Autor: Sol Kyrken
Na Nar Shadda właśnie rozpoczęła się krótsza – trwająca 8 standartowych godzin – z dwóch panujących na tym księżycu nocy. Anomalia ta spowodowana była specyficznym ruchem Nar Shadda i oddziałującym z nim Nal Hutta. Oba ciała niebieskie zawsze zwrócone były do siebie tą samą stroną co powodowało występowanie dwóch nocy – krótszej i dłuższej, trwającej około 40 godzin.
W przeciwieństwie do wielu innych zamieszkałych ciał niebieskich, życie na Nar Shadda, popularnie zwanym Księżycem Przemytników, ożywało dopiero po zapadnięciu zmroku. Było to dość zrozumiałe, ponieważ większość inteligentnych form życia zajmowało się tam zajęciami co najmniej podejrzanymi. Mroczna sława Nar Shadda odstraszyła nawet Imperium, które wolało trzymać się jak najdalej od Księżyca Przemytników. Nieliczne patrole szturmowców były jedynymi oznakami ingerencji Palpatine’a w interesy księżyca. Poczynania przestępców w pełni kontrolowali Huttowie zamieszkujący Nal Hutta, wykorzystując ich usługi do wykonywania swoich ciemnych interesów.
Taki układ pasował wszystkim, włączając także Sola Kyrkena. Doświadczony pilot czekał właśnie w kantynie w sektorze koreliańskim na swoich nowych klientów. Ubrany w czarną skórzaną kurtkę i bawełniane spodnie z koreliańskimi lampasami, motyw często noszony w tym sektorze, nie wyróżniał się zbytnio wśród tłumu w kantynie. Jego twarz pokryta kilkoma bliznami i niechlujna, rozczochrana czupryna także nie czyniły go nikim szczególnym. Uwagę mogła przykuć tylko jego lewa dłoń, gdzie uszkodzone ciało zastąpiono mechaniczną protezą. Solowi specjalnie to nie przeszkadzało. Nowa dłoń okazała się nawet zręczniejsza od swej naturalnej poprzedniczki, co przy jego zawodzie było bardzo przydatne. Pokrycie protezy sztuczną skórą było dość kosztowne, a Kyrken uważał taki wydatek za zbyteczny. Często widok mechanicznej dłoni wywoływał u innych istot pewnego rodzaju respekt, co bardzo sprzyjało przy negocjacjach.
Proteza była pamiątką z czasów, gdy wraz z ojcem zajmowali się szmuglowaniem doskonałej partii błyszczostymu na Tatooine. Sol był wtedy jeszcze nastolatkiem. Natrafili na piratów, pragnących przejąć ich bezcenny ładunek. Nawiązała się walka, podczas której ich statek doznał poważnej awarii. W czasie gdy ojciec Sola zajmował się pilotażem, on sam próbował naprawić uszkodzenia. Nastąpiła eksplozja jednego z silników, w wyniku której ręka Kyrkena została poważnie poparzona. Ojciec przyszedł mu z pomocą, gdy nastąpił kolejny wybuch, godzący go prosto w twarz. Zginął na miejscu. Gdy statek zaczął dryfować w pustce kosmicznej, piraci weszli na pokład. Sol zdążył ukryć się w jednej ze skrytek. Bandyci, znajdując zwłoki ojca Sola uznali, że na pokładzie był tylko jeden pilot. Zabrali ładunek błyszczostymu i odlecieli, zostawiając za sobą dryfujący statek. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Sol dotarł do międzyplanetarnej stacji medycznej. Na wyleczenie ręki było już jednak za późno. Konieczna była amputacja i wstawienie protezy. Po udanym zabiegu i naprawie statku Sol wrócił na Nar Shadda, by przejąć interes po ojcu.
Sol był tylko w połowie Korelianinem. Jego matka pochodziła z Naboo. W czasach Starej Republiki jego ojciec, Barren Kyrken, był szanowanym pilotem marynarki republikańskiej. Jednak po nastaniu Imperium Barren stracił pracę. Niedługo potem zmarła jego żona. Razem z Solem przeprowadzili się do Nar Shadda, gdzie, by zarobić na życie, zajmowali się różnymi ciemnymi interesami. Umiejętności Barrena pozwoliły mu dość szybko stać się nieźle opłacanym pilotem. Przy okazji przyuczał swojego jedynego syna do zawodu. Z powodu śmierci ojca Sol dość wcześnie zajął się samodzielną robotą. Imał się różnych prac. Był szmuglerem, zajmował się eskortą innych statków, był wynajmowany jako najemnik. Często też zajmował się transportowaniem osób wyjętych spod prawa, tak jak miał zrobić i teraz.
Według swoich informatorów jego klientami miało być dwóch humanoidów, mocno powiązanych z Rebeliantami. Sol zastanawiał się, co dwójka zwolenników Starej Republiki szukała na Nar Shadda. Kontakty z otwartymi wrogami Imperium mogły prowadzić do wielu przykrości, z czego najmniej bolesną była szybka śmierć od blastera, jednak to zlecenie miało przynieść Kyrkenowi duże zyski. A na to właśnie czekał od pewnego czasu. Chciał zarobić odpowiednio dużą sumę, by móc zająć się bezpieczniejszą robotą. Nie wynikało to z jego wieku – był doświadczonym pilotem, lecz znał dużo starszych szmuglerów czy łowców nagród, którzy parali się swoim interesem jeszcze przez długie lata. Czuł jednak, że nieuchronnie zbliża się w ten sposób do szybkiej śmierci – a jego przeczucia nigdy go nie myliły. Przez czas spędzony w półświatku przestępczym nauczył się najważniejszej rzeczy – zawierzać instynktowi. A ten mówił mu, że na niego przyszedł już czas. Dlatego, jeśli wynagrodzenie za jego najbliższe zadanie będzie wystarczająco duże, podejmie decyzje i odejdzie z interesu.
W kantynie grała całkiem niezła orkiestra jizzowa, której dźwięki skutecznie zagłuszały poufne rozmowy gości lokalu. Patrząc na obecnych, można było się doszukać niemal wszystkich ras zamieszkujących galaktykę. W kącie dwóch Rodian zawzięcie o czymś dyskutowało, przy stoliku najbliżej orkiestry młody Verpin wyglądający na mechanika rozmawiał z Sullustiańskim pilotem. Uszy atakowały ryki czterech Wookiech grających w sabaka. Przy wejściu stali dwaj tępi strażnicy, przedstawiciele rasy Gamorrean. Takie miejsca przyciągały różnorodną klientelą, chcącą załatwiać swoje ciemne interesy w tajemnicy. Oczywiście głośna muzyka nie zapewniała pełnej prywatności. Sol zaraz po tym, jak zajął miejsce przy stole zajął się poszukiwaniem ewentualnych urządzeń szpiegowskich. W kantynach takich jak ta roiło się od wszelkiej maści konfidentów, chcących wyłapać każde słowo z cudzych rozmów. Po przekonaniu się, że nikt nie będzie w stanie podsłuchiwać go przy pomocy najrozmaitszych pluskiew, rozejrzał się uważnie po obecnych w kantynie gościach. Nie zauważył jednak niczego szczególnego, każdy zajmował się swoimi sprawami, lub, podobnie jak on, czekał na umówione spotkanie.
Wkrótce w głównych drzwiach pojawili się jego klienci. Zgodnie ze sprawozdaniem jego informatorów, byli to ludzie – kobieta i mężczyzna. Sol przyjrzał im się uważnie – wyraźnie odbiegali wyglądem od reszty obecnych w kantynie. Kobieta miała na sobie ciasny, prosty, ale elegancki czarny uniform, dzięki czemu można było zauważyć jej zgrabne, wysportowane ciało. Twarz przybyłej miała inteligentny wyraz, pokryta była nielicznymi zmarszczkami, co wskazywało na to, że już dawno przestała być nastolatką. Ciemne włosy miała ciasno upięte, tak by nie krępowały jej ruchów podczas ewentualnej walki. Była bardzo atrakcyjna, lecz można było też wyczuć emanujący od niej chłód i opanowanie. Po jej wejściu do lokalu wielu gości odwróciło się i zaczęło się wpatrywać w miejsca, w które prawdziwy gentleman zwykł nie wybałuszać oczu. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie tajemniczej kobiety, by natychmiast wrócili do swoich zajęć. Sol podejrzewał, że może ona pracować jako tajna agentka. Zapewne oprócz atrakcyjnego wyglądu dysponowała też znajomością wielu języków, kanonów dyplomatycznych i co najmniej kilku sztuk walki. Prawdopodobnie wiedziała też, do czego służy blaster. A wszystkie te cechy sprawiały, że kobieta stawała się szalenie niebezpieczna.
Towarzyszący jej mężczyzna był natomiast w kwiecie wieku, na co wskazywały liczne zmarszczki. Lat dodawał mu też gęsty zarost, nie golony od paru miesięcy. Jego głowę zdobiła gęsta czupryna włosów o kolorze piasku. W przeciwieństwie do swej towarzyszki, emanował ciepłem i uprzejmością, jednak uwadze Sola nie umknęła jego wyprostowana sylwetka i dostojny wyraz twarzy – możliwe że jest oficerem, i to wysokiego stopnia, pomyślał Kyrken.
Tym bardziej zastanawiało go, w jaki sposób ta para znalazła się na Nar Shadda. Odłożył swoją shishę, która była standardowym dodatkiem do każdego stolika, i wyprostował się na oparciu swojego siedzenia. Nieznajomi usiedli naprzeciw jego. Droid-kelner postawił na blacie stołu dwa obowiązkowe drinki. Kobieta bez zbędnych uprzejmości rozpoczęła rozmowę:
- Szukamy dobrego pilota. Paru tutejszych poinformowało nas, że ty byś się nadawał.
- I mieli rację – powiedział krótko Sol. Wiedział, że przesadna skromność nigdy nie pomagała w negocjacjach.
- Od innych natomiast słyszeliśmy, że wybór jest duży – aluzyjnie wtrącił mężczyzna.
- Ale wybraliście się na spotkanie ze mną. – skontrował Sol.
Ponownie odezwała się kobieta.
- To prawda, słyszeliśmy o tobie wiele pochlebnych opinii, jednak chcielibyśmy zobaczyć twoje umiejętności na własne oczy, a nie słuchać pustych przechwałek.
Sol czuł, że wypowiedź nieznajomej zbiła go z tropu. Zwykle klienci nie byli tak zadziorni podczas negocjacji, ponieważ nie chcieli, by zażądał zbyt wielkiej ceny za swoje usługi. Czuł się lekko upokorzony, że kobiet potraktowała go jak swojego majordomusa. Już miał wypowiedzieć jakąś ciętą ripostę, lecz w porę ugryzł się w język. - Jaki ma być cel podróży? – spytał
- Musimy jak najszybciej dotrzeć na Yavin IV – odpowiedziała.
- To się da zrobić. Oczywiście za odpowiednią cenę.
- Mamy wystarczająco dużo kredytów – odezwał się mężczyzna. – Jaka cena cię zadowoli?
Sol wymienił okrągłą sumkę. Widząc, że nie wywarło to na nich większego wrażenia, dodał:
- To połowa, oczywiście. Płatna z góry. Resztę zapłacicie mi, gdy dolecimy na Yavin.
Mężczyzna uniósł znacząco brwi, a kobieta uśmiechnęła się krzywo.
- Oprócz zapłaty są inne możliwości skłonienia kogoś do pracy – powiedziała.
- Jeszcze nikt nigdy nie wepchnął mnie do statku siłą. Jeśli tego spróbujecie, albo ja, albo wy zginiecie. Obie te możliwości raczej nie są wam na ręke.
Zapadła niezręczna cisza, w czasie której mężczyzna przypominający oficera intensywnie się nad czymś zastanawiał. Po chwili przyznał Solowi rację.
- Faktycznie, martwy pilot do niczego się nam nie przyda. Przystajemy na twoją propozycję, ale bez płacenia z góry. Całą sumę otrzymasz po wykonanej robocie.
Kyrken nie zastanawiał się ani chwili dłużej. To, co wynegocjował i tak było spełnieniem jego najskrytszych marzeń. Muszą mieć nóż na gardle, pomyślał.
- Kiedy chcecie startować?
- Tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Dajcie mi tylko czas na rozgrzanie silników i możemy ruszać. Kierujcie się do doku 82C. Tam będę na was czekał.
- Będziemy o czasie – odpowiedziała kobieta. Oboje wstali i skierowali się do wyjścia.
Sol posiedział jeszcze chwilę i także opuścił kantynę kierując się do swojego statku. Po wejściu do doku przeprowadził rutynowy przegląd swojego zmodyfikowanego korelliańskiego frachtowca YT - 1300, „Troulemakera”. Kupił go z odziedziczonych po ojcu kredytów. Nie chciał pilotować statku Barrena, gdyż przypominał mu echa dawnych wydarzeń, o których chciał jak najszybciej zapomnieć. Gdy odebrał nowy, błyszczący statek o dyskoidalnym kształcie i świetnych osiągach, pragnął od razu pomknąć ku nowym przygodom, jak za dawnych lat. Rozsądek przezwyciężył jednak młodzieńczy zapał. Statek wymagał pewnych modyfikacji i dodatkowego uzbrojenia, aby w pełni nadawał się do niebezpiecznej profesji Sola. Po dwóch tygodniach spędzonych w warsztacie frachtowiec nadawał się do użytku i od tamtej pory nie sprawiał żadnych kłopotów. Sol obchodził się z nim z szacunkiem i starał się nie zaniedbywać żadnej, najmniejszej nawet usterki. Niezawodność statku wiele razy uratowała mu życie i pieniądze.
Właśnie kończył przygotowania do startu, gdy do doku weszli jego dwaj nowi znajomi. Mężczyzna obejrzał statek i pokiwał z aprobatą głową. Wyraźnie podobał mu się jego krągły, opływowy kształt i przemyślna konstrukcja. Mimo, że był niemałych rozmiarów, jego płaski kadłub pozwalał na manewrowanie w naprawdę ciasnych miejscach. Uzbrojony był w dwie obrotowe wieżyczki laserowe i dziobowe działka, dzięki którym pierwszy pilot mógł brać czynny udział w walce.
- Dzieło korelliańskich inżynierów? – zagadnął Sola.
- Tak. To niezłe cacko. Wprowadziłem parę modyfikacji, aby był bardziej użyteczny. Bez trudu przetransportuje nas na miejsce.
- Oby właściciel tego statku okazał się równie dobry – dodała złośliwie kobieta.
- O to nie musicie się akurat martwić – zripostował Sol – Wsiadacie, czy macie zamiar przesiedzieć cały dzień w śmierdzącym doku?
Nieznajomi bez słowa weszli do środka. Zajęli miejsca dla pasażerów w kokpicie. Sol usiadł na fotelu pierwszego pilota. Po chwili w całym kokpicie rozjarzyły się rozmaite kontrolki. „Troublemaker” lekko drgnął odrywając się od ziemi. Parę sekund później budynki mieszkalne Nar Shadda zaczęły się szybko odddalać. Podobnie jak na Coruscant, cała powierzchnia Księżyca Przemytników była zagospodarowana. Liczne światła i neony tworzyły teraz barwną, świetlną mozaikę. Obserwator mógł ulec złudzeniu, iż patrzy na gwiaździste niebo, a przelatujące nad planetą statki przypominały roje komet. Solowi przyszły na myśl czasy gdy mając 11 lat pilotował po atmosferze Coruscant swojego N-1 Starfighter’a, prezent urodzinowy od matki. Ojciec zabronił mu zapuszczać się w przestrzeń międzyplanetarną, dlatego Sol podziwiał ze swojego ciasnego kokpitu zapierający dech w piersiach widok planety rok później stała się główną siedzibą Imperium. Często, zamiast iść do szkoły, wymykał się swoim małym myśliwcem na wielogodzinne wagary.
- Przewidujecie jakieś kłopoty podczas podróży? – było to pytanie czysto retoryczne. Miał absolutną pewność, że ten lot nie będzie należał do bezpiecznych.
- Ujmijmy to tak. Lepiej żebyśmy nie natrafili na patrol Imperium. – odpowiedział mężczyzna.
Pięknie, pomyślał Sol. Pewnie natrafiłem na jakiś szalenie ważnych rebeliantów, którzy są poszukiwani w całej galaktyce przez imperialnych. Oby nie wyszła z tego jakaś grubsza afera...
W tym czasie „Troublemaker” zdążył opuścić atmosferę Księżyca Przemytników. Nie minęły dwie minuty, gdy jedna z kontrolek zaczęla gwałtownie mrugać i wydawać piszczące dźwięki. To detektory statku zasygnalizowały bliską obecność obcej jednostki o dużych rozmiarach.
- Co się stało? – zapytała kobieta.
- Możliwe, że to jakiś spory statek handlowy. Jednak nie byłbym w tej sprawie optymistą...
Po chwili okazało się, że jego obawy były słuszne.
- Nie jest dobrze. To imperialny krążownik. Na razie nie jestem w stanie rozpoznać klasy, ale nie jest to mała jednostka. Prawdopodobnie przeszukują każdy statek wylatujący z Nar Shadda w poszukiwaniu takich typów jak wy.
- Więc co robimy? – spytał oficer.
- Czekamy na ich ruch. Jeśli będziemy musieli nawiązać walkę z myśliwcami, ktoś musi obsługiwać wieżyczki. Chyba mogę na was liczyć?
- Jeśli zajdzie taka potrzeba, to przyłączymy się do obrony.
Sol był pewien, że taka potrzeba zajdzie, i to całkiem niedługo. Sylwetka krążownika stawała się coraz bardziej wyraźna i z łatwością można było stwierdzić, że to krążownik klasy Interdyrektor, mogący generować studnię grawitacyjną, uniemożliwiając tym samym ucieczkę w nadprzestrzeń. Aby wykonać skok w nadświetlną, należało znaleźć się poza jego zasięgiem, jednak zanim to nastąpiło, statek mógł być przerobiony na atomy w wyniku trafień z turbolaserów lub unieszkodliwiony przez myśliwce typu TIE. Solowi nie podobała się ani jedna, ani druga możliwość. Kiedy rozmyślał o ewentualnej ucieczce, w komunikatorze pokładowym odezwał się głos imperialnego oficera:
- Zidentyfikowaliśmy twoją jednostkę jako „Troublemaker”, pilocie. Potwierdź naszą identyfikację.
- Zgłasza się „Troublemaker”.
- Jaki jest twój ładunek?
- Aktualnie nie mam nic na pokładzie. Lecę na Coruscant załatwić kilka spraw. – była to pierwsza, lepsza głupota, jaka przyszła mu do głowy.
Przez dłuższą chwilę w komunikatorze nie odezwał się żaden głos.
- Chyba ci nie uwierzyli – zauważyła kobieta.
Jakby na potwierdzenie jej słów krążownik ponownie nawiązał z nimi kontakt:
- Zostań na aktualnej pozycji, „Troublemaker”. Wysyłamy po ciebie eskortę. Przygotuj się do rewizji.
Niech to szlag, zaklął w myślach Kyrken.
- Grubo się mylisz, przyjacielu. – odpowiedział Sol zrywając łączność z krążownikiem. – Zaczyna się zabawa...
Zwiększył moc silników tak, że statek zaczął się coraz bardziej oddalać od planety. W następnej chwili z hangarów krążownika wystartowało sześć myśliwców typu TIE, kierując się prosto na „Troublemaker’a”. Sol zgrabnym manewrem uniknął trafienia przez salwę zielonych, oślepiających promieni lasera, wystrzelonych bez żadnego ostrzeżenia. Chciał odpowiedzieć ogniem z działek dziobowych, jednak myśliwce zdołały zerwać szyk i rozproszyć się.
- Chcą wejść mi na ogon. Do wieżyczek!
Jego pasażerowie natychmiast zerwali się z foteli i zajęli miejsca przy obrotowych działkach.
Już po chwili okazało się, że są dobrymi strzelcami – jeden z myśliwców eksplodował efektownie, zamieniając się w ognistą kulę, by zaraz potem pozostawić po sobie tylko wspomnienie. Kolejny został unicestwiony przez Kyrkena z działek dziobowych. Gdy statek przeleciał wśród szczątków zniszczonego myśliwca, Sol zauważył następne sześć charakterystycznych sylwetek zmierzających w ich kierunku. Dziesięć do jednego – marne szanse, pomyślał, nawet przy tak słabo opancerzonych jednostkach wroga. Pora się stąd zwijać...
Zwiększył moc silników do maksimum i ustalił kurs dokładnie na wprost krążownika. Spiczasty dziób zaczął rosnąć w oczach pilota. Przestrzeń kosmiczną zaczęły przeszywać promienie turbolaserów, na szczęście chybiając haniebnie.
- Oszalałeś? – krzyknęła kobieta – Kilka trafień z dział krążownika plus ogień myśliwców i zostaniemy rozerwani na atomy!
Sol nie słuchał jej. Był zbyt zajęty wykonywaniem skomplikowanych uników i jednoczesnym czekaniem na podanie przez komputer koordynatów do skoku w nadprzestrzeń. Nie miał zamiaru czekać, aż strzelcom poprawi się wzrok. Manewr, który chciał wykonać, mógł równie dobrze zabić ich wszystkich. Jeden z promieni turbolaserów trafił w „Troublemaker’a”, który zadrżał jak w agonii. Tarcze zdołały jednak pochłonąć większość energii trafienia. Solowi udało się uniknąć kolejnego strzału, który trafił wprost w siedzący mu na ogonie myśliwiec. Jego pilot zapewne nie wiedział nawet, co się stało – lekko opancerzony TIE po prostu wyparował w ułamku sekundy. Kolejne dwie imperialne jednostki zostały zniszczone przez ogień z wieżyczek, jednak sytuacja nadal wyglądała beznadziejnie. Zostało jeszcze siedem, pomyślał Sol. Czuł strużki potu leniwie spływające po jego zmarszczonym czole. Frachtowiec i krążownik dzieliła już bardzo niewielka odległość. Kyrken obniżył tor lotu, tak że „Troublemaker” znalazł się pod krążownikiem, w miejscu gdzie nie mogły dosięgnąć go turbolasery. Potężna konstrukcja brzucha Interdyrektora zaczęła szybko przesuwać się w oczach pilota. Na moment ostrzał został przerwany, jednak już po chwili statek ponownie zadrżał, miotany tym razem ogniem myśliwców. Tarcze frachtowca zaczynały powoli słabnąć. Jeszcze kilka trafień i zrobi się gorąco, dosłownie i w przenośni, pomyślał Sol. Zmusił silniki podświetlne do osiągnięcia granic swoich możliwości. Statek jęknął z wysiłku. Systemy odpowiedzialne za chłodzenie silników nie mogły nadążyć z pracą i w kokpicie w mgnieniu oka zrobiło się nieprzyjemnie duszno i ciepło. Wytrzymaj, błagał w myślach Sol, wytrzymaj, do cholery. Goniące ich TIE zostały daleko w tyle, bezradnie próbując utrzymać pogoń. Jeszcze chwilka, skarbie, wytrzymaj, ponowił swoje błagania. Po chwili, która Solowi zdawała się być wiecznością, „Troublemaker” znalazł się za krążownikiem, gdzie studnia grawitacyjna przestawała działać. Powolny imperialny krążownik zaczął dokonywać obrotu o sto osiemdziesiąt stopni. Było już jednak za późno. Gdy Sol otrzymał wreszcie odpowiednie koordynaty, nie wahał się ani chwili dłużej i pociągnął za dźwignię napędu nadświetlnego. W jednej chwili gwiazdy, które miał przed oczyma, rozmazały się, tworząc przez krótką chwilę świecące smugi, a statek w mgnieniu oka zniknął w nadprzestrzeni.
Sol Kyrken opadł ciężko na oparcie fotela pierwszego pilota. Otarł ręką spocone czoło i odetchnął głęboko z ulgą. Do kokpitu wrócili, równie zmęczeni, jego zleceniodawcy. Oni także nie ukrywali zadowolenia na myśl, że udało im się uciec.
- Mało brakowało, a starliby nas na proch. Nikt nawet nie zauważyłby naszych szczątków. Nie chcę was martwić, ale według mnie siedzicie w nerfim gównie po same uszy. Zwykle tak duże jednostki nie krążą wokół Nar Shadda i do tego sprawdzając każdy napotkany statek.
- To prawda. – Mężczyzna przyznał rację Solowi. – Używając łagodnego określenia, nie jesteśmy zbyt mile widziani przez Imperium. Dlatego właśnie chcemy jak najszybciej dotrzeć na Yavin IV.
- Niedługo wasze marzenia się spełnią. Wkrótce będziemy na miejscu. W tym czasie tarcze zdążą się zregenerować. A tak poza tym, nieźle radziliście sobie na wieżyczkach. Widać, że byliście na niejednej bitwie.
- Masz rację. Choć ostatni raz brałem czynny udział w walce wiele lat temu. Później zostałem oficerem i zająłem miejsce w mostku dowodzenia. – powiedział mężczyzna i z sympatycznym uśmiechem podał rękę Solowi. – Jestem Jan. Nazwiska lepiej zachowajmy dla siebie.
- Sol. – przedstawił się, chociaż był pewny, że znają nie tylko jego imię, ale także nazwisko.
- Ja jestem Tara. – powiedziała kobieta, ściskając rękę Sola. Dłoń miała delikatną, kobiecą, jednak uścisk mocny niczym imadło. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, który miał w sobie trochę więcej ciepła, lecz nadal wydawał się beznamiętny i sztuczny. Ta kobieta musiała wiele razy udawać, pomyślał Sol. Mimo to nadal była szalenie atrakcyjna i pociągająca. Tajemniczość dodatkowo dodawała jej uroku. Była to jedna z najciekawszych kobiet, jakie Sol spotkał w swoim życiu.
Z głębokiego namysłu wyrwało go gwałtowne ssanie soków żołądkowych. Czuł się, jakby od wieków nie miał niczego w ustach.
- Nie wiem jak wy, ale ja umieram z głodu. Mam na pokładzie sporo racji żywnościowych, więc jeśli chcecie to zapraszam na obiad.
Tara i Jan najwyraźniej też czuli nieodpartą potrzebę spożycia szybko czegokolwiek, bowiem prawie natychmiast zerwali się ze swoich miejsc i udali się za wychodzącym Solem.
* * *
Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Komandor Veers spoglądał zamyślony na pustkę kosmiczną rozciągającą się przed jego oczami. Tak, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wręcz przeciwnie. Gdy wstępował do akademii, już na wstępie poinformowano wszystkich kadetów, że czeka ich ciężka praca bez chwili wytchnienia. Veers uznał jednak, że są to zwykłe metody zastraszania kandydatów na przyszłych oficerów, aby już na wstępie wyeliminować najsłabsze ogniwo. Marzyła mu się gloria chwały, olbrzymie pieniądze, prestiż, no i oczywiście piękne kobiety. W akademii spotkał się natomiast z sadystycznymi wykładowcami i instruktorami, którzy nie cofali się przed niczym w stosunku do swoich podopiecznych. Znane były przypadki ciężkich pobić, czy nawet wypadków śmiertelnych. Po ukończeniu akademii zaczął od pilotowania myśliwców. Okazał się dobrym pilotem, dlatego został nominowany na dowódcę eskadry. Lata te wspominał jako najpiękniejsze momenty swojego życia. Brał udział w wielu bitwach, w których odznaczył się licznymi sukcesami.
Wtedy nadszedł moment kolejnego awansu. Otrzymał stopień kapitana i powierzone zostało mu dowództwo na okręcie szturmowym klasy Acclamator. Zawsze marzył o dowodzeniu większym statkiem, jednak zwykle widział siebie na mostku krążownika klasy Victory.
Tymczasem objął dowództwo nad jednostką, która w porównaniu z gwiezdnym niszczycielem była jedynie kruszyną. Tę sprawę mógłby jednak przeboleć, gdyby jego służba okazała się owocna. Już w pierwszych dniach na swoim nowym stanowisku zorientował się jednak, że to czego go uczono w akademii a to, co spotkał w rzeczywistości to dwa różne, odległe od siebie światy. Jego poddani nie mieli dla niego żadnego respektu, jego rozkazy często były przez nich kwestionowane. Czuł, że jego wojskowa kariera stanęła w miejscu, że nie ma przed sobą perspektyw rozwoju. Wiele by dał, żeby znów zasiąść w ciasnym kokpicie myśliwca, by znów doznać tego uczucia ekscytacji, które zawsze go ogarniało podczas walki.
Po awansie już nigdy nie miał okazji uczestniczyć w prawdziwej bitwie. Głównym zadaniem jego statku było patrolowanie przestrzeni kosmicznej w poszukiwaniu rebeliantów i piratów. Pojedyncze rebelianckie myśliwce nie stanowiły jednak większego wyzwania i służba powoli stawała się nudna i monotonna.
Podobnie jak wielu innych dowódców, stacjonujących na podobnych do jego okrętach, Veers otrzymał rozkaz przeczesywania galaktyki w poszukiwaniu korelliańskiego statku, na pokładzie którego miało się ukrywać dwóch rebeliantów: dezerter Jan Dodonna i tajna agentka Rebelii Tara Mirven. Szczerze mówiąc, nie miał zielonego pojęcia, jak się do tego zabrać. Nigdy wcześniej nie dowodził tego rodzaju akcją. Właściwie jedyne co mógł zrobić, to przemieszczać się od jednego do drugiego układu planetarnego i liczyć na szczęśliwy traf.
Jego podwładni widzieli jego kompletną bezradność. Często wymieniali między sobą złośliwe uśmieszki, jednak jak dotąd nikt nie odważył się otwarcie go skrytykować. Jeszcze tego by mi teraz brakowało, pomyślał. Bunt na jego własnym statku byłby wspaniałym podsumowaniem jego dotychczasowej kariery kapitana.
Właśnie rozważał możliwość opuszczenia okolic Yavin IV, gdzie aktualnie znajdował się okręt, gdy prężny głos kapitana Fangensa wyrwał go z zamysłu:
- Sir?
- Tak, komandorze?
- Z nadprzestrzeni wyłonił się właśnie obcy statek.
- Zdołaliście go zidentyfikować?
- Tak jest, sir. – w głosie kapitana słychać było satysfakcję – Mamy ich. Statek pasuje jak ulał do dostarczonego nam opisu.
- Przygotować promień ściągający. Natychmiast!
- Tak jest, sir! – kapitan wyprężył się, zasalutował i natychmiast zabrał się do wykonywania rozkazu. Na twarzy Veersa malował się uśmiech. Może wreszcie szczęście się do mnie uśmiechnęło, pomyślał.
Z przyjemność patrzył, jak wiązka promienia ściągającego obejmuje statek zaskoczonego pilota niczym olbrzymia, niewidzialna dłoń. Przypomniały mu się opowieści o tajemniczej Mocy, której używali rycerze Jedi, zanim odeszli w zapomnienie. Dziś ostatnimi przedstawicielami pradawnych wierzeń byli Darth Vader i sam wielki Imperator. Słyszał o wielu oficerach, którzy karani byli za niesubordynację poprzez uduszenie przez niewidzialną dłoń Vadera, ściskającą krtań nieszczęśnika z mocą durastali.
Technika wyprzedziła nawet Jedi, pomyślał Veers. Vader może dusić ludzi za pomocą Mocy, ja mogę objąć cały statek, wykorzystując promień ściągający. Z dumą patrzył na spętany i bezwolny dyskoidalny frachtowiec, coraz szybciej zbliżający się do hangarów krążownika. Może nareszcie wyrwę się z tego cholernego złomu, pomyślał. Tak, ten sukces z pewnością przyniesie mi awans.
W czasie, gdy przyglądał się bezradnemu statkowi, zauważył dziwny ruch na górze kadłuba. Zobaczył wysuwające się działo...
- Komandorze! – usłyszał zdenerwowany głos Fangensa – To wygląda na...
- Wiem na co to wygląda – przerwał mu Veers. Zaskoczony przyjrzał się jeszcze raz tajemniczej broni. To niemożliwe, pomyślał. Tak małe jednostki nie są wyposażone w działo jonowe o takiej mocy. Możliwe, że to tylko atrapa. A jeśli nie? Cóż, nawet tak uzbrojona jednostka nie mogła się równać z jego okrętem - Sir, pilot frachtowca nawiązuje z nami kontakt!
- Dawać go!
- Mówi pilot „Troublemakera” – w mostku rozległ się głos pilota, zagłuszany przez liczne zakłócenia – Prosiłbym o szybkie dezaktywowanie promienia ściągającego, inaczej będę zmuszony do użycia siły.
- Ty głupcze! – prychnął z pogardą Veers – Myślisz, że dam się nabrać na tą żałosną improwizację? Jeśli nawiążesz z nami walkę, po twoim statku nie zostanie atom na atomie!
Po chwili działo wypluło z siebie trzy strzały, które trafiły w kadłub okrętu. Technicy natychmiast zabrali się do analizowania uszkodzeń. Po chwili jeden z nich, wyraźnie zaskoczony, odwrócił się do Veersa:
- Komandorze! Nasze tarcze gwałtownie słabną! Jeszcze kilka strzałów a doznamy tak poważnych uszkodzeń, że życie załogi będzie zagrożone!
A więc to nie jest bluff, pomyślał Veers.
Ponownie rozbrzmiał głos pilota:
- Potraktujcie to jako ostrzeżenie. Pamiętajcie: nie będę długo czekał.
Veers był w rozterce. Przecież jestem tak blisko! Z drugiej strony, jeśli ta szumowina spełni swą groźbę, po okręcie nie pozostanie zbyt wiele. Nigdy nie widział tak potężnej broni zainstalowanej na tak małej jednostce. Musiała zostać w tajemnicy opracowana przez rebelianckich naukowców. Nie może ryzykować życia swojego i swoich ludzi. W końcu podjął decyzję:
- Natychmiast dezaktywować promień ściągający! – po czym zwrócił się do pilota: Możesz spokojnie odlecieć. Promień już nie działa – zakończył połączenie. Nie miał zamiaru więcej rozmawiać z tym kryminalistą. Z żalem patrzył, jak „Troublemaker” znika w nadprzestrzeni. Jak znika jego awans. Miał już dość prześladującego go pecha. Patrzył ze smutkiem na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się pochwycony statek, gdy ten sam technik odezwał się ponownie:
- Sir! – tym razem jego zaskoczenie było jeszcze większe niż poprzednio – Otrzymaliśmy nowe odczyty stanu tarcz. Wygląda na to, że ten atak.... nie wyrządził nam żadnych szkód.
- Co!?
- Tarcze są nietknięte...
Veers nie zważając na to, że patrzą na niego podwładni, złapał się za głowę. - - -- --- Wypuściłem zupełnie bezbronny statek... Dałem obejść się jak uczniak! Gdybym podjął ryzyko, te kanalie już dawno byłyby na moim pokładzie!
Veers jeszcze nigdy nie czuł się tak upokorzony. Żeby wykiwał go taki podrzędny cwaniaczek. Pal licho dumę! Co będzie, jeśli przełożeni się dowiedzą?
- Sir – tym razem był to głos łącznościowca.
- Co znowu? – odpowiedział zirytowany Veers.
Zmierza tu Skyhook Lorda Vadera. Mamy być przygotowani na jego przybycie. – w jego głosie można było uchwycić nutkę współczucia.
Veers przełknął nerwowo ślinę. A więc to już koniec, pomyślał.
- Dobrze – powiedział drżącym głosem. Postanowił się uspokoić. Nie miał najmniejszego zamiaru pokazać swoim ludziom, że zżera go strach. – Dobrze. – powtórzył już dużo pewniej – Będę u siebie. Proszę mi przez najbliższy czas nie przeszkadzać.
- Tak jest, komandorze.
* * *
- Co to w ogóle było? – spytała zaskoczona Tara. – Skąd wziąłeś to działo jonowe?! - To nie jest działo jonowe.
- Ale... Jak to?!
Sol z satysfakcją zauważył, że udało mu się ją zaskoczyć.
- To nie jest działo jonowe – powtórzył – To zwykłe działo samonaprowadzające, które się nie sprawdziło. W nieruchomy cel trafi bez problemu, jednak w prawdziwej walce się nie przydaje. Kazałem znajomemu mechanikowi przerobić je tak, by wyglądało identycznie jak działo jonowe.
- Wszystko pięknie, ale nawet prawdziwe działo jonowe nie stanowi specjalnego zagrożenia dla imperialnego krążownika. Jakim cudem uznali, że jest niebezpieczne?
- To robota mojego kolegi, świetnego informatyka. Zaraz po oddaniu strzału przesłałem do komputera pokładowego tego okrętu impuls elektromagnetyczny, który zakłócił jego pracę. Dlatego technicy uzyskali błędny odczyt tarcz ochronnych, z którego wynikało, że doznali poważnych uszkodzeń. Postanowili nas puścić wolno, a ja dokonałem miniskoku w nadprzestrzeń, dzięki któremu nadal znajdujemy się nad Yavinem, tyle że po przeciwnej półkuli, niż nasi niedawni znajomi. Oni natomiast myślą, że jesteśmy już daleko stąd. Impuls działa dość krótko, dlatego już się zorientowali, że ich nabraliśmy. Szczerze mówiąc, robiłem to po raz pierwszy w życiu. Nie sądziłem, że się uda.
- Sprytne – przyznał z uznaniem Jan – Naprawdę sprytne. Byłeś wart swojej ceny.
- A więc – ciągnął Sol – Jesteśmy na miejscu. Gdzie mam wylądować?
- Do jednej ze starożytnych świątyń. Poprowadzimy cię – odpowiedziała Tara.
Po kilku minutach lotu nad dziewiczą dżunglą, tak gęstą, że korony drzew zdawały się być powierzchnią planety, dotarli nad sporych rozmiarów spiczastą budowlę, do szczytu której prowadziły setki schodów.
- Wiem, że to nie mój interes, ale chyba nie przylecieliście tu tylko po to, żeby się pomodlić?
- Musimy się tu schronić... Na jakiś czas.
Sol pokiwał głową i już o nic więcej nie pytał. Cała trójka wyszła z „Troublemakera”. Ostre poranne słońce zaatakowało niespodziewanie ich oczy. Kiedy wzrok Sola przyzwyczaił się do nowego otoczenia, zobaczył sędziwego mężczyznę schodzącego po schodach świątyni. Był ubrany w znoszony, brązowy płaszcz z kapturem. O jego wieku na pewno wskazywały mocno posiwiałe, białe niemal włosy. Na widok przybyłych uśmiechnął się promiennie i zawołał:
- Jan! Tara! – podszedł do dwójki przyjaciół i obściskał każdego z nich. – Dobrze, że jesteście. Martwiłem się o was. Tu będziecie bezpieczni.
Sol chrząknął znacząco. Tara odwróciła się w jego stronę:
- Ach, prawie zapomniałam. Otrzymałeś już swoją zapłatę.
W tej samej chwili urządzenie łączące Sola z jego kontem bankowym wydało piszczący dźwięk. Wyjął je zza pasa i zobaczył ze zdumieniem, że na jego nazwisko została dokonana wpłata dużo wyższa niż poprzednio ustalona.
- Ale...
Potraktuj to jako napiwek – przerwała mu Tara – Dobrze się spisałeś. Te kredyty ci się przydadzą.
Sol nie mógł nie przyznać jej racji.
- Niestety, tutaj nasze drogi się rozchodzą. Do zobaczenia. – podała mu rękę i uśmiechnęła się, tym razem szczerze i serdecznie.
- Do zobaczenia – Sol odwzajemnił uśmiech.
- Życzę ci powodzenia, Solu Kyrkenie – powiedział życzliwie Jan.
Tobie również – odpowiedział Sol i po chwili zniknął w swoim statku. Parę minut później „Troublemaker” oderwał się od powierzchni Yavinu, by za chwilę zmienić się w maleńki punkcik na nieboskłonie.
Dorg2008-03-16 23:34:14
Naprawdę dobre 9/10
Kasis2007-08-05 17:55:45
Fajnie się to opowiadanie czytało, całkiem zgrabnie napisane. To co mi troszkę się nie podobało to zbyt narzucające się skojarzenie Sol - Solo.
Sol Kyrken2007-07-15 12:23:37
a poza tym jest tam masa błędów i nieścislosci technicznych
Sol Kyrken2007-07-15 12:01:51
ale gafa napisalem interdyrektor zamiast interdyktor :P
mgmto2007-07-12 20:04:18
Super! Naprawdę fajne opowiadanie