Recenzja Gunfana
Pamiętacie TROOPS? (Recenzja tutaj) Ten klasyczny fanfilm, który był pierwszą liczącą się amatorską produkcją spod znaku Star Wars, ma dziś już status kultowego. Powstał w roku 1997, jest więc już stary, ale wielu fanów do dziś bez wahania wymienia go wśród swych ulubionych dzieł tego typu. Czy jednak jego twórcy spoczęli na laurach? Przez pewien czas wydawało się, że tak. Okazuje się wszakże, iż ci ludzie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa; postanowili bowiem ponownie złożyć hołd Sadze Lucasa... na swój, jakże szczególny, sposób. I niewątpliwie świetnie się przy tym bawić.
Tak powstało I.M.P.S., nowe dzieło Erica Hilleary’ego, Dave’a Maxa i Caleba Skinnera, ongiś współtwórców TROOPS. Tytułowy skrót rozszyfrowano jako „Imperial Military Personnel Stories”. Co ma nam to powiedzieć? Otóż I.M.P.S., podobnie jak ich starszy brat, ma postać pseudo-dokumentu, ukazującego widzowi codzienne wyzwania związane ze służbą w Imperium. W TROOPS mieliśmy nawiązanie do seriali typu „Cops”, a więc traktujących o pracy policji, tutaj zaś twórcy czerpią inspirację z dokumentów o służbie w wojsku i z... kronik filmowych. Całość opowiada o perypetiach oddziałów stacjonujących na niszczycielu „The Relentless”; zobaczymy miejsca, w których przyjdzie im się znaleźć i zadania, które przyjdzie im wykonywać... A wszystko to podlane gęstym sosem imperialnej propagandy, ukazującej swych żołnierzy jako niosących pokój i utrzymujących ład w Galaktyce.
I.M.P.S. to w zamierzeniu długometrażowy film, podzielony na rozdziały. Tych ostatnich ma być osiem i mają tworzyć spójną całość, gdy projekt zostanie zakończony. Niestety, praca nad poszczególnymi częściami przebiega bardzo wolno – gdy to piszę, dostępny jest wciąż tylko pierwszy rozdział (powstały w połowie roku 2005), który tu recenzuję, a drugi jest podobno na ukończeniu. Jeśli tempo powstawania kolejnych będzie podobne, to na okazję do obejrzenia całości poczekamy sobie bardzo długo. Oby tylko autorzy się gdzieś po drodze nie zniechęcili.
Jednak wygląda na to, że warto czekać na kolejne części, bo pierwszy rozdział, zatytułowany „Davenport Gateway”, to fanfilm znakomity; w tej chwili należy do czołówki moich ulubionych. Czas więc rozłożyć go na czynniki pierwsze...
Na początek warto nadmienić, że świat w I.M.P.S. to swego rodzaju rzeczywistość alternatywna dla uniwersum SW, bo twórcy mieli swoją własną wizję niektórych elementów, a kanon (jak wszystko w tym filmie) potraktowali z przymrużeniem oka. I tak, mamy tu np. kobiety na wszystkich szczeblach hierarchii Imperium, od dowódców po szturmowców, a wierne blastery E-11 mają zamontowane... celowniki laserowe. Pewnym zmianom poddano też wygląd wszystkich znanych statków i pojazdów – choć zachowują ogólny design oryginałów, to jednak różnią się od nich wieloma małymi szczegółami, są nieco inaczej wykończone, pomalowane (na burtach lub skrzydłach pojawiają się też malunki, będące symbolami poszczególnych jednostek) i oświetlone. Autorzy pokusili się też o stworzenie własnego efektu skoku w nadświetlną (jest piękny) oraz o własną bibliotekę dźwięków, wydawanych przez maszyny czy broń (te oryginalne, znane z filmów, pojawiają się stosunkowo rzadko). Ja z tym wszystkim nie mam problemu, zresztą ładnie wpisuje się to w konwencję filmu, ale purystom może to przeszkadzać, więc niniejszym ostrzegam.
Film otwiera wspaniała sekwencja: kamera oddala się od kabiny AT-AT (z wymalowaną na burcie nagą panienką w stylu tych z samolotów okresu II Wojny Światowej), ukazując stopniowo cały hangar niszczyciela, a następnie wylatuje przez śluzę, kierując się na inne jednostki, przelatujące poniżej. Chwilę później oglądamy ujęcia imperialnej floty w ruchu, a potem znów wracamy do hangaru i mamy okazję obejrzeć m.in. parkującego kolejnego AT-AT. Na koniec flota skacze w nadświetlną i pojawia się w systemie Davenport Gateway, gdzie akurat toczy się jakaś bitwa... A nad tym wszystkim pobrzmiewa głos narratora, który wychwala pod niebiosa imperialne okręty, sprzęt i żołnierzy, mówi o ich ofiarności i odwadze, oraz ogólnie sieje propagandę. Ma to wszystko niesamowity klimat i świetnie wprowadza widza w film.
Dalej mamy już powierzchnię planety i przepiękne widoki miasta. Przyjdzie nam towarzyszyć pewnemu oddziałowi patrolowemu z „The Relentless” podczas ich ostatniej nocy tutaj – potem mają otrzymać inny przydział. Oddział ów (dowodzony notabene przez kobietę) najpierw otrzymuje zgłoszenie o strzałach w pewnym niebezpiecznym sektorze miasta, a później prośbę o pomoc wysłaną przez trzech scout-trooperów. Nie zdradzę na co dokładnie natrafili nasi bohaterowie zajmując się tymi sprawami, nadmienię jedynie, że towarzysząc im można zobaczyć ciekawe obce rasy, pewnego znanego łowcę nagród, oraz... walizkę czegoś niezwykle tajemniczego i niebezpiecznego, rodem z Pulp Fiction.
Fabuła jest nietypowa, podobnie jak klimat. Jest to jednak naturalne, biorąc pod uwagę tematykę oraz fakt, że film jest niby-dokumentem, w dodatku nie do końca poważnym. Napisana jest jednak znakomicie; raz podniosła i poważna, innym razem totalnie jajcarska, ale zawsze sprawnie poprowadzona. Teksty narratora są świetne, a dialogi bohaterów – przezabawne. Na tych ostatnich opiera się większość humoru, choć jego źródłem bywa też umieszczenie w filmie postaci z nieco innej bajki, bądź motyw ze wspomnianą walizką. Ogólnie nie ma się do czego przyczepić.
Strona wizualna powala. Wpływ na to ma nie tylko sama jakość efektów (bardzo wysoka), ale tzw. kierownictwo artystyczne, czyli kompozycja ujęć, kolorystyka i oświetlenie, projekty scenografii. Są one w tym filmie niezwykle trafione i decydował o nich ktoś naprawdę utalentowany, bo efekt zapiera dech w piersiach. Wszystkie ujęcia floty imperialnej w przestrzeni kosmicznej, wnętrza hangarów lub panoramy miasta są po prostu przepiękne. Te kolory, te światła! Cudo. Do tego dochodzą znakomita scenografia oraz kostiumy i mamy jeden z najbardziej urzekających fanfilmów powstałych do tej pory.
Aktorstwo? Cóż, nikt w tym filmie nie pokazuje twarzy (każdy nosi hełm/maskę), więc wszyscy grają wyłącznie głosem i za pomogą gestykulacji. I przyznam, że grają bardzo dobrze; aktorzy mają głosy bardzo dobrze dobrane i efekt jest świetny. Duży plus.
Muzykę specjalnie do filmu skomponował od początku do końca gość o nazwisku Andy Garfield. Nie uświadczymy tu ani sekundy muzyki Williamsa... I dobrze, bo jest ona elementem niemal każdego fanfilmu. Tymczasem tutaj mamy coś zupełnie nowego i, co miło mi stwierdzić, również znakomitego. Kompozytor stworzył naprawdę wspaniałą muzykę symfoniczną, bardzo filmową i podniosłą. Są nawet chóry! Świetnie się tego słucha, a całość – bez żadnej przesady – jest warta wydania na osobnym krążku z soundtrackiem.
Dźwięk jest w porządku, aczkolwiek są momenty, kiedy dialogi są nieco źle słyszalne – zwłaszcza, kiedy w tle równocześnie słychać muzykę bądź odgłosy tła.
Na koniec nieco o smaczkach. Poza wspomnianą już walizką z Pulp Fiction mamy tu chociażby krótki, gościnny występ Boby Fetta i owych, skądinąd znanych, przedstawicieli pewnych obcych ras. Dla mnie jednak największym smaczkiem był tu głos narratora – to tej roli twórcy zaprosili bowiem Petera Cullena, weterana amerykańskiego dubbingu, znanego najbardziej z kultowego głosu Optimusa Prime z Transformersów (zarówno animowanych, jak i kinowych). I cóż mogę rzec? Peter brzmi jak zwykle wspaniale...
Podsumowując: znakomity fanfilm, który praktycznie nie ma wad. No chyba, że przeszkadza Wam zwariowany miejscami humor bądź potraktowanie z przymrużeniem oka realiów świata SW. Jeśli jednak nie jesteście aż takimi purystami, to szczerze polecam I.M.P.S. – to naprawdę udana produkcja, wzbudzająca podziw dla twórców. Dla fanów o pro-imperialnych poglądach pozycja obowiązkowa.
I jeszcze mała rada: jeśli ktoś ma momentami problem z wychwyceniem treści dialogów, to polecam ściągnąć scenariusz całego odcinka ze strony projektu. Bardzo przydatne.
I na koniec garść linków:
Strona projektu
Ściągnij (opcja 1)
Ściągnij (opcja 2)
Obejrzyj na YouTube (część 1)
Obejrzyj na YouTube (część 2)
Temat na forum
Napisy (JohnnyTano)
Pamiętacie TROOPS? (Recenzja tutaj) Ten klasyczny fanfilm, który był pierwszą liczącą się amatorską produkcją spod znaku Star Wars, ma dziś już status kultowego. Powstał w roku 1997, jest więc już stary, ale wielu fanów do dziś bez wahania wymienia go wśród swych ulubionych dzieł tego typu. Czy jednak jego twórcy spoczęli na laurach? Przez pewien czas wydawało się, że tak. Okazuje się wszakże, iż ci ludzie nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa; postanowili bowiem ponownie złożyć hołd Sadze Lucasa... na swój, jakże szczególny, sposób. I niewątpliwie świetnie się przy tym bawić.
Tak powstało I.M.P.S., nowe dzieło Erica Hilleary’ego, Dave’a Maxa i Caleba Skinnera, ongiś współtwórców TROOPS. Tytułowy skrót rozszyfrowano jako „Imperial Military Personnel Stories”. Co ma nam to powiedzieć? Otóż I.M.P.S., podobnie jak ich starszy brat, ma postać pseudo-dokumentu, ukazującego widzowi codzienne wyzwania związane ze służbą w Imperium. W TROOPS mieliśmy nawiązanie do seriali typu „Cops”, a więc traktujących o pracy policji, tutaj zaś twórcy czerpią inspirację z dokumentów o służbie w wojsku i z... kronik filmowych. Całość opowiada o perypetiach oddziałów stacjonujących na niszczycielu „The Relentless”; zobaczymy miejsca, w których przyjdzie im się znaleźć i zadania, które przyjdzie im wykonywać... A wszystko to podlane gęstym sosem imperialnej propagandy, ukazującej swych żołnierzy jako niosących pokój i utrzymujących ład w Galaktyce.
I.M.P.S. to w zamierzeniu długometrażowy film, podzielony na rozdziały. Tych ostatnich ma być osiem i mają tworzyć spójną całość, gdy projekt zostanie zakończony. Niestety, praca nad poszczególnymi częściami przebiega bardzo wolno – gdy to piszę, dostępny jest wciąż tylko pierwszy rozdział (powstały w połowie roku 2005), który tu recenzuję, a drugi jest podobno na ukończeniu. Jeśli tempo powstawania kolejnych będzie podobne, to na okazję do obejrzenia całości poczekamy sobie bardzo długo. Oby tylko autorzy się gdzieś po drodze nie zniechęcili.
Jednak wygląda na to, że warto czekać na kolejne części, bo pierwszy rozdział, zatytułowany „Davenport Gateway”, to fanfilm znakomity; w tej chwili należy do czołówki moich ulubionych. Czas więc rozłożyć go na czynniki pierwsze...
Na początek warto nadmienić, że świat w I.M.P.S. to swego rodzaju rzeczywistość alternatywna dla uniwersum SW, bo twórcy mieli swoją własną wizję niektórych elementów, a kanon (jak wszystko w tym filmie) potraktowali z przymrużeniem oka. I tak, mamy tu np. kobiety na wszystkich szczeblach hierarchii Imperium, od dowódców po szturmowców, a wierne blastery E-11 mają zamontowane... celowniki laserowe. Pewnym zmianom poddano też wygląd wszystkich znanych statków i pojazdów – choć zachowują ogólny design oryginałów, to jednak różnią się od nich wieloma małymi szczegółami, są nieco inaczej wykończone, pomalowane (na burtach lub skrzydłach pojawiają się też malunki, będące symbolami poszczególnych jednostek) i oświetlone. Autorzy pokusili się też o stworzenie własnego efektu skoku w nadświetlną (jest piękny) oraz o własną bibliotekę dźwięków, wydawanych przez maszyny czy broń (te oryginalne, znane z filmów, pojawiają się stosunkowo rzadko). Ja z tym wszystkim nie mam problemu, zresztą ładnie wpisuje się to w konwencję filmu, ale purystom może to przeszkadzać, więc niniejszym ostrzegam.
Film otwiera wspaniała sekwencja: kamera oddala się od kabiny AT-AT (z wymalowaną na burcie nagą panienką w stylu tych z samolotów okresu II Wojny Światowej), ukazując stopniowo cały hangar niszczyciela, a następnie wylatuje przez śluzę, kierując się na inne jednostki, przelatujące poniżej. Chwilę później oglądamy ujęcia imperialnej floty w ruchu, a potem znów wracamy do hangaru i mamy okazję obejrzeć m.in. parkującego kolejnego AT-AT. Na koniec flota skacze w nadświetlną i pojawia się w systemie Davenport Gateway, gdzie akurat toczy się jakaś bitwa... A nad tym wszystkim pobrzmiewa głos narratora, który wychwala pod niebiosa imperialne okręty, sprzęt i żołnierzy, mówi o ich ofiarności i odwadze, oraz ogólnie sieje propagandę. Ma to wszystko niesamowity klimat i świetnie wprowadza widza w film.
Dalej mamy już powierzchnię planety i przepiękne widoki miasta. Przyjdzie nam towarzyszyć pewnemu oddziałowi patrolowemu z „The Relentless” podczas ich ostatniej nocy tutaj – potem mają otrzymać inny przydział. Oddział ów (dowodzony notabene przez kobietę) najpierw otrzymuje zgłoszenie o strzałach w pewnym niebezpiecznym sektorze miasta, a później prośbę o pomoc wysłaną przez trzech scout-trooperów. Nie zdradzę na co dokładnie natrafili nasi bohaterowie zajmując się tymi sprawami, nadmienię jedynie, że towarzysząc im można zobaczyć ciekawe obce rasy, pewnego znanego łowcę nagród, oraz... walizkę czegoś niezwykle tajemniczego i niebezpiecznego, rodem z Pulp Fiction.
Fabuła jest nietypowa, podobnie jak klimat. Jest to jednak naturalne, biorąc pod uwagę tematykę oraz fakt, że film jest niby-dokumentem, w dodatku nie do końca poważnym. Napisana jest jednak znakomicie; raz podniosła i poważna, innym razem totalnie jajcarska, ale zawsze sprawnie poprowadzona. Teksty narratora są świetne, a dialogi bohaterów – przezabawne. Na tych ostatnich opiera się większość humoru, choć jego źródłem bywa też umieszczenie w filmie postaci z nieco innej bajki, bądź motyw ze wspomnianą walizką. Ogólnie nie ma się do czego przyczepić.
Strona wizualna powala. Wpływ na to ma nie tylko sama jakość efektów (bardzo wysoka), ale tzw. kierownictwo artystyczne, czyli kompozycja ujęć, kolorystyka i oświetlenie, projekty scenografii. Są one w tym filmie niezwykle trafione i decydował o nich ktoś naprawdę utalentowany, bo efekt zapiera dech w piersiach. Wszystkie ujęcia floty imperialnej w przestrzeni kosmicznej, wnętrza hangarów lub panoramy miasta są po prostu przepiękne. Te kolory, te światła! Cudo. Do tego dochodzą znakomita scenografia oraz kostiumy i mamy jeden z najbardziej urzekających fanfilmów powstałych do tej pory.
Aktorstwo? Cóż, nikt w tym filmie nie pokazuje twarzy (każdy nosi hełm/maskę), więc wszyscy grają wyłącznie głosem i za pomogą gestykulacji. I przyznam, że grają bardzo dobrze; aktorzy mają głosy bardzo dobrze dobrane i efekt jest świetny. Duży plus.
Muzykę specjalnie do filmu skomponował od początku do końca gość o nazwisku Andy Garfield. Nie uświadczymy tu ani sekundy muzyki Williamsa... I dobrze, bo jest ona elementem niemal każdego fanfilmu. Tymczasem tutaj mamy coś zupełnie nowego i, co miło mi stwierdzić, również znakomitego. Kompozytor stworzył naprawdę wspaniałą muzykę symfoniczną, bardzo filmową i podniosłą. Są nawet chóry! Świetnie się tego słucha, a całość – bez żadnej przesady – jest warta wydania na osobnym krążku z soundtrackiem.
Dźwięk jest w porządku, aczkolwiek są momenty, kiedy dialogi są nieco źle słyszalne – zwłaszcza, kiedy w tle równocześnie słychać muzykę bądź odgłosy tła.
Na koniec nieco o smaczkach. Poza wspomnianą już walizką z Pulp Fiction mamy tu chociażby krótki, gościnny występ Boby Fetta i owych, skądinąd znanych, przedstawicieli pewnych obcych ras. Dla mnie jednak największym smaczkiem był tu głos narratora – to tej roli twórcy zaprosili bowiem Petera Cullena, weterana amerykańskiego dubbingu, znanego najbardziej z kultowego głosu Optimusa Prime z Transformersów (zarówno animowanych, jak i kinowych). I cóż mogę rzec? Peter brzmi jak zwykle wspaniale...
Podsumowując: znakomity fanfilm, który praktycznie nie ma wad. No chyba, że przeszkadza Wam zwariowany miejscami humor bądź potraktowanie z przymrużeniem oka realiów świata SW. Jeśli jednak nie jesteście aż takimi purystami, to szczerze polecam I.M.P.S. – to naprawdę udana produkcja, wzbudzająca podziw dla twórców. Dla fanów o pro-imperialnych poglądach pozycja obowiązkowa.
I jeszcze mała rada: jeśli ktoś ma momentami problem z wychwyceniem treści dialogów, to polecam ściągnąć scenariusz całego odcinka ze strony projektu. Bardzo przydatne.
I na koniec garść linków:
Strona projektu
Ściągnij (opcja 1)
Ściągnij (opcja 2)
Obejrzyj na YouTube (część 1)
Obejrzyj na YouTube (część 2)
Temat na forum
Napisy (JohnnyTano)
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 9,5/10 Fabuła: 9/10 Efekty Specjalne: 10/10 Walki: 7/10 Dźwięk: 7/10 Muzyka: 10/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,19 Liczba: 16 |
|
DELTA3552011-04-21 10:31:48
najładniejszy fanfilm jaki oglądałem! 10/10
Piett2009-10-26 11:49:13
10/10. Miało być 9 z racji rozpieprzenia niektórych spraw związanych z Imperium (kobiety-szturmowcy, drobiazgi w wyglądzie niszcycieli i td.). Ale jakby nie było - to chyba najbardziej imperialny (czytaj - najlepszy) fanfilm w SW:).
Patrico2009-10-24 22:09:49
Epizod 2 już w listopadzie. Wreszcie !!! :)
polo212009-02-18 20:17:38
Niełe to jest
Molook2008-12-30 13:14:22
Super! 10/10
Kubik2008-08-08 14:22:56
10/10 świetny film! najlepszy jest Prolog!
Bolek2008-07-10 18:09:56
10/10, ale co z 2 częścią?
Hego Damask2008-03-11 11:01:55
Film na 9.5/10.
Muzyka świetna, lubię taką :D za nią 10/10 :)
Darth Kamil2008-03-04 16:25:42
Genialne!!! Po prostu bomba!!!
Nadiru Radena2008-03-01 16:33:33
"Tylko" 9/10. Bo jestem 'purystą', hehehe.
Nestor2008-02-23 17:48:45
arcydzielo!
Chlopaki tak wymietli, ze glowa mala. Poczatek powala na kolana, a pozniej jest sroga dawka humoru. Cos fantastycznego 10/10 :D!