Recenzja Nestora
40 numer serii Marvel Comics Star Wars jest kontynuacją rozpoczętego w poprzednim zeszycie adaptacji komiksowej „Imperium kontratakuje”. Akcja rozpoczyna się od przygotowań zarówno Rebeliantów jak i wojsk Imperium do starcia na Hoth. Kończy natomiast w samym środku bitwy, kiedy to snowspeeder Luke’a Skywalker’a zostaje zestrzelony.
Na okładce zewnętrznej mamy okazję oglądać to, na czym praktycznie akcja komiksu poprzestaje, czyli wspominanym wyżej awaryjnym lądowaniu Luke’a. Wielki AT-AT zbliża się do bazy Echo, a młody pilot czeka na niego z mieczem w ręku. Wydaje się być bez szans, ale wszyscy doskonale wiemy jak to starcie się zakończyło. Na okładce wewnętrznej bez fajerwerków. Planszę podzielono na 2 elementy, żołnierza Rebelii czekającego na przeciwnika i widok na generator mocy bazy. Po prawej między nimi mamy, krótki wstęp i przypomnienie tego, co działo się w poprzednim numerze. Ta mała zapowiedź trochę mnie zawiodła, spodziewałem się czegoś bardziej wzniosłego, tak jak to było 39 zeszycie.
Nasza historia zaczyna się od wielkiej mobilizacji w obozie Rebeliantów. Mamy też dokończenie sceny hospitalizacji Luke’a, która w komiksie została rozłożona na 2 etapy. Ku mojemu zdziwieniu pocałunki między Leią, a Skywalkerem są 2. Pierwszy w czasie opatrywania młodego Jedi przez 2-1B i jest to nawiązanie do tego, co w serii mamy od początku. A mianowicie rywalizację o względy Księżniczki na lini Luke – Han. A wszystko dzięki temu, że świadkiem tej sceny nie jest Solo. Dopiero po kilku stronach mamy prezentowany „filmowy” pocałunek. Kolejna zmiana ma miejsce w scenie, gdy Lord Vader dowiaduje się o błędzie admirała Ozzel’a. Karze go na miejscu, a nie na odległość „przez ekran”. Ciekawa jest także sekwencja z ostrzałem Imperialnego Niszczyciela Gwiezdnego dowodzonego przez kapitana Needę. Otóż nie widzimy tak dwóch X-Wingów i transportowca, lecz tylko okręt liniowy i jego trafienie przez działo jonowe. Samo trafienie jest wręcz wybuchowe i nijak się ma do wyładowań elektrycznych, jakie powodują obrażenia wiązki energii jonowej. Zmieniony został także upadek maszyny kroczącej AT-AT po związaniu nóg liną. Pojazd eksploduje zaraz po zetknięciu z ziemią. W filmie natomiast został zniszczony po ataku 2 snowspeederów. Może taki samoistny zapłon jest efektowny, ale nie oddaje klimatu tej sceny. A jest ona według mnie jedną z ciekawszych scen batalistycznych w Gwiezdnych Wojnach. Komiks ma bardzo żwawą akcję, w końcu tego można było się spodziewać po tytule. Liczne wybuchy, „pokazy lotnicze” nastrajają. Brakuje natomiast starcia piechoty, ale na to można liczyć w 41 numerze. Tam przecież rozegra się decydująca faza bitwy.
Do kreski nie mam zastrzeżeń, bardzo lubię na nią patrzeć. To coś, co rozpoczyna praktycznie nową erę. Rysunki nie trącą już klasycznym sposobem rysowania, takim jak to robiono w latach 70., co świetnie widać nawet w tej serii. Ale czuć nowość, nowość która jest nową lepszą jakością. Można mi zarzucić, że trochę przesadzam, ale gołym okiem widać jak seria się zmienia i jest to bardzo pożądane. Z resztą takie przejścia widać także w inny seriach Marvela, nie tylko Star Wars. Rysownikom bardzo udanie wyszły snowspeedery, jakby nie patrzeć główni aktorzy dzisiejszego odcinka. Równiutkie i dopracowane sylwetki, szkoda tylko, że każdy jest biały. Nie odróżniamy poszczególnych od siebie, chyba że wskazuje nam to dymek. Tyle na szczęście jestem gotów wybaczyć GlynisWein i dać jej dobrą ocenę.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 7,5/10 Klimat: 10/10 Rozmowy: 5/10 Rysunki: 8/10 Kolory: 5/10 Opis walk: 6/10 Opis świata SW: 4/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,60 Liczba: 5 |
|
SW-Yogurt2018-12-17 19:16:00
No i wreszcie dowiedziałem się dlaczego Dash Rendar musiał ganiać się z wampami po bazie na Hoth. ~:)