TWÓJ KOKPIT
0

Łowy :: Twórczość fanów

Autor: Orion Black



Jak świat długi i szeroki zawsze i wszędzie potrzebne były opowieści. Dlaczego więc ma nie być opowieści rozgrywającej się w odległej galaktyce, którą tak kochamy?
To jest opowieść o walce. O profesjonalizmie. O honorze i kodeksie zawodowym.
Przede wszystkim jest to opowieść o ludziach, którzy postrzegani są jako szumowiny, a często okazują się odważniejsi od wszystkich "dobrych" istot, które nimi pogardzają.
Sabim Manswett jak zwykle około południa wszedł do baru "Wściekły Wookie" mieszczącego się naprzeciwko jego mieszkania w dzielnicy Zachodniej jednego z pomniejszych miast Bastionu. Korelianin rozejrzał się po knajpie. Przy stolikach w kątach siedzieli stali bywalcy, którzy nie mieli nic innego do roboty niż picie od rana do wieczora i opowiadania niestworzonych historii. Większość z nich była podstarzałymi gwiezdnymi piratami lub żołnierzami, którzy nie mieli już ochoty na dalsze uganianie się po całej Galaktyce. Po środku pomieszczenia kilka osób grało w sabaka, inni zaś jedli spóźnione już nieco śniadanie. Wreszcie, skupiając wzrok by zobaczyć coś przez kłęby unoszącego się dymu z różnorakich używek, dojrzał barmana stojącego za ladą. Ten skinął mu głową na powitanie i ręką pokazał miejsce przy barze. Sabim udał się we wskazanym kierunku. Lubił barmana. Był świetny w swojej pracy a przy tym doskonale potrafił słuchać. Odzywał się rzadko, ale przynajmniej inteligentnie.
- Dobry, Sab - rzekł na powitanie ogromny Catharianin.
- Nawet nie wiesz, jak się mylisz - odpowiedział ponuro Manswett.

Barman spojrzał na niego badawczo, ale o nic nie spytał. - Co podać? To co zwykle?
- Nie. Dzisiaj chcę się upić, Lars.
Lars Rust zmarszczył brwi i westchnął.
- Bardzo?
- Najbardziej jak się da.
- Chyba mam coś takiego. Niech zgadnę... Rzuciła cię?
Mina Manswetta mówiła sama za siebie. Barman na chwilę zniknął za drzwiami oddzielającymi salę od zaplecza i wrócił z zieloną butelką w dłoni. Postawił ją na ladzie wraz z kieliszkiem i rzekł:
- Tak zwany Turbolaser. Jeden z najmocniejszych trunków, który mogą pić ludzie. Uważaj z tym, Sab.
Łowca nagród znów tylko przytaknął. Po chwili wyjął z kieszeni kartę płatniczą.
- Płacę z góry. Mógłbyś później zamówić mi taksówkę?
- Pewnie.
- Dzięki, Lars.
- Nie ma za co. Ale pamiętaj - to nie jest sposób. Znam się na tym. - rzekł Rust i po chwili oddalił się w stronę nowych klientów przy stolikach.
Sabim zaczął pić.

*

Boba Fett wylądował na miejscu wyznaczonym przez kontrolę lotu dla jego statku, spokojnie sprawdził wszystkie urządzenia, zdjął zbroję - zbyt wyróżniałaby go w małym mieście - i wyszedł z wnętrza pojazdu. Przed sobą ujrzał port kosmiczny miasta Umbra. Miast takich było wiele na powierzchni Bastionu, więc rzadko kiedy lądował tu jakiś statek. Dlatego też tuż po wyjściu Boby z wnętrza "Slave'a" obok niego zjawił się jakiś podniecony młody urzędnik zachwycony, że wreszcie ma coś do roboty i zachwalający uroki Umbry. Uroków jak na gust Fetta wiele nie było, ale nie chcąc sprawiać przykrości chłopakowi udawał, że słucha go z zainteresowaniem godnym samego Imperatora. Udawana ciekawość jakim obdarzał młodziana klon wyraźnie go jednak speszyło, więc wcisnął Bobie w rękę przewodnik po mieście i czym prędzej się oddalił. Boba tymczasem spojrzał na mapę i raźnym krokiem udał się w stronę jakiegoś hotelu by się tam ulokować na czas pracy i jeszcze raz zapoznać się z danymi jego przyszłej ofiary.

*

Sabim otworzył oczy. "Cholera, ale się spiłem" pomyślał. Po czym znów zasnął.

*

Było już po południu, gdy do Manswetta zawitał Reb. Sabim, który zdążył już nieco dość ze sobą do ładu przywitał go i zaprosił do środka, proponując kawę lub herbatę, co w trakcie kilkuletniej współpracy między łowcą a prężnie działającym oddziałem Rebeliantów na powierzchni Bastionu, oznaczało że chętnie przyjmie nową ofertę pracy. Gdyby stwierdził, że przeprasza, ale ma awarię pralki, czy innego urządzenia znaczyłoby to, że ma już jakieś zadanie, a gdyby oznajmił, że jest chory oznaczałoby to że chętnie przyjmie propozycję, ale za jakiś czas. W tej chwili Manswett najchętniej oznajmiłby, żeby pracodawca sprawdził, czy nie ma go gdzie indziej, ale ostatnio nie miał wiele pieniędzy, więc chcąc nie chcąc, zaczął robić herbatę.
Reb pogadał chwilę o niczym, wypił zawartość kubka i dał łowcy dysk danymi. Po chwili skierował się ku drzwiom. Nigdy nie lubił siedzieć zbyt długo u pracowników, czuł się nieswojo.
- Aha, masz jeszcze dobre papiery? - spytał na odchodnym.
- Pewnie. Ten pomysł z Agentem Imperialnym jest naprawdę świetny, tylko to pokazuję i od razu mam czyste pole.
- To dobrze. Kasa jak zwykle, po robocie zgłoś się do Gassy. Ona zajmie się resztą.
- A co z dowodem? Mam przynieść jakąś rzecz, którą miał przy sobie, coś w tym stylu? Nie trzeba. Wierzymy Ci, Sab. - odrzekł Reb po czym wyszedł.
"W sumie to nawet lepiej. Mniej roboty" pomyślał Manswett, po czym włożył dysk do czytnika.
Imię i nazwisko: Kon Beng
Zawód: polityk
Wiek: 41 lat
Informacje dodatkowe: Jeden z najwierniejszych ludzi Palpatine'a.
Cel: wyeliminować, ciało ukryć lub zniszczyć w jakikolwiek sposób.
Niżej widniały adres zamieszkania, zdjęcie oraz bardziej szczegółowe informacje o polityku.
Nie było natomiast żadnej wzmianki o ochronie Benga, a Rebelianci zawsze go o niej informowali.
"Znaczy ochrony brak. Świetnie." Uśmiechnął się w duchu Sabim, po czym zaczął sprawdzać i przygotowywać ekwipunek potrzebny do akcji.
Po jakiejś godzinie Manswett najedzony, odświeżony i gotowy do łowów przyczaił się na dachu jednego z budynków miejskich mieszczącego się naprzeciw rezydencji Kona Benga. Namacał w wewnętrznej kieszeni kurtki "paluszek skupienia" i zapalił go. Szybko zaciągnął się dymem, aby jak najprędzej mieć umysł oczyszczony z innych myśli niż praca. Rzadko kiedy stosował takie używki, ale teraz kiedy Aina odeszła nie mógł przestać o niej myśleć, a to na pewno nie pomagało mu w wykonaniu zadania. Gdy tylko wypalił go, wyjął z futerału swój wierny karabin blasterowy BlasTech E- 17 z limitowanej ekskluzywnej serii wydanej tylko dla imperialnych oficerów i agentów. Kupił go na czarnym rynku za spora sumę, ale opłacało się. Broń miała doskonały tłumik, olbrzymią moc (na najwyższym stopniu wystarczyło, by wiązka laserowa trafiła cel i już dosłownie rozpadał się w proch), a przy tym była lekka i poręczna. Idealna broń dla zawodowców. Łowca założył tłumik, nastawił karabin na najwyższą moc, żeby po polityku nie zostały żadne ślady oprócz popiołu i ułożył się wygodnie. Pozostawało tylko czekać.

*

Boba przeczytał ostatnie zdanie o swoim przeciwniku, jeszcze raz sprawdził blaster i wyszedł szukać celu. Imperialny Agent Newton Ostern, osławiony w kręgach zabójców jako naprawdę świetny zawodowiec i weteran wielu wojen, w których zazwyczaj bezbłędnie wykonywał akcje dywersyjne. W ostatnich latach słyszano, że często był zamieszany w brutalne "pacyfikowanie" przeciwników Palpatine'a. Przed kilkoma miesiącami słuch o nim zaginął, więc przypuszczano, że wykonuje kolejną tajną misję. Nie sądzono, że zginął, bo wtedy zostałby pochowany ze wszelkimi Imperialnymi honorami na Cmentarzu Zasłużonych Imperium na Coruscant, gdzie spoczywali inni "oddani sprawie bohaterowie".
"Cudnie. Nareszcie jakieś wyzwanie." pomyślał Fett po czym wszedł na chodnik, w tłum istot różnych ras wracających właśnie z pracy.

*

- Niemożliwe. Taki fart się nie zdarza - rzekł do siebie syn Jango Fetta, ujrzawszy z dachu jednego z mieszkań sylwetkę przyczajoną naprzeciw rezydencji jakiegoś polityka. - To musi być on. Kto inny w tej mieścinie kryłby się po dachach z karabinem blasterowym w garści? Pewnie ma do załatwienia jakieś porachunki z tym politykiem, albo po prostu Imperator zażyczył sobie wyeliminowania gościa. Nieważne. Teraz jesteś mój!
Boba zwinnie przeskoczył z jednego dachu na drugi, z tego na kolejny aż doszedł do budynku na którym znajdował się Agent. Cicho skradając się nastawił blaster na ogłuszanie. Kiedy był jakieś dwadzieścia metrów od celu zawołał:
- Dzień dobry! Pan Newton Ostern? - łatwiej byłoby po prostu strzelić w plecy, ale Boba nie lubił tak postępować.
Całkowicie zaskoczony człowiek wstał i odwrócił się mierząc do Fetta z krabinu.
- Tak, to ja.
Niepodobny jakiś do zdjęcia - rzekł w duchu klon - No, ale czego nie zrobi współczesna chirurgia plastyczna? Głośno natomiast odrzekł:
- Mam wieści od wspólnego znajomego.
- A to my mamy jakiś wspólnych przyjaciół? - zdziwił się Ostern i opuścił lekko dłoń dzierżącą karabin. Boba tylko na to czekał.
- Nie - odrzekł i strzelił zanim przeciwnik zdążył zareagować. Wiązka promieni ogłuszających trafiła prosto w cel, a łowca nagród Sabim Manswett runął w otchłań swojej świadomości.

*

- Gdzie ja jestem? - to było pierwsze pytanie, które zadał sobie Sabim po obudzeniu się. Na odpowiedź nie czekał długo. Jakby na zawołanie w pomieszczeniu pojawiła się istota w starej, odrapanej mandaloriańskiej zbroi. Teraz Manswett już wiedział, z kim ma do czynienia.
- Boba Fett... - szepnął.
- We własnej osobie. Witam na pokładzie "Slave'a I", panie Newtonie. Właśnie wylatujemy z Bastionu. Przepraszam na chwilę, muszę zająć się statkiem - rzekł Fett i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Sabim rozejrzał się po pokoiku. Ten zaś był niewielki, dość jasny, z jednym okrągłym iluminatorem ukazującym przestrzeń kosmiczną. Manswett wyjrzał przez okienko i ujrzał część Bastionu - miejsca w którym spędził pięć dość szczęśliwych lat. Nagle zdał sobie sprawę jak bardzo nie chce stąd wylatywać, zwłaszcza więziony przez Bobę Fetta. "Muszę się przynajmniej dowiedzieć, o co w tym chodzi...".
Zaraz - pomyślał - Fett nazwał mnie imieniem tego agenta. Czy to była drwina, czy on naprawdę nie wie, kim naprawdę jestem? Jak tylko wróci trzeba będzie z nim pogadać, to chyba jakaś pomyłka... Eh, ale dałem się głupio załatwić! Ten paluszek to jednak nie był najlepszy pomysł, nawet nie zwróciłem uwagi na to, że ktoś za mną idzie...
Te niezbyt wesołe rozmyślania przerwał Boba, wchodząc do pomieszczenia. - Mam do Ciebie kilka pytań, agencie.
- Nie jestem agentem.
- Tak, oczywiście. Jesteś cyrkowcem. Dobra, jak uważasz, ale ostrzegam, że tam gdzie Cię zawiozę rozmowy nie będą już tak miłe. Wśród Rebeliantów też znajdą się ludzie, którzy czasem zapominają o gościnności w czasie przesłuchań... - rzekł klon.
- Fett, posłuchaj, obaj daliśmy się wrobić! - na słowo wrobić, Boba odwrócił się.
- Wrobić? O czym Ty mówisz, Ostern?!
- Ja nie jestem żaden Ostern! Ostern jakiś miesiąc temu popełnił samobójstwo! Nazywam się - Sabim Manswett i jestem łowcą nagród na usługach Rebelii!
- Hm... Rzeczywiście nie wyglądasz, jak on. To skąd się wziął ten agent?
- Dostałem jego papiery, żeby Imperialni się nie czepiali.
Boba chwilę stał, najwyraźniej się zastanawiając, po czym podszedł do Sabima i rzekł:
- Od początku coś tu nie grało. Chyba zaczynam Ci wierzyć...
Rozmowę przerwał nagle alarm, którego wycie dochodziło zdawałoby się z każdej części statku.
- Chodź! - krzyknął syn Jango Fetta - Ktoś nas atakuje!
Sabim czym prędzej wybiegł z kabiny za gospodarzem i wraz z nim udał się kierunku kokpitu.

*

Zmodyfikowana koreliańska Korweta właśnie wyłaniała się zza planety, co ukazywał na zbliżeniu ekran komputera pokładowego "Slave'a". Właściciela statku interesowały jednak bardziej trzy myśliwce TIE Interceptor, które właśnie strzelały z trzech różnych stron, chcąc zdezorientować wroga. Boba wyłączył autopilot i szybko usiadł na fotelu pilota, wskazał Sabimowi miejsce obok i zwiększył moc silników. Pilot "Slave'a" z dużo prędkością przemknął obok jednego z TIE, namierzył spokojnie drugiego i wystrzelił w niego rakietę protonową. Kiedy jeden z Imperialnych przestał istnieć, zrobił niesamowity zwrot przez lewą stronę a następnie wykonał pętle, dzięki czemu znalazł się na ogonie jednego z dwóch wciąż atakujących go przeciwników. Poczwórna wiązka laserowa uderzyła w cel, niszcząc go doszczętnie. Teraz został już tylko jeden Interceptor, który widząc klęskę kolegów, próbował jak najszybciej się ulotnić. Jednak Fett nie dał za wygraną i po kilku sprytnych manewrach znalazł się tuż przed wrogiem. TIE otworzył ogień, lecz nie mały szans z silnymi tarczami statku Łowcy Nagród. Kilka chwil później "Slave" wyleciał z chmury szczątków, które pozostały po myśliwcu.
- Cholera - mruknął pod nosem Manswett - dobry jesteś.
- Jasne, że dobry. Najlepszy. Korweta za nami. - zauważył Boba.
- Co robimy?
- Zwabimy ją w pułapkę. I zniszczymy.
- Przecież tam jest ze stu żołnierzy!
- To nie ma znaczenia.
Sabim mógł się założyć o każde pieniądze, że pod hełmen można było ujrzeć drapieżny uśmiech najlepszego łowcy nagród w galaktyce.

*

Korweta "Guard" do "Slave'a 1"! Tu dowódca, porucznik Manson. Chcę rozmawiać z kapitanem.
- Tu kapitan "Slave'a I". O co chodzi?
- Boba Fett? Moff Jordyf chce się z panem widzieć. A wcześniej porozmawia pan z przebywającym na pokładzie "Guarda" Konem Bengiem.
- W jakiej sprawie?
- Pilnej. Mamy eskortować pana na księżyc Krima, gdzie mieści się jego siedziba.
A jeśli odmówię?
- Nie odmówi pan.
- Tak Ci się tylko wydaje, poruczniku - rzekł Boba Fett i wyłączył nadajnik. Odwrócił się do Manswetta - Wiesz co masz zrobić?
- Jasne. Pobiec do jaskini, wrzasnąć hasło "Mynocki lubią młodych Jedi" i poprosić o "Procę". A później rozwalić korwetę. Ty odwrócisz ich uwagę. Mam tylko jedno pytanie, Fett: jak, do cholery zniszczę tę korwetę? Co to za pieprzona proca?
- Zaufaj mi. Nie zawiedziesz się.
- Jasne. A Banthy latają.
"Slave" powoli zbliżał się ku powierzchni Bastionu. W tej części planety dominowały wzgórza, skały i jaskinie. Tylko w kilku miejscach były dziwnie wyglądające kamienne okręgi, które bez problemów mogły pomieścić korwetę. Tam właśnie, jak przypuszczał Boba, miał wylądować imperialny statek. A wtedy z pobliskiej jaskini nadejdzie jego śmierć.
Klon wykonał skomplikowany manewr, zawisł kilka metrów nad ziemią i otworzył właz. Sabim poczekał chwilę, aż statek jeszcze troszkę zbliży się do ziemi i zeskoczył. Zabolały go nogi, ale szybko się pozbierał i pobiegł w stronę pokazanej przez Fetta jaskini. Tymczasem za jego plecami Boba leciał w stronę innej jamy, aby ochronić statek przed potencjalnym ostrzałem z korwety. Nie wyłączył jednak silnika, aby przeciwnik mógł go zlokalizować i wejść prosto w pułapkę. Sam łowca zaś udał się za skały w niewielkiej odległości od kamiennego kręgu, gdzie już podchodził do lądowania "Guard". Gdy tylko statek znalazł się na powierzchni planety, z jego wnętrza wyszło kilkudziesięciu imperialnych żołnierzy uzbrojonych w standardowe blastery. Fett dzierżący w każdej dłoni po miotaczu uruchomił plecak odrzutowy i wzbił się w powietrze. Zaskoczeni Imperialni nie wiedzieli co robić, dopóki z góry nie zleciał na nich deszcz blasterowych błyskawic. Większość z nich szybko zdołała się schować za statkiem i od czasu do czasu wychylając zza zasłony strzelała w kierunku łowcy. Boba jednak dzięki plecakowi był niezwykle szybki. W dodatku, gdy już odrzucił jeden blaster, w którym skończyła się energia, zaczął używać miotacza ognia. Żołnierze zdążyli jednak już się przegrupować i coraz częściej strzały o włos omijały Fetta, więc jeszcze kilka minut ostrzeliwał wrogów, rzucił na odchodnym kilka granatów i zakończył "przedstawienie". Teraz pozostało mu poszukać schronienia się w jednej z wielu jaskiń. Teoretycznie mógł pójść w stronę jaskini-miasta, ale wtedy prawdopodobnie ściągnąłby na nich żołnierzy, a tego nie chciał. Jego część była skończona. Miał tylko nadzieję, że z działem wszystko jest w porządku...

*

- Skąd to macie?! - zapytał zdumiony Manswett ujrzawszy ogromną laserową armatę holowaną z jaskini na zewnątrz.
Jeden z zamieszkujących miasto-jaskinię wzruszył tylko ramionami i poszedł pomóc w wyciąganiu broni na otwartą przestrzeń.
Minęło ledwie kilka minut od momentu przybycia Sabima do groty, a już wszystkim się zajęto. Nie trzeba było żadnych próśb ani negocjacji - po prostu łowca pokazał korwetę i "jaskiniowcy" obiecali się wszystkim zająć. Nawet kilku zgłosiło się na ochotników, by powybijać tych żołnierzy, którzy przeżyją strzał z działa. Łowca patrząc na działo nie podejrzewał, aby dużo ich zostało ale i tak był zdziwiony chęcią pomocy. "Pewnie sporo za to później wezmą" - przyszło mu na myśl, lecz teraz miał ważniejsze sprawy na głowie. Działo zostało już ustawione, pozostawało jedynie strzelić.
Na znak dany przez wodza, jaskiniowcy wypalili. Olbrzymi laserowy pocisk przemknął w powietrzu, niszcząc po drodze zasłaniające działo rośliny, aż wreszcie zatrzymał się na korwecie.
Olbrzymia eksplozja na chwilę oślepiła Sabima. Po bokach słyszał wystrzały z karabinów blasterowych - widać kilku żołnierzom udało się przeżyć eksplozję. Po chwili z kłębów dymu wyłonił się widok doszczętnie zniszczonej korwety. Tubylcy szybko zabrali się za zacieranie śladów. Kilka minut później przed jamą pojawił się Fett. Podszedł do wodza "jaskiniowców" i przez chwilę z nim rozmawiał. Później udał się w kierunku Manswetta.
- I jak? Podobało się?
Bardzo. Ale mam do Ciebie kilka pytań. Może chodźmy tam - wskazał głową grupę pobliskich skałek oddaloną od jaskini o kilkadziesiąt metrów. Gdy już tam doszli, spytał - ile trzeba im zapłacić?
- Komu?
- Im. Tym ludziom z jaskiń.
- Nic. Mieli kiedyś u mnie dług, teraz go spłacili - odpowiedział Boba.
Korelianin tylko pokiwał głową. Po chwili uśmiechną się i rzekł:
- Obaj nieźle wychodzimy na tej zabawie.
- Ty może i tak. Beng był na pokładzie korwety.
- Ty też. Przecież nie ma już Osterna. Zabiłeś go.
- Ah, no przecież - złapał się za głowę Fett - mam taką słabą pamięć...

*

I tak dwaj łowcy nagród śmiejąc się serdecznie wrócili "Slavem" do miasta Umbra, gdzie zaczęła się nasza opowieść...

*

- Wylatujesz już z Bastionu? - spytał Sabim Bobę, gdy dotarli do portu w Umbrze.
- Tak, mam coś do załatwienia? A Ty? Nie miałbyś ochoty ruszyć się stąd?
- Nie. Mi tu jest dobrze. Fett?
- Hm?
- Co masz do załatwienia?
- Muszę złożyć wizytę moffowi Jordyfowi i oznajmić mu, że jeśli chce pojmać Bobę Fetta będzie potrzebował znacznie większych sił.
- Jasne. Ta akcja... To było niesamowite.
- Wiem. Taka praca - zaśmiał się klon - żegnaj, łowco.
- Żegnaj, łowco.

*

Sabim Manswett jak zwykle około południa wszedł do baru "Wściekły Wookie". Z uśmiechem na ustach podążył do lady, aby porozmawiać z barmanem.
- Hej, Sab.
- Hej. Mam prośbę - mógłbyś polecić mi jakąś romantyczną restaurację na wieczór?
- Wróciła - zapytał z uśmiechem Lars.
- Wróciła - potwierdził łowca.

*

Łowca szedł po mało już ruchliwej o tej porze ulicy. Obok niego szła Aina. Miał sporo pieniędzy - Rebielianci zapłacili za zabicie polityka i dorzucili niezłą sumkę za likwidację korwety. Wszystko układało się doskonale.
"Jak ja kocham ten Bastion..." pomyślał Sabim.

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 6,00
Liczba: 3

Użytkownik Ocena Data
X-Yuri 8 2007-12-23 14:53:39
mgmto 7 2007-07-12 18:51:25
Carno 3 2008-12-21 02:27:27


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (5)

  • sith apprentice2012-01-05 20:46:22

    Opowiadanie takie sobie. Wszyscy napisali tu (komentarze) o sielankowatości, więc ja też napiszę. No więc Orion Black ma racje nie wszystkie fan ficki muszą być mroczne, lecz jeśli jest Boba Fett to po prostu obowiązek.Fett zupełnie nie taki jak trzeba.Raczej żadko sie śmieje, o ile wogóle, no i nie ma przyjaciół.W tej pracy się ich nie ma.Ale nic to! Pisz dalej, zresztą ja też nie piszę najlepiej (pewnie dlatego nie wysłałem żadnego ze swoich opowiadań).

  • Carno2008-12-21 02:27:18

    Czyta się szybko. Nawet przyjemnie czyta się wstawki w barze.

    Ale kim do cholery jest ten gość, którego uparcie nazywasz Boba Fettem? Gdyż to na pewno nie jest Boba... I za to od razu minus trzy do oceny.

    A historia to... jaka historia? Dochodzimy do tego, że mamy ubić pewnego polityka..i potem wolna amerykanka. I potem ponownie fajna wstawka w barze.

    Nie czepiałbym się sielankowości... gdyby tutaj nie było Boby Fetta, który robi chyba w tym opowiadaniu chyba za cały kabaret Monty Pythona...

    Może i postawiłbym za to sielankowe opowiadanie bez fabuły jakieś 6 będąc w dobrym nastroju, ale za Bobę ,,dodajemy" parę punktów. 3/10

  • Orion Black2008-04-29 19:55:31

    "Ta historia jest stanowczo zbyt sielankowata, Boba jest zbyt łatwowierny, a cała historia jakaś taka, hmm..."

    Niezbyt konstruktywny komnetarz ;]
    A co do "sielankowatości" - chyba nie wszystkie ficki muszą mhroczne, straszne itp., prawda?

  • X-Yuri2007-12-23 14:54:02

    Boba strasznie.. Nie Bobowaty tu.. :-/

  • mgmto2007-07-12 18:50:49

    Ta historia jest stanowczo zbyt sielankowata, Boba jest zbyt łatwowierny, a cała historia jakaś taka, hmm... Mimo to opowiadanko zasługuje na pozytywną ocenę

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..