Recenzja Nestora
46 numer serii Marvel Comics Star Wars opowiada o przygodach Landa Calrissiana i Chewbacci, którzy opuścili zgrupowanie floty Rebelii w poszukiwaniu Hana Solo. Akcja komiksu osadzona jest kilka dni po wydarzeniach ukazanych w „Imperium kontratakuje”. Podczas swojej podróży trafiają do miasta marzeń Cody’ego Sunn-Childe, który jak się okazuje posiada niezwykłe moce. Warto wspomnieć, że ten zeszyt zapoczątkuje erę nowych scenarzystów, którzy co numer będą się zmieniać.
Na okładce widzimy próbkę możliwości tytułowego bohatera. Jak na potężnego iluzjonistę przystało potrafi on stwarzać tak duże iluzje, że nawet gwiezdny niszczyciel może stać się jej ofiarą. Jak widać na okładce różowy potwór, a raczej demon, atakuje całą flotę Imperialną. W dodatku bez problemu przychodzi mu niszczenie jednego statku, który zgniata jak puszkę po napoju. Rozmiary tego stworzenia muszą być niesamowite. W dole widać jak Sokół Milenium przemyka między okrętami wroga. W lewym dolnym rogu można dojrzeć planetę, o którą toczy się bitwa. Co ciekawe, w komiksie owym miastem marzeń jest kopuła na asteroidzie a nie pełno wymiarowe miasto planetarne.
Ten zeszyt poświęca większość swojego czasu moralnemu oparciu zachowań Rebeliantów. Jak się okazuje wyznacznikiem tego jest Lando Calrissian, który próbuje przemówić pokojowo nastawionemu Cody’emu, że powinno się walczyć o wolność i sprawiedliwość. A więc od początku, kiedy Lando i Chewbacca podróżują by zdobyć informacje na temat Hana Solo, coś wyrywa ich statek z nadprzestrzeni. Rebelianci muszą awaryjnie lądować na asteroidzie przykrytej kopułą. W dżungli otaczającej miasto spotykają Cody’ego Sunn-Childe, Calrissian rozpoznaje go jako bohatera buntowników, który dekadę temu prowadził ruchowi oporu przeciwko Imperium. Jak wynika z opowieści Cody’ego, uzyskał on magiczną moc iluzjonisty po dotknięciu świętego ognia. Na skutek tragicznych przeżyć postanowił już nigdy nie chwycić za broń i zamiast tego stworzyć idealny świat iluzji. Efektem jego działań było powstanie miasta marzeń. I to jest dylemat całego komiksu, Lando krytykuje postawę Sunn-Childe, który kiedyś był wzorem godnym do naśladowania, a teraz woli odseparować się od całej Galaktyki zamiast pomóc jej mieszkańcom zrzucić jarzmo Imperatora. Najciekawsze w całej sprawie jest to, że sam Calrissian dopiero co „przejrzał na oczy”. A przy okazji powstaje ciekawe pytanie, czy podziałała tak na niego zdrada przyjaciela, czy nie pozostało mu nic innego w życiu jak właśnie walka w szeregach Rebelii? W każdym bądź razie Cody nie zamierza dać się łatwo namówić, za dużo już w życiu widział śmierci. Ciekawy jest jego wygląd, elf z szerokimi ustami i białym warkoczykiem, warkoczykiem dodatku o pomarańczowym kolorze skóry. Jego małe źrenice osadzone w tak dużych oczach wyglądają komicznie i odbierają powagę tej postaci. Przyznać trzeba, że Sunn-Childe jest ciekawą postacią, a 46 numer to chyba pierwszy komiks, w którym możemy czytać o moralnych wyborach bohaterów.
Carmine Infantino znalazł chyba w tym komiksie swoje powołanie – rysowanie Chewbaccy, który jest rewelacyjny. Do tego masa innych bohaterów, którzy się świetnie prezentują, choćby Lando i Cody. Poprzedni numer był bardzo słaby pod tym względem, ten natomiast pożera poprzednika i to w całości. Skąd ta nagła zmiana? Może Infantino miał więcej czasu na pracę i to zaowocowało takimi przysmakami. Jest to chyba najlepszy komiks autorstwa tego rysownika, oby tak dalej.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 6/10 Klimat: 10/10 Rozmowy: 6/10 Opis świata SW: 5/10 Opis walk: 3/10 Rysunki: 5/10 Kolory: 5/10 |
SW-Yogurt2018-12-18 17:49:24
Prawdziwa wersja wydarzeń: Chewie i Lando po rozpoczęciu poszukiwań Hana popili się z żalu za przyjacielem. Ten komiks to zapis ich majaczeń.
Bolek2012-12-23 13:01:41
Numer mi się w ogóle nie podobał. Może to kwestia tego, że w dzisiejszych czasach wiemy jak została wyjaśniona sprawa poszukiwań Hana Solo.