obowiązek w głębokich kopalniach Kessel…"
Rusis westchnął z zażenowaniem i sięgnął do swojego odtwarzacza MP7 zawieszonego przy pasie, przełączając na kolejny utwór. W pamięci odnotował, żeby nigdy więcej nie „pożyczać” urządzenia dzieciakom z podwórka. Po pierwsze za dużo zachodu by go odzyskać, po drugie można się później przerazić zawartością.
W słuchawkach odezwał się głos, który natychmiast rozpoznał.
"Wtedy płynę, płynę. Chwytam w żagle wiatr (…)"
Nigdy nie przepadał za Beatrycze Barani’bui, otyłą Twi'lekianką o żółtych lekku, ale refren piosenki idealnie oddawał sytuację, w której się znajdował. Chociaż w pobliżu nie było ani żagla, ani wiatru.
Wychylił się za burtę małego stateczku. Morze było spokojne i ciche. Gwiazdy migotały powoli, odbijając swój blask w morskiej toni.
Podróżował już od ośmiu standardowych miesięcy, z czego połowę czasu spędził na tej łajbie. Dokładnie pamiętał dzień, w którym dowiedział się, że musi wyruszyć w drogę.
Usiadł, zatapiając się we wspomnieniach.
W polskiej części Coruscant, zwanego też niekiedy Imperial City, mieszkała stara huttyjska wróżka. Niektórzy mówili o niej, że jest oszustką, inni, że plotkarą, a jeszcze inni, że jest zwykłym serwisem informacyjnym. Ciekawe, że wszystkie określenia były zgodne z prawdą. I naprawdę była stara. Jakakolwiek byłaby jednak prawda, nikt nie potrafił podważyć jej autorytetu. Chyba, że huttyjska wróżka z Bastionu. Ale to temat na zupełnie inną bajkę.
W każdym razie do tradycji należało, by raz do roku odwiedzać wróżkę. Zrobił to i Rusis. Siedząc w poczekalni rozmyślał nad tym, jakich bzdur nasłucha się w tym roku. Pomiędzy spekulacjami dotyczącymi głupot, które go niewątpliwie czekały, chichotał do myśli o podboju Galaktyki. Do rzeczywistości przywołał go mętny, przepity głos recepcjonistki.
- Następny!
Wszedł powoli do gabinetu wróżki. Nic się specjalnie nie zmieniło od ostatniej wizyty. Na podłodze nadal leżał puchaty, czerwono-szary dywan niewiadomego pochodzenia. Wyobraźnia podpowiadała, że były to zebrane resztki jedzenia (lepiej nie wnikać czy spadły z talerza czy innymi „środkami lokomocji”) i przetrawione futerka małych stworzonek. Ściany obite były drewnopodobną boazerią, a z sufitu zwisały tandetne koraliki. Gdzieś na końcu pokoju, w tumanach dymu, dostrzegł wielkiego, tłustego robaka. Troszkę bardziej wielkiego i tłustego nie poprzednim razem. Wróżka leżała otoczona jedwabnymi poduszkami, zaciągając się z ogromnej fajki stojącej obok niej.
- Witam, witam. - Usłyszał tubalny głos wróżki.- Spodziewałam się ciebie.
- Nic dziwnego. - Rusis wzruszył ramionami.- Przychodzę tu co rok.
- Tak, tak.- Machnęła małą łapką lekceważąco, jakby nie zwracała uwagi na słowa swojego klienta.- Nie wymądrzaj się.
Rusis ponownie wzruszył ramionami.
- Jesteś tu - kontynuowała wróżka – ponieważ mam dla ciebie misję.
Chłopak spojrzał po raz pierwszy z zaciekawieniem w wielkie oczy Hutta. Były ogromne jak talerze i mętne jak głos recepcjonistki. Z całą pewnością nie były jednak przepite. Szerokość źrenic sugerowała co innego.
- Od dziś jesteś Mistrzem Jedi i musisz wyruszyć w podróż.
Zaciekawienie przerodziło się w rozbawienie i Rusis wybuchnął śmiechem. Według niego teoria o źrenicach nabierała sensu.
- Kim jestem?
- Mistrzem Jedi. - Pogrzebała w paszczy wielką jak pochodnia wykałaczką. - Mówię nie wyraźnie czy jak?
- I co masz dla mnie?
- Nooo…misje. Wiesz, jak ci dawni rycerze. Wyruszasz by poznać nieznane i odnaleźć siebie. Czy jakoś tak. Nie pamiętam dokładnie jak to leciało w tych kreskówkach na Cartoon Network
Rusis uśmiechnął się z niedowierzaniem. Wróżka zaciągnęła się po raz kolejny dymem z fajki.
- Żeby łatwiej ci było poznawać nieznane i szukać siebie, masz tu mapę. A teraz spadaj. - Dmuchnęła mu dymem prosto w twarz i Rusis mógłby przysiąc, że nie było to fajkowe ziele. Wychodząc, usłyszał za sobą gromki śmiech Hutta.
Mistrz Jedi Rusis wpatrywał się w nocne niebo. Robił się senny. Oparł głowę o burtę i zamknął oczy. Wsłuchiwał się w cichy plusk fal rozbijających się o dziób statku, ciche westchnienia nocy i spokojny warkot silnika…
Silnika?
- Panie! - Obudził go nagły krzyk kogoś siedzącego pod pokładem. Chwilę potem wyłoniła się łysa głowa. - My to tak długo jeszcze będzim tutej wiosłować?
Odpowiedź była niepotrzebna. Na horyzoncie jaśniała łuna portowego miasta.
Dopłynęli nad ranem.
Miasto robiło o wiele większe wrażenie z morza, niż z lądu. Brudne, wąskie uliczki pełne były krzykliwych, kolorowych straganów. Gdzieś wśród barwnego tłumu jakiś Rodianin kupował arbuzy i ananasy, Gammoreanin za pomocą swego topora negocjował cenę kapusty, a jeden z wielu przedstawicieli rasy Weequay kradł wędzoną rybę.
Prawie jak w domu, pomyślał Rusis.
Przeciskając się wśród glinianych, niskich domków, jego uwagę zwróciła potężna wieża górująca nad miastem. Podobna była do tych, jakie widział na obrazkach przedstawiających Świątynię Jedi na Coruscant. Postanowił ruszyć w tamtą stronę, gdy nagle potrącił go jakiś chłopak.
- Pseplasam pana. - Wyjąkał dzieciak. Był wysoki, nawet jak na rusisowe standardy. A przy tym niewyobrażalnie chudy. W ręku trzymał starą miotłę, o której trzonek podpierał brodę i była to najdłuższa miotła jaką widział Mistrz Jedi. Rusis uniósł głowę i spojrzał wyżej. Masa piegów i pryszczy, okulary sklejone taśmą klejącą, na czole niewielka blizna w kształcie błyskawicy zakryta lawiną czarnych włosów.
- Nic się nie stało. – powiedział wstając z ziemi i otrzepując płaszcz.
- Nazywam się Heniek Portier. - Dzieciak już wyciągał dłoń w geście powitania. - Czym mogę służyć?
- Eeee… W zasadzie to niczym. Chyba, że wiesz jak ekspresowo dostać się… - Rusis machnął ręką w kierunku wieży - …tam.
- Ach, tak… - Chłopiec zmarszczył brwi. - Tylko, że do wieży wchodzi się jedynie 24 grudnia… A mamy dopiero październik. Ale skoro pan nalega… - Szybkim ruchem ustawił miotłę w pozycji poziomej. - Proszę wskakiwać i lecimy.
Nic mnie już nie zdziwi w czasie tej podróży, pomyślał Mistrz Jedi, po czym usiadł na miotłę. Polecieli.
- Należy się trzy kredyty i pół. - Heniek odczytał kwotę z taksometru, który wysunął się niewiadomo skąd zaraz po wylądowaniu u wrót wieży. Rusis skrzywił się. A już myślał, że spotkał dobrą duszyczkę.
- Jeśli nie ma pan gotówki - Portier ciągnął dalej - można płacić w naturze.
Rusis otworzył szeroko oczy ze zdumienia i już zakasał rękawy, by pokazać urwisowi jak doskonale można zapłacić w naturze.
- Ojej, ojej! - Wykrzyknął przerażony dzieciak, zasłaniając pryszczatą twarz rękoma. - Miałem na myśli jakieś owoce albo coś.
- Masz. - Mistrz Jedi rzucił cztery kredyty. - Idź się zabaw.
- O dzięki ci, mój łaskawco. - Rzucił Portier z nutką sarkazmu i ironii, schylając się aż do własnych kolan, co było nie lada wyczynem. W następnej chwili już go nie było.
Wrota okazały się być zamknięte na głucho i żadne pukanie i kopanie z półobrotu nie spowodowało reakcji z wewnątrz. Dopiero po chwili Rusis znalazł mały domofon. Nacisnął przycisk.
- Żadnych nie lubię ja inkwi…akwi…drobiazgów sprzedawców. Więc tam kto? - Usłyszał w głośniku skrzekliwy głosik.
- Mistrz Jedi Rusis.
- Bzdur nie opowiadaj mi tu ty. Aprilis prima był już. - Fuknął gniewnie głosik.
Chwilę później usłyszał trzask odkładanej słuchawki. Zadzwonił jeszcze raz.
- Chcesz ty czego? Czy dzwonisz zabawy dla?
- Jestem Mistrzem Jedi. - Rzekł pewny siebie Rusis. - I chcę się z tobą zobaczyć.
- Nie wierze ci ja, ale przy herbaty filiżance omówimy my to. - Usłyszał charakterystyczne buczenie i wrota stanęły przed nim otworem.
- 3788, 3789, 3790… - Oddychając ciężko, Rusis padł na podłogę na szczycie schodów.
- Jedi Mistrzem powiadasz jesteś, a po schodach wejść nie potrafisz. - Usłyszał nad sobą znajomy, skrzekliwy głos. Podniósł nieznacznie głowę. Stał przed nim zielony skrzat. Jedno ze spiczastych uszu miał klapnięte niczym Miś Uszatek.
- Kim jesteś? - Spytał Rusis.
- Gandalf jestem. Wielki Jasność Mag. - Na pomarszczonej, zielonej twarzyczce wyrósł wielki uśmiech.
Jedi padł z powrotem na ziemię, rozkoszując się każdym wdechem świeżego powietrza. Po chwili powiedział z trudem:
- A bajki ci się nie pomyliły?
Stworek schował twarz w dłoniach.
- Ach, młodzież ta. - Szepnął. - Na żartach się nie zna w ogóle.
- Przyszedłeś do mnie kierując się sercem i mądrością swą. Potężny być musisz. - Siedzieli na szczycie wieży wpatrując się w błękitne morze. Rusis przełykał z trudem kolejny kęs tego, co skrzat nazywał jajecznicą.
- Niezupełnie. - Powiedział z pełnymi ustami i wyciągnął z kieszeni mapę. - Dzięki temu trafiłem. Dostałem to na Coruscant od huttyjskiej wróżki.
- Od wróżki, powiadasz? - Zaskrzeczał skrzat i wziął mapę do ręki. - Popatrz no. To Lola dycha jeszcze. Robal wredny. - Skrzywił się.- Radę dam ci ja. Nigdy z huttyjskimi kobietami nie umawiaj się ty. I pod żadnym pozorem nie dawaj im adresu swego. - Skrzat potrząsnął mapą, jakby chciał podkreślić znaczenie swych słów. - Nie wiadomo, kiedy przypełzną znowu.
Rusis przełknął kolejny kawałek gumy zwanej jajecznicą i popił zimną wodą ogórkową.
- Więc kim jesteś? - Ponowił pytanie, na które wcześniej nie otrzymał precyzyjnej odpowiedzi.
- Jam Jedi jest, zwany Order. I pomogę ci ja w budowie Zakonu własnego. - Stworzonko zaczęło pakować się Rusisowi do plecaka. - Na Yavin IV udać się musisz. Ale najpierw słodycze swoje oddawaj.
Pięć lat później.
Zbliżał się październik i kolejna rocznica Zakonu Jedi, któremu przewodził Mistrz Rusis. Jedi, którego Rusis zabrał ze starej wieży, zmarł krótko po przybyciu na Yavin IV. Teraz w głównej sali Świątyni stał mały pomnik upamiętniający tę postać. A obok pomnika zawsze stała jedna osoba i wachlowała kamiennego stworka.
Tego dnia była to Agnes. Leniwymi ruchami wachlowała w górę i w dół. Po chwili przyszedł Rheen i zaczął się przyglądać tej scenie.
- Czemu go wachlujesz? - Spytał.
- Żeby było mu przyjemnie.
- Przecież to tylko pomnik.
- Ale jego wiecznie żywy duch zawsze jest z nami. Nie zrozumiesz tego dopóki sam nie zaczniesz wachlować.
Rheen zastanowił się chwilę.
- Ok. Daj mi wachlarz.
W ten sposób Agnes uwolniła się od wachlarza i poszła pomóc w przygotowaniu przyjęcia urodzinowego.
Balony, serpentyny, taneczna muzyka i ogromny, pięciopiętrowy tort. Impreza urodzinowa trwała w najlepsze. Po odśpiewaniu po raz kolejny ambitnej przyśpiewki ludowej znanej jako "Sto lat…", Zakon i zaproszeni goście zaczęli się bawić.
A duch Jedi Order unosił się nad nimi. Uśmiechał się głupawo na widok słodyczy, napojów, słodyczy, gromady ludzi, słodyczy… Uwielbiał słodycze. Zwłaszcza te urodzinowe.
Niech Moc mnie prowadzi, szepnął bezgłośnie, a po chwili dodał: Przede wszystkim w stronę łakoci.
Rzucił się w wir zabawy.
Satine Kenobi2012-08-02 09:43:38
Ale fajne opowiadanie;-). Takie zabawne i ten Mistrz Jedi Rusis.
Bobba2010-03-13 13:34:30
Opowiadanie bardzo fajne i ciekawe :D
Kasis2010-03-01 11:32:09
Sympatyczne :]
"Był wysoki, nawet jak na rusisowe standardy." :D
I przypuszczam, że dla członków JO jeszcze bardziej zabawne ;]
Sharon2010-02-28 21:29:15
hmm... Rusis, czego ja się jeszcze o Tobie dowiem? ;p Opowiadanie super. ;)
Rusis2010-02-28 20:35:22
Jak dla mnie powalające, tak samo jak "Bastion" :D Choć, "Bastion" napisany trochę później wyszedł minimalnie lepiej :)