Autor: Ryder Windham Oryginalny tytuł: The Life and Legend of Obi-Wan Kenobi Wydanie PL: brak Wydanie USA: Scholastic 2008 Przekład: --- Okładka: Hugh Fleming Stron: 214 |
Recenzja Lorda Sidiousa
Poprzednia powieść Windhama – Rise and Fall of Darth Vader, bardzo przypadała mi do gustu, mimo, że była w dużej mierze adaptacją epizodów z punktu widzenia Vadera. Chciałbym móc to samo powiedzieć o nowej powieści, pisanej w sposób podobny, tyle, że o Obi-Wanie Kenobim, ale niestety nie mogę. Przede wszystkim dlatego, że jest ona bardzo nierówna, ma wspaniałe fragmenty, ale też i pewne koszmarki, które trudno autorowi wybaczyć.
Całość jest podzielona jakby na trzy części. Pierwsza to okolice prequeli, głównie koncentrujące się na epizodach, które są potraktowane bardzo po łebkach. Nie wychodzi to źle, wręcz przeciwnie, tylko całość niestety ma przedziwną kompozycję i trudną do zrozumienia narrację. Jednak biorąc pod uwagę znajomość epizodów, a także to, że temat jest „oklepany”, jest to jeszcze strawne, nie fascynujące, ale możliwe do zaakceptowania. Druga część, w sumie najlepsza z całej powieści, dzieje się na Tatooine, gdy Ben stara się pilnować Luke’a. A reszta to już rozwleczona klasyczna trylogia z dodawaniem na siłę Kenobiego w piątym i szóstym epizodzie. Dodatkowo jeszcze autor nie miał pomysłu jak rozwiązać kwestię narracji, czy pisać opowieść na zasadzie epizodów, czy czego? Wpadł na genialny pomysł, żeby zacząć historię w trakcie Cienii Imperium, gdy Luke wraca do chatki Bena by zbudować swój miecz. I znajduje zapiski Kenobiego, jego dziennik. I Skywalker zaczyna czytać. Wtedy nagle pojawia się rozdział z którego wiemy wszystko o Qui-Gon Jinnie, radzie Jedi i kilku innych rzeczach o których Luke z dotychczasowych źródeł nie miał prawa mieć pojęcia. Można się pociąć, zwłaszcza, że potem okazuje się, że te rozdziały wcale nie są pamiętnikiem. Faktycznie, wtedy można poczuć ulgę zastanawiając się jak szlachetnie autor się zachował, mogąc zbarszczyć tak ładnie EU, nie zrobił tego, a jedynie zabawił się kosztem czytelnika. Ale wracając do samego pamiętnika, ten oczywiście też się pojawia i w zdawkowy sposób również prezentuje epizody acz zdecydowanie bardziej w okrojonej wersji, lecz moim zdaniem niestety przekazuje i tak zbyt wiele wiedzy. I potem autor próbuje to przeplatać z akcją, ale szczerze w ogóle nie rozumiem tego zamysłu. Wyszło jedno wielkie zamieszanie i naginanie kanonu. A tu Windham się popisał chyba jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Już pierwsza scena z wprowadzeniem Dexa powoduje, że nie pozostaje nam nic jak tylko i wyłącznie łatanie EU. Wcześniej Dexter został wprowadzony w The Trial of the Jedi, gdzie Obi-Wanowi przedstawił go Didi Oddo, od którego Jettster odkupił kawiarenkę. Z książeczki Jude Watson nie wynikało, żeby Kenobi znał Basiliska, wręcz przeciwnie. Ale nie było napisane wprost też, że go nie zna, więc, co za problem by go poznał dużo wcześniej? I to niestety jest logika Windhama, która ma zastosowanie przy tworzeniu tego „dzieła”. Rodzą się jedynie pytania o zachowanie i znajomości Kenobiego. Tylko czemu ściemniał Anakinowi, już wtedy weszło mu to w nawyk? Oczywiście temu poznaniu jest poświęcony cały rozdział, a Dex jest potem potrzebny tylko po to, by skierował Kenobiego na Kamino. To już niestety kolejny przypadek logiki twórcy, co miejscami jest dla mnie niestety niepojęte. Dalej jest jeszcze zabawniej, przede wszystkim pojawia się Windy Starkiller. To może tak, w wielu źródłach pada informacja, że Luke ma przyjaciela imieniem Windy, a Leeland Chee podał informację kiedyś na forum, że Windy ma na nazwisko Marstrap. Natomiast sam Windy Starkiller to pozostałość z pierwszych scenariuszy Lucasa. To Starkiller próbowało się przebijać w różnych miejscach przez EU, ba zdarzały się źródła w których występowało obok Marstrapa. Windham wybiera, że prawdziwe jest Starkiller. I co tu zrobić? Cóż przy The Force Unleashed to chyba należałoby wybrać drugą wersją, lub choć je połączyć i wytłumaczyć. Ale po co? W każdym razie Starkiller brzmi tu dość dziwnie, zwłaszcza teraz, zwłaszcza, że w holokronie TFU znalazła się na długo przed wydaniem. I jeszcze jeden minus, wspomniałem o klasycznej trylogii. Ta jest z jednej strony rozwleczona jak tylko można, a Bena przecież w niej jest jak na lekarstwo. I w opowieści o Vaderze bardzo podobało mi się wejście w świat duchów i zaświaty, Windham poszedł w tym kierunku ale niestety po linii najmniejszego oporu. Właściwie nie tylko nie pokazał nic nowego, ale na dodatek udało mu się obedrzeć misterną magię, którą udało mu się stworzyć w pierwszej opowieści. Szczerze mówiąc właśnie za to mam do niego największy żal.
Dobra, pisałem o nierównościach, a zacząłem od złych rzeczy. To teraz na odwrót. Od fajnych, tych też jest całkiem sporo. Z duchami udało mu się zrobić jedną rzecz, mianowicie wstawić Obi-Wana w chwili śmierci Anakina. I gdy Vader odkupił się i powrócił na jasną stronę, jego dawny mistrz udzielił mu błyskawicznej lekcji, jak po śmierci zachować ducha. I uznał go za wybrańca. To mi się podobało, bo z jednej strony ładnie tłumaczy czemu Anakin pojawia się pod koniec „Powrotu Jedi”, z drugiej tłumaczy po, co są te elementy książki z perspektywy ducha. Ale to nie koniec wspaniałości, pisałem też, że bardzo mi się podobały fragmenty z Obi-Wanem na Tatooine i faktycznie zebrano tu kilka historyjek o tym jak Obi-Wan ratował i chronił Luke’a. Zarówno tych ze starych komiksów, jak i tych z całkiem nowych, choćby walka z A’Sharadem Hettem. To bardzo fajne nawiązanie do Claw of the Dragon i co najważniejsze umiejętnie wplecione. W ten sposób wymieszano stare i nowe EU, mało tego Hett pojawia się też wcześniej, jest wprowadzony jeszcze w świątyni Jedi, gdy poznaje się z Anakinem. Znajdziemy tu także wspomnienia Obi-Wana z Wojen Klonów i przede wszystkim Ventress, jego obsesja. Jasne nie znajdziemy tu za to ani Ferusa Olina, ani Siri Trachi, ani Ahsoki Tano, ani nic o rodzeństwie Obi-Wana, ale za to poznamy historię imienia „Ben” i moment, od którego zaczął go używać. A cała historia to przede wszystkim związki z Qui-Gonem, Anakinem i Lukiem, Asajj już przewija się gdzieś w tle, ale tylko w tle, reszta postaci jest bez znaczenia.
Jeszcze drobna uwaga techniczna, literówki owszem zdarzają się w książkach, tym razem pojawiło się kilka byków łatwych do wychwycenia jak Obi-Wan i Obi-Wan (mimo, że chodziło o Yodę), czy były kanclerz a teraz najwyższy kanclerz Palpatine (zamiast senator). Bzdury acz denerwujące.
Z jednej strony wszystko pozostawia duże uczucie niedosytu. Tego mogło być więcej i lepiej, ale nie wyszło. Z drugiej strony jednak, ta historia Obi-Wana stającego się Benem, to coś czego mi w EU na prawdę bardzo brakowało. To opowieść nie o wielkim bohaterstwie, ale o wyborze, o mistrzu Jedi, który wcale nie musi być wojownikiem. To coś bardzo bliskie filmom i bardzo odległe książkom i komiksom, acz bez wątpienia z nich czerpie. Szczerze, bardzo podobał mi się ten obraz i gdybym dostał jedyne sam środek tej opowieści, Bena pilnującego małego Luke’a. Po raz kolejny stwierdzę, że Scholastic bije Del Reya na jednym gruncie – lepiej dobiera źródło historii i ich okres, wypełniając tę lukę, która (poza Starą Republiką) mnie najbardziej interesuje. Niestety podobnie jak w tym przypadku nie wykorzystuje w pełni oferowanych możliwości. Co z tego, że sam środek oceniam bardzo wysoko, że sam środek to opowieść jaką na prawdę chciałbym wchłonąć, skoro reszta pozostawia wiele do życzenia. Tym razem ta nierówność w moim odczuciu pociągnęła całość w dół, bo potencjał był. I mam nadzieję, że ktoś inny go jeszcze wykorzysta.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 5/10 Klimat: 4/10 Opis świata: 7/10 Rozmowy: 5/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 5,50 Liczba: 6 |
|
Wolf Sazen2010-03-19 22:41:31
Cieżko obiektywnie spojrzeć na biografię postaci która dla czytelnika jest jego ulubioną. Ulubiona postacią w całym uniwersum. Świetnie rozpisaną i świetnie zagraną zarówno przez Aleca Gunniessa jak i Ewana Mcgregora. Postać tak wybitną że nawet ciężko ją zepsuć w jakiejkolwiek książce czy komiksie. Gdy zatem zaczynałem czytać tą książkę już na samym początku można było stwierdzić że będzie mi się podobać, chodźby dlatego że rozszerza nam postać tego wspaniałego Jedi. Nie jest ona oczywiście bezbłędna z czym w większości zgodzę się z Lordem Sidiousem. Jednak czyta się ją naprawdę przyjemnie i polecam ją z ręką na sercu każdemu fanowi sagi. 8/10
SWkoleś2008-12-29 09:52:58
Książka,jak dla MNIE SUPER...
SWkoleś2008-12-29 09:52:43
Nie daje,tam gdzie nie czytałem...