Autor: John Whitman Oryginalny tytuł: Galaxy of Fear #2: City of the Dead Wydanie PL: brak Wydanie USA: Bantam Spectra 1997 Przekład: --- Okładka: Steve Chorney Stron: 144 Cena: 4,99 USD |
Recenzja Lorda Sidiousa
Po drugim tomie serii „Galaxy of Fear” najważniejszym pytaniem pozostaje, czy John Whitman jest normalny, jeśli tak, to co bierze? Kwestia fabuły pozostaje całkowicie drugorzędna, reszta jak wiarygodność sytuacji, postaci to nawet nie czwartorzęd.
Powiem tak, tym razem udało się autorowi lepiej napisać książeczkę, do ideału jej brakuje, całkiem sporo, ale jest z pewnością lepiej niż za pierwszym razem. Natomiast treść, to nadal jazda bez trzymanki. Dalej z mocnymi spoilerami, bo bez nich trudno mówić o książce. Po pierwsze dzieci, nie wiem, jak muszą mieć zrytą psychikę. Autor gdzie tylko może to zabiera je na cmentarze, gdzie łażą zombie i inne ożywione trupy, a dzieciom kołacze się myśl o rodzicach. Co z tego, że zmarli gdy wybuch Alderaan i nie można ożywić ciała. Dodatkowo dochodzą sny, dziwne, że nie koszmary. Jednak to tylko dodatki, tym razem głównym złym jest doktor Śmierć, znany bardziej jako doktor Evazan. Poznajemy go trochę inaczej niż dotychczas, to zaiste lekarz i medyk, samozwańczy, acz raczej szalony geniusz niż pospolity oprych z kantyny. A że w 12 systemach zabiło mu się pancjentów, cóż to tylko dla dobra nauki. Podobnie jak wujek Hoole, oraz Tash i Zak, przybywa na planetę Necropolis. Sama jej nazwa jest wiele mówiąca, bo ta planeta to jeden wielki cmentarz, przynajmniej w tym jest gwiezdno-wojenne nawiązanie – cała planeta i ta sama sceneria. Potem przybywa tu jeszcze Boba Fett i zabija doktora... No cóż wydawać by się mogło, że to totalnie dziwny zabieg, patrząc na ilość stron, gdyby nie to, że wtedy wychodzi na jaw sekret doktora - jego serum reanimacyjne. Dzięki temu nie tylko Evazan odżywa, ale na planecie aż roi się od zombie. Najzabawniejsze jednak jest to, że autor tak się wkręcił w sprawę i ją pokomplikował dalej, iż nie potrafił wybrnąć z tego co stworzył. Dlatego w epilogu dowiadujemy się, że wujek Hoole odkrył lekarstwo na serum i dzięki temu udało się opanować epidemię. Świetnie to obrazuje nam tę serię, gdzie robi się syf, z którym nikt nie wie jak sobie poradzić, więc można napisać tylko w kilku zdaniach, że jednak sytuacja została opanowana. Dla mnie to był szok, bo to trochę się kupy nie trzyma, zwłaszcza, że małomówny Hoole raczej przybierał zupełnie inne formy - np. wookiego. (Hoole jest zmiennokształtnym), w każdym razie, poza wspominkami, że jest naukowcem, z jego zachowania to nie wynika. No cóż, Whitman musiał jednak jakoś wybrnąć z tego, co stworzył i pewnie uznał, że każdy sposób jest dobry.
Jedno jest pewne, „Death troopers” z pewnością nie będzie pierwszym horrorem w Gwiezdnych Wojnach. Palmę pierwszeństwa obejmuje seria „Galaxy of Fear”. Tylko, czy młodzieżowy horror to dobry pomysł? Tego nie wiem, w każdym razie wykonanie pozostawia wiele do życzenia, a autor powinien być skierowany na badania okresowe u psychiatry. Choć z drugiej strony, gdyby zabrakło powalonych pomysłów, pewnie nie dałoby się tego przeczytać, tak jest choć jeden motywator.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 2/10 Klimat: 1/10 Opis świata: 2/10 Rozmowy: 2/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 2,86 Liczba: 7 |
|
Horst2017-01-07 15:48:41
Chyba najsłabsza GoF jaką czytałem. Necropolis - fajny punkt wyjścia, ale dlaczego w odległej galaktyce rytuały pogrzebowe muszą tak bardzo przypominać judeochrześcijańskie zwyczaje pogrzebowe z Ziemi końcówki XX wieku (nagrobki, trumny, całuny) podlane klimatem horrorów z początku XX wieku (mgła, robaki, mumie etc.)? Siada przez to cały `setting`.
To, że Evazan - oprych, świr i szarlatan - został zatrudniony do superważnego, supertajnego projektu nadzorowanego przez samego Palpatine`a też jest nieco bzdurne. Gdyby Evazan faktycznie wpadł na jakiś genialny pomysł, Imperium raczej by mu to zabrało i oddało bardziej kompetentnym naukowcom do dokończenia i ulepszenia :)
W obronie książeczki - to debiut zombie w świecie SW :) Później pojawiły się jeszcze w Mysteries of the Sith, a później już długo ich nie było.
4/10, za zbyt ziemskie Necropolis.
Vergesso2016-12-30 22:45:59
A tak na marginesie - przeglądając komentarze do Galaxy of Fear trafiłem na kapitalną pomyłkę doktora Evazana z doktorem Chazanem :D
W sumie żadna pomyłka, obaj doktorzy to żyjące potwory...
Vergesso2016-12-30 02:31:36
Absurdów Whitmana ciąg dalszy. Po udanym ucieczce przed goniącą ich żarłoczną planetą nasze biedne dzieci z wujkiem "Ale mam na was wyjebane" Hoolem trafiają na planetę-cmentarz, co samo w sobie jest dobrym pomysłem - mieliśmy już różne planety tematyczne, jak choćby planętę-wysypisko śmieci, więc może być i planeta-cmentarz. Minusem jest jednak, że jak nazwa "Nekropolis", to od razu mieszkańcy muszą mieć świra na punkcie wszystkiego, co związane z truposzami. Ale najgorsze ma dopiero nadejść: nie dość, że tematem przewodnim mają być oklepane na wszystkie sposoby zombie, to jeszcze początek jest oklepany: dzieciak przeżywa koszmar, ale nikt mu nie wierzy, MIMO ŻE KRÓTKO WCZEŚNIEJ ZWIALI PRZED PLANETĄ-KANIBALEM! Gdzie były dokładnie te same problemy!
Ja wiem, że młodzieżowe horrory rządzą się swoimi prawami, ale jak chce się tworzyć całą serię, to niech to ma chociaż minimalny ciąg logiczny. Choć inna sprawa, że po tych książeczkach nie na to się nastawiałem:P
Po sztampowym początku dostajemy Bobę Fetta, Evazana w równie dziwacznym występie co w Opowieściach z Kantyny Mos Eisley, więcej zombie, zombie Evazana, aż dochodzimy do pierwszego absurdu:
Opowieści z trumny :D Czyli Zak Arranda zostaje pochowany żywcem w trumnie, a on sparaliżowany nie może nic zrobić i musi słuchać, jak go żegnają, grzebią żywcem i pełzają po nim robaki wysysające szpik kostny. Miało być straszne, a ubaw miałem z tego pierwszej klasy:D
Potem nieco lepiej, ale kiedy zaczyna robić się intrygującą, to dostajemy absurd numer dwa: Boba Fett kontra wielka armia zombie.
Co robi Fett? Strzela. I strzela. I strzela. Nic to, że zombie podnoszą się po każdym strzale, jedyne na co nasz Mando potrafi wpaść to nieskuteczne strzelanie do żywych trupów.
Finał też z wzięty z niczego, oczywiście pod koniec obowiązkowy niepokój.
A jednak czytało się to nieco lepiej, niż poprzednika. Raz, że nie było takie nudne jak poprzednia część. A dwa, że pewne absurdy wcale nimi nie są, jeśli spojrzymy na resztę EU:
-planeta-cmentarz? Mało to mieliśmy dziwnych planet?
-zombie - w SW temat oklepany jak cholera, zajmował się tym Palpek i imperialni wojskowi w Szturmowcach Śmierci, Darth Scabrous w Red Harvest, Plagueis na swój sposób, Windu z takowymi walczył, więc czemu i Evazan nie może zajmować się zombiakami?
-a że Evazan? Skoro w Opowieściach z Kantyny mógł bawić się w transfer umysłów z ciała do ciała, to równie dobrze może ogarniać zombie, oba te idiotyzmy są sobie równe.
Nie mówiąc o tym, że część "arcydzieł" autora zdążyła się zadomowić w EU. Skoro lata wcześniej na Nekropolis bywał sobie Grievous, choć nie wiadomo po co...
Biorąc pod uwagę, że nie tylko miałem 2 razy niezamierzoną przez autora beczkę śmiechu ale też i idiotyzmy nie są aż tak idiotyczne jak ostatnio, to mógłbym dać nawet 6/10, gdyby nie temat główny: zombie.
Nie wiem, czy jakbym czytał tą książeczkę lata wcześniej to miałbym inne podejście, ale dzisiaj, w XXI wieku odczuwam już przesyt tą irytującą tematykę, kurna jakby nie było straszniejszych rzeczy. Za to obniżam do 5/10
Rusis2009-07-16 13:26:40
Bardzo wysoką ocenę dałeś tej książce ;) IMO nawet na 1 nie zasługuje ;p