TWÓJ KOKPIT
0

Łowca :: Twórczość fanów

Autor: Vua Rapuung



Opowiadanie zajęło II miejsce w konkursie literackim przeprowadzonym na Bastionie w 2009 r.

Powietrze bazaru przesycone było wonią deszczu. Sprzedawcy krzątali się pod osłoną swych straganów, starając się zabezpieczyć towar przed wszechobecną wilgocią. Przechodnie przeskakiwali przez kałuże powstałe na bruku targowiska. Po niebie nadal przesuwały się ciemne, burzowe chmury, wieszcząc rychły powrót ulewy.
- Twój ruch, przybyszu.
Rosły Twi’lek przeciągnął się z głośnym trzaskiem stawów, oderwał wzrok od nieboskłonu i spojrzał na planszę. Figury przeciwnika szykowały się właśnie do zamknięcia jego pionków w okrążeniu. Nie widząc żadnego sposobu na wybrnięcie z tarapatów Twi’lek wyciągnął opatrzony szponem palec i przewrócił swojego dowódcę, poddając jednocześnie rozgrywkę.
- Ha! – wykrzyknął głośno rudobrody mężczyzna o pokrytej bliznami twarzy, uderzając w kolana otwartymi dłońmi. Przy tym ruchu spod burej kapoty okrywającej jego ramiona wyjrzał poznaczony śladami po pancerzu kombinezon. – Wspaniała gra, nieprawdaż?
- Zaiste. Grając mam wrażenie, jakbym uczestniczył w…
- Łowach? – oczy brodacza zalśniły przez chwilę spod krzaczastych brwi.
- W uczonej dyspucie – odparł z uśmiechem obcy.
- Tak, oczywiście. Właśnie to miałem na myśli. Kupiłem tą grę w miejscu bardzo podobnym do tego. Często bywasz na targowiskach przestworzy, bracie?
- Dosyć często. Jestem, można by rzec, rodzajem kolekcjonera.
- Wielbiciel antyków? Patrząc, nigdy bym nie pomyślał – rzekł, ściągając ryte w drewnie figury z planszy. – Jeszcze jedną partię?
- Pierwsze wrażenie potrafi zmylić. A za grę zmuszony jestem podziękować – powiedział, widząc człowieka wyłaniającego się z wylotu alejki. - Oto nadchodzi mój kontrahent, a nie powinienem mu kazać czekać – dodał, płynnym ruchem podnosząc się z rozścielonej na ziemi maty.
Rudobrody poderwał się z klęczek i z szerokim uśmiechem zamknął przeciwnika w uścisku. Nieprzepadający za taką wylewnością Twi’lek poklepał go lekko po plecach, po czym stanowczym ruchem odsunął od siebie, skinął rywalowi głową i ruszył w stronę sklepiku po przeciwnej stronie placu.
Wiedziony nagłym przeczuciem sięgnął do kołyszącej się przy pasie sakwy. Komunikator, garść kredytowych żetonów, kilka drobiazgów… Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Odwrócił się, mając zamiar rzucić przeciwnikowi przepraszające spojrzenie, ale mężczyzna zniknął już pośród straganów bazaru.
Twi’lek wzruszył ramionami, przyspieszył kroku i naciągnął na głowę kaptur płaszcza. Z nieba znów zaczęły spadać krople deszczu, a nieopodal dał się słyszeć odgłos grzmotu.


***


Drzwi zatrzasnęły się za przybyszem, a dźwięk dzwonka zakłócił ciszę wewnątrz sklepu. Spod rozstawionych wzdłuż ścian półek spoglądały wypchane zwierzęta, niektóre na pierwszy rzut oka spreparowane ze szczątków kilku osobników różnych gatunków. Pomiędzy skrzyniami pełnymi rozpadających się ze starości zwojów, a stosami naczyń o najróżniejszych kształtach pyszniły się wysadzane szlachetnymi kamieniami sztuki oręża.
- Halo? Jest ktoś tutaj? – zawołał Twi’lek, wciągając w nozdrza powietrze, suche i zatęchłe pomimo szalejącego na zewnątrz żywiołu.
- Ach klient, klient… - zza wiodącej na zaplecze kotary wyłonił się niski człowieczek o nerwowych, rozbieganych oczach. – Rzadko ich miewamy o tak wczesnej porze. Zapraszamy, zapraszamy…
- Jestem zainteresowany…
- Koreliańską brandy sprzed dwu wieków? – wpadł mu w słowo kupiec, wskazując na rząd butelek ustawionych na kontuarze. – A może tą bezcenną parą bransolet ze szczerego elektrum?
- Chciałbym…
- Jedynego zachowanego egzemplarza „Księgi mądrości” mędrca As’suatha? Tego wspaniałego i prawie działającego androida wojennego Krathów?
- Chodzi o figurkę z pańskiej witryny.
- O shistavaneńską tancerkę wiatru? Czy raczej o idealnie wierną replikę słynnego „Kulodrachmy”?
- O tą – rzekł, sięgając za siebie. Na jego wyciągniętej dłoni spoczął niewielki posążek wyobrażający stojącą na dwóch łapach bestię. Na potężnym, pokrytym łuskami kadłubie osadzony był beczkowaty łeb obdarzony parą pokaźnych szczęk i niewielkimi, połyskującymi złowrogo ślepiami.
- Och, o nią. Cena jest wywieszona.
- Cóż to, nie obdarzycie mnie żadną ucieszną historyjką? Zachęcającą anegdotką?
- Figurka jak figurka. Jeśli dobrze się Pan rozejrzy, znajdzie pan o wiele cenniejsze artefakty.
- A gdybym jednak był zainteresowany historią tego przedmiotu?
- Wiedza kosztuje, jak mówią – spod wąskich warg handlarza błysnęły pożółkłe zęby.
- Istotnie, również tak słyszałem – zauważył z pogodnym uśmiechem Twi’lek, zmierzając powoli w stronę kontuaru. – Z pewnością się jednak dogadamy – dodał, kładąc zaciśnięte w pięści dłonie na blacie. Spomiędzy palców prawej wysypały się kredytowe żetony, o wartości przekraczającej znacznie umieszczoną na wywieszonej tabliczce cenę figurki.
- Rozumie Pan, że pewne rzeczy powinny pozostać… - kupiec zmarszczył lekko nos. – W ukryciu.
- Jeśli to za mało, mam tutaj coś jeszcze – obcy podniósł lewą dłoń.
Na drewnianej powierzchni lady spoczęło niewielkie wibroostrze o krótkiej rękojeści i elegancko wygiętym ostrzu.
- Nie, nie, nie ma potrzeby… Widzi Pan, problem w tym, że ten antyk jest nie do końca… Antyczny.
- To znaczy? – wycedził przez zęby Twi’lek.
- Otrzymuję je od czcicieli Kor-Kalesha. Proszę mam tego tutaj całe pudła – wskazał na ukryty pod kontuarem pojemnik. – Ten wzór jest stosunkowo młody, ale sprzedaje się całkiem nieźle.
- Wzór?
- No… Tak. Wcześniej wciskali mi posążki takich rybowatych stworków, a od jakiegoś czasu – czegoś takiego.
- Handlujesz z nimi od tak dawna?
- Niezupełnie handluję. Właściwie, to dają mi je, bo mają mnie za kogoś w rodzaju kaznodziei i chcą…
- Nieważne, powiesz mi teraz, gdzie ich znajdę.


***


Późnym wieczorem Twi’lek wkroczył wreszcie do wynajmowanego w obskurnym hoteliku pokoju. Szybkimi, wyćwiczonymi ruchami rozstawił na stoliku zestaw wzmacniający, po czym podpiął do niego komunikator. Wybrał właściwą częstotliwość i rozpoczął nadawanie.
- Shaela, Duron… Tu Guun Han.
Odpowiedziały mu jedynie trzaski zakłóceń.
- Shaela, Duron, Cale. Znalazłem następnego. Tython będzie musiał zaczekać. Odpowiedzcie.
Znowu nic. Ruchem dłoni przestawił odbiornik na częstotliwość lokalnej rozgłośni. Z głośników popłynęły łagodne tony jizzu.
Guun Han Saresh wściekłym gestem uciszył urządzenie i ukrył twarz w dłoniach. Wyczuwał ją przecież. Wyczuwał rodzącą się między tym dwojgiem namiętność. Czyżby wreszcie zgubiła ona ich oboje? Ich i pozostałych łowców? Twi’lek pokręcił powoli głową. Będzie musiał zgłosić się do Świątyni. Ale wcześniej… Wcześniej ma coś do zrobienia. Dawał już sobie samotnie radę z pojedynczymi osobnikami. Ten nie będzie wyjątkiem.
Powoli rozłożył na łóżku wyciągnięty ze spoczywającej pod ścianą torby sprzęt. Nieprzemakalny kombinezon, chroniący przed przejmującą wilgocią bagien, dokąd pokierował go przerażony handlarz. Lekki pancerz, który pozwoli przeżyć tą jedną krytyczną chwilę. I wreszcie kompozytowe ostrze, które zawsze cenił bardziej od tradycyjnego oręża Jedi. Chwycił za rękojeść i przesunął kciukiem niewielki przełącznik. Na ostrzu broni zatańczyły błyskawice wyładowań.
Na klindze miecza dostrzegł swoje odbicie, wyszczerzone w drapieżnym grymasie. Wielkie Łowy wciąż trwają.


***


Wypożyczony swoop pewnie rozcinał nabrzmiałe wilgocią powietrze poranka. Grubo ciosane bryły miejskich budowli szybko ustąpiły przysadzistym zabudowaniom przedmieść, a zaraz potem drzewom roztaczającej się wokół metropolii dżungli. Guun Han poprawił osłaniające oczy gogle i spojrzał na ekran małego nawigacyjnego komputera. Zmierzał prosto ku wskazanemu przez kupca kompleksowi świątynnemu. Dawno temu opuszczony przez swych twórców, obecnie zajęty był przez zupełnie nowych lokatorów – wyznawców Kor-Kalesha. Wyznawców, którzy na swych idolach umieszczali podobizny zrodzonych z magii Sithów bestii.
Twi’lek roześmiał się głośno i przekręcił do oporu manetkę akceleratora. Krew coraz szybciej buzowała mu w żyłach, jak zawsze tuż przed starciem. Pęd powietrza rozwiał długie lekku i porwał okrzyk Jedi. Zręcznie omijając prastare drzewa pewnie pokonywał ostępy buszu. Wreszcie jego oczom ukazało się sięgające aż po horyzont bagnisko, a w dolinie u jego skraju wielka kamienna piramida, wokół której uwijały się dziesiątki…
Insektów.
Guun Han splunął na ziemię. Przeklęty handlarz nie raczył o tym wspomnieć. A odczytywanie obcych, rozproszonych po osobowości roju myśli zawsze szło mu nienajlepiej. W końcu jednak wzruszył ramionami i poprowadził pojazd w stronę świątyni.
Pośród zgromadzonej u podnóża schodów grupki powstało krótkie wzburzenie, a po chwili w stronę przybysza ruszył największy osobnik, przewyższający Jedi o dobrą głowę. Pokryte chitynowym pancerzem ciało wspierało się na dwóch parach potężnych odnóży. Na ciemnej, brązowawej skorupie widniały bladoczerwone plamy. Przednia para kończyn obdarzona była budzącymi respekt szczypcami. Równie imponujące wrażenie robiły pokaźne szczękoczułki pokryte szczeciną drobniutkich włosów. Spojrzenie wielofasetkowych, pozbawionych wyrazu oczu kierowało się na Twi’leka.
- Czym pomóc? – dało się słyszeć pośród klekotu wydobywającego się bezustannie z jamy gębowej stworzenia.
- Witajcie – odpowiedział Jedi, zaskoczony, że stwór zdołała wydać z siebie artykułowane dźwięki. – Szukam…
- Wojownik? – przerwał mu owad, wskazując na wystającą znad jego ramienia rękojeść miecza.
- Tak, wojownik – odparł zgodnie. – Poszukuję tego – dodał, wyciągając z zanadrza otrzymaną od sklepikarza figurkę.
- Więcej posążków? Dobrze, dobrze.
- Nie, źle mnie zrozumiałeś – pokręcił głową Twi’lek. – Szukam tego stworzenia.
- Szukać Kor-Kalesh? Głupi, głupi. Kor-Kalesh tu nie być.
- A gdzie jest?
Insekt przechylił szkaradną głowę, a czułki na jej szczycie lekko zafalowały.
- Daleko, daleko.
- Możecie mnie tam zaprowadzić.
- Dać łódź, jeśli chcieć. Przewodnik. Zostawić maszyna. Będzie bezpieczny.
Jedi pokiwał głową, nie mogąc doszukać się w jego słowach nuty fałszu. Dopiero po chwili, krocząc w stronę niewielkiego mola zastanowił się, czy zapewnienia o bezpieczeństwie dotyczyły jego samego, czy też raczej jego swoopa.


***


Obiecanym przewodnikiem okazał się być mniejszy, sięgający Guun Hanowi zaledwie do pasa pobratymca świątynnego strażnika. Zasiadłszy okrakiem na dziobie wąskiej, chybotliwej łodzi począł przebierać nogami w wodzie, tym dziwnym sposobem zapewniając czółnu napęd. Ani na chwilę nie odwracał się przy tym w stronę pasażera, a na pytania odpowiadał jedynie półsłówkami. W końcu Twi’lek zaprzestał prób nawiązania kontaktu i skupił się na kontemplacji krajobrazu.
Dość szybko pozostawili za sobą świątynne zabudowania i zanurzyli się w mglistych oparach bagien. Zmurszałe ze starości pnie drzew oraz kępy wysokich traw wyrastały ponad lustro mętnej bagiennej wody. Ucichły wszelkie odgłosy przyrody. Monotonny dźwięk chlupoczącej pod uderzeniami kończyn przewodnika wody szybko wprowadził Jedi w senny nastrój. Dlatego kiedy chlupot ustał Guun Han przez dłuższą chwilę nie rozumiał, co się dzieje.
- Na miejscu, na miejscu – zaskrzeczał insekt.
- Co takiego? – Twi’lek podniósł się z miejsca i rozejrzał uważnie dookoła. Nie dostrzegł nic poza wszechobecnym oparem mlecznej mgły. – Przecież tu nic nie ma.
- Przykro.
Dopiero teraz Guun Han dostrzegł w zaciśniętej trójpalczastej dłoni przewodnika kulistą bryłę termicznego detonatora.
Odgłos eksplozji zakłócił na chwilę ciszę nad przestworem bagien. Kula ognia pochłonęła owadziego skrytobójcę i wydłubaną w drewnie łódź. Twi’lek w ostatniej chwili rzucił się do wody, czując już na plecach podmuch wybuchu. Ciężar pancerza błyskawicznie pociągnął go w dół. Pokręcił z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, jak mógł pozwolić się aż tak okpić. Zamachał rękami i rozpoczął mozolną drogę ku powierzchni.
Nagle coś owinęło się wokół jego kostki. Spojrzał w dół i dostrzegł rybowatą istotę, której podobiznę odnaleźć można było na wcześniejszych dziełach owadzich wyznawców. Rozwścieczony Jedi sięgnął po miecz i odciął więżące go macki. Potwór jęknął głośno i uciekł, ale na jego miejscu natychmiast pojawił się następny. Kolejne maszkary wyłaniały się z odmętów bagniska. Guun Han ciął na lewo i prawo jak oszalały, rozrąbując skórzaste łby. Woda szybko zaczęła mieć smak krwi, zakrywając cały świat chmurą rudej posoki. Wkrótce jednak Twi’lek zaczął tracić siły. Rozpalone płuca boleśnie domagały się życiodajnego oddechu.
W ostatniej chwili swojego życia począł mieć zwidy. Ujrzał bowiem opadające powoli w dół mrugające czerwone światełko.


***


- Ocknij się, bracie. Ten ładunek tylko na chwilę je ogłuszył.
Guun Han ledwie był w stanie zrozumieć te słowa. Uszy wciąż bolały go niemiłosiernie na skutek podwodnej eksplozji. Wykrztusił wreszcie ostatnie hausty wody, wsparł się rękami o błotnisty grunt i z trudem podźwignął głowę. Widok, który ujrzał sprawił, że odruchowo sięgnął do rękojeści miecza i zaklął przez zęby, kiedy jego ręka napotkała jedynie powietrze. Nad nim stał bowiem wysoki mężczyzna w brunatnej mandaloriańskiej zbroi, zwijający właśnie w zgrabną pętlę długą linkę. Wojownik roześmiał się gromko, po czym szybkim ruchem ściągnął z głowy hełm. Spod przepoconej czupryny szczerzyła zęby poznaczona bliznami, okolona rudą brodą twarz poznanego poprzedniego dnia gracza. Mandalorianin wyciągnął w stronę Twi’leka jego miecz. Rękojeścią naprzód.
- Wojna się skończyła, Jedi.
- Niektóre wojny nigdy się nie kończą – odparł Guun Han, przyjmując jednak podany oręż i podnosząc się z ziemi. – I skąd wiesz, kim jestem?
- Wielu rzeczy można się dowiedzieć, jeśli odpowiednio nadstawić ucha – rzucił mężczyzna, nakładając na głowę hełm. W stronę Twi’leka skierował się czarny, bezduszny wizjer w kształcie litery T.
- Dlaczego mi pomogłeś?
- Godzi się pomóc bratu-łowcy. Bo jesteśmy tu w tym samym celu.
- Mocno wątpię.
- A jednak. Terentatek.
Zaskoczony Jedi otworzył szerzej oczy.
- Dlaczego to robisz? Ktoś ci zapłacił?
Mandalorianin roześmiał się po raz wtóry.
- Mówiłem Ci przecież, jestem łowcą. Łowy są tą, czym żyję i czego pożądam. Od lat podróżuję po Galaktyce, poszukując godnych ofiar. Do tej pory twój lud był na szczycie listy. Ale kto wie, może ta bestia zdoła was przebić.
- Mój lud? Polowałeś na Twi’leków – warknął rozwścieczony Guun Han.
- Na Jedi – rzucił łowca, odwrócił się plecami i ruszył przed siebie. – Idziesz, Jetii? – dodał po chwili.
- Idę – wykrztusił po chwili wahania. – I nazywam się Guun Han. Guun Han Saresh.
Jego jedyną odpowiedzią było ostentacyjne milczenie.
- A co mam wyryć na twoim nagrobku, Mandalorianinie – rzekł wskakując do ukrytego w kępie roślinności śmigacza.
- Może być Beroya.
- Znam wasz język. To znaczy tylko „łowca”.
- Aż.


***


Noc szybko zamknęła dżunglę w swych objęciach. Chmury ustąpiły miejsca rozgwieżdżonemu niebu. Świątynia Kor-Kalesha pogrążyła się w ciszy i ciemności. Większość wyznawców zniknęła wewnątrz budowli, jedynie kilku wartowników przechadzało się owadzim, rozkołysanym krokiem po tarasach wielkiej piramidy.
- Cisza i spokój – rzekł Guun Han, odkładając na bok makrolornetkę. – Jesteś pewien, że terentatek jest wewnątrz? Nie mogę nic wyczuć, zbyt wiele tam tych insektów.
- Pewien, pewien – wymamrotał Beroya grzebiący pod pokrywą bagażnika ścigacza. – Wy Jedi powinniście przestać polegać wyłącznie na tych swoich przeczuciach. Kiedyś was to zgubi – wreszcie wyprostował się, a następnie przytroczył do pasa szeroką maczetę, do pleców zaś łuk i kołczan.
- Wybierasz się na piknik? – Twi’lek nie potrafił ukryć rozbawienia.
- Blaster nie daje takiej satysfakcji z zabijania. Wookie, od którego go dostałem na pewno by to potwierdził – rzekł, gładząc zawieszoną przez pasie plecionkę z rudobrązowych włosów.
Jedi splunął gniewnie i wtarł plwocinę w ziemię.
- Idziemy – rzucił krótko.
Przemykając pośród cieni dotarli wreszcie do podnóża świątynnych schodów. Po tarasie kilka metrów nad nimi spacerował leniwie wartownik, klekotem owadzich stawów zakłócając nocny spokój. Idąc wlókł za sobą nabrzmiały odwłok, żłobiąc szerokie bruzdy w błotnistej glebie pokrywającej powierzchnię tarasu.
- Zaczekaj chwilę. Odwrócę jego uwagę i przemkniemy… - szepnął Twi’lek.
- Ta. Możemy też inaczej – odparł krótko Mandalorianin, po czym wypadł z kryjówki.
Trzema długimi susami pokonał odległość dzielącą go od strażnika, po czym wskoczył na jego odwłok i jednym cięciem maczety odrąbał parę falujących czułków. Nim owad zdołał wydać najcichszy odgłos rozpłatał go na dwoje, od łba aż po odwłok.
Guun Han doskoczył do niego i syknął wściekle:
- Głupcze, a jeśli zdążył skontaktować się z innymi? Za chwilę możemy mieć na plecach cały rój.
- Bez tego nie zdołał – rzekł Beroya wskazując na parę czułków, w które właśnie wycierał ostrze noża. – Zresztą, jeśli chcesz, możesz spróbować pogadać z królową matką – dodał, podtykając Twi’lekowi pod nos ociekające zielonkawą posoką strzępy. – Idziesz?
Jedi zazgrzytał zębami. Cała sprawa coraz bardziej wymykała mu się spod kontroli, ale pomoc Mandalorianina może mu się jeszcze przydać. W końcu kiwnął głową i ruszyli ostrożnie w głąb świątyni.
Kamienne ściany korytarza, niegdyś pokryte zapewne rytualnymi malunkami, obecnie porastał fosforyzujący lekko mech. Płyty podłogi były za to niesamowicie gładkie, wyślizgane odwłokami setek czcicieli Kor-Kalesha. Łowca szedł pewnie przed siebie, zupełnie, jakby był tutaj stałym bywalcem. Bez wahania wybierał kolejne zakręty i opuszczał się na dół wąskimi szybami, prowadząc Twi’leka coraz głębiej w katakumby budowli. Jak dotąd nie napotkali żadnego owada.
Wreszcie ostatni korytarz wyprowadził ich na wąską skalną półkę wznoszącą się nad ogromną, położoną pod powierzchnią planety kawerną. Wielką jaskinię wypełniały setki owadów stłoczonych na wyrzeźbionych w ścianach pieczary stopniach i balkonach. Na największym, przystrojonym szkarłatnymi kobiercami podeście spoczywało napuchnięte cielsko ogromnego owada, bez wątpienia królowej matki roju. Daleko jednak ciekawszy widok ukazywał się niespodziewanym widzom na środku groty.
Ponad pogrążonym w mroku dnem jaskini rozciągnięty był wąski drewniany pomost, na który grupka insektów wciągała właśnie skrępowane stworzenie. Przypominający bezwłosego nerfa zwierzak był przerażony. Jak się miało za chwilę okazać, nie bez powodu.
Klekotanie wydawane przez zgromadzonych na Sali wyznawców ucichło, gdy jeden z oprawców wzniósł do ciosu kościaną maczugę, po czym rozbił zwierzęciu czaszkę. Odrzuciwszy zakrwawione narzędzie owady obwiązały truchło linami i powoli opuściły na dno kawerny.
- Wyczuwam go – szepnął nagle Guun Han. Beroya spojrzał na niego zza wizjera hełmu. – Nadchodzi. Jest potężny.
Dało się słyszeć wyraźne chrobotanie, które po chwili przerodziło się w odgłosy ciężkich kroków. Zza załomu skały wyłonił się potwór z najczarniejszych koszmarów każdego Jedi tamtych czasów. Wyhodowany przy użyciu magii Sithów, stworzony tylko do jednego celu – polowania na użytkowników Mocy. Powracające do Galaktyki wraz ze wzrastaniem potęgi Ciemnej Strony, stały się zmorą i zgubą wielu Jedi.
Terentatek kroczył powoli w stronę ociekającego krwią ciała. W tym czasie całą salę ogarnął istny amok. Odgłosy klekotania, chrobotania i piskliwe zawodzenie królowej matki wypełniły całą pieczarę. Kiedy monstrum jednym ruchem zerwało zawieszone na powrozach truchło zwierzęcia, kilka owadów w stanie religijnego uniesienia rzuciło się w jego stronę. Pierwszego bestia rozdeptała, nie zwracając nawet na niego uwagi. Pozostałych roztrąciła uderzeniem łapy i wzgardziwszy ich drgającymi jeszcze ciałami odciągnęła swój łup w głąb kawerny.
Rozklekotana widownia spektaklu również zaczęła opuszczać salę. Platformę ze spoczywającą na niej królową roju wciągnięto za szkarłatne kotary, zaś chmary owadów poczęły wylewać się z jaskini wszystkimi wyjściami. Wreszcie wewnątrz groty pozostało jedynie dwóch obserwatorów rytuału.
Łowca wykonał lekki ruch brodą, po czym popełznął do krawędzi, zaczepił linę o skalny występ i zaczął opuszczać się na dno pieczary. Szczerzący zęby w uśmiechu Twi’lek wyskoczył wysoko w powietrze, po czym bezszelestnie spłynął na kamienne podłoże, spowalniając swój upadek przy użyciu Mocy. Mandalorianin pokręcił w milczeniu głową, zwinął szybko linkę, wykonał gest dłonią i ruszył śladem uchodzącego terentateka.
Za gruzowiskiem otwierało się wejście do tunelu, prowadzącego zresztą lekko pod górę. Na podłożu widniał wyraźny, świeży jeszcze ślad krwi wleczonego zwierzęcia. Łowca podkręcił lekko siłę noktowizora hełmu, twi’lekański Jedi radził sobie świetnie bez jakiegokolwiek sprzętu. Przyspieszając co chwila kroku dotarli wreszcie do miejsca, gdzie tunel rozszerzał się, tworząc niewielką grotę.
Dno jaskini pokryte było stosami potrzaskanych kości, należących niegdyś do mimowolnych uczestników uczt bestii. Sam terentatek posilał się właśnie na środku pieczary, raz po raz wyrywając z truchła ofiary ociekające juchą kęsy.
Mandalorianin wyszczerzył zęby pod osłoną hełmu. Miękko ugiął nogi, ściągnął z ramienia łuk i skinął lekko na Jedi. Ten kiwnął głową, powoli wyciągnął miecz z pochwy i ostrożnie ruszył przed siebie, śledząc reakcje odwróconego do niech grzbietem monstrum.
Zaatakowali jednocześnie.
Beroya wypuścił, jedna po drugiej, trzy strzały, po czym odskoczył na bok, szukając lepszej pozycji. Pierwszy pocisk ześlizgnął się tylko po łuskach potwora i szorując po podłożu groty odtoczył się w ciemność. Drugi rozorał łeb bestii i poleciał dalej, wlokąc za sobą warkocz krwi. Trzeci wreszcie odnalazł lukę w pancerzu ofiary, wbił się weń aż po same lotki, po czym eksplodował z głośnym hukiem, wyrywając w boku terentateka ziejącą dziurę. Nim ucichło echo wybuchu z kłębu dymu wyłonił się Guun Han i ciął potężnie, rozpłatując nogę stworzenia aż do bladożółtej kości.
Ryczący z bólu stwór zareagował jednak błyskawicznie. Zamachnął się mocarną łapą, bezbłędnie trafiając nacierającego przeciwnika. Twi’lek poczuł, jak pazury bestii pokonują kolejne warstwy zbroi, aż w końcu sięgają ciała, żłobiąc w nim głębokie bruzdy. Wyrzucony w powietrze Jedi przeleciał przez całą szerokość jamy, zatrzymując się dopiero na sięgającym sufitu stosie ogryzionych piszczeli.
Rozwścieczony terentatek szarżował właśnie w jego kierunku, gdy do akcji wkroczył ogarnięty bojowym szałem Beroya. Porzuciwszy łuk wskoczył na grzbiet potwora i począł z furią rąbać maczetą jego łeb. Gdy czaszka zaczęła z suchym trzaskiem ustępować, stwór zatrzymał się i począł wierzgać szaleńczo, starając się za wszelką cenę zrzucić na ziemię utrapionego szkodnika. Wtedy Guun Han wyskoczył w powietrze, z rozpędem wbił miecz w oko bestii i trącił przełącznik. Przez ciało monstrum przepłynął potężny impuls, po czym wokół rozszedł się ohydny swąd spalenizny i potwór opadł ciężko na ziemię.
- Nie żyje! – wyryczał zachrypniętym głosem Beroya. – Przeklęta kupa osik gryzie glebę!
Guun Han otarł czoło rękawem.
- Tak, chyba nam się… - zaczął, po czym drgnął przerażony. Aura Ciemnej Strony nie zniknęła!
Z mroku wyłonił się drugi terentatek i jednym ruchem łapy strącił Mandalorianina na ziemię.
O Mocy, jeszcze jeden – przemknęło przez myśl Twi’lekowi, gdy na próżno starał się wyrwać ostrze miecza z truchła pierwszego przeciwnika. Tymczasem potwór nie próżnował, z furią okładając Łowcę upazurzonymi kończynami, bez wytchnienia starając się rozerwać zbroję rywala.
Wijący się pod razami Beroya zdołał wreszcie sięgnąć za siebie. Wyrwał z kołczanu pęk pocisków, po czym cisnął go w głąb gardzieli potwora. Cielskiem terentateka wstrząsnęła eksplozja, a ryk dogorywającego stworzenia zatrząsł sklepieniem jaskini. Ostatkiem sił łowca uniósł ramię i z ponurą satysfakcją wystrzelił w stronę oprawcy strumień płynnego ognia. Podpalone paliwo szybko ogarnęło płomieniem całą sylwetkę stwora, kończąc dni jego łowów.
Gdy zniknęły ostatnie języki ognia w legowisku zapadła iście grobowa cisza.


***


- Zostaw mnie.
- Zamknij się. Robisz się cięższy, kiedy mówisz.
- Już po mnie. Jestem jeszcze w jednym kawałku tylko dlatego, że pancerz jest szczelny.
- Widzę światło.
- Szczęściarz.
Jedi ostrożnie przeciągnął ciało Mandalorianina przez wąskie, przywalone głazami wejście. Wokół dżungla budziła się właśnie do życia. Zimny wiatr przyjemnie chłodził rozgrzaną walką skórę.
- Nie czuję… Nie czuję nóg.
Guun Han ostrożnie położył Beroyę u stóp wielkiego drzewa. Wyglądał, jakby wyciągnięto go z samego dna piekieł. Zbroja pokryta była grubą warstwą sadzy i cuchnęła straszliwie spalenizną.
- Tak to się kończy, Jetii. Jedna wielka kupa osik.
Odpowiedziała mu jedynie cisza.
- Swoją drogą, mam tu coś dla ciebie – z trudem sięgnął do saszetki przy pasie i położył coś na wyciągniętej dłoni Twi’leka. Ten drgnął lekko. Równie dobrze mógł się spodziewać stosu kredytowych żetonów, co odbezpieczonego granatu. Wewnątrz jego rękawicy spoczął jednak niewielki pręt nagrywający.
- Następnym razem… - Beroya rozkaszlał się gwałtownie. – Następnym razem powinieneś bardziej uważać.
Po chwili wahania Jedi uruchomił urządzenie.
- Shaela, Duron, Cale. Znalazłem następnego… - popłynęło z miniaturowego głośniczka.
Tknięty przeczuciem Guun Han sięgnął po komunikator. U podstawy nadajnika przytwierdzony był maleńki, czarny jak smoła układ.
Twi’lek obrócił się w stronę Łowcy, ale ten pozostał bez ruchu. Powoli ściągnął z jego głowy hełm. Pozbawione życia oczy Beroi spoglądały tępo w przestrzeń. Z kącika jego ust ściekała strużka krwi.


***


Nie zważając na dobiegający z pobliskiej świątyni tumult Jedi usypał z zebranego w dżungli drewna wysoki stos, po czym powierzył szczątki druha płomieniom. Zatrzymał jedynie łuk. Jego łowy jeszcze się nie skończyły. Długo potrwało, nim języki ognia pochłonęły wreszcie ciało Mandalorianina.
Wszystkie pozostałości pochował wraz z płytami pancerza w płytkim dole. Grób przykrył odnalezionym w rumowisku płaskim głazem. Na powierzchni kamiennej płyty wyrył tylko jedno słowo.
Beroya.
Łowca.

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 10,00
Liczba: 6

Użytkownik Ocena Data
Elendil 10 2010-02-12 20:55:13
Kosak 10 2009-07-28 19:22:32
Kasis 10 2009-07-21 10:21:57
Obi-Mace 10 2009-07-21 00:47:05
Ob iwan kenobi1 10 2009-07-19 20:22:37
Rusis 10 2009-07-19 20:00:06


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (3)

  • Exsul2009-07-25 23:40:08

    Bardzo przyjemna historia. W moim odczuciu prosta i nieskomplikowana, iście gwiezdnowojenna opowiastka z ciekawymi bohaterami i bardzo przyjemnymi dialogami. Momentami się uśmiechnąłem, czasem wstrzymałem oddech. I ujęło mnie zakończenie. Duży plus i szczere gratulacje!

  • Kasis2009-07-21 10:23:43

    Bardzo spodobał mi się pomysł napisania wprowadzenia do "Cieni i światła", opowiadanie ładnie uzupełnia komiks. Dobre opisy i dialogi, trochę humoru i fajnie przedstawione postacie. Przy czym Guun Han jest podobny do tego z komiksu.
    Vua byłoby super gdybyś pisał coś pomiędzy konkursami:D;)

  • Obi-Mace2009-07-21 00:47:48

    Naprawdę świetnie opowiadania, rewelacyjnie napisane, z ciekawą fabułą, interesującymi bohaterami i solidnymi opisami walki 10/10

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..