Autor: Jedi Nadiru Radena
6 lat po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci
Potężne stalowe wrota otwierają się na oścież. Do monstrualnej komnaty wpadają złociste promienie światła słonecznego, nakreślając zadziwiające wzory na nieskazitelnie białych zbrojach szturmowców. Niekończące się szpalery żołnierzy jednocześnie stają na baczność, trzaskiem swoich butów wywołując niezwykle donośny grzmot.
Przez szeroko otwarte przejście wkracza postać okryta wspaniałym, purpurowym płaszczem. Asystuje jej sześciu milczących gwardzistów w karmazynowych pancerzach. Kiedy majestatyczna postać dostojnym krokiem rusza w kierunku błyszczącego złotego tronu, kilkanaście metrów za jej plecami ukazują się sylwetki pokornych poddanych, zbitych w płochliwe stadko. Władca bez pospiechu, delektując się tą chwilą, siada na olbrzymim tronie wyściełanym bezcennymi futrami egzotycznych bestii i uśmiecha się szeroko.
W ułamku sekundy wszyscy jego poddani padają na kolana, oddając należny mu pokłon.
Pan uśmiecha się jeszcze radośniej, a z jego ust dobywa się cichy z początku śmiech.
Pałac Imperialny jest jego! Coruscant, klejnot cywilizowanego wszechświata, jest jego! Imperium jest jego! Cała galaktyka jest jego!
Wszyscy padli mu do stóp — jemu, nowemu Imperatorowi!
Nagle do uszu Władcy dobiega dziwne zniekształcony głos, jakby dobywający się z głębokiej studni. Imperator ściąga brwi, nachyla się, skupia uwagę i wtem fale dźwiękowe układają się w całkiem zrozumiałe słowo:
— Sir?
Szkliste oczy Wielkiego Admirała Josefa Grungera poruszyły się z wahaniem, zamrugały i w końcu natrafiły na przejęte niepokojem oblicze młodego mężczyzny w szarym mundurze.
— Tak?
Oficer, ucieszony reakcją dowódcy, rzekł:
— Za dziesięć minut wyskoczymy z nadprzestrzeni. Czy załoga ma przejść w stan pełnej gotowości bojowej, sir?
Wielki Admirał wziął głęboki oddech, strzepnął z powiek resztki wyjątkowo rzeczywistego snu i odparł:
— Tak, oczywiście.
Porucznik skłonił się i odmaszerował, a Grunger rozparł się w swym fotelu. Jego usta skrzywił dyskretny uśmieszek zadowolenia.
Przez ponad rok przygotowywał się do tego starcia i kampanii, która rozpocznie się po nim, planując, budując i zbierając siły. Włożył ogromny wysiłek we wszystko co czynił i teraz musi jedynie zadbać o to, by nie poszedł on na marne.
W końcu nie po to ukradł temu idiocie, Takelowi, całą jego flotę i później zwycięsko wykorzystał ją przeciw niemu, by wysławiać swe imię glorią tego nędznego sukcesu i zaszyć się w jakiejś superfortecy, czyż nie? Nie po to prowadził szemrane interesy z phobium, by pławić się w luksusie i artefaktach z najdalszych zakątków galaktyki, nieprawdaż? Nie po to zebrał armadę trzydziestu Imperialnych Niszczycieli Gwiezdnych, by patrzeć jak samozwańczy lordowie rozbijają Imperium na coraz mniejsze kawałeczki, zgadza się? I wreszcie nie po to zdobył Super Niszczyciel Gwiezdny, „Agresora”, by w zadumie podziwiać jego masywną sylwetkę, prawda?
Josef Grunger zatriumfuje. To jego przeznaczenie.
Uśmiech Wielkiego Admirała z wolna przeistoczył się w grymas rozmarzenia.
Najpierw była Gargona. Teraz czas na Korellię. A potem nadejdzie pora na Stolicę Galaktyki, Coruscant. I gdy osobiście zabije Ysanne Isard, zakłamaną „przywódczynię” Imperium, Grunger zasiądzie na tronie Imperatora, dopełniając losu.
Już nie będzie władał milionami, nawet nie bilionami. Gdy przejmie władzę, będzie rządził milionami bilionów — i wtedy nikt nie będzie mógł podważyć jego wyższości, jego nieprzeciętnych zdolności.
Kiedy ta myśl wypuściła pączki pomiędzy neuronami jego mózgu, iluminatory „Agresora” rozbłysły oślepiająco jasnym światłem. Potężny okręt wojenny znalazł się mroku przestrzeni kosmicznej upstrzonym blaskiem tysięcy gwiazd.
Tak, to będzie jego Dzień Zwycięstwa.
Nikt mu go nie odbierze.
— Czy ja nie wyraziłem się jasno?
— Niezwykle jasno, ale...
— To w takim razie nie widzę żadnego problemu.
— T-tak jest, sir.
Wielki Admirał Danetta Pitta stłumił w sobie złość. Jedynie irytująca myśl, że osobiście musi kierować tą bandą matołów, sprawiała jeszcze, że siedział w tym miejscu. Nienawidził ich wszystkich, projektantów, przemysłowców, polityków, napawali go obrzydzeniem. Jedynym kompetentnym człowiekiem w tym idiotycznym gronie był pułkownik Vitkis. Jedyny znał się na swojej pracy i zawsze wiedział co i kiedy należy zrobić. Dziewięciu imbecylów i jeden normalny człowiek. Szaleństwo!
Wreszcie, po kilku sekundach ciszy, ktoś chrząknął i odważył się zabrać głos:
— Korporacja Akallabeth obiecała dostarczyć kolejnych trzysta torped do końca tygodnia...
— Trzysta? — głos Pitty był lodowaty, ale wszyscy, którzy choć trochę go znali, mieli świadomość tego, że w środku admirał dosłownie kipi z gniewu. — Miało być pięćset.
Cisza zaległa na barkach wszystkich zgromadzonych niczym ołowiany całun. Adwersarz Wielkiego Admirała pobladł.
— Mają pewne problemy z podzespołami i...
— Nie obchodzą mnie żadne podzespoły. Pięćset. Rozumie pan? — Danetta Pitta przeszył twarz swojego rozmówcy wzgardliwym wzrokiem. — Jeżeli nie będzie ich na czas, pan osobiście za to zapłaci.
— Tak... tak jest.
— Ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia? — Pitta groźnie zlustrował oblicza zebranych. — Nikt? Doskonale. Spotkanie zakończone.
Chociaż jego głos był bezbarwny i pozbawiony emocji, wszyscy zmyli się z sali tak prędko, jakby wrzasnął: „Wynocha!”. Wszyscy z wyjątkiem Vitkisa, który wiedział, iż ostatnie słowa admirała nie były skierowane do niego.
— Wyrobimy się w czasie, sir — zapewnił go z lekkim uśmiechem. — Osobiście tego dopilnuję.
— Wiem.
Przez jakiś czas dwaj wojskowi kontemplowali niezwykłą, wręcz odprężającą ciszę.
— Być może to nieistotne, ale CEC zbudowało przed czasem trzy zmodyfikowane korelliańskie korwety, dziesięć YT-1300, dwie kanonierki... i jednego droida naprawczego.
Wielki Admirał uśmiechnął się. Humor jego pułkownika był subtelny, ale zawsze wprawiał go w lepszy nastrój. Vitkis jednak bardzo szybko spoważniał.
— Wrócił też „Angrix”.
Danetta Pitta ożywił się. „Angrix” był jednym z dwóch — a niegdyś trzech, gdyż „Azgoghk” został unicestwiony przez Bobę Fetta — jego osobistych okrętów-lochów, które służyły mu w wielu misjach specjalnych, związanych z krzewieniem Nowego Ładu na planetach opornych władzy Imperium oraz zachowywaniem czystości rasy ludzkiej, co było głównym polem działania admirała jeszcze w czasach, gdy żył Imperator. Te zadania często wymagały stosowania nadzwyczajnych środków, toteż wszystko co działo się na okrętach-lochach było owiane mgłą tajemnicy; nawet zaufany Vitkis nic nie wiedział.
— Pragnąłby pan udać się teraz na jego pokład? — spytał rezolutnie. Pitta podumał chwilę.
— Ci kretyni mogą się beze mnie obejść przez kilka godzin.
— Świetnie. Prom jest już gotowy do drogi, sir.
Pewna nutka niepokoju w głosie pułkownika kazała Wielkiemu Admirałowi zastanowić się jak wiele wiedział jego podwładny. Sam nigdy nie dzielił się wiedzą z nikim, ale mogli to czynić inni zaangażowani w projekt, nie potrafiący utrzymać języka za zębami. To jednakże nie ma teraz większego znaczenia. W końcu kto wie, czy największe marzenia Pitty właśnie nie zaczynają się spełniać. „Angrix” bez wątpienia przywiózł ze sobą końcowy produkt dziesiątek lat sekretnych misji okrętów-lochów. Osobiście polecił, by statek nie wracał, dopóki w stu procentach nie wypełni swojego zadania.
Danetta Pitta poczuł przyjemny dreszcz podniecenia. Początek końca, cóż za wspaniała perspektywa!
Zgodnie z rytuałem, który powtarzał się średnio co kilka tygodni, Wielki Admirał został zaprowadzony przez pułkownika do zmodyfikowanego promu klasy Lambda, za sterami którego zasiadał sam Vitkis. Pitta usadowił się zasiadł obok niego. Tylko oni dwaj byli na promie; admirał nie ufał byle komu, a poza tym nie przepadał za tłokiem.
Pilot wyprowadził prom ze stalowych objęć Orbitalnego Centrum Produkcji Corellian Engineering Corporation. Jakiś czas potem, widząc delikatny uśmiech satysfakcji u przełożonego, spytał ostrożnie:
— Proszę wybaczyć moją śmiałość, sir, lecz...
— Zastanawiał się pan kiedyś, dlaczego wydałem polecenie wybudowania stu frachtowców typu YT? — spytał ni stąd, ni zowąd Danetta Pitta, nie pozwalając dokończyć pytania swojemu oficerowi. Przez dobrą minutę Wielki Admirał bił się z samym sobą w myślach, aż wreszcie uznał, że w związku rychłym końcem projektu, Vitkisowi należą się już pewne wyjaśnienia.
— Owszem, sir — odparł pułkownik po chwili milczenia, nie za bardzo wiedząc co rzec. — Czasem o tym myślałem.
— „Angrix”, „Apocahk” były nie tylko transporterami dla obcych i ruchomymi więzieniami. — Wielki Admirał odbił od poprzedniego tematu, podkreślając z wyjątkową pogardą słowo „obcych”, ale jednocześnie wypowiadając cale zdanie z odrobiną nieskrywanej dumy. — Były także laboratoriami, gdzie non stop pracowali najlepsi naukowcy, jakich posiada Imperium, elita specjalistów z różnych dziedzin. Przybycie do nas „Angrixa” oznacza koniec wielkiego projektu, który zapoczątkowano dawno, dawno temu. I początek innego, wymierzonego w plugawą „Nową” Republikę, do którego niezbędne są te frachtowce. — Wielki Admirał nawet nie zauważył, że jego głos, ze stanowczego i szorstkiego, zrobił się miękki, wręcz rozmarzony. — Produkt tysięcy wypraw moich okrętów znajdzie się w ładowniach stu frachtowców... i tak zwana Republika zadrży, a może nawet od razu się rozleci. Sądzę, iż nawet Isard poczuje siłę tego trzęsienia.
Pitta dostrzegł, że czoło Vitkisa pokryło się głębokimi bruzdami.
— Rozumiem, że tym produktem jest jakiegoś rodzaju wirus, sir?
Wielki Admirał otworzył usta i raptem rozległ się natarczywy brzęczyk pokładowego komunikatora. Vitkis błyskawicznie wcisnął guzik pod wściekle mrugającą czerwoną lampką.
— O co chodzi? — zapytał lodowato pułkownik, nie bawiąc się w grzeczności.
— Zewnętrzna stacja sensorów na Tralusie wykryła nieokreśloną liczbę masywnych obiektów wychodzących z nadprzestrzeni.
— Nieokreśloną?
— Tak jest, sir. Jeszcze nie mamy... — W przekazie nastąpiła chwila przerwy. Barwa głosu, który kontynuował raport zupełnie się zmieniła. — Właśnie otrzymaliśmy odczyt z planetarnych sensorów. Z nadprzestrzeni wyskoczyło około dwieście jednostek różnych rozmiarów. Sir, jeżeli można...
— Dziękuję — burknął Vitkis, kończąc konwersację pstryknięciem przełącznika. Jego trzeźwość umysłu zdziwiła nawet Danettę Pittę, który siedział z zamglonym wzrokiem i starał się przetrawić najnowsze informacje. — Sir?
Przez kilka sekund w kabinie promu słychać było jedynie szum silników.
— Proszę mnie zabrać na Sferę Torpedową i ogłosić czerwony alarm.
Wielki Admirał zapadł się w swój fotel. Nie powiedział już nic więcej. Vitkis skierował maszynę na nowy kurs.
Kapitan Ashley Rii, ponadprzeciętnie wysoki i chudy jak patyk śniadoskóry dowódca gigantycznego Super Niszczyciela Gwiezdnego, usłyszał stukot butów uderzających o stalowy pokład mostka i odwrócił się na pięcie.
— Flota znajduje się na ustalonej pozycji, sir.
Josef Grunger nie opowiedział, spokojnie wyminąwszy kapitana o ubesjańskich korzeniach. Zatrzymał się dopiero kilkanaście centymetrów od szerokiego iluminatora, który był niczym olbrzymi portal do o wiele rozleglejszego świata, gdzie nie może istnieć życie. Tuż za pancerną taflą transparistali rozciągał się przepiękny obraz szmaragdowo-błękitnej kuli Tralusa, niknącej w dali sylwetki jego bliźniaka, Talusa oraz monstrualnej Stacji Centerpoint, widocznej nawet stąd. Niemniej jednak w nieporównywalnie większy zachwyt wprawiał go widok wyłaniający się znad olbrzymiej nadbudówki „Agresora”. Trzydzieści błękitnych owali nakreślających postury potężnych, potrójnych silników szarobiałych klinów; sprawiały wrażenie, jakby za chwilę miały się wbić w powierzchnię planety. A to tylko jedna trzecia wszystkich Niszczycieli Gwiezdnych klasy Imperial, które zgromadził.
Wielki Admirał poczuł autentyczną dumę, spoglądając na te wielkie machiny wojenne, będące przez grubo ponad dwie dekady symbolem niepodzielnego panowania Imperium Galaktycznego. Oczywiście reszta okrętów, którą w ciągu roku sprowadził do swojej armady — sześćdziesiąt krążowników Strike, sto Carracków plus kilkadziesiąt innych — również niezwykle się liczyła, lecz traktował je zaledwie jako jednostki wsparcia; niezbędne, ale nie najistotniejsze.
— Czas na pierwszy krok, kapitanie — rzekł, spostrzegłszy gros lśniących punkcików oddalających się od Tralusa. — Proszę wydać rozkazy grupie pierwszej i drugiej.
— Tak jest, sir.
Ashley Rii zabrał się do pracy w mgnieniu oka, wydając polecenia zgodnie z planami, które zostały opracowane w parę dni poprzedzających operację. Josef Grunger lubił wszystko planować z góry, toteż inwazja na System Korelliański była dopracowana pod każdym względem. Podstawą jego strategii ataku były dane wywiadowcze zebrane w ciągu ostatniego miesiąca, jednak pozostawiono spory margines bezpieczeństwa, gdyby się okazało, że coś przeoczono, albo któryś z informatorów przysyłał fałszywe informacje, czego w tych niespokojnych czasach nie można było wykluczyć.
— Proszę dać podgląd z „Władcy ognia” i „Boskiego wiatru”.
Technicy siedzący w niszach po obu stronach mostka momentalnie wykonali rozkaz. Przed Wielkim Admirałem zamigotały dwa wielkie hologramy, złożone z transmisji nadesłanych z setek kamer zamontowanych na parze Niszczycieli Gwiezdnych. Na pierwszym obrazie kilka okrętów raziło stacje kosmiczne na orbicie planety, zamieniając w pył w szczególności te pełniące funkcje łącznościowe, wywiadowcze, zagłuszania, wczesnego ostrzegania i rzecz jasna militarne. Drugi hologram skupiony był na masywnej sylwetce innego Niszczyciela Gwiezdnego, który raz po raz posyłał w dół strugi turbolaserowej energii. Wtem baterie dział zamilkły.
— Sir, kapitan „Opornego” melduje wykonanie zadania. Pyta też, czy ma zaatakować miasta.
— Proszę go dać tutaj — polecił Josef Grunger. — I tak zostawić. Chcę słyszeć swoich dowódców.
— Już, sir.
— Dziękuję. Kapitanie Lesotho, chyba na odprawie wyraźnie zaznaczyłem, że nie będziemy atakować celów cywilnych. — Nieprzyjemna suchość głosu Wielkiego Admirała mogłaby spowodować palpitację serca u osób słabszego charakteru. — Pod żadnym pozorem, chyba, że osobiście wydam taki rozkaz. Którego z tych zdań pan nie zrozumiał?
— Sir...
— Nie zamierzam ściągać na siebie gniewu Nowej Republiki, kapitanie. Poza tym, atak na ludność cywilną, jeżeli nie ma żadnego uzasadnienia z punktu widzenia zdobyczy militarnych, jest bezcelowy. Proszę sobie to wbić do głowy.
Podenerwowany Grunger machnął ręką, co było dla łącznościowca sygnałem do przerwania przekazu z „Opornego”.
Jego kapitanowie byli zbyt zamroczeni dawnym Imperium, zbyt aroganccy i zbyt głupi, aby spojrzeć na wszystko szerzej, w kontekście celu, który mieli osiągnąć; całej wojny, a nie jednej bitwy. Na dodatek często zapominają, że później, po wojnie, to Imperium będzie musiało posprzątać cały ten bałagan. Ich ograniczenie umysłowe drażniło go, jak mało co.
Wielki Admirał ze świstem wciągnął powietrze do płuc. Musiał skoncentrować się na nadchodzącej bitwie, a nie dyrdymałach swoich ludzi.
— Sir, „Cerber” melduje wykonanie...
— Widzę, poruczniku — przerwał Grunger troszkę zbyt ostrym tonem. — Niech flota ustawi się w szyku bojowym, zgodnie z ustalonym wektorem.
Polecił załodze wyłączyć hologramy, pozwalając sobie na chwilę satysfakcjonującej i przyjemnej obserwacji dwóch setek okrętów wojennych w akcji. Dawniej zastanawiał się skąd brało się to zadowolenie, radość z prostego oglądania tych wszystkich statków. Wszak wcześniej wiele razy widział podobne, a nawet większe armady, przekonywał sam siebie. Czasem nawet nimi dowodził, a mimo to nigdy nie czuł takiego zachwytu. Pewnego dnia, finalizując transakcję kupna okrętów od Władz Sektora Wspólnego, raptem to zrozumiał. To były jego statki. Jego, nie Imperatora, czy Dartha Vadera. Jego własne, wybudowane w stoczniach jego planety lub kupione jego kredytami. Tylko on decydował co z nimi robić — tak jak teraz zdecydował się zaatakować System Korelliański, a później zdecyduje się ruszyć na Coruscant. Planetę, która również będzie jego. Jak cała galaktyka.
— Sir, flota znajduje się na ustalonej pozycji — zameldował drugi raz tego dnia Askley Rii, spoglądając z wyczekiwaniem na dowódcę.
— Wyślijcie wiadomość. Zobaczymy, czy mój kolega po fachu da się złapać na nasz haczyk. Po transmisji natychmiast włączcie zagłuszanie.
Srebrzystobiały prom klasy Lambda z głuchym łomotem osiadł na płycie lądowiska. Rampa opadła w kłębach pary i dwaj wysocy oficerowie Imperium sprężystym krokiem ruszyli przed siebie. Na ich spotkanie wyszedł barczysty mężczyzna w stalowoszarym mundurze z insygniami majora. Wyprężył się jak struna, lecz Pitta i Vitkis zignorowali go i po prostu wyminęli. Major poczerwieniał z poczynionego mu afrontu, ale po chwili dogonił swoich zwierzchników.
— Sfera Torpedowa jest gotowa...
— Przestań pieprzyć! — huknął Wielki Admirał. — Doskonale wiem, że nie jest gotowa! Chyba, że gotowością nazywasz brak dział turbolaserowych, wyszkolonej załogi, połowy pocisków, generatora i kompetentnych inżynierów, którzy potrafiliby załatać te wszystkie dziury w kadłubie, które dostrzegłem lecąc tu!
Sarkazm i wściekłość w głosie Pitty sprawiły, że przez resztę drogi na mostek major milczał jak grób.
Tymczasem Wielki Admirał nawet tego nie spostrzegł, głęboko zatopiony we wzburzonym morzu swoich myśli. To, że nie mógł się z niego wynurzyć, jeszcze bardziej potęgowało furię, która się w nim miotała — a powodów jej zaistnienia było co niemiara. Raz, że został zaatakowany przez nieznanego wroga. Dwa, że stało się to w momencie, na który tak długo czekał. Trzy, że Sfera Torpedowa nie była w stu procentach zdolna do działania. Cztery, że był zupełnie nieprzygotowany do obrony...
Rozdygotany, marszem wpadł na mostek umieszczony na najwyższym pokładzie kulistej stacji bojowej, podrywając z siedzeń żołnierzy tak nagle, że kilku mimowolnie zaryło kolanami w wystające pulpity kontrolne. Widząc nieudolne próby jednoczesnego salutu i złapania się za bolące miejsca, Vitkis polecił głośno:
— Wracać do pracy!
Wielki Admirał zatrzymał się dopiero przy stanowisku łączności.
— Kto śmiał nas zaatakować? – wycedził przez zęby, przekuwając palący go płomień gniewu w ostre słowa. Jeden z oficerów siedzących przed wielkimi monitorami chrząknął, chcąc dodać sobie w ten sposób otuchy.
— Nie mamy pewności, sir, ale to chyba Josef Grunger. Profil zewnętrzny Super Niszczyciela, który przyleciał na czele obcej floty odpowiada...
Danetta Pitta już nie słuchał, zbyt zdumiony otrzymaną wiadomością. Zaskoczenie wzięło górę nad złością, która momentalnie przygasła.
— Wielki Admirał Grunger? Ten kretyn miałby zebrać dwieście okrętów? – Zdumienie przerodziło się w podejrzliwość, a po chwili w niedowierzanie. — To nie może być on. On, on nie ma talentu do takich rzeczy. To pomyłka. To musi był Lord Zsinj i jego „Żelazna Pięść”.
Mostek owiązała niezręczna cisza. Łącznościowcy spojrzeli po sobie z lękiem, lecz w końcu najwyższy stopniem z nich musiał coś rzec.
— Profil Super Niszczyciela odpowiada profilowi „Agresora”, okrętu flagowego Josefa Grungera. — Na skroniach młodego człowieka zalśniły kropelki potu. — Ponadto nasze odczyty z Tralusa potwierdziły obecność we wrogiej flocie trzech okrętów, które były dziewięć miesięcy temu na orbicie Gargony. Grunger przejął tą planetę po śmierci Imperatora, sir.
Danetta Pitta pokręcił głową. To niemożliwe. Josef Grunger, którego znał idealnie wpisywał się w stereotyp szacownego, dystyngowanego karierowicza; był piekielnie ambitny, ale nikomu się nie narażał, dobrze radził sobie z działaniami wojennymi, ale był za to kompletnym nieudacznikiem na polu zarządzania i logistyki. Świadczyły o tym wszystkie jego porażki; Sektor Neum, gdzie flota pod jego komendą czekała pół roku na dostawy albo tak zwana afera Visoko, gdy „zapomniał” o garnizonie na jednej ze swoich planet, a także sytuacja, kiedy o mało nie doprowadził do bankructwa stoczni na Bihacu. Wszyscy po kątach podśmiewywali się z Grungera.
Jak taki człowiek mógł zebrać w tajemnicy dwieście okrętów? Albo służby wywiadowcze Pitty zasnęły na dobrych parę miesięcy, albo... wniosek nasuwał się sam. To nie Grunger, lecz ktoś inny, być może ktoś podszywający się w jakimś niecnym celu pod Wielkiego Admirała.
Ale co, jeżeli to istotnie Grunger? Co wtedy? Zresztą, czego miałby się obawiać? To tylko jeden z wielu... wielu, którzy byli przecież znacznie potężniejsi od niego. Ale w takim wypadku, jaką siłą dysponowali ci naprawdę silni lordowie, jak Zsinj, Harrsk czy Kaine?
— Sir, przekaz z Tralusa!
Łącznościowiec na rozkaz Vitkisa przełączył transmisję na głośnik.
— ...stacje... wszystkie zni... nieprzyjaciel bombarduje pow... — pośród trzasków i ledwo rozpoznawalnych dźwięków z trudem dało się zrozumieć poszczególne wyrazy — ...na dole... bazy zniszczone, próbujemy... miasto płonie. Nie wiemy co... — burza zakłóceń nasiliła się — ...dewastują... nie... powoli...
Głośnik ucichł.
— Sir, nieprzyjaciel włączył zagłuszanie. Straciliśmy kontakt z Bliźniakami i Stacją Centerpoint.
Przez parę sekund oficerowie na mostku obrzucali się zaniepokojonymi spojrzeniami.
— Jakie okręty ma Grunger? — zapytał raptownie pułkownik Vitkis.
Jeden z podporuczników sekcji sensorów śpiesznie wymienił stosowne liczby.
— To... — Danetta Pitta nie dokończył i niezbyt przytomnie podtrzymał się oparcia czyjegoś fotela. Czy to mógł być Grunger? Trzydzieści Imperialnych Niszczycieli plus najpotężniejszy okręt Galaktyki. — On chce zdewastować Tralusa, potem na pewno Talusa i... — Projekt. Pitta gwałtownie rozwarł powieki. Projekt był zagrożony! — Musimy go powstrzymać, zanim tu dotrze!
Wielki Admirał wyprostował się, przybrał kamienny wyraz twarzy i zbliżył się do gigantycznego iluminatora. Nagle wszystko ułożyło mu się w głowie jak kawałki holopuzzli. Wiedział już co robić. Ta bitwa to ostatni test, który musi przejść. Dopiero po nim będzie mógł dokończyć projekt.
— Sir? — zaniepokoił się major.
— Proszę zebrać całą flotę wokół Sfery — rzekł twardo i zdecydowanie Pitta. — Potem wszystkie okręty mają wykonać mikroskok na orbitę Tralusa.
Nie znalazł się nikt, kto śmiałby zaprotestować.
— Nadal znajdujemy się w cieniu Tralusa?
— Tak, sir. Ani z Talusa, ani ze Stacji Centerpoint nas nie widać.
— To dobrze — skwitował z zadowoleniem Josef Grunger. — Może Pitta nie zorientuje się, że wcisnęliśmy mu spreparowaną wiadomość... jeżeli jeszcze nie zwiał w popłochu.
Ashley Rii ogarnął zwierzchnika krytycznym wzrokiem.
— Myśli pan, że Danetta Pitta tak po prostu ucieknie?
— Tylko przypuszczam. — Wielki Admirał uśmiechnął się kostycznie do swojego kapitana. — I nie chodzi tu bynajmniej o wielkość naszej floty, lub strach z powodu „dewastacji” Tralusa. Te dwa elementy są dodatkiem. Z pewnością wie pan, że osobiście znałem Pittę.
Nastąpiła chwila przerwy, lecz Rii nie skorzystał z niej, by cokolwiek rzec.
— Mam wrażenie, że Pitta ma jakiś kompleks względem swojej osoby. Dowiedziałem się tego od Tigellinusa, więc to nie musi być nic pewnego, niemniej faktem jest, że Pitta prześwietlił mnie, jak i zresztą pozostałych Wielkich Admirałów, próbując wyłapać u mnie jakąś „nieczystość rasową”, jakiegoś skoligaconego obcego, nie mam pewności. Nie znalazł nic, choć rzekomo grzebał w dwudziestym pokoleniu wstecz. To miało go ponoć wprowadzić w szał... i chyba obawę. Może, że jestem jakimś „nadczłowiekiem”. — Grunger posłał Ashleyowi Rii zaskakująco wesoły uśmiech. — Trudo powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, ale pod tym względem Pitta to kompletny szaleniec.
— Rozumiem.
Enigmatyczna odpowiedź kapitana sprawiła, że Wielki Admirał zaczął rozmyślać, czy tak trywialny powód jak irracjonalna obawa przed jednym człowiekiem naprawdę może skłonić drugiego człowieka do ucieczki. To ma sens tylko wtedy, kiedy ten lęk wynika z jakichś logicznych pobudek. Przed Darthem Vaderem uciekali wszyscy i to nie dziwi. Ale przed Grungerem? Może gdyby był tak zdolny jak ten niebieskoskóry obcy, Thrawn. A może trochę niedoceniał Pitty? Może ten przygotowuje się właśnie do obrony Korelli, zamieniając planetę w wielką twierdzę?
Kątem oka wychwycił błysk w lewej części iluminatora. Właśnie odwracał swój wzrok, by się temu przyjrzeć, kiedy czarnoskóry dowódca „Agresora”, stojąc przy ekranach sekcji sensorów, z nutką zaskoczenia w głosie rzekł:
— Z nadprzestrzeni wyskoczyło czterdzieści, nie, pięćdziesiąt sześć okrętów. Sześćdziesiąt kilometrów obok. Kontakt bojowy za cztery minuty, sir.
Wielki Admirał wpatrywał się z pewnym zdumieniem w pustkę kosmosu, rytmicznie gładząc brodę czubkami palców. Gdyby Pitta rzeczywiście zdecydował się bronić Korelli, Grunger straciłby o wiele więcej okrętów niż w otwartym starciu. Los mu dopisywał.
— Sir. — Wielki Admirał zauważył, że kapitan marszczy czoło, wskazując ręką na zbliżającą się armadę. — Proszę spojrzeć na środek formacji wroga. Nasz wywiad nigdy nie mówił o takiej... — Rii chwilkę szukał w głowie odpowiedniej nazwy — jednostce.
Josef Grunger wytężył oczy, ciekaw co takiego mogli przeoczyć jego agenci, a co spowodowało, że Ashley Rii wpadł w tak wielkie zakłopotanie. Dwukilometrowy obiekt miał kształt lekko spłaszczonej kuli i kolor matowej czerni przepasanej pasmami srebra i bieli. Twarz Wielkiego Admirała pobladła i niemal zlała się barwą z jego mundurem.
— Widział pan kiedyś taką jednostkę? — spytał spokojnie Rii, nieświadom tego co się działo w głowie dowódcy.
— To Sfera Torpedowa, kapitanie — rzekł ponuro Grunger.
— Sfera? Niemoż... — Śniadoskóry człowiek nagle zdał sobie sprawę z tego, co to oznacza. Wydobył z siebie krótki, zduszony jęk.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,09 Liczba: 11 |
|
mgmto2007-11-07 20:16:29
Ładne, ciekawe, w miarę klasycznym stylu i nie ma Jedi (których jest w fanficach trochę za dużo)
Nadiru Radena2007-10-06 21:50:57
Szybszy jestem jak widać, hehe... (1-2 opowiadanka co miesiąc, to i sporo pomysłów "zużywam")
Yeleniu2007-10-06 20:21:01
Kradniesz mi pomysły!! Zenada, nie czytam, 2/10!!!
:D
Han`s312007-10-05 22:06:10
Podobało mi się. Czekam na ciąg dalszy
Nadiru Radena2007-10-05 16:48:59
Hmm, te zdania nie są patetyczne (przynajmniej dla mnie) - a wpakowałem coś takiego do tekstu, bo na prostocie też można się mocno wywrócić.
PS. Druga część będzie za tydzień, może półtora tygodnia.
PS2. Druga część to już właściwa Bitwa o Tralus, choć powiem, że opis walki nie jest tam najważniejszy.
zorad2007-10-05 16:29:39
Osobiście nie przepadam za bitwami, są nieco nudne, jeśli nie są w opowiadaniu "środkiem do celu" (np. kanoniczne sceny rozwalenia Pierwszej Gwiazdy Śmierci w filmie były dla mnie śmiertelnie nudne i gdyby Star Wars były tylko o rozwaleniu GŚ, to bym nie była fanką)To nie jest - rzecz jasna - żaden zarzut do opowiadania.
A teraz z beczki stylistycznej:
"Tymczasem Wielki Admirał nawet tego nie spostrzegł, głęboko zatopiony we wzburzonym morzu swoich myśli. To, że nie mógł się z niego wynurzyć, jeszcze bardziej potęgowało furię, która się w nim miotała — a powodów jej zaistnienia było co niemiara."
Trzeba uważać na patetyzm! Najpiękniejsza jest prostota. To zdanie jeszcze się jakoś prześlizgnęło (wykonało karkołomne salto:) ale było już blisko wywrotki! Trzeba uważać z takim pisaniem jak na lodzie.
Wogóle nieźle, bo przeczytałam całe, co się rzadko zdarza, kiedy trafiam na opowiadania stricte "rozwałkowe". Kiedy będzie II część?
Nadiru Radena2007-10-05 14:01:39
Teraz nieco dłużej:
Opowiadanie opisuje kanoniczną Bitwę o Tralus i tak samo kanoniczni są dwaj przedstawieni tu Wielcy Admirałowie (w ogóle wszystko oparte jest na kanonie). Pitta był mieszańcem ras okołoludzkich, ale to zamiast wyrobić w nim tolerancję, sprawiło, że stał się jednym z najgorszych rasistów w siłach Imperium. Poza tym był beznadziejny w taktyce wojennej. Grunger zaś był opętany żądzą władzy (przynajmniej ja to tak zrozumiałem), toteż tak został on przedstawiony nie jest jednak do końca stereotypowy, ale to zobaczycie dopiero w drugiej części.
A propos nie wszyscy Wielcy Admirałowie byli geniuszami taktyki. Ba, połowa z nich zupełnie się na taktyce i strategii nie znała. Zresztą, polecam przeczytać ich biografie.
Co się tyczy pisania z dużej litery, to potraktujcie to jako moją ekstrawagancję. Wiem, że Wielki Admirał pisać się powinno z małej, natomiast Super Niszczyciel Gwiezdny (i w ogóle Niszczyciel Gwiezdny) traktuję jak nazwę własną i stąd jest z dużej.
Nadiru Radena2007-10-05 07:22:03
Ot to, Shedao, ot to. To tylko Część 1. Pamiętajcie o tym, bo z tego co widzę wszyscy chyba pomyśleli, że to całość...
Krogulec2007-10-05 00:08:18
nudne i bez polotu
Shedao Shai2007-10-04 23:11:19
Taaa... "Część I". Czytać następnym razem tytuł, nie tylko newsa, czytać tytuł, czytać tytuł, czytać...
Shedao Shai2007-10-04 21:57:29
Kilka uwag na początek: strasznie stereotypowi ci wielcy admirałowie. Są płascy (nie będę mówił, że bez większej głębi, bo to nie Dostojewski, tylko SW), problem tkwi w tym, że czytając wiedziałem, co kto za chwilę powie. Wszyscy są "kretynami", są "plugawi", tylko nie sam wielki admirał, bo jest wielki, chociaż tępy jak kłoda i chyba sam nie wie jak doszedł tak wysoko w imperialnym łańcuchu dowodzenia. Ale jest wielki, on w to uwierzył i teraz wszyscy inni kanałami. To trochę gryzło w oczy, muszę przyznać. W końcu to najwyższe stanowisko w całej marynarce imperialnej, tops of the tops, a taka nieudolność i niedocenianie wszystkiego, co się rusza, byłaby dopuszczalna może na stopniu kapitana…
Czytając to opowiadanie, spodziewałem się czegoś więcej, tym bardziej znając Twoją twórczość (z którą nie jestem w pełni zapoznany kiedyś trzeba będzie nadrobić braki, co nie zmienia faktu że taką np. "Śmierć Luke'a Skywalkera" czytam sobie od czasu do czasu, jak mam nastrój). Nie bardzo wiem, o czym one miało być. Wstęp do powieści? To rozumiem niezły by był z tego prolog. Jeśli coś takiego planujesz, zaznacz proszę, ponieważ oceniam to opowiadanie jako samodzielne dzieło, a jako takie się nie broni . Bo nie ma w nim nic, co by przykuwało specjalną uwagę. Jest sobie wielki admirał, jest sobie i drugi, i na siebie wpadają, i myślą jaki to drugi głupi, po czym się atakują… Sfera Protonowa byłaby ciekawą zagrywką, gdyby rzeczywiście miała do czegoś prowadzić walki, w której miałby zostać ujawniony jej ogromny potencjał bitewny, próby zorientowania się, co to w ogóle jest, itd. a tak mamy, że jest sobie coś, co jest bardzo tajemnicze i dzięki temu będzie duża rozpierducha, ale do końca nie dowiadujemy się o co właściwie chodzi, i jak to potem Rebelianci zniszczą (bo Rebelianci zawsze wszystko niszczą). Opowiadanie ma naturalnie swoje plusy: pierwszym jest Nadiru, który nawet o niczym potrafi napisać w ciekawy sposób. Drugim jest Nadiru, przez którego teraz siedzę i marudzę, czemu nie ma więcej. Trzecim jest wybór epoki praktycznie zupełnie nie wyeksploatowanej, a przecież tak ciekawej… właściwie jedenastu wielkich admirałów rozpłynęło się w pustce przestrzeni i tylko gdzieniegdzie jest wzmianka, że w ogóle Thrawn nie był sam. Dlatego: yes, yes, yes! pisz więcej w tym okresie! Mówię to jako osoba, która w czasach KOTORa za głęboko nie siedzi (w czasach GWD też nie, ale zawsze to głębiej), więc cieszy mnie taka odskocznia. Każde opowiadanie z okresu czasowego 5-8 ABY przeczytam, bo ich nigdy za wiele. Opowiadaniu daję sześć, bo jest ładne technicznie, jest ciekawie napisane, w ciekawym okresie, tylko że nic ciekawego się w nim nie dzieje, a to co się dzieje, pozostawia spory niedosyt.
Teraz sprawy czysto techniczne, które nie wpływały na ocenę, tylko zwracam uwagę (takie zboczenie ossusowe): "wielki admirał" piszemy z małej, nie jest to tytuł dzierżony przez jedną osobę w danym czasie, jak Najwyższy Kanclerz czy Wielki Mistrz Jedi. Super Niszczyciel Gwiezdny też mnie kłuł w oczy, bo ja bym pisał "superniszczyciel gwiezdny", bądź "niszczyciel gwiezdny klasy Super", niemniej tutaj przy swoim nie obstaję, bo co książka, to inaczej, a i tak obecnie ciężko powiedzieć, co jest superniszczycielem, a co nie, bo nawymyślali tych klas i podklas, że hej.
Aha, i mała literówka: "To musi był Lord Zsinj i jego "Żelazna Pięść". " - gdzie, widzisz sam ;) nic takiego, tylko zauważam do poprawy.
Winters2007-10-04 20:01:58
Dobre opowiadanie chociaż brakuje w nim opisu walk. Nie jest też za bardzo wytłumaczone czym jest ta sfera torpedowa. 8/10