Autor: Shadow
Opowiadanie zajęło III miejsce w konkursie literackim przeprowadzonym na Bastionie w 2009 r.
I
Kto mógł wiedzieć, że na półżywy mężczyzna znaleziony na powierzchni Korriban okaże się Mrocznym Lordem? Kto mógł wiedzieć, że w wyniku zamachu stanu obwoła się Lordem Imperatorem, a jego adepci wyjdą z ukrycia rozpętując krwawą krucjatę przeciwko światom byłej Republiki?
Autor nieznany
„Nemezis”, komora medytacyjna Lorda Imperatora. Przestworza Ziost.
Zwycięstwo!
Myśl ta eksplodowała w umyśle Lorda niczym wybuch supernowej i równie szybko zgasła. Odetchnął głęboko wypuszczając powoli powietrze z płuc i rozluźnił mięśnie napięte przez wiele godzin medytacji bitewnej. Krople potu spływały leniwie po zmęczonej twarzy, ale Lord nie miał zamiaru ich ocierać. Były oznaką jego trudu włożonego w bitwę.
Zwycięstwo!
Pełne i niepodważalne… Zakon Jedi i jego sojusznicy zostali unicestwieni na pustyniach Ziost. Fallanassi, Jensaarai, Aing Tii, Zeison Sha… I wielu, wielu innych… Martwych, wykrwawionych, z zastygłym przerażeniem w pustych, nieruchomych oczach… Ze zdziwieniem wypisanym na zimnych wargach. Ich kości, bielące się pod murami Cytadeli Sith, będą przestrogą dla przyszłych wrogów Imperium.
Armie i floty zjednoczonego przeciwko Sith Sojuszu również poszły w rozsypkę. Niedobitki ginęły w masowych egzekucjach jeszcze na powierzchni Ziost albo wysyłane były jako niewolnicy do newralgicznych kopalń i rafinerii w przestrzeni kontrolowanej przez Imperium. Szczątki okrętów Sojuszu dryfowały spokojnie nad planetą, przypominając uśpione, bezbronne potwory. Potwory, które nie są w stanie już nikomu zagrozić.
Teraz pozostało już tylko zdobycie Coruscant – ostatniego bastionu oporu.
Zwycięstwo!
Lord zmarszczył czoło. Czuł, że tryumf nie jest pełny. Wiedział, że wojna, której kres przyspieszyła wygrana bitwa o Ziost, była prawdziwą apokalipsą. Ciągnęła za sobą śmierć bilionów istot i spustoszenie na dziesiątkach tysięcy planet, a przecież nie niszczy się czegoś, czym ma się władać. Wiedział, że na gruzach zawsze wyrasta coś nowego, bardziej trwałego i wspanialszego. A to on chciał stworzyć tą lepszą galaktykę. Obawiał się, że zaraz po zakończeniu wojny niezadowolenie społeczeństwa osiągnie apogeum, a na fali kolejnych rebelii wybije się jakiś „bohater”, który rzuci wyzwanie władzy. Myśl, że może pojawić się ktoś, kto zniszczy mozolnie budowany Nowy Ład przerażała Lorda Imperatora. Nie mógł lekceważyć swoich wizji. Nikt, kto nie włada Mocą nie mógł mu zagrozić, a to oznaczało, że...
– Verth – oczy Imperatora zwęziły się w wąskie szparki. Fotel medytacyjny odwrócił się w stronę klęczącego przed komorą mężczyzny. – Mam nadzieję, że nie przerywasz mi niepotrzebnie, admirale.
– Panie – mężczyzna podniósł na chwilę wzrok, patrząc na Lorda. Szybko pożałował. Za każdym razem widok twarzy Imperatora go przerażał. Od lewego ucha, przez policzek i oko, aż do ust biegła brzydka blizna, pamiątka po pazurach jakiegoś stworzenia. Połowa ust była zdeformowana w ten sposób, że widać było małe, trójkątne i niezwykle ostre zęby. Verth pamiętał jak szeptano, że zostały one specjalnie zaostrzone by wzbudzać większy strach. Wzbudzały. – Rada już czeka.
Chwila milczenia; kilka sekund wydające się wiecznością. Verth wbił wzrok w podłogę, wstrzymując oddech. Bał się, że Imperator usłyszy przyspieszone bicie jego serca. I decyzja.
– Rada nie będzie mi już potrzebna. Idź, przekaż tą wiadomość Lordom, admirale. – Ledwo słyszalny szept był zimny jak lód. Mężczyzna wzdrygnął się niezauważalnie. – Wiesz, co robić.
Wiedział… Wiedział doskonale.
– Tak, Panie.
Wyszedł, a Lord pogrążył się w dalszej medytacji. Oprócz Rady była jeszcze jedna sprawa, którą musi się zająć. Na wszystko jest jednak odpowiednia pora. Aby Ład mógł być bezpieczny, należy wyplenić wszelkie potencjalne zagrożenie. Po kolei.
Dopiero wtedy zwycięstwo będzie pełne.
II
Fundusze uzyskane z przychodu ze sprzedaży broni i sprzętu militarnego dla Republiki oraz walczących z nią Buntowników przeznaczyć na dozbrojenie i doszkolenie oddziałów szturmowych. Za sześć standardowych miesięcy, z rozkazu Imperatora, nasze wojska rozpoczną szeroko zakrojoną kampanię wojskową prowadzoną od Nieznanych Regionów aż po Szlak Daragonów. Informacja ta ma klauzulę „ściśle tajne”.
Rozkaz Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych Imperium, Bastion
„Nemezis”, pokład D, sala operacyjna.
Aparatura medyczna wydała z siebie jednostajny, głośny pisk, który niewątpliwie oznaczał śmierć pacjenta. Rudowłosa kobieta westchnęła i powoli odwróciła się od narzędzi chirurgicznych w stronę stołu operacyjnego, na którym leżał poznaczony bliznami mężczyzna. Obok, oparty o szafkę z medykamentami, stał czarny egzoszkielet, który kobieta przed chwilą zdjęła z badanego.
Wyłączyła sprzęt podtrzymujący życie i sięgnęła do kieszeni białego fartucha, wyciągając podręczny skaner. Przesunęła nim kilka razy wzdłuż martwego ciała w poszukiwaniu cybernetycznych komponentów. Uniosła powieki martwego mężczyzny badając źrenice, gdy nagle białe palce zacisnęły się na jej krtani.
– Witaj, „Jedi” – szepnął z nieukrywaną pogardą. Kobieta odruchowo sięgnęła do ręki trzymającej ją za gardło. – Zastanawiałem się czy mnie rozpoznałaś i czy zdążyłaś donieść o mnie swojemu Lordowi.
Mężczyzna usiadł na stole, cały czas trzymając kobietę za gardło i uważnie przyglądając się jej zimnymi, błękitnymi oczami.
– N-nie... – wycharczała z trudem. – Chcia-chciałam ci pomóc...
– Godny podziwu akt miłosierdzia ze strony Sitha, nieprawdaż?
– To... To nie tak jak myślisz. – Łapczywie próbowała chwycić łyk powietrza. – N-nic.. nie rozumiesz...
– Zabijałaś swoich przyjaciół na wojnie! Czego, według ciebie, nie rozumiem?
– Zro-zrobiłam tylko to, co ka-kazał mi Wielki Mistrz…
Mężczyzna z zainteresowaniem przechylił głowę na bok, a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Sekundę później biła już od niego tylko lodowata obojętność.
– Tym lepiej – powiedział. Blade palce zacisnęły się mocniej na chudej szyi. – Oznacza to, że nie będziesz już potrzebna.
– N-nie możesz – szepnęła przerażona. – Jesteś Jedi.
Wzmocniony Mocą uścisk zmiażdżył tchawicę kobiety, która wierzgnęła kilka razy, targana pośmiertnymi konwulsjami niczym szmaciana lalka. Po chwili opór ustał, a martwe ciało opadło na czystą podłogę.
– To ty tak uważasz. Jak zwykle nie miałaś racji.
III
Patrol na Korribanie nie napotkał żadnych problemów. Nie odnalazł też żadnych zamieszkanych osad ludzkich, ani spodziewanych przez Imperatora starożytnych artefaktów. Na pokład „Lorda Nihla” przyniesiono jedynie mężczyznę w średnim wieku będącego na skraju śmierci z licznymi uszkodzeniami ciała. Imperator już zgłosił chęć spotkania się z nieznajomym, jednak póki co dajemy mu tylko 15% szans na przeżycie(…)
Raport ekspedycji przeprowadzonej na Korribanie,
rok po rozpoczęciu działań wojskowych przez Imperium.
„Nemezis”, pokład E, blok więzienny.
Sala Isalamirów łączyła blok więzienny z wysypiskiem odpadów. Pomieszczenie było niewielkie. Według planów miał się tu znajdować magazyn droidów porządkowych. Wojna znalazła inne zastosowanie – salkę obudowano materiałem wzmocnionym opiłkami kryształu Eralam, który po skomplikowanej obróbce miał szczątkowe właściwości tłumienia Mocy i przerobiono na salę tortur dla jeńców. Głównie Jedi.
Nigdy nie widziano tu isalamirów.
Słabe, migotliwe światło pręta jarzeniowego rzucało blask tylko na centralną część sali, kryjąc ściany w głębokim mroku. W ciszy poruszyły się jakieś niewyraźne kształty; rozległ się szmer czegoś ciężkiego ciągniętego po ziemi. Drzwi wysypiska się otworzyły i dwójka ludzi wrzuciła coś do środka.
– Następny – rozkazał ktoś w ciemności.
Od strony bloku więziennego wprowadzono szamoczącą się postać. W świetle więziennego korytarza stanęło dwóch żołnierzy w czarnych pancerzach, trzymających za ramiona niewysokiego mężczyznę, okrytego postrzępionym, czarnym płaszczem. Po chwili wszystko ponownie skryło się w półmroku.
– Na kolana! – Beznamiętny krzyk. Na rozkaz przełożonego żołnierze sięgnęli po durastalowe pałki, uderzając równocześnie i precyzyjnie swego więźnia w zgięcia kolan. Mężczyzna upadł. Nie mogąc podeprzeć się rękoma, związanymi za plecami, uderzył twarzą o podłogę. Zimną i dziwnie lepką. Ktoś podniósł go do pionu.
– Z rozkazu Lorda Imperatora… – Dźwięk przeładowanego ogniwa energetycznego – zostajesz skazany…
– Łżesz! – Krzyknął skazaniec.
– …na śmierć.
– Jestem Wielkim Lordem, członkiem Rady… Nie wolno ci! - Na ustach pojawiły się bąbelki krwi, słabo widoczne w bladym świetle.
– Teraz jesteś nikim. A Rada już nie istnieje. – Wielki Lord poczuł na skroni lodowaty dotyk lufy blastera.
Strzał.
Ciało upadło na posadzkę, wijąc się konwulsyjnie. Dwaj inni żołnierze ruszyli spod ściany, chwytając zwłoki za ręce i pociągnęli je do otwierającego się właśnie otworu wysypiska. Bezceremonialnie wrzucili tam ciało i wrócili na swoje miejsca.
– Następny – szepnął admirał Verth.
IV
„Historia zna wiele przypadków, w których jednostka skupiała w swoim ręku szereg prerogatyw – zaczynając od prymitywnych kultur, gdzie nierzadko szaman bądź lord wojenny pełnił funkcje zarówno kapłańskie jak i przywódcze, na wysoko cywilizowanych tworach, pokroju Sojuszu Galaktycznego, kończąc. W większości wypadków kumulacja stanowisk i funkcji następowała poprzez przewrót, czy to polityczny, czy też militarny – przez zwykłą uzurpację. Mam tu na myśli chociażby rządy Palpatine’a, Solo czy Krayta. (...) Rzadko jednak się zdarza, aby demokratyczna większość opowiedziała się z własnej woli nie tyle za uzurpacją, ale skumulowaniem w jednym ręku funkcji przywódcy politycznego i militarnego, co prowadzi niemal do władzy absolutnej – Wielki Mistrz, mając za sobą ponad połowę Senatu oraz potęgę Zakonu jawił się przeciętnemu obywatelowi Republiki nie jako orędownik pokoju, a jako surowy tyran chcący wprowadzać na siłę swój ‘porządek’, stawiając młodą Republikę na drodze do wojny domowej. Nic dziwnego, że został wkrótce zamordowany. Okazało się również, że mniejszość ponownie miała rację(…)”
Fragment odczytu prof. Ruwee Parn’a z Uniwersytetu Coruscańskiego
na temat historii najnowszej ustrojów politycznych
i systemów sprawowania władzy.
Zwycięstwo imperialnej armii okazało się tylko okrutnym mitem.
Nie mówiły o tym jeszcze żadne oficjalne raporty, ale ludzie szeptali między sobą, że był to pyrrusowy tryumf. Naczelne Dowództwo, z Imperatorem na czele, pewnie jeszcze nie zdawało sobie sprawy z tego, że bitwa o Ziost załamie ofensywę Imperium. On już wiedział.
Okrutny, straszny mit.
Widział to doskonale w rozgoryczonych spojrzeniach oficerów medycznych, którzy próbowali ratować rannych i mogli tylko bezsilnie kręcić głowami. Dostrzegał to w rozpaczliwych gestach generałów, którzy gestykulacją chcieli wzbudzić w podwładnych wolę życia. Jednak najbardziej widoczne było to w ilości martwych i rannych, którzy wkrótce mieli dołączyć do tych pierwszych. Przerażająca, przejmująca cisza kontrastowała z ogromem cierpienia, które mijał, przemierzając pokład okrętu. Wśród konających wyczuwał wielu adeptów Sith. Miał ochotę splunąć. Zdrajcy. Większość należała do nieistniejącego już Zakonu Jedi, a tylko część do wyszkolonych przez Lordów żołnierzy i obywateli Imperium wrażliwych na Moc. Miał dla nich tylko pogardę.
Podszedł do jednego z adeptów i przyklęknął obok niego. Zakrwawiona szata lepiła się do ciała, a po twarzy spływał pot. Najwyraźniej dręczyła go wysoka gorączka. Młody mężczyzna nie widział kucającej obok niego postaci. Nie chciał być widziany. Musiał go jednak wyczuć, bo półprzytomnie spojrzał w miejsce, w którym klęknął. Pochylił się nad umierającym Sithem.
– Śmierć jest wybawieniem – szepnął adeptowi do ucha. – Żeby być zbawionym, trzeba wiele wycierpieć. – Źrenice Sitha powiększyły się i nagle zaczął histerycznie krzyczeć. Wkrótce dołączyli do niego inni. – Postaram się, żebyś cierpiał jak najdłużej.
Krzyk histerii zmienił się w okrzyk przerażenia. A potem wszystko zaczęło powoli cichnąć w miarę jak się oddalał i zaczynało ponownie, gdy wkraczał do kolejnego hangaru.
Przerażenie. Strach.
Szedł przez okręt zatruwając koszmarami przedśmiertne sny i karmił się bólem konających. Zbierał siły. Za nim szła śmierć, zbierając obfite żniwo.
„Nemezis” zamieniał się w statek widmo.
„Nemezis”, mostek awaryjny.
Mostek awaryjny znajdował się kilkadziesiąt metrów poniżej mostka głównego, tuż obok kapsuł ratunkowych. Ogromne pomieszczenie rozświetlał umieszczony centralnie ekran taktyczny, w tej chwili pokazujący przestrzeń nad Ziost i kilkanaście zielonych kropek przesuwających się z wolna do punktu zbornego, leżącego poza studnią grawitacyjną planety. Ciszę mącił pracujący komputer główny. Personel był niewielki – jedna osoba obsługująca komputer i jedna obserwująca skoordynowane ruchy floty, powiadamiająca dowództwo o ewentualnym niebezpieczeństwie lub niwelująca niezgodności.
– Kończę już zmianę – powiedział Khaloz, spoglądając na chronometr w górnym rogu ekranu taktycznego. – Przyślę zaraz kogoś.
– Mhm.
Otrzepał mundur i ruszył do wyjścia. Teraz, w kilka godzin po bitwie, marzył o jedzeniu i spaniu. I prysznicu. Zresztą kolejność była mu obojętna. Cieszył się, że nie leży wśród rannych i umierających. Z nieoświetlonego korytarza, który mijał, doszedł go cichy odgłos kroków. Chciał przyspieszyć, ale nagle poczuł się jak sparaliżowany. Chciał krzyknąć, ale coś dławiło jego krtań. W rozszerzających się z każdą chwilą źrenicach pojawiła się panika. W ciemności coś się poruszyło. Miał wrażenie, że mrok zbliża się do niego, pochłania, otula swą nicością...
Cios padł szybko i precyzyjnie. Purpurowe ostrze wbiło się w jego brzuch aż po rękojeść. Po chwili przesunęło się wyżej, rozcięło mostek, kilka żeber i wyszło przez obojczyk. Umarł niemal bezboleśnie przez chwilę czując smród palonej skóry. Swojej skóry.
Mrok skierował się w stronę mostka awaryjnego.
Odziana w czarną rękawicę dłoń zakryła mu usta, tłumiąc okrzyk zdumienia. Jego ręka wystrzeliła w wyćwiczonym odruchu pod blat biurka, by wcisnąć alarm. Ułamek sekundy później uznał, że przecież nie ma takiej potrzeby, a to, że ktoś zakrywa mu brutalnie usta jest rzeczą normalną i tak właśnie powinno być. I wcale nie dziwiło go to, że czarna rękawica zamieniła się nagle w delikatną dziewczęcą dłoń. Poczuł błogi spokój i przemożną chęć pomocy postaci, która stała za nim.
– Wprowadzisz wszystkie dane z tego dysku do swojego komputera – usłyszał przyjemny dziewczęcy głos, przypominający głos jego córki. W jakiś magiczny sposób w jego dłoni pojawił się niewielki, przenośny dysk.
– Wprowadzę wszystkie dane – potwierdził.
– Zanim jednak to zrobisz, wyślesz na „Genesis” i „Hesperidium” wiadomości i wystrzelisz kapsuły ratunkowe – mała karteczka zapisana drobnym, dziewczęcym pismem trafiła do jego dłoni. – Potem zapomnisz o wszystkim.
Skinął głową na znak, że przyjął wszystko do wiadomości. Podpiął dysk, jednocześnie wysyłając zaszyfrowane wiadomości do kapitanów dwóch niszczycieli.
Dziewczynka przypominająca jego córkę gdzieś znikła. Uznał, że to normalne, bo przecież małe dzieci uwielbiają rozrabiać i nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu.
Zabrał się do pracy.
V
Przeznaczeniem Sithów jest zdrada…
Anonim
„Genesis”, mostek główny.
– Panie komandorze! – Młoda porucznik wbiegła na mostek potrącając po drodze kilka osób i potykając się, ledwo utrzymując równowagę. Brązowe, niesforne loki zafalowały niespokojnie. – Dostaliśmy zaszyfrowaną wiadomość z „Nemezis”!
Stary komandor o pomarszczonej skórze i krótkich siwych włosach, zmarszczył niespokojnie brwi. Zaszyfrowane wiadomości zawsze oznaczały rozkazy od Lorda Imperatora. Wziął do ręki datakartę i skierował szare oczy na treść doręczonej informacji. Z każdą sekundą jego dłonie coraz bardziej drżały, zdradzając zdenerwowanie; oczy rozszerzyły się. Komandor spojrzał w przestrzeń za iluminatorem, gdzie rozciągał się czarny kształt „Nemezis”, kształt mroczny, cichy… Kolejne jasne punkty na kadłubie niszczyciela znikały, pożerane przez pustkę kosmosu.
– Od „Nemezis” odłączyły się kapsuły ratunkowe! Nie wykrywamy na nich żadnych oznak życia. Rozbiją się na planecie za dwadzieścia minut.
– To zdrada! – Komandor rzucił datakartą w iluminator. – Przygotować się do ostrzału jednostki flagowej! Aresztować wszystkich adeptów! Wysłać kilka jednostek w celu przechwycenia kapsuł! Natychmiast.
– Komandorze…
– To decyzje Imperatora. Przystąpić do wykonywania rozkazów.
Kilka minut później „Genesis” ustawił się w dogodnej pozycji do ostrzału i otworzył ogień z turbolaserów, Pierwsze strzały nie napotkały żadnej osłony i powoli zaczęły niszczyć lewą burtę „Nemezis”.
„Hesperidium” ostrzeliwał prawą burtę.
Wirus wniknął do komputera głównego „Nemezis” rozprzestrzeniając się błyskawicznie. W pierwszej kolejności sparaliżował sieć komputerową statku, która padła kilkanaście minut później. W tym czasie systematycznie wyłączał kolejne podsystemy. Sensory, uzbrojenie… Zamilkły silniki główne, a chwilę później awaryjne. Na końcu padło zasilanie, a wraz z nim statek przestał funkcjonować. Zanim ktokolwiek zorientował się, co się stało, statek dryfował spokojnie w przestrzeni. Głuchy i ślepy…
VI
„(…)Podsumowując to, co powiedziałem wcześniej – głos Rady Jedi w tej sprawie jest jednomyślny. Nie zgadzamy się, aby Wielki Mistrz Zakonu został mianowany na nowego Kanclerza Republiki(…)”
Wypowiedź jednego z Mistrzów Jedi zarejestrowana
przez droida protokolarnego w czasie obrad Senatu Republiki.
„Nemezis”, mostek główny.
Mroczny Lord Sith, Imperator, stał przed iluminatorem na mostku głównym. Czarny płaszcz falował poruszamy nieistniejącym wiatrem. Lord oparł podbródek o dłoń lewej ręki, prawą chowając za plecami. Wpatrywał się nienawistnym spojrzeniem jak okręt flagowy, jego „Nemezis”, umiera. Od dziobu aż do mostka wszystkie światła gasły w szybkim tempie, silniki już dawno zamilkły, a technicy donosili, że osłabły tarcze.
Informatyk, którego doprowadzono z mostka awaryjnego był na pół przytomny i niezdolny do udzielania odpowiedzi. Grzebanie w jego pamięci również nic nie dało. Nie dość, że pamięć krótkotrwała została uszkodzona, to jeszcze nieszczęśnik zwariował przed końcem operacji. Żołnierze donieśli też o drugim informatyku, którego znaleziono pociętego mieczem świetlnym i zawieszonego pod sufitem. Wszystko działo się tak szybko… I nie tak, jak zaplanował. Lord nie mógł nawiązać kontaktu poprzez Moc z żadnym adeptem z „Hesperidium” i „Genesis”. Z „Nemezis” też nikt nie odpowiadał. Wiedział, co to oznaczało. Czuł, że większość zginęła lub właśnie dogorywała. I to wcale nie w wyniku odniesionych w bitwie ran.
Zdrada!
I całkowita bezsilność. Po raz pierwszy nie mógł zrobić nic poza przyglądaniem się i czekaniem na rozstrzygnięcie. Personel na mostku krzątał się, próbując uruchomić cokolwiek. Jednak zasilania, które padło kilka minut wcześniej, nie dało się przywrócić żadnym sposobem.
O kadłub rozbiła się pierwsza seria z turbolaserów nieznacznie nim wstrząsając Jaskrawy bukiet eksplozji oślepił na chwilę Imperatora. Światło na mostku zgasło, pogrążając pomieszczenie w mroku, na którego tle odcinała się sylwetka Lorda Imperatora.
Drzwi rozchyliły się bezszelestnie rozsunięte przy pomocy Mocy. Sith odwrócił się, zwęził oczy w wąskie szparki. W progu stał mężczyzna w czarnym egzoszkielecie. Z jego palców płynęły błękitne błyskawice, które rozwidlając się po całym pomieszczeniu trafiały w personel mostka. Odór palonego ciała uniósł się w powietrzu, zwęglone szczątki tliły się wzdłuż konsol komputerów.
– Pokaz siły… – zasyczał Lord. W jego dłoni pojawiła się rękojeść miecza świetlnego, który natychmiast uruchomił. Karmazynowe ostrze wysunęło się powoli. – …był całkowicie niepotrzebny. Jesteś silny, ale nie tak bardzo jakbyś mógł być. I nie na tyle, by stawić mi czoła.
– Gdybym był pewien, że nie wykorzystasz sił w nich drzemiących – odpowiedział mężczyzna, podchodząc bliżej – nie użyłbym Mocy. Schowaj miecz, nie przyszedłem walczyć, Lordzie.
Klęknął na jedno kolano oddając pokłon.
– Więc po co tu jesteś? By podziwiać swoje dzieło?
– Dzieła tworzą artyści. – mężczyzna wstał i stanął obok Imperatora. Obaj patrzyli jak kolejne pociski z turbolaserów rozbijają się o kadłub „Nemezis” – Ja jestem tylko narzędziem.
– W czyim ręku?
– Mocy.
– Wola Mocy – Lord prychnął, krzyżując ręce na piersi. – Jak możesz mówić, że bezmyślna energia posiada wolę? Powiem ci, czym jest ta twoja „wola” Mocy. – Wyciągnął oskarżycielsko palec w stronę stojącego obok mężczyzny. – Jest to zasłona dla wszystkich działań Zakonu, który rzekomą wolą Mocy usprawiedliwia swe zbrodnie.
– Wola Mocy jest czymś niepojętym, co nie znaczy, że nie istnieje. – Odparł mężczyzna. – Ty swoich zbrodni nie tłumaczysz niczym.
– I mówi to osoba, która wybiła niemal całą załogę statku, a na dwóch kolejnych przyczyniła się do egzekucji. Postępujesz jak Sith. Jak ja! W imię wyższego dobra.
– Nie jesteś Sithem, Mistrzu.
– A ty nie jesteś Jedi – odparł po chwili Lord. – Co to zmienia w naszej sytuacji?
– Niewiele, ale nie pozwolę byś dotarł na Coruscant. – Obaj spojrzeli jak kolejna seria z „Genesis” rozdziera kadłub okrętu flagowego. Alarmy, które powinny zacząć wyć, milczały. Otaczała ich tylko ciemność i cisza. – Twój statek za chwilę przestanie istnieć. Nie masz drogi ucieczki.
– Zabijając mnie, zniszczysz plan powstania nowego, wspaniałego Imperium. Imperium, które mogłoby przetrwać mnie i ciebie. Imperium dobrobytu.
– Nie, Wielki Mistrzu...
Zapadło milczenie. Lord Imperator wpatrywał się bez słowa w stojącego obok mężczyznę.
– Gdy piętnaście lat temu zniknąłeś, wielu Jedi przysięgało, że widziało twoje martwe ciało w Senacie. Widziało rzekomo jak strażnicy wynoszą twoje ciało. Ci sami Jedi płakali później nad twoim grobem, ale ja wiedziałem, że grób jest pusty. Mimo, że ukryłeś swoją obecność w Mocy, wiedziałem, że żyjesz. Nie spodziewałem się jednak, że trafisz na Korriban. Ci sami Jedi przyłączyli się później do ciebie – mężczyzna zamilkł, aby po chwili kontynuować. – Gdy w imperialnym pałacu na Bastionie pojawił się nowy doradca, przejmujący coraz większe wpływy, wiedziałem, że to ty. A gdy zaczęła się wojna, zacząłem cię tropić. Udało się i dlatego tu jestem. Nie będzie żadnego nowego Imperium Sith.
– Co chcesz zrobić? – Szepnął Lord. Kolejny wybuch na kadłubie odbił się blaskiem na odsłoniętych stożkowatych zębach.
– Galaktyka potrzebuje spokoju. Spokoju, którego nie zmąci żaden użytkownik Mocy.
– Możemy dokonać tego razem. Wiesz o tym. Połączmy siły.
– Nie. Nie rozumiesz. Zginął Zakon, zginęli jego sojusznicy. Rozstrzelałeś swoją Radę, swoich jedynych mistrzów. Ja postarałem się, żeby nie przetrwał żaden z twoich adeptów – mężczyzna spojrzał w oczy Wielkiego Mistrza, Lorda Imperatora. – Zostaliśmy sami na rozpadającym się statku.
– Co to da?! Pojawią się kolejni! Nigdy nie wytępisz wszystkich!
– Równowaga Mocy wymaga wielu ofiar. Żegnaj, Wielki Mistrzu.
Odwrócił się i wyszedł. Imperator wpatrywał się tylko niemo w plecy odchodzącej postaci. Wkrótce ślad w Mocy po nim zniknął i Lord Imperator poczuł, że został sam.
Zmasowany ostrzał jednostki flagowej odniósł wreszcie skutek. Torpeda protonowa trafiła bezpośrednio w mostek, a kilka następnych serii rozerwało kadłub „Nemezisa” na strzępy.
Statek przestał istnieć.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,43 Liczba: 7 |
Onoma2011-09-01 15:01:06
Trochę nie bardzo zrozumiałem... ale może być ;d 9/10
DarkSide982009-08-03 17:59:28
super 10.
Exsul2009-07-25 23:12:00
Opowiadanie jest naprawdę dobre. Umiarkowany chaos narracyjny - nie od razu wiadomo, o co właściwie chodzi - bardzo dobrze poprowadzony. Sama fabuła - super! Podobają mi się cytaty przed rozdziałami. Nieco drętwy w mym odczuciu był dialog pomiędzy bohaterami, ale zdaję sobie sprawę, ze napisanie takiego dialogu tak, żeby drętwym nie był graniczy z niemożliwością:) Ogólnie jestem pod wrażeniem. Gratuluję!
Merduk2009-07-21 17:08:32
Bardzo dobre Cieni10/10
Kasis2009-07-21 10:24:41
W tym opowiadaniu podobało mi się bardzo kilka elementów. Po pierwsze to, że akcja została przesunięta w nieznaną przyszłość i przedstawiłeś zmiany jakie zaszły w galaktyce. Po drugie krótkie cytaty, które wprowadzały gwiezdnowojenny klimat i sprawiały, że historia miała więcej wymiarów, była "pełniejsza". A po trzecie idea zlikwidowania wszystkich świadomych użytkowników Mocy.
jaroslaw19222009-07-20 18:36:06
WOW...
Bardzo fajne opowiadanie :)
10/10