Nocą, Coruscant jest piękny.
Po zachodzie słońca, planetarne wieżowce zapalają się miriadami sztucznych świateł, a śmigacze przywodzą na myśl maleńkie świetliki. Patrząc na ten świetlisty pokaz, można by pomyśleć, że jest to odbicie rozgwieżdżonego nieba. W końcu, wszystkie światła zlewają się w jeden ogromny blask. Perła galaktyki. Widok ten, porusza do głębi. Budzi podziw, ale i wzbudza lęk.
To właśnie czuły trzy postaci stojące na jednym z licznych tarasów świątyni Jedi - narastający strach. Nie obserwowali jednak morza światła rozciągającego się przed nimi, aż po horyzont. Nie podziwiali piękna tego zjawiska.
Wpatrywali się natomiast w setki , jeżeli nie tysiące, białych pancerzy, ustawionych w szeregi, maszerujących wprost na świątynię. Pancerze lśniły w blasku świateł, a hełmy zdawały się czaszkami potwora z sennych koszmarów.
Na samym przedzie kroczył Cień.
Wpuszczał on w serca jeszcze większe przerażenie. Kroczył pewnie, stanowczo, a wokół siebie roztaczał mrok. Nie był to jednak mrok zwyczajny. Ten nie tylko tłumił światło, ale i gasił wszelką nadzieję. Bez wątpienia był to Jedi.
Był.
Ziemia drżała pod stopami pancernych butów, gdy wkraczali powoli na schody prowadzące do świątyni. Idealny szyk, idealny rytm.
- Co się dzieje? - zapytał słabym głosem Vell.
- Nie wiem - odparł Del - nie sądzę jednak, by klony miały przyjazne zamiary.
- W świątyni jest za mało Jedi byśmy mogli się bronić - Aalysa starała się zapanować nad drżącym głosem - jest zbyt mało mistrzów...
- Nie możemy tu tak stać! - warknął Del - Coś musimy zrobić!
Vell wciągnął głośno powietrze i powiedział:
- W datakarcie z nagraniem Draado, są koordynaty kryjówki Palpatine'a na Coruscant.
Del i Aalysa odwrócili się i spojrzeli na Vella.
- Musimy tam lecieć... - powiedziała dziewczyna.
- Co?
- Musimy powstrzymać Palpatine'a - powtórzyła.
- Nie powstrzymamy go Aalysa - krzyknął Vell - poza tym nie wiemy czy go tam zastaniemy!
- Dlaczego więc powiedziałeś nam o koordynatach? - zapytał Del.
Vell westchnął i spuścił głowę.
- Zginiemy tam... - mruknął.
- I tak zginiemy! - krzyknęła Aalysa - Ale chce umrzeć próbując coś zrobić! Nie będę tu stać bezczynnie! - Aalysa ma rację - powiedział Del - możemy chociaż odwrócić uwagę Palpatine'a. Może to uratować życie paru Jedi.
Spojrzeli w dół. Cień wkroczył już do świątyni. Za nim wlewała się biała fala. Po chwili usłyszeli stłumiony strzał, potem drugi i następny; coś eksplodowało. W końcu odgłosy bitwy zalały całą świątynię.
- Szybko! Nie ma czasu! Nastał czas apokalipsy! - krzyknął Del - Vellu podaj mi koordynaty. Dobrze. Teraz musimy się rozdzielić.
- Jak to? - zająknęła się Aalysa.
- Idź z Vellem i znajdź mistrza Valmasha. Ja muszę odszukać mistrza Ho'glep'lya. Pomocy naszych mistrzów będzie nam potrzebna.
- Delu...
- Idź Aalyso...
Aalysa przytuliła się mocno do Dela. On odwzajemnił uścisk.
- Idź Aalyso...powodzenia Vellu. Do zobaczenia.
Del biegł pustym korytarzem, który zasnuty był gryzącym dymem. Klony nie dotarły jeszcze na wyższe poziomy, jednak odgłosy walki były coraz bliżej. Windy nie działały więc musiał skorzystać ze schodów. Gdy znalazł się poziom niżej od razu natknął się na dwóch żołnierzy - klonów. Zdążyli wycelować broń w Dela, lecz nie wystrzelili, gdyż ten błyskawicznie do nich skoczył.
Błękitny blask miecza ciął pierwszego w poprzek głowy. Gdy drugi znów przymierzał się do strzału, Del zanurkował i poziomym ciosem odciął klonowi nogę na poziomie kolana. Ten wrzasnął, a Del ciął go płasko w brzuch.
Chłopak pobiegł dalej. Gdy dotarł do niewielkiej sali na końcu korytarza, natrafił na trzech nastoletnich padawanów. Byli przerażeni; kurczowo trzymali swoje miecze świetlne - dwa zielone, jeden niebieski. - Straciliśmy już dwóch kolegów... - załkał jeden z nich - Uciekliśmy na wyższe poziomy. Co się dzieje? Dlaczego klony nas zaatakowały?
- Nie wiem - odpowiedział Del - wiem jednak, że nie możemy tu zostać. Musimy dotrzeć do hangarów. Wpakuję was na śmigacz i uciekniecie. Zakładam, że ktoś z was umie pilotować.
Kiwnęli potwierdzająco.
- Widzieliśmy Jedi, który dowodzi klonami... - powiedział cicho, prawie szeptem, nastolatek.
- Kto to?
- Anakin Skywalker.
Chaos wdarł się do świątyni rycerzy Jedi.
Padawani wraz ze swoimi mistrzami stawali ramię w ramię przeciw kolejnym falom żołnierzy klonów, wdzierających się do budynku. Tam, gdzie Jedi stawiali najzacieklejszy opór pojawiała się mroczna postać upadłego Jedi; świątynię trawił ogień.
Rycerze nie mieli szans z nacierającym wrogiem. Było ich za mało. Większość z nich nigdy nie dowiedziała się co było przyczyną ataku na świątynię. Ginęli nie pojmując przyczyny tej katastrofy. A przyczyna była trywialna. Tak banalna, że nikt by się jej nie domyślił. Była nią miłość...ta sama miłość, która tworzy i jednocześnie niszczy.
Del dyszał ciężko. Jego szata była postrzępiona i nadpalona; ramię, które musnęła blasterowa błyskawica, pulsowało boleśnie. Obok niego stało dwóch nastoletnich padawanów. Trzeci, który im towarzyszył, nie przeżył potyczki z dziewięcioma klonami spotkanymi na jednym ze świątynnych korytarzy. Na przeciwko znajdowała się platforma z dwoma śmigaczami.
- Jest ich pięciu - mruknął Del, wyglądając za róg - poradzimy sobie. Pamiętajcie co macie zrobić.
- Tak jest - powiedział drżącym głosem starszy padawan. Nazywał się Tiba - mamy wsiąść do śmigacza i jak najszybciej dolecieć na niskie poziomy Coruscant.
- Świetnie Tiba - pochwalił Del - musisz dbać o Lexa. Jest od Ciebie młodszy.
- Dlaczego nie lecisz z nami? - zapytał, prawie przez łzy, Lex.
- Bo muszę odnaleźć swojego mistrza, i powstrzymać tego, który rozkazał klonom zaatakować świątynię.
- Boję się
Del przyklęknął i spojrzał w oczy obu padawanom.
- Jesteście dzielni i wasi mistrzowie byliby z was dumni. Ja też się boję, ale musimy nasz strach przezwyciężyć. Póki żyje chociażby jeden Jedi, świątynia zostanie odbudowana, a z Zakon odrestaurowany. A teraz do dzieła!
Wybiegli na rampę prowadzącą na platformę. Od razu posypały się na nich blasterowe błyskawice, lecz sprawnie je odbili. Dwa klony padły z dziurami wypalonymi w pancerzach, przez odbite promienie. Del skupił w sobie Moc i pchnął nią w stronę jednego z żołnierzy. Ten wypadł z krzykiem za rampę i spadł w przepaść. Dwóch pozostałych nie zdążyło nawet przymierzyć się do drugiego strzału, gdyż padli pod cięciami dwóch młodych padawanów.
Śmigacz był dwuosobowy. Lex i Tiba wsiedli do niego i uruchomili silniki. Tiba spojrzał na Dela.
- Dziękujemy ci za uratowanie życia - powiedział - Niech Moc będzie z Tobą.
Del podszedł do Tiby, położył mu rękę na ramieniu i przesłał uspokajający impuls Mocy.
- Niech Moc będzie z Wami.
Owiewka śmigacza zamknęła się, a ten wystrzelił w powietrze. Przez chwilę utrzymywał się na poziomie szlaków powietrznych, ale w końcu zaczął szybko obniżać lot. Nikt ich nie ścigał. Po chwili śmigacz zniknął na tle świateł, a Del odwrócił się i biegiem wrócił do świątyni.
Próbował wykryć obecność mistrza w Mocy. Kumulacja chaosu była jednak tak wielka, że każda sylwetka była zbyt rozmazana. Wszystko spowite było mroczną burzą Ciemnej Strony Mocy. Del zdał się na instynkt. Był przerażony, ale zaufał Mocy.
Szybko dopadł do schodów na końcu szarego korytarza. Z każdą chwilą dym gęstniał coraz bardziej, a odgłosy walki dobiegały ze wszystkich stron. Del jednak zamknął się na nie, a oczyma wyobraźni dostrzegał tylko mistrza Ho'gelp'lya. Moc go prowadziła, podpowiadała, w którym kierunku iść. Pokonał biegiem korytarz i dotarł do kolejnych schodów prowadzących na niższe piętro. Gdy wszedł na schody, zza rogu wyłoniło się trzech żołnierzy - klonów. W ciągu sekundy zalewali już Dela ogniem błękitnych błyskawic. Jedi sięgnął po Moc, by przyspieszyć swoje ruchy, wykonał dwa salta i znalazł się przy klonach. Wystarczyły trzy cięcia, by zdekapitowane zwłoki żołnierzy padły na szkarłatny dywan, który ciągnął się przez cały korytarz. Na jego końcu znajdował się portal prowadzący do ogromnej hali. Z przeszklonych ścian pomieszczenia biło nocne światło Coruscant zalewając dziesiątki walczących Jedi i setki klonów, których kolejne oddziały wdzierały się do ogromnej sali.
Miecze świetlne wirowały w powietrzu starając się powstrzymać błękitną nawałnicę ognia blasterowego. Jednak z każdą minutą Jedi było coraz mniej. Większość z nich była jeszcze młodymi padawanami. Klony powoli otaczały walczących rycerzy, stąpając po ciałach zabitych. W samym środku bitwy Del dostrzegł mistrza Ho'gelp'lya. Wykrzykiwał rozkazy i polecenia jednocześnie odbijając pociski zieloną klingą miecza świetlnego. Z jego płaszcza pozostał jedynie strzęp materiału, a sierść była w kilku miejscach osmalona. Obrońcy świątyni cofali się powoli w kierunku miejsca, z którego nadbiegł Del. Ten wysłał impuls Mocy swojemu mistrzowi. Ho'gelp'lya odwrócił się gwałtownie i spostrzegł Dela. Brunda od sadzy sierść zafalowała radośnie. Jedi utworzyli półkole, a Del szybko dobiegł do mistrza starając się odbić jak najwięcej pocisków.
- Na górnych poziomach jest w miarę czysto! - wrzasnął Del, starając się przekrzyczeć huk wystrzałów - być może są tam jeszcze jacyś zabłąkani Jedi! Każdy miecz się przyda! Musimy się tam wycofać!
- Nie, Delu. Musimy się ewakuować ze świątyni! - ryknął bothanim - Trzeba dotrzeć do podziemnych korytarzy! W północnym skrzydle świątyni jest przejście, które pozwoli nam dotrzeć do podziemi! Klony zacieśniały krąg i napierały z coraz większą siłą. Gdy obrońcy dotarli do portalu, Ho'gelp'lya krzyknął:
- Osłaniaj mnie, Delu!
Padawan razem z pięcioma innymi Jedi wyskoczyli przed mistrza osłaniając go swoimi świetlistymi klingami. Bothanin uniósł ręce i skierował skupiony wzrok na sklepienie portalu. Potężny impuls Mocy zaczął kruszyć ściany i sufit. Bothanin skupił Moc, po czym załączył rozłożone dłonie. Portal zaczął się walić, a Del i jego towarzysze w ostatniej chwili wycofali się za mistrza unikając spadającego z sufitu gruzu. Główne wejście do hali zostało tymczasowo zablokowane.
- To ich długo nie powstrzyma - mruknął Ho'gelp'lya - Szybko! Do północnego skrzydła!
Dwudziestu dziewięciu Jedi ruszyło biegiem słysząc, jak klony starają się przebić przez stertę gruzu.
- Mistrzu, za tą katastrofę odpowiada Palpatine - wykrztusił Del, biegnący obok mistrza - musimy go powstrzymać! Znam lokację jego kryjówki. Aalysa i Vell odnajdą mistrza Valmasha i będą tam na nas czekać. Razem zabijemy Sitha.
- Powoli młody padawanie - odpowiedział Ho'gelp'lya - lorda Sithów nie można lekceważyć. Masz rację, trzeba go powstrzymać, dlatego polecę z tobą. Najpierw jednak muszę jeszcze coś zrobić.
Bothanin dał znak, by grupa się zatrzymała. Stanęli na środku korytarza, który rozwidlał się na trzy strony. Korytarz na wprost prowadził do północnego skrzydła świątyni, ten w lewo kończył się lądowiskiem śmigaczy, natomiast schodami po prawej można było dotrzeć do komnat Rady Jedi. Mistrz Ho'gelp'lya przywołał do siebie Twi'leka - najstarszego w grupie Jedi.
- Posłuchaj mnie Bloomie - rzekł doń bothanin kładąc mu rękę na ramieniu - musimy się tutaj rozdzielić. Prócz mnie, jesteś tu najstarszy, dlatego poprowadzisz tych młodych Jedi do podziemi. Ja, razem z Delem, muszę udać się do komnaty Rady. Rozumiesz, Bloomie?
- Tak, mistrzu - przytaknął lakonicznie Twi'lek.
- Moc z Wami, dzielni Jedi. Do zobaczenia - powiedział bothanin.
Bloom, bez ociągania, ruszył z grupą Jedi korytarzem prosto. Del spojrzał pytająco na mistrza. Ten, widząc zdziwienie padawana, zaczął wyjaśniać:
- Gdy rozpoczął się atak, trenowałem w salach medytacyjnych grupkę dzieci - jego sierść zafalowała niespokojnie - najstarszy z nich miał osiem lat. Zaprowadziłem ich i ukryłem w sali zebrań Rady Jedi. Musimy po nich iść i zaprowadzić do podziemi. Potem zajmiemy się Palpatinem.
W tym samym momencie korytarz zatrząsł się w posadac, a z miejsca, z którego przybiegli rozległ się ogromny huk.
- Przebili się przez zaporę! - krzyknął Ho'gelp'lya - Biegiem!
Dopadli do schodów prowadzących na sam szczyt środkowej iglicy świątyni. Skupiając w sobie Moc, wspomagali własne mięśnie. Mimo tego każda cząstka ciała Dela wyła z wyczerpania. Jednak w takich chwilach jak ta, nikt nie skupiałby się na bólu, przeciwnie, wytrzymałby znacznie więcej. Byleby tylko ocalić życie. A tego właśnie Del pragnął - zyć aby znów zobaczyć...Na Moc! Aalysa! Czy przeżyła? Czy Vell jest razem z nią? Czy lecą już do kryjówki Sitha?
Pytania kotłowały się w umyśle Dela. Nie dotarła jeszcze do niego świadomość tego co się dzieje. Nie mógł pojąć ogromu tragedii. A może nie chciał przyjąć, że to koniec świata jaki dotychczas znał, w którym żył?
Z drugiej jednak strony, który z rycerzy Jedi uświadomił sobie, że właśnie nastąpiła apokalipsa? Strach. To czuł teraz Del. Ten kawałek lodu w sercu, ten nieprzyjemny skurcz żołądka. O dziwo, bardziej bał się tego, że nie może już nie zobaczyć Aalysy, niż o los Zakonu.
Jego mistrz czuł to, co działo się wewnątrz Dela i wysyłał mu Mocą uspokajające impulsy. Sam jednak był na skraju załamania. Wszystkie te lata w Zakonie, całe szkolenie...wszystko poszło na marne, bo czuł się całkowicie bezradny. Nie miał pojęcia co dalej robić. Świątynię znów wypełnił hałas wybuchów, gdy w końcu dotarli na miejsce. Nie naruszony jeszcze przez bitwę schludny korytarz tonął w ciemnościach. Na drugim jego końcu znajdowały się drzwi sali, w ktorej zbierała się Rada. Prócz dalekich jeszcze odgłosów walki, panowała tu błoga cisza. Możnaby pomyśleć, że nagle mistrz i uczeń przenieśli się do innego wymiaru, że uciekli wojnie. I pewnie by tak pomyśleli, gdyby nie to, że miejsce pełne było Ciemnej Strony Mocy. Wyczuwało się ją w każdym oddechu. Ho'gelp'lya dał Delowi znak i ruszyli powoli w kierunku drzwi. Dwa świetliste ostrza, zielone i niebieskie, zapaliły się z sykiem, gotowe odeprzeć niespodziewany atak. Jednak tego co się stało chwilę później, nikt by się nie spodziewał.
Gdy dotarli do połowy korytarza drzwi do sali Rady nagle się otworzyły. Stała w nich postać ubrana w szatę Jedi, z kapturem narzuconym na głowę. W panujących ciemnościach była niczym zjawa z koszmarnych snów. Ciemna Strona Mocy wylała się z pomieszczenia i uderzyła w Dela i jego mistrza. Ho'gelp'lya czuł, że ogarnia go przerażenie; Delowi kręciło się w głowie i zbierało na wymioty. Gdzie dzieci...?
- Anakin Skywalker... - wyszeptał bothanin.
- Przysięgam, że zginęły szybko - powiedziała postać łamiącym się głosem, tak jakby przed chwilą płakał. Gdy jednak wypowiedział te słowa, spod kaptura zalśniły dwa żółte ślepia, a z ręki wystrzelił niebieski promień miecza świetlnego - Wy zginiecie równie szybko!
Del słyszał jak jego mistrz wydaje z siebie pełne wściekłości warknięcie, a sierść się jeży.
- Uciekaj, Delu. Ja go zatrzymam - powiedział i spojrzał na padawana. W jego czarnych oczach chłopak zobaczył wielki smutek.
- Nie, mistrzu! Nigdy!
- Idź! Nie damy mu rady nawet we dwójkę - odparł bothanin - musisz dotrzeć do Aalysy i Vella. Uciekajcie. Nie pokonacie Palpatine'a. Musicie uciekać!
- Nie opuszczę cię, mistrzu!
Cień, który był kiedyś Anakinem Skywalkerem, zaczął zbliżać się do dwóch Jedi. Mistrz Ho'gelp'lya po raz ostatni spojrzał na swego padawana.
- Niech Moc będzie z Tobą, mój przyjacielu.
Del chciał odpowiedzieć, ale silne pchnięcie Mocy posłało go na ścianę. Jego mistrz skoczył na Skywalkera zasypując go gradem ciosów zielonej klingi. Tamten początkowo zaskoczony impetem uderzenia, zaczął wyprowadzać błyskawiczne riposty. Mrok panujący w korytarzu rozświetlił pokaz zielonych i niebieskich smug wirujących ostrzy. Ho'gelp'lya spychał upadłego Jedi w stronę pokoju Rady, by odciągnąć go od swojego padawana. Ostatni bój mistrza Ho'gelp'lya był zarazem najzacieklejszy. Gdy zepchnął Skywalkera do pomieszczenia, drzwi za nimi zamknęły się z sykiem. Do Dela dotarło, że nie pomoże mistrzowi. Teraz mógł jedynie sprawić, by poświęcenie mistrza nie poszło na marne. Musiał uratować przyjaciół.
Del podziękował Mocy, kiedy zobaczył na lądowisku prawie nietknięty śmigacz. Prócz paru śladów po strzałach, pojazd był w rewelacyjnym stanie. Na płycie leżały ciała czterech klonów i jednego Jedi, który miał najwyżej trzynaście lat. Patrzył niewidzącymi oczyma gdzieś w dal, a w piersi ziała czarna dziura wypalona blasterową błyskawicą. Del spojrzał w górę. Nie zobaczył gwiazd. Niebo zasłonił mroczny całun czarnego i gryzącego dymu.
Chłopak odwrócił się. Ze świątyni ciągle dobiegały odgłosy walk i krzyki. Całe jego dotychczasowe życie, jego jedyny dom i rodzina, wszystko co kiedykolwiek pokochał, trawił teraz ogień. Wiedział jednak, że musi być silny, by uratować Aalysę i Vella. Śmierć mistrza bolała jak otwarta rana. Jednak czas, by go opłakiwać przyjdzie później. Teraz trzeba działać.
Podszedł do śmigacza i otworzył zasłonę kokpitu.
"Dzięki Ci, Mocy", pomyślał, kiedy uruchomił napęd, a repulsor nośny uniósł pojazd w górę. Wprowadził dane do komputera i ruszył zostawiając za sobą świątynię Jedi. Po raz ostatni spojrzał za siebie. Dopiero z góry mógł uświadomić sobie ogrom zniszczeń. Cała świątynia płonęła; z głównego wyjścia i z wielu bocznych buchał ogień, a na niebie nie zauważył ani jednego pojazdu strażackiego. Ognista łuna zalała cały horyzont.
Del postanowił, że będzie unikał głównych szlaków powietrznych i skierował śmigacz w dół, ku jednemu z hermetycznych tuneli podziemnych służących do transportu towarów wewnątrz miasta. Zaktualizował dane w komputerze i zostawił za sobą zasnute dymem Galactic City.
W tunelu panowały nieprzeniknione ciemności, które ledwo rozpraszało słabe światło zapewniane przez reflektor śmigacza. Gdyby nie to, Del nie mógłby manewrować w środku tunelu i niechybnie zginąłby roztrzaskany o którąś ze ścian lub o w połowie zamknięte grodzie. W końcu jednak, dostrzegł grodzie wylotowe i opuścił tunel tranzytowy. Ile spędził w nim czasu? Godzinę? Dwie? Sto? Nie mógł tego stwierdzić. Mimo, że spieszył się jak mógł, czas przestał się liczyć. Biegł jakby obok.
Gdy wyleciał z tunelu, strzeliste iglice Galactic City były już daleko, a przed nim rozpościerało się aż po horyzont pole ogromnych i poskręcanych rur oraz nielicznych budynków fabryk przemysłowych. Del szybował ponad rynsztokami i najniżej położonymi ulicami Coruscant. Skierował śmigacz w kierunku zdewastowanego budynku w kształcie stożkowej wieży, który zamajaczył nagle w panujących ciemnościach kończącej się nocy. Kryjówka potwora.
"Noc jest zawsze najciemniejsza przed świtem", pomyślał Del i dodał sobie otuchy.
Tak, to był budynek wskazany przez senatora Draado.
Jedi naprowadził pojazd ku otwartym wrotom hangaru i wleciał przez nie do środka. Posadził maszynę na zniszczonym lądowisku i wyszedł ze śmigacza. Od razu zapalił miecz świetlny, by jego blaskiem rozjaśnić panujące ciemności. Po przeciwnej stronie lądowiska dostrzegł drugi śmigacz.
"A więc Aalysa i Vell przeżyli masakrę w świątyni", odetchnął z ulgą, "Mam nadzieję, że mistrz Valmash jest z nimi".
Skupił się w Mocy i pozwoli, by go prowadziła. Skierował się do jedynego wyjścia z hangaru i dalej brudnym korytarzem. Pomieszczenia, przez które przechodził były lepkie od brudu, a fetor płynący z krat ściekowych był tak silny, że żołądek Dela co chwila podskakiwał mu do gardła. Budynek był zupełnie opuszczony. Żadnej straży, ani personelu. Żadnego śladu życia. Mimo to Del wiedział, że jest już blisko. Gdzieś tu są jego przyjaciele. Musi z nimi uciec. Z każdym krokiem zbliżał się do celu. Wszedł do kolejnego korytarza, i gdy na jego końcu dostrzegł nikłe, pomarańczowe światło, poczuł przypływ nowej nadziei. Tam!
I właśnie w tym momencie, nie wiadomo skąd, uderzyła go fala Ciemnej Strony Mocy. Była tak potężna, że Delowi zabrakło tchu i osunął się na kolana. Podniósł się ciężko dysząc i ruszył w stronę światła. Fala Ciemnej Strony była coraz silniejsza i Delowi coraz trudniej było utrzymać się na nogach. Musiał jednak iść dalej. Z trudem pokonał korytarz i znalazł się w wielkiej, owalnej sali oświetlanej przez słabe, migające jarzeniówki. Strop podtrzymywało sześć durastalowych kolumn, przeżartych rdzą.
Po środku sali stała nieruchomo zakapturzona postać. Del wiedział, że w wpatruje się w niego i nagle poczuł się bardzo słabo. Postać zdjęła kaptur, a Jedi o mało nie upadł gdy zalała go Ciemna Strona Mocy. I wtedy Del zobaczył twarz tego, który był źródłem tej ciemności.