Recenzja Lorda Sidiousa
Autorzy, którzy mają szansę powrócić do uniwersum Gwiezdnych Wojen, zazwyczaj czymś zasłynęli. I zazwyczaj jest to może nie bardzo dobre, ale strawne na tyle, że zyskuje poklask choćby małej, acz hałaśliwej grupy fanów. Na tej zasadzie liczyłem, że dzieło Williama C. Dietza, będące adaptacją serii gier Dark Forces, będzie przynajmniej strawne. Cóż przeliczyłem się. I cieszę się tym bardziej, że ostatecznie skasowano jego powieść z cyklu Wojny Klonów pt. „Escape from Dagu” (więcej). Jeśli poziom miałby być podobny, to szkoda by było pieniędzy na wydanie tej powieści.
Na początek może z dobrej strony, nie dość, że mamy książkę w której pierwsze skrzypce (no dobra drugie), gra Kyle Katarn, pojawiają się Jerec, Thrawn, Jan Ors. Gorzej jest z przedstawieniem świata i to miejscami dużo gorzej, w fanficach nie zdarzają się takie wtopy. Dwie największe to e-maile, które okazuje się, że funkcjonują w odległej galaktyce, a druga rzecz to Mon Mothma niczym droid C-3PO dziękująca swemu twórcy. Dodajmy do tego jeszcze rodianina mówiącego basiciem... I najważniejszą kwestię, plany Gwiazdy Śmierci zdobyte przez Kyle’a na planecie Danuta.
Niewiele lepiej wypada kwestia samego Kyle’a, choć w pewien interesujący sposób przedstawia nam Imperium i żołnierzy. Otóż sam Katarn studiuje w akademii na Karidzie, ale znalazł się tam, nie z chęci służenia Imperium, czy wyrwania się z domu (jak Luke). Sam, właściwie nawet bardziej dzięki ojcu, jest mimo wszystko sympatykiem rebelii, acz zdaje sobie sprawę z tego, ile można osiągnąć dzięki służbie Imperium. Jest to piękny przypadek, który nam powinien być doskonale znany, czyli zwykłego partyjniactwa. Tyle, że autor nawet nie wie jak do takiego problemu podejść, dla niego sprawa jest marginalna, więc nie jest specjalnie zła. Tyle, że jak się przypomni PZPR to skądś się tam cała masa członków wzięła, mimo tego, że wielu z nich działało w Solidarności. Jest to swoisty konformizm, którym zdecydowanie Kyle nie grzeszy. A jego sumieniem jest de facto jego ojciec, który mieszka sobie spokojnie na księżycu Sullust Sulonie. Swoją drogą Morgana Kartarna jest w powieści dość sporo, przez pewien czas ma się wrażenie, że to on jest centralną postacią. W Kyle’u nagle wszystko pęka, gdy dowiaduje się, że ojca zabili Imperialni, wtedy nagle przystaje do Rebeliantów, zostaje agentem i wyrusza w samobójczą misję.
Powiem tak, choć w grę Dark Forces grałem, to niestety jej nie przeszedłem, więc trudno mi porównywać to z oryginałem. Wiemy na pewno, że jest duży kłopot z planami Gwiazdy Śmierci. Ta książka bynajmniej tego nie rozwiązuje, wręcz przeciwnie.
A i na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Choć całość ma niewiele ponad 100 stron, jest w dodatku bogato ilustrowana. To rysunki zdecydowanie podnoszą wartość tej pozycji, ale bardziej jako albumu. Ale w sumie czego można było się spodziewać, skoro wydawcą był Dark Horse?
Jeśli chodzi o samą minipowieść, to mnie ta pozycja zdecydowanie zawiodła. Szczerze, lepiej ją sobie przejrzeć i cieszyć malunkami, niż czytać i nie mieć ochoty już do niej wracać. Nie wiem czy to była dobra gra, aby ją nowelizować. Być może trzeba było do tematu podejść w odmienny sposób? A całość, cóż chyba słusznie została zapomniana i chyba nie ma sensu tej pozycji wyciągać z lamusa. Mało tego, do niej powinno dołączyć jeszcze kilka innych, ale to już inna historia.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 4/10 Klimat: 1/10 Opis świata: 4/10 Rozmowy: 2/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,63 Liczba: 8 |
|
Nikoset2011-12-29 15:51:03
Czy ta książka zostanie kiedykolwiek wydana w Polsce? Bardzo bym chciał w końcu przeczytać historię Kyle'a
Stele2011-08-09 22:23:53
Wysłuchałem audiobooka do końca i wypada znacznie gorzej od książki. Jeden Lando ładnie się wpasowywał w atmosferę "Gwiazdy Imperium", ale kapela Maxa Reebo (która nie istniała w tym okresie, jeśli dobrze pamiętam) i Odom jako mnich B'omarr, to lekka przesada. Do tego Kyle ciągle zachwyca się jak to Mocy nie czuje. Słuchowiska rządzą się swoimi prawami i czymś trzeba zastąpić wycięte opisy, ale tu nie najlepiej to wyszło.
Jeszcze do niektórych głosów się przyczepię. Mohc był zbyt cichy w stosunku do Jereca, a jeden z goryli Jan brzmiał jak droid. :P
Stele2011-08-08 20:46:15
"An officer turned, saw Kyle, and died." Nigdy nie zadzieraj z Kylem Katarnem. :D
Rozumiem, że recka LSa była pisana wieki temu, ale maile pojawiają się w wielu pozycjach EU tego okresu, rodianie mówią w basicu, a z tą Danutą zostało tu znośnie wytłumaczone. Boli tylko trochę, że na tym zadupiu mieli cokolwiek projektować. Nijak się to ma do Andersona, o prequelowym zamieszaniu nie wspominając. Mon Mothma i stwórca, to istotnie babol, choć kto wie, czy przed poznaniem Luke'a nie wierzyła w jakieś bóstwa?
Carida całkiem fajnie przedstawiona. Czuć akademicki klimat. I ta ciągła dyskryminacja ze względu na pochodzenie. Że też Luke chciał tam iść. :P Śmieszna była ta defilada na klifach, ale może to taki studencki mit po części.
LS zachwala partyjniactwo Morgana. Jak dla mnie, była to głupota. Słać syna do akademii, żeby się nauczył czegoś oprócz pisania i obsługi snopowiązałki, to jedno. Zostawać przywódcą komórki rebelii i nie mówienie mu o tym, to drugie. Kyle miał szczęście, że przedstawiono mu propagandową papkę, a nie zajrzeli do niego panowie w białych mundurach o piątej nad ranem. Momenty z Morganem poza tym były dość męczące. Niestety w drugim tomie ma być go więcej...
Misja testowa Kyle'a bardzo fajna. Pełna soczystych opisów, których w książeczce nie brakuje. Aż czuć flaki rozpryskujące się na ścianach. Zostały one niestety wycięte w audiobooku, który przez to wiele traci.
Pierwsze spotkanie z Jan i już coś iskrzy. Scenarzyści JK3 popełnili straszliwą zbrodnię, ucinając ten wątek. Mogli chociaż w nejce coś napomknąć o losach i związku, ale niestety nie doczekaliśmy się tego.
Nie podobało mi się przedstawienie Kyle'a Jerecowi. Jak to się ma do intra JK1, gdzie Kyle zdaje się nie kojarzyć nawet imienia inkwizytora?
Szybko przyszła Katarnowi zdrada. Może i się zadurzył, po czym ujrzał tatuśka nabitego na pal, ale żeby tak zaraz zdradzać kumpli i przystawać do Sojuszu? Bardzo naiwne to było.
Świetny był za to droid Jan, A-Cee. "I am a bomb. Unauthorized access, manipulation, or interference with me or my programming, data storage modules, or other systems will result in the detonation of four point two kilos of plitex nine explosive . . . " :D
W każdym razie nasza rebeliancka ekipa ucieka z balu i przybija do, wygrzebanego z muzeum prowincjonalnego świata, drednota "New Hope". Pomysł świetny, niestety przeczy X-wingowi, gdzie Mothma jeszcze przed rozpoczęciem operacji Skyhook lata sobie MC-80 Independece.
Dzień dobry. Chcesz dołączyć do Sojuszu i zostać naszym agentem specjalnym? Zdobądź plany Gwiazdy Śmierci. Damy ci statek, pilota i ogon, a ty zajmij się resztą. No ale w końcu Luke też przyleciał na Yavin jako wieśniak, a po kilku godzinach śmigał już jako pilot...
Przybycie na Danutę jeszcze było fajne. Wykorzystywanie klechy i starego kumpla. Ciekawe co by biedny Kyle począł, gdyby Odom zamiast współpracować, wciągnął go w pułapkę albo zwyczajnie odmówił.
Katarn zakrada się do ośrodka i ...zaczyna się Dark Forces. Autor pokazał, że potrafi tworzyć fajne opisy akcji. Nie potrafi jednak na taki przełożyć etapu z gry? Opisywanie rozmieszczenia każdego żołdaka i opisywanie jak to Kyle wystrzeliwuje z biodra bezradne boty nie jest zbyt pasjonujące. Do tego to nieodłączne podnoszenie amunicji. :D Jeśli tak będą wyglądać kolejne tomy, to przedzieranie się przez perymetr twierdzy w Barons Hed, czy błądzenie po kanionach na Ruusan będzie istną mordęgą.
No i wychodzi z tego wszystkiego, że generator osobistego pola siłowego jest niekanoniczny, a Kyle po prostu robi wspomagane Mocą uniki, będąc wręcz gorzej wyposażony od przeciwników.
A właśnie, Moc. Nie ma o niej słowa przez większość książki, a tu nagle w ogniu walki na Danucie nasz Katarn walczy prawie jak wyszkolony Jedi. Force Sensa wpakował w drzewko rozwoju dopiero na Sulonie przecież. :P
Podsumowując, podobało mi się. Po opisie Danuty, obawiam się o kolejne tomy, ale ten jest bardzo dobry. Mało tu żołnierza w służbie Imperium co prawda, ale tego to się pewnie nigdy nie doczekamy. Skoro pominięty ma zostać główny wątek fabularny Dark Forces, to można było więcej miejsca poświęcić aktywności imperialnej, lub choćby jakiejś misji dla Sojuszu przed Danutą. W końcu w grze Mon Mothma zwraca się do Kyle'a per Commander Katarn. Choć jak Han z Landem dostali generała od ręki, to nasz Sulończyk mógł zostać komandorem za ładny uśmiech. :P
Do dobrej treści, dochodzą jeszcze cudne obrazki. Na niecnych serwisach hostingowych można znaleźć same paczki ilustracji, dla tych, którym basic straszny. Zdecydowanie polecam, bo są lepsze od tych zamieszczanych w albumach w rodzaju SW Visions. :P
Angielski trochę trudniejszy, niż w większości przeczytanych przeze mnie opowiadań, ale nie jest to coś strasznego i niedającego się zrozumieć.
.Count Dooku.2008-08-11 19:04:40
świetne.
Jedi-Lord2008-05-28 15:17:10
A mi sie bardzo spodobala! Bardzo polecam fanom Dartk Forces I i II.