Mistrz Triles stał przygarbiony, wpatrując się w trójwymiarową planszę pola bitwy. Pokazywała ona aktualny przebieg działań zbrojnych na planecie Reetao, gdzie wojna zawitała kilka miesięcy temu i gdzie obecnie się znajdowali. Przed wojną ta pustynno-stepowa planeta była bogata i żyzna, dzięki szeroko rozbudowanej sieci kanałów. Większość miast i osad leżało na północnej półkuli – tej, którą konflikt miał dotknąć najbardziej. Po trzech miesiącach miasta zamieniły się w ruiny, nie używane kanały powoli wyschły, a step znów powracał na utracone terytoria. Mimo, iż walka o terytorium straciła wszelki sens, armie obu stron walczyły dalej. Już nie o zasoby naturalne czy ważne punkty strategiczne, lecz po prostu o to, aby wygrać, zdobywając przy tym kolejny kawałek zniszczonej i przesiąkniętej krwią ziemi, przy okazji niszcząc wroga. Triles był już mistrzem od prawie trzydziestu pięciu lat i jeszcze nigdy nie widział tak bezsensownej walki…choć z tego co słyszał, to Wojny Klonów tak właśnie wyglądały na wielu światach…
- Mistrzu Triles– komandor Lestir przerwał rozmyślania mistrza. – Armia droidów jest w odwrocie. Kierują się do ruin Hertopolis.
- Dobrze komandorze – odpowiedział mistrz Jedi. – Na dzisiaj koniec działań. Do ostatecznego szturmu przystąpimy jutro.
- Nareszcie odlecimy z tej opuszczonej przez Moc planety – odezwał się stojący w kącie pokoju dowodzenia młody rycerz Jedi Feltis Drex. Był młodym, wysokim mężczyzną o kruczoczarnych włosach i zielonych oczach. Na jego twarzy prawie zawsze widniał zawadiacki uśmiech. Ostatnie dni stanowiły wyjątek.
- Cierpliwości, Feltisie – odpowiedział mistrz. – Jeszcze nie wygraliśmy tej batalii. A teraz chodźmy, musimy przygotować się do jutrzejszej bitwy.
* * *
Zaraz po wyjściu z kwatery dowodzenia Feltis poczuł na twarzy chłody wiatr, niosący kurz i pył ze zniszczonej ziemi. Słońce właśnie zachodziło nad powierzchnią planety, zwiastując nadejście zmroku. Bezksiężycowe noce na Reetao były o tej porze roku zazwyczaj bardzo chłodne, a zniszczone wojną domostwa nie dawały schronienia. Większość mieszkańców, którzy przeżyli działania zbrojne już dawno uciekła na południe, gdzie klimat jest cieplejszy, a tereny nie są tak bardzo zniszczone wojną.
Idąc w kierunku swojej kwatery Feltis zauważył stojącą na pobliskim wzniesieniu Sorayę Lantilum, padawankę mistrza Trelisa. Była jego uczennicą przez cały burzliwy okres Wojen Klonów i już niedługo mogła się spodziewać pasowania na rycerza. Lecz ta wojna pozostawiła jej blizny głębsze, niż fizyczne. Widok śmierci i zniszczenia na tylu planetach musiał w jakiś sposób odcisnąć się na jej psychice. Lecz teraz stojąc w blasku zachodzącego słońca wydawała się tak spokojna…tak piękna, jej długie, kasztanowe włosy powiewające na wietrze przybrały złocistą barwę… „Przestań” zganił się w myślach Feltis…Jej delikatna twarz skąpana w promieniach zachodzącego słońca…”wystarczy” powiedział sobie w duchu młody rycerz „Jedi nie mogą się przywiązywać…” w tym momencie Soraya się odwróciła i spostrzegła Feltisa
- Witaj!– rzekła młoda padawanka z uśmiechem na twarzy.
- Cześć! – odpowiedział. – Też masz nadzieję na szybkie zakończenie konfliktu?
- Tak, mam nadzieję, że to wszystko się skończy jak najszybciej. Ta planeta przyprawia mnie o dreszcze, czuję… – wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie.
- Tak…też to wyczuwam, cierpienie…cała planeta cierpi.
- To wina tej okropnej wojny. Niszczy wszystko co stanie na jej drodze, każdą rasę, każde miasto, każdą istotę…- jej ciałem wstrząsnął szloch.
- Spokojnie – objął ją lekko ramieniem – już niedługo wojna się skończy i wszystko wróci do normy. Wszystko się rozstrzygnie być może już w najbliższym tygodniu
- Ale jakim kosztem? – zapytała. – Ile milionów istot musiało zginąć i jeszcze musi, aby ta wojna się skończyła?
Jakiś czas później Feltis wydawał się być przygnębiony wracając do swej kwatery. Słowa Sorayi dały mu do myślenia. Oczywiście, że uważał wojnę za okropieństwo, ale tak naprawdę się nigdy nad tym nie zastanawiał. Nie myślał o niewinnych ofiarach czy rozbitych rodzinach przez tą wojnę. Dla niego ważna była walka. Chciał bronić niewinnych, a nawet nie dostrzegał ich cierpień. A przecież jako Jedi powinien im pomagać… Zanim się spostrzegł był już umyty i przebrany. Cały czas dręczyły go jej słowa… Ale to nie pora na takie przemyślenia. Jutro musi być w pełnej formie. Zastanowi się nad tym zaraz po odlocie z tej planety…
* * *
Hertopolis – stolica i serce planety Reetao. Olbrzymie miasto, położone nad jednym z nielicznych dużych zbiorników wodnych planety, jeziorem Hentos. Przed wojna miasto tętniło życiem i handlem, a teraz było tylko stertą gruzów i ledwo trzymających się całości budynków. Potężne kiedyś gmachy budynków zbudowanych z białych kamieni, które przed wojną jawiły się majestatycznie teraz wyglądały na zaniedbane od wieków budowle. Mimo to Separatyści zamienili miasto w twierdzę, trzy pasy umocnień – jedne na skraju miasta i dwa wewnątrz. W sercu trzeciej najgłębszej linii obronnej znajdowała się Wieża Królewska. Niegdyś służyła jako rezydencja władcy, później jako miejsce w którym urzędował parlament Reetao. Obecnie była to siedziba głównodowodzącego siłami Separatystów. Podstawę wieży stanowił ogromny budynek w kształcie sześciokąta foremnego, a z każdej ze ścian wychodziły półkoliste zabudowania, niższe od samej podstawy. Z lotu ptaka obiekt przypominał ogromną gwiazdę z zaokrąglonymi ramionami. Dach budynku zwieńczała ogromna kopuła, ze szczytu, której wyrastała monumentalna wieża. Wysoka na prawie tysiąc pięćset metrów i szeroka dwieście metrów była największym obiektem w centralnej części miasta. Górna część dzięki parasolowi pola siłowego nie musiała obawiać się ostrzału artylerii republikańskiej.
- Plan jest następujący. – rozpoczął zebranie mistrz Triles. – Wykonamy dwa uderzenia od południa i wschodu, ich celem będzie zajęcie kolejno: kompleksu pałacowego w południowej i dzielnicy przemysłowej we wschodniej części miasta. Zniszczenie znajdujących się tam baterii przeciwlotniczych umożliwi nam wezwanie wsparcia powietrznego w postaci kanonierek LAAT/i, które mogą nam się przydać przy niszczeniu szczególnie silnych punktów oporu.
Podczas gdy mistrz Triles omawiał oba ataki bardziej szczegółowo, hologramy na planszy przesuwały się we wskazane pozycje. Wreszcie mistrz Jedi doszedł do najważniejszego punktu planu.
- Mała grupka komandosów przepłynie jezioro Hentos i postara się przebić do Wieży Królewskiej. Opanowanie budowli pozwoli nam wygrać bitwę. Dowództwo nad tą grupą powierzam tobie, Feltisie.
- Mi?? – zapytał całkowicie zaskoczony Jedi.
- Tak, tobie.– odpowiedział stary mistrz. – jestem pewien, że sobie poradzisz. Tymczasem ja i Soraya będziemy dowodzić atakami od południa i wschodu.
- Tak jest, mistrzu. – odpowiedział nie do końca przekonany Jedi.
- Świetnie, zaatakujemy jeszcze dzisiaj wieczorem. Niech Moc będzie z Wami.
* * *
- Wiedziałem, że tak to się skończy. – narzekał cicho Feltis, brodząc po pas w bagnie. Po przepłynięciu wzdłuż rzeki, a następnie jeziora zostawili transport na krańcu mokradeł, będących kiedyś miejską plażą i udali się pieszo do centrum. Feltis’owi towarzyszyło dwadzieścia klonów ARC – najniebezpieczniejszych żołnierzy z całego arsenału Republiki. Właśnie dotarli na skraj bagna, gdzie zaczynała się istna dżungla. Wcześniej znajdował się tu park dla bogatych mieszkańców Hertopolis. Rosły tu egzotyczne rośliny z Reetao i wielu innych planet, które po ataku Separatystów przestały być odpowiednio pielęgnowane i zamieniły się w puszczę. Ponad koronami drzew wystawały jeszcze uszkodzone transpastalowe kopuły, w których znajdowały się rośliny bardzo rzadkie bądź egzotyczne. Maszerowali wzdłuż szeregów pięknych, kolorowych, a często równie niebezpiecznych roślin. Feltis widział, jak jedna roślina większa od Jedi połyka kolorowego ptaka, który odważył się podlecieć zbyt blisko.
- Pięknie, najpierw bagno, potem zabójcza dżungla. – narzekał dalej młody Jedi. – Gorzej już być nie może.
W tym momencie na głowę Feltisa spadły pierwsze krople deszczu. Pogoda na Reetao była kontrolowana przez mieszkańców, aż do czasów Wojen Klonów, a dokładnie do ataku Separatystów, podczas którego zniszczeniu uległy urządzenia sterujące. Wypuszczona z uwięzi pogoda zaczęła szaleć. Nagłe burze i zmiany pogody były dość typowym zjawiskiem. Niekontrolowane żywioły miały także niekorzystny wpływ na glebę, i tak już zniszczoną przez wojnę.
- Cudnie. – powiedział Feltis.
Po dwóch godzinach przedzierania się przez dżunglę dotarli na skraj miasta. Do tej pory pozostali niezauważeni przez oddziały Separatystów.
Był środek nocy. Kilkanaście kształtów poruszało dyskretnie się wzdłuż ścian budynków, bądź tego co z nich pozostało. Osłona jaką dawała im noc nie była wielka, ale trzeba było ją wykorzystać zanim nastanie dzień. Przebyli połowę drogi, a wciąż pozostawali niezauważeni. Lecz ta sytuacja nie trwała długo. Dwa strzały z rusznic blasterowych na jednym ze skrzyżowań zakończyły sielankę.
- Snajperzy! – krzyknął Jedi. – Schronić się w budynkach.
Zanim wyborowi strzelcy zostali zlikwidowani, zginęło dwóch komandosów, a na skrzyżowanie wtoczyły się ze znajomym stukotem droideki Oddział specjalny został przez to podzieleni na dwie grupy. W budynku po prawej znajdowało się dziesięciu żołnierzy z Feltisem, a naprzeciwko pozostałych ośmiu. Z każdą chwilą przybywało więcej droidów bojowych, uniemożliwiając grupie specjalnej przegrupowanie się.
- Wygląda na to, że nas przyszpili. – powiedział RS-031 „Ares”, najwyższy rangę komandos - Musimy coś szybko wymyślić. Inaczej poniesiemy porażkę.
- Mam pomysł. – odpowiedział młody rycerz. – Spróbujmy dostać się kanałami do centrum. Niech oddział z naprzeciwka nas osłania.
- Tak jest, sir.
Jedi wraz klonami-komandosami szybko przeszukali piwnice budynku, w którym się znajdowali. Po chwili znaleźli to czego szukali, zamknięte wejście do podziemi. Niezwłocznie jeden z dwóch saperów w oddziale „otworzył” zamknięte przejście dawką materiałów wybuchowych.
* * *
Całkiem łatwo przekradli się kanałami miejskimi pod pozycjami Separatystów, którzy jeszcze nie zauważyli zniknięcia części przeciwników i teraz zmierzali prosto do centrum. Sam kanał był dość wąski, dwa klony ARC w pełnych zbrojach mogłyby się ledwo minąć oraz dość niski, mniej więcej stu sześćdziesięciu centymetrów wysokości. Na dnie spoczywała substancja, którą mogła być brudną wodą, albo równie dobrze bardzo rozcieńczonym błotem. Idealne miejsce na pułapkę, pomyślał Feltis. Grupa właśnie zbliżała się do skrzyżowania dwóch głównych tuneli, kiedy Feltis wyczuł impuls Mocy. Zaraz potem usłyszał plusk wody w tunelu przed nim. Za zakrętu wyjechała droideka. Feltis od razu wiedział, że nie ma szans walki z nią w tym tunelu i skoczył w przecinający się z ich tunelem korytarz. Usłyszał strzały i zobaczył jak dwa klony padają martwe. Reszta schroniła się w tym samym tunelu, co rycerz Jedi.
- To jest pułapka. – stwierdził spokojnie Ares. – Zaraz przyjadą następne droideki i wezmą nas w krzyżowy ogień. Jednym słowem jesteśmy odcięci.
- Skoro nie możemy iść dalej i nie możemy się wrócić to pójdziemy w dół. -powiedział młody rycerz, włączył miecz świetlny i zaczął wycinać dziurę w dnie tunelu. Początkowo śluz na dnie stanowiła przeszkodę dla zielonego ostrza, ale kiedy zrobił pierwszy otwór i woda zaczęła wyciekać, wycinanie stało się łatwiejsze. Kiedy „właz” wylądował w niższym tunelu, ośmiu żołnierzy i jeden Jedi wpadło przez okrągły otwór. Od razu ruszyli przed siebie.
Po kilku minutach trafili na pierwsze rozgałęzienie dróg.
- Tych kanałów nie ma na mapach. – stwierdził jeden z klonów odpowiedzialnych za nawigacje w terenie.
- Więc kierujmy się na północ, w stronę wieży. – powiedział Feltis
Po prawie godzinie błąkania nie znaleźli żadnego wyjścia. Wąski kanał zamienił się w szeroki tunel z małym strumieniem pełnym ścieków, płynącym przez środek pomieszczenia. Pod ścianami tunelu znajdowały się chodniki, po których w tej chwili przemieszczali się żołnierze Republiki
- Zgodnie z mapą powinniśmy niedługo dotrzeć do wieży. – zameldował Ares. – Jeśli oczywiście znajdziemy wyjście, bo ta mapa nam w tym nie pomoże.
Feltis nie odpowiedział, ponieważ w tej chwili wyczuł zakłócenie Mocy. Poczuł niebezpieczeństwo. Wyciągnął miecz świetlny w momencie, gdy z wody wyskoczyła w jego stronę macka. Odciął ją błyskawicznym ruchem. Niestety komandosi nie byli uzbrojeni w miecze świetlne czy wyczuleni na Moc. Dwóch z nich złapały macki i podniosły w powietrze. Z kanały wystawało jeszcze kilkanaście macek, które próbowały pochwycić resztę żołnierzy. Po chwili z mętnej wody wynurzyła się ogromna paszcza najeżona ostrymi jak brzytwy zębami. Feltis’owi przypominała wielką kałamarnicę z Mon Calamari, ale kałamarnice nie mają takich zębów. Potwór, nie zwracając uwagi na strzały klonów, wessał jedną ze złapanych ofiar. Drugi żołnierz widząc, co się stało z jego kompanem, wyjął osobisty blaster i strzelił w trzymającą go mackę. Trafiona, rzuciła nim o ścianę tunelu. Feltis wyraźnie słyszał chrzęst łamanych kości. Trzeba coś z tym zrobić, pomyślał. Szybko uporał się z mackami, z którymi akurat walczył. Podbiegł do leżącego pod ścianę tunelu, już martwego klona i odpiął granat odłamkowy od jego pasa.
- Ares! – krzyknął. – Wycofaj się z resztą żołnierzy jak najdalej od tego stwora.
Podczas komandosi wycofywali się z dala od potwora, Feltis rozciągnął zasięg zmysłu Mocy i zasugerował bestii, aby go złapała. Jedna z macek natychmiast owinęła się wokół rycerza i podniosła go w powietrze. Kiedy Feltis był nad paszczą wrzucił do niej granat, a mieczem „uwolnił” się od trzymającej go macki. Wylądował na chodniku i rzucił się od razu do przodu, przecinając po drodze kolejną mackę, która próbowała go pochwycić. Chwilę później usłyszał odgłos eksplozji, a fala uderzeniowa popchnęła go o jeszcze kilka dobrych metrów do przodu.
- Świetna robota, sir. – powiedział Ares zaraz po tym, jak Feltis podniósł się z ziemi.
- Dopisz to do reszty osiągnięć. – powiedział z ironią Jedi.– A teraz jak daleko do wyjścia z tych przeklętych kanałów?
- Jeszcze jakieś pięć minut drogi, sir. – powiedział Ares.
- Dzięki niech będą Mocy…
- Jeśli znajdziemy wyjście.
* * *
Kiedy wyszli na powierzchnię, tuż u podnóża wieży, noc chyliła się już ku końcowi. Siedem postaci, ociekających wodą, albo raczej śluzem z miejskich kanałów weszło do jednego z budynków sąsiadujących z Wieżą Królewską. Kiedy znaleźli się na dachu włączyli komunikator i przełączyli na odbiór wiadomości.
- Nie ma żadnych informacji od drugiej grupy. – stwierdził jeden z klonów.
- Zapewne zginęli. – powiedział Ares. – Ale zrobili to za Republikę. To był ich obowiązek.
Za republikę, pomyślał Feltis, walczyli o planetę, która nie miała już żadnego znaczenia w tej wojnie. Jakby się Republika wycofała z Reetao, to Separatyści zrobiliby zapewne to samo, ale Republika się nie wycofa, nie pokaże, że przegrała bitwę. A cenę za tą arogancję płacą klony.
- Odbieramy sygnał od jednej z grup uderzeniowych. – powiedział jeden z komandosów. Z komunikatora dobiegał głos młodej kobiety.
- Tu Soraya Lantilum. Mój oddział został odcięty w północnym skrzydle pałacu. Potrzebuję wsparcia.
- Niestety. – głos należał do mistrza Trilesa. – Moje oddział są uwikłane w ciężkie walki w dzielnicy przemysłowej. Jest ich więcej niż się spodziewaliśmy.
- Armia droidów ponawia atak. Bez wsparcia nie utrzymam pozy…- dalsza część wiadomości została przerwana.
- Sir, wygląda na to, że komunikator został zniszczony. – powiedział Ares.
Młodemu rycerzowi nie trzeba było tego mówić. Dobrze wiedział, że to oznacza, iż oddział Sorayi nie ma żadnych szans na przetrwanie. Gdyby nie doświadczenie, jakie zdobył w tej wojnie, już byłby dawno w drodze do niej. Jego serce kazało mu tam biec. Ale wiedział, że nie zdążyłby dobiec, a nawet jeśli by mu się udało, to co mógłby zmienić jeden Jedi? Moc podpowiedziała mu, co powinien zrobić. W mgnieniu oka przestał się wahać.
Spojrzał na Wieżę Królewską.
- Przystąpmy do wykonania planu. – powiedział Jedi.
Jeden z klonów wyciągnął karabin zakończony harpunem i wycelował w centrum dowodzenia, a dokładnie w miejsce, gdzie kończyła się kopuła, a zaczynała sama wieża. Wystrzelił. Hak trafił wieże dokładnie tam, gdzie powinien. Drugą część liny przyczepił do krawędzi budynku, na którym stali. Następnie wszyscy razem zjechali na niej do podnóża wieży. Jeszcze zanim ostatni z żołnierzy wylądował na kopule, Feltis wyciął dziurę w ścianie. Weszli do pomieszczenia, które wyglądało jak niewielki magazyn na żywność.
- Gdzie teraz? – zapytał Feltis.
- Najpierw w prawo, a następnie w lewo i powinniśmy dojść do windy. – powiedział Ares.
Ruszyli całą grupą, nie napotykając po drodze żadnego droida. Kiedy wreszcie weszli do windy, jeden z klonów włamał się do głównego komputera i utwierdził go w przekonaniu, że winda stoi w miejscu. Następnie Feltis wcisnął przycisk ostatniego piętra i winda ruszyła. Wszyscy przygotowywali się do ostatniej, najtrudniejszej części zadania. Komandosi przeładowali broń, uzbroili ładunki, zaś Feltis skupił się na Mocy. Jeśli mieli zdobyć szybko centrum dowodzenia Separatystów, musiał działać szybko. Szybciej niż zwykle. Czuł Moc dookoła niego, czuł jak daj mu siłę i już wiedział, że mu się uda. Musi się udać.
* * *
Eksplozja wstrząsnęła pałacem, w którym bronił się odcięty republikański oddział.
- Armia droidów ponawia atak. – krzyczała do komunikatora Soraya. – Bez wsparcia nie utrzymam pozy… - w tym momencie jeden z pocisków wystrzelonych przez droidy trafił w ziemię w pobliżu Sorayi. Podmuch przewrócił młodą padawankę. Kiedy wstała z ziemi stwierdziła, że komunikator nie działa.
- No pięknie. – powiedziała. – Wycofać się na dziedziniec!
Po wydaniu rozkazu, podniosła żółte ostrze miecza świetlnego i zaczęła się wycofywać, odbijając po drodze lecące w jej kierunku blasterowe strzały. Wiedziała, że dziedziniec był ostatnim miejscem gdzie mogli się wycofać, ale pozostanie w samym pałacu też nie było najlepszym wyjściem.
Kiedy wyszli na plac Soraya zauważyła, że pozostało jedynie około pięćdziesięciu żołnierzy. Wszyscy zajęli miejsce pośrodku placu. Chowając się w dziurach, które wybiły granaty, bądź za stosami kamieni, które wcześniej były kolumnami. Droidy przestały atakować, to znaczyło, że zbierają siły i szykują się do ostatecznego szturmu. Korzystając z kilku minut przerwy Soraya opatrzyła pobliskiemu żołnierzowi ranę. Jak tylko skończyła i wróciła na swoje miejsce, w jednym z lei po pocisku usłyszała pierwsze strzały. Atak się rozpoczął. Spojrzała na budynek, który znajdował się wprost przed nią, wybiegały z niego setki droidów i superdroidów bojowych. Soraya czekała, aż znajdą się bliżej. Strzały wojsk republikańskich powalały dziesiątki droidów, ale to było i tak za mało, aby wygrać. Kiedy przeciwnicy znaleźli się odpowiednio blisko, Soraya wyskoczyła z leja z włączonym mieczem świetlnym w dłoni.
Odbiła dwa strzały, które poleciały w jej kierunku, a następnie rozcięła jednym ciosem trzy droidy bojowe, wykonała obrót odbijając przy tym kolejne strzały i zakończyła go przecięciem superdroida. Następnie, odbijając kolejne strzały, wykonała salto i wylądowała za resztkami dwóch droidów, które trafiła mieczem w powietrzu. Użyła Mocy aby odepchnąć otaczające ją roboty. Zauważyła jak dwa z nich rozbijają się o ścianę. Nagły impuls Mocy zmusił ją do zrobienia uniku przed strzałem z balstera, a następnie odepchnięcia lecącego w nią pocisku. Niestety nie zdążyła odepchnąć drugiej minirakiety, która minęła młodą Jedi i trafiła w kolumnę za jej plecami. Podmuch spowodował, że poszybowała w powietrze i wylądowała na jakiejś kupie gruzu. Miecz świetlny wypadł jej z ręki. Kiedy Soraya podniosła z ziemi głowę stwierdziła, że patrzy w wylot lufy blastera jednego z superdroidów…
* * *
Drzwi windy otworzyły się. Dwa celne strzały powaliły strażnicze droidy. Z winy wyskoczył młody Jedi i nie czekając na resztę komandosów ruszył przed siebie. Korytarz przed nim skręcał w lewo. Feltis pokonał go przebiegając po ścianie i rozcinając dwa biegnące w przeciwnym kierunku droidy. Zobaczył na końcu korytarza przed sobą drzwi grodzi, które się właśnie zamykały, ale Feltisa wspierała Moc. Minął kolejne dwa droidy, które przemieniły się w małe kule ognia, następnie przebiegł przez zamykające się przejście zostawiając w nim ładunek wybuchowy.
Kiedy Feltis usłyszał wybuch był już przy następnej, zamkniętej grodzi. Przed zatrzaśniętymi wrotami stała droideka, która od razu zaczęła ostrzeliwać młodego Jedi. Problem z droidekami polegał na tym, że posiadały pole siłowe. Ale dla Jedi zjednoczonego z Mocą tak jak Feltis w tej chwili nie stanowiło to problemu. Pchnięciem Mocy uderzył droideką w wrota i przedziurawił je. Nie czekając, aż dym opadnie, Feltis wleciał do centrum dowodzenia mijając to, co zostało z droidów stojących przy drzwiach. Odbił się od jednej z konsolet, odcinając przy tym głowę droidowi bojowemu i wylądował przed fotelem dowodzenia. Wymierzył zielone ostrze miecza świetlnego w dowódcę Separatystów.
- Wydaj rozkaz poddania się. – powiedział chłodnym i spokojnym tonem. – Natychmiast.
* * *
Soraya patrzyła w lufę blastera. Nie miała czasu na reakcję, to był koniec. W tym momencie ręka droida opadła. Wszystkie droidy zatrzymały się i przestały strzelać. Koniec, pomyślała młoda padawanka, wreszcie koniec…
* * *
Tego samego dnia Feltis spotkał się z Sorayą na wzgórzu w pobliżu obozu. Młoda Jedi miała jeszcze opatrunek na nodze, w którą się zraniła przy upadku.
- Cieszę się, że widzę ciebie całą i zdrową, Sorayo – przywitał padawankę Feltis.
- Ja także się cieszę, Feltisie. – odpowiedziała. – No i muszę podziękować, gdybyś nie zdobył tej wieży tak szybko, nie byłoby mnie tu.
- Wiem o tym i dzięki temu udało mi się uratować także życie wielu żołnierzy.
- Masz rację, ale powiedz mi, dlaczego postąpiłeś tak ryzykownie i sam rzuciłeś się do walki?
- Usłyszałem twój ostatni meldunek…
- I z mojego powodu ryzykowałeś swoje życie? Tak nie postępują Jedi. – zbliżyła się do niego. – Działanie pod wpływem emocji jest wbrew kodeksowi.
Mimo, iż sam dobrze o tym wiedział, nie mógł powstrzymać tego, co czuł do Sorayi. Poza tym jej słowa także nie były poparte przekonaniem.
- Wiem Sorayo, ale…- nie dokończył, nie potrafił tego powiedzieć. Ale widział, że ona wie co miał na myśli. Ich twarze zbliżyły się, a usta połączyły w namiętnym pocałunku. Stali razem w miłosnym uścisku, a przez tę krótką, jak mgnienie oka dla galaktyki chwilę byli dla wszechświata jednym.
- Nie…- powiedziała Soraya i odsunęła się od Feltisa. – Nie możemy tego robić. Nie wolno nam.
- Ale jak możemy ukrywać takie uczucie? Przecież nie możemy tak po prostu tego zdławić.
- Wiem, że nie możemy, ale musimy.
Wtuleni w siebie stali jeszcze razem przez chwilę. Słońce zbliżało się powoli ku horyzontowi. W dole armia republikańska zbierała się do odlotu z planety. Statki były załadowywane, mobilne budynki i namioty składane.
* * *
Feltis szedł obok mistrza Trilesa i jego padawanki Sorayi w kierunku ich statku. Rozmawiali sobie beztrosko, będąc myślami już na Coruscant, w Świątyni Jedi.
- Idźcie dalej. – powiedział Triles. – Ja muszę porozmawiać jeszcze z komandorem Lestirem.
Mijając jednego z klonów Feltis usłyszał jak żołnierz wyraźnie mówi „ ..będzie wykonany, mój panie”. Lecz młody Jedi nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Po odniesionym zwycięstwie był całkowicie odprężony. Kiedy byli w połowie lądowiska usłyszeli strzały.
Odwrócili się, aby zobaczyć jak mistrz Triles pada z czarną, dymiącą dziurą w piersi. W tej jednej chwili zawalił się cały świat obojga młodych Jedi. Pytania rozbłyskały w ich głowach niczym supernowe. Dlaczego? Pytanie, na które odpowiedź była poza zasięgiem wielu Jedi, którzy tego dnia zginęli. Zaskoczenie, szok, poszukiwanie odpowiedzi i śmierć. Widoczne na martwej twarzy mistrza Triles’a i dziesiątek, setek, tysięcy Jedi w całej Galaktyce. Ale w tym przypadku szkolenie Jedi i okrutne doświadczenia wojny wzięły górę na uczuciami i myślami. Zanim choć jeden strzał poleciał w ich stronę w rękach rycerzy znalazły się zapalone miecze świetlne. Kiedy żołnierze wystrzelili, Jedi byli już gotowi.
- Co się dzieje?! – krzyknęła Soraya.
- Nie wiem, klony się buntują. Musimy dotrzeć do statku. – odpowiedział Feltis.
- To idź pierwszy i uruchom silniki, a ja będę ciebie osłaniać.
Feltis kiwnął głową i ruszył do tyłu, wciąż odbijając blasterowe błyskawice. Kiedy był już blisko statku odwrócił się, ale w tym momencie poczuł zawirowanie Mocy i jeszcze raz spojrzał na Sorayę.
- Zabić ich! – usłyszał głos Aresa. – Zabić zdrajców Republiki!
- Zdrajców?! – zapytała zrozpaczona padawanka. – My przecież bronimy Republiki!
- Wrogów Republiki i Wielkiego Kanclerza czeka śmierć!
Wtedy jeden ze strzałów minął żółte ostrze jej miecza i trafił w młodą Jedi w nogę. Uklękła na jedno kolano, ale wciąż odbijała strzały. Kilka z nich wróciło do Aresa, trafiając go najpierw w ramię, a zaraz potem w brzuch .Dowódca komandosów padł na ziemię martwy. Lecz młoda Jedi miała co raz większe problemy z odbijaniem strzałów.
W tej chwili czas się zatrzymał dla Fetlisa. Moc obdarzyła go wizją. Wiedział, że jak wejdzie do statku już nigdy nie ujrzy Sorayi. Wiedział, że jak zostanie, to prawdopodobnie oboje zginą. To był jego punkt zwrotny. Jego decyzja. Musiał wybrać, działać, ale ponieść także konsekwencje swojej decyzji. „Nie ma emocji jest spokój”, ale jak może działać według kodeksu, kiedy być może już nigdy nie zobaczy osoby z którą połączyła go miłość. Już wybrał.
Feltis podbiegł do Sorayi i pomógł jej wstać.
- Dlaczego wróciłeś? – zapytała.
- Nie zostawię cię. – odpowiedział. – Albo razem dotrzemy do statku, albo razem zginiemy.
- Ja też cię kocham. – spojrzała w oczy rycerza. – Razem na pewno nam się uda.
* * *
Dwoje dzieci stało na wzgórzu nieopodal lądowiska. Obaj bracia zawsze podziwiali Jedi, za ich siłę, dobroć i za to, że chcieli uratować także ich planetę. A teraz oboje patrzyli w zdumieniu jak żołnierze, którzy pomagali Jedi, strzelają do nich. Widzieli jak dwoje ludzi, wymachując zielonym i żółtym mieczem zbliża się od stojącego na lądowisku frachtowca. Oboje obserwowali także, jak z innego lądowiska startuje republikańska kanonierka i nadlatuje nad walczących Jedi, wystrzeliwując w ich kierunku rakietę. W oślepiającym błysku eksplozji zgasły dwa słabe ostrza mieczy…ostatnie promienie nadziei…
Słońce zachodziło nad planetą Reetao zwiastując koniec dnia i jednocześnie pewnej ery, ery Jedi. Rozpoczęła się noc, czas Imperium. Ale nawet po najciemniejszej nocy nadejdzie dzień…
Podziękowania
Dla Immobilaisera za wsparcie i zachęcanie do dalszego pisania oraz kilka dobrych rad udzielonych początkującemu pisarzowi, dla Miśka za niesamowicie „perfekcyjną” korektę oraz dla wielu innych, którzy byli zainteresowani tym opowiadaniem, a na końcu dla pewnej dziewczyny, z powodu której ta opowieść zrodziła się w mojej głowie i za to co dzięki niej zrozumiałem.
- Mistrzu Triles– komandor Lestir przerwał rozmyślania mistrza. – Armia droidów jest w odwrocie. Kierują się do ruin Hertopolis.
- Dobrze komandorze – odpowiedział mistrz Jedi. – Na dzisiaj koniec działań. Do ostatecznego szturmu przystąpimy jutro.
- Nareszcie odlecimy z tej opuszczonej przez Moc planety – odezwał się stojący w kącie pokoju dowodzenia młody rycerz Jedi Feltis Drex. Był młodym, wysokim mężczyzną o kruczoczarnych włosach i zielonych oczach. Na jego twarzy prawie zawsze widniał zawadiacki uśmiech. Ostatnie dni stanowiły wyjątek.
- Cierpliwości, Feltisie – odpowiedział mistrz. – Jeszcze nie wygraliśmy tej batalii. A teraz chodźmy, musimy przygotować się do jutrzejszej bitwy.
Zaraz po wyjściu z kwatery dowodzenia Feltis poczuł na twarzy chłody wiatr, niosący kurz i pył ze zniszczonej ziemi. Słońce właśnie zachodziło nad powierzchnią planety, zwiastując nadejście zmroku. Bezksiężycowe noce na Reetao były o tej porze roku zazwyczaj bardzo chłodne, a zniszczone wojną domostwa nie dawały schronienia. Większość mieszkańców, którzy przeżyli działania zbrojne już dawno uciekła na południe, gdzie klimat jest cieplejszy, a tereny nie są tak bardzo zniszczone wojną.
Idąc w kierunku swojej kwatery Feltis zauważył stojącą na pobliskim wzniesieniu Sorayę Lantilum, padawankę mistrza Trelisa. Była jego uczennicą przez cały burzliwy okres Wojen Klonów i już niedługo mogła się spodziewać pasowania na rycerza. Lecz ta wojna pozostawiła jej blizny głębsze, niż fizyczne. Widok śmierci i zniszczenia na tylu planetach musiał w jakiś sposób odcisnąć się na jej psychice. Lecz teraz stojąc w blasku zachodzącego słońca wydawała się tak spokojna…tak piękna, jej długie, kasztanowe włosy powiewające na wietrze przybrały złocistą barwę… „Przestań” zganił się w myślach Feltis…Jej delikatna twarz skąpana w promieniach zachodzącego słońca…”wystarczy” powiedział sobie w duchu młody rycerz „Jedi nie mogą się przywiązywać…” w tym momencie Soraya się odwróciła i spostrzegła Feltisa
- Witaj!– rzekła młoda padawanka z uśmiechem na twarzy.
- Cześć! – odpowiedział. – Też masz nadzieję na szybkie zakończenie konfliktu?
- Tak, mam nadzieję, że to wszystko się skończy jak najszybciej. Ta planeta przyprawia mnie o dreszcze, czuję… – wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie.
- Tak…też to wyczuwam, cierpienie…cała planeta cierpi.
- To wina tej okropnej wojny. Niszczy wszystko co stanie na jej drodze, każdą rasę, każde miasto, każdą istotę…- jej ciałem wstrząsnął szloch.
- Spokojnie – objął ją lekko ramieniem – już niedługo wojna się skończy i wszystko wróci do normy. Wszystko się rozstrzygnie być może już w najbliższym tygodniu
- Ale jakim kosztem? – zapytała. – Ile milionów istot musiało zginąć i jeszcze musi, aby ta wojna się skończyła?
Jakiś czas później Feltis wydawał się być przygnębiony wracając do swej kwatery. Słowa Sorayi dały mu do myślenia. Oczywiście, że uważał wojnę za okropieństwo, ale tak naprawdę się nigdy nad tym nie zastanawiał. Nie myślał o niewinnych ofiarach czy rozbitych rodzinach przez tą wojnę. Dla niego ważna była walka. Chciał bronić niewinnych, a nawet nie dostrzegał ich cierpień. A przecież jako Jedi powinien im pomagać… Zanim się spostrzegł był już umyty i przebrany. Cały czas dręczyły go jej słowa… Ale to nie pora na takie przemyślenia. Jutro musi być w pełnej formie. Zastanowi się nad tym zaraz po odlocie z tej planety…
Hertopolis – stolica i serce planety Reetao. Olbrzymie miasto, położone nad jednym z nielicznych dużych zbiorników wodnych planety, jeziorem Hentos. Przed wojna miasto tętniło życiem i handlem, a teraz było tylko stertą gruzów i ledwo trzymających się całości budynków. Potężne kiedyś gmachy budynków zbudowanych z białych kamieni, które przed wojną jawiły się majestatycznie teraz wyglądały na zaniedbane od wieków budowle. Mimo to Separatyści zamienili miasto w twierdzę, trzy pasy umocnień – jedne na skraju miasta i dwa wewnątrz. W sercu trzeciej najgłębszej linii obronnej znajdowała się Wieża Królewska. Niegdyś służyła jako rezydencja władcy, później jako miejsce w którym urzędował parlament Reetao. Obecnie była to siedziba głównodowodzącego siłami Separatystów. Podstawę wieży stanowił ogromny budynek w kształcie sześciokąta foremnego, a z każdej ze ścian wychodziły półkoliste zabudowania, niższe od samej podstawy. Z lotu ptaka obiekt przypominał ogromną gwiazdę z zaokrąglonymi ramionami. Dach budynku zwieńczała ogromna kopuła, ze szczytu, której wyrastała monumentalna wieża. Wysoka na prawie tysiąc pięćset metrów i szeroka dwieście metrów była największym obiektem w centralnej części miasta. Górna część dzięki parasolowi pola siłowego nie musiała obawiać się ostrzału artylerii republikańskiej.
- Plan jest następujący. – rozpoczął zebranie mistrz Triles. – Wykonamy dwa uderzenia od południa i wschodu, ich celem będzie zajęcie kolejno: kompleksu pałacowego w południowej i dzielnicy przemysłowej we wschodniej części miasta. Zniszczenie znajdujących się tam baterii przeciwlotniczych umożliwi nam wezwanie wsparcia powietrznego w postaci kanonierek LAAT/i, które mogą nam się przydać przy niszczeniu szczególnie silnych punktów oporu.
Podczas gdy mistrz Triles omawiał oba ataki bardziej szczegółowo, hologramy na planszy przesuwały się we wskazane pozycje. Wreszcie mistrz Jedi doszedł do najważniejszego punktu planu.
- Mała grupka komandosów przepłynie jezioro Hentos i postara się przebić do Wieży Królewskiej. Opanowanie budowli pozwoli nam wygrać bitwę. Dowództwo nad tą grupą powierzam tobie, Feltisie.
- Mi?? – zapytał całkowicie zaskoczony Jedi.
- Tak, tobie.– odpowiedział stary mistrz. – jestem pewien, że sobie poradzisz. Tymczasem ja i Soraya będziemy dowodzić atakami od południa i wschodu.
- Tak jest, mistrzu. – odpowiedział nie do końca przekonany Jedi.
- Świetnie, zaatakujemy jeszcze dzisiaj wieczorem. Niech Moc będzie z Wami.
- Wiedziałem, że tak to się skończy. – narzekał cicho Feltis, brodząc po pas w bagnie. Po przepłynięciu wzdłuż rzeki, a następnie jeziora zostawili transport na krańcu mokradeł, będących kiedyś miejską plażą i udali się pieszo do centrum. Feltis’owi towarzyszyło dwadzieścia klonów ARC – najniebezpieczniejszych żołnierzy z całego arsenału Republiki. Właśnie dotarli na skraj bagna, gdzie zaczynała się istna dżungla. Wcześniej znajdował się tu park dla bogatych mieszkańców Hertopolis. Rosły tu egzotyczne rośliny z Reetao i wielu innych planet, które po ataku Separatystów przestały być odpowiednio pielęgnowane i zamieniły się w puszczę. Ponad koronami drzew wystawały jeszcze uszkodzone transpastalowe kopuły, w których znajdowały się rośliny bardzo rzadkie bądź egzotyczne. Maszerowali wzdłuż szeregów pięknych, kolorowych, a często równie niebezpiecznych roślin. Feltis widział, jak jedna roślina większa od Jedi połyka kolorowego ptaka, który odważył się podlecieć zbyt blisko.
- Pięknie, najpierw bagno, potem zabójcza dżungla. – narzekał dalej młody Jedi. – Gorzej już być nie może.
W tym momencie na głowę Feltisa spadły pierwsze krople deszczu. Pogoda na Reetao była kontrolowana przez mieszkańców, aż do czasów Wojen Klonów, a dokładnie do ataku Separatystów, podczas którego zniszczeniu uległy urządzenia sterujące. Wypuszczona z uwięzi pogoda zaczęła szaleć. Nagłe burze i zmiany pogody były dość typowym zjawiskiem. Niekontrolowane żywioły miały także niekorzystny wpływ na glebę, i tak już zniszczoną przez wojnę.
- Cudnie. – powiedział Feltis.
Po dwóch godzinach przedzierania się przez dżunglę dotarli na skraj miasta. Do tej pory pozostali niezauważeni przez oddziały Separatystów.
Był środek nocy. Kilkanaście kształtów poruszało dyskretnie się wzdłuż ścian budynków, bądź tego co z nich pozostało. Osłona jaką dawała im noc nie była wielka, ale trzeba było ją wykorzystać zanim nastanie dzień. Przebyli połowę drogi, a wciąż pozostawali niezauważeni. Lecz ta sytuacja nie trwała długo. Dwa strzały z rusznic blasterowych na jednym ze skrzyżowań zakończyły sielankę.
- Snajperzy! – krzyknął Jedi. – Schronić się w budynkach.
Zanim wyborowi strzelcy zostali zlikwidowani, zginęło dwóch komandosów, a na skrzyżowanie wtoczyły się ze znajomym stukotem droideki Oddział specjalny został przez to podzieleni na dwie grupy. W budynku po prawej znajdowało się dziesięciu żołnierzy z Feltisem, a naprzeciwko pozostałych ośmiu. Z każdą chwilą przybywało więcej droidów bojowych, uniemożliwiając grupie specjalnej przegrupowanie się.
- Wygląda na to, że nas przyszpili. – powiedział RS-031 „Ares”, najwyższy rangę komandos - Musimy coś szybko wymyślić. Inaczej poniesiemy porażkę.
- Mam pomysł. – odpowiedział młody rycerz. – Spróbujmy dostać się kanałami do centrum. Niech oddział z naprzeciwka nas osłania.
- Tak jest, sir.
Jedi wraz klonami-komandosami szybko przeszukali piwnice budynku, w którym się znajdowali. Po chwili znaleźli to czego szukali, zamknięte wejście do podziemi. Niezwłocznie jeden z dwóch saperów w oddziale „otworzył” zamknięte przejście dawką materiałów wybuchowych.
Całkiem łatwo przekradli się kanałami miejskimi pod pozycjami Separatystów, którzy jeszcze nie zauważyli zniknięcia części przeciwników i teraz zmierzali prosto do centrum. Sam kanał był dość wąski, dwa klony ARC w pełnych zbrojach mogłyby się ledwo minąć oraz dość niski, mniej więcej stu sześćdziesięciu centymetrów wysokości. Na dnie spoczywała substancja, którą mogła być brudną wodą, albo równie dobrze bardzo rozcieńczonym błotem. Idealne miejsce na pułapkę, pomyślał Feltis. Grupa właśnie zbliżała się do skrzyżowania dwóch głównych tuneli, kiedy Feltis wyczuł impuls Mocy. Zaraz potem usłyszał plusk wody w tunelu przed nim. Za zakrętu wyjechała droideka. Feltis od razu wiedział, że nie ma szans walki z nią w tym tunelu i skoczył w przecinający się z ich tunelem korytarz. Usłyszał strzały i zobaczył jak dwa klony padają martwe. Reszta schroniła się w tym samym tunelu, co rycerz Jedi.
- To jest pułapka. – stwierdził spokojnie Ares. – Zaraz przyjadą następne droideki i wezmą nas w krzyżowy ogień. Jednym słowem jesteśmy odcięci.
- Skoro nie możemy iść dalej i nie możemy się wrócić to pójdziemy w dół. -powiedział młody rycerz, włączył miecz świetlny i zaczął wycinać dziurę w dnie tunelu. Początkowo śluz na dnie stanowiła przeszkodę dla zielonego ostrza, ale kiedy zrobił pierwszy otwór i woda zaczęła wyciekać, wycinanie stało się łatwiejsze. Kiedy „właz” wylądował w niższym tunelu, ośmiu żołnierzy i jeden Jedi wpadło przez okrągły otwór. Od razu ruszyli przed siebie.
Po kilku minutach trafili na pierwsze rozgałęzienie dróg.
- Tych kanałów nie ma na mapach. – stwierdził jeden z klonów odpowiedzialnych za nawigacje w terenie.
- Więc kierujmy się na północ, w stronę wieży. – powiedział Feltis
Po prawie godzinie błąkania nie znaleźli żadnego wyjścia. Wąski kanał zamienił się w szeroki tunel z małym strumieniem pełnym ścieków, płynącym przez środek pomieszczenia. Pod ścianami tunelu znajdowały się chodniki, po których w tej chwili przemieszczali się żołnierze Republiki
- Zgodnie z mapą powinniśmy niedługo dotrzeć do wieży. – zameldował Ares. – Jeśli oczywiście znajdziemy wyjście, bo ta mapa nam w tym nie pomoże.
Feltis nie odpowiedział, ponieważ w tej chwili wyczuł zakłócenie Mocy. Poczuł niebezpieczeństwo. Wyciągnął miecz świetlny w momencie, gdy z wody wyskoczyła w jego stronę macka. Odciął ją błyskawicznym ruchem. Niestety komandosi nie byli uzbrojeni w miecze świetlne czy wyczuleni na Moc. Dwóch z nich złapały macki i podniosły w powietrze. Z kanały wystawało jeszcze kilkanaście macek, które próbowały pochwycić resztę żołnierzy. Po chwili z mętnej wody wynurzyła się ogromna paszcza najeżona ostrymi jak brzytwy zębami. Feltis’owi przypominała wielką kałamarnicę z Mon Calamari, ale kałamarnice nie mają takich zębów. Potwór, nie zwracając uwagi na strzały klonów, wessał jedną ze złapanych ofiar. Drugi żołnierz widząc, co się stało z jego kompanem, wyjął osobisty blaster i strzelił w trzymającą go mackę. Trafiona, rzuciła nim o ścianę tunelu. Feltis wyraźnie słyszał chrzęst łamanych kości. Trzeba coś z tym zrobić, pomyślał. Szybko uporał się z mackami, z którymi akurat walczył. Podbiegł do leżącego pod ścianę tunelu, już martwego klona i odpiął granat odłamkowy od jego pasa.
- Ares! – krzyknął. – Wycofaj się z resztą żołnierzy jak najdalej od tego stwora.
Podczas komandosi wycofywali się z dala od potwora, Feltis rozciągnął zasięg zmysłu Mocy i zasugerował bestii, aby go złapała. Jedna z macek natychmiast owinęła się wokół rycerza i podniosła go w powietrze. Kiedy Feltis był nad paszczą wrzucił do niej granat, a mieczem „uwolnił” się od trzymającej go macki. Wylądował na chodniku i rzucił się od razu do przodu, przecinając po drodze kolejną mackę, która próbowała go pochwycić. Chwilę później usłyszał odgłos eksplozji, a fala uderzeniowa popchnęła go o jeszcze kilka dobrych metrów do przodu.
- Świetna robota, sir. – powiedział Ares zaraz po tym, jak Feltis podniósł się z ziemi.
- Dopisz to do reszty osiągnięć. – powiedział z ironią Jedi.– A teraz jak daleko do wyjścia z tych przeklętych kanałów?
- Jeszcze jakieś pięć minut drogi, sir. – powiedział Ares.
- Dzięki niech będą Mocy…
- Jeśli znajdziemy wyjście.
Kiedy wyszli na powierzchnię, tuż u podnóża wieży, noc chyliła się już ku końcowi. Siedem postaci, ociekających wodą, albo raczej śluzem z miejskich kanałów weszło do jednego z budynków sąsiadujących z Wieżą Królewską. Kiedy znaleźli się na dachu włączyli komunikator i przełączyli na odbiór wiadomości.
- Nie ma żadnych informacji od drugiej grupy. – stwierdził jeden z klonów.
- Zapewne zginęli. – powiedział Ares. – Ale zrobili to za Republikę. To był ich obowiązek.
Za republikę, pomyślał Feltis, walczyli o planetę, która nie miała już żadnego znaczenia w tej wojnie. Jakby się Republika wycofała z Reetao, to Separatyści zrobiliby zapewne to samo, ale Republika się nie wycofa, nie pokaże, że przegrała bitwę. A cenę za tą arogancję płacą klony.
- Odbieramy sygnał od jednej z grup uderzeniowych. – powiedział jeden z komandosów. Z komunikatora dobiegał głos młodej kobiety.
- Tu Soraya Lantilum. Mój oddział został odcięty w północnym skrzydle pałacu. Potrzebuję wsparcia.
- Niestety. – głos należał do mistrza Trilesa. – Moje oddział są uwikłane w ciężkie walki w dzielnicy przemysłowej. Jest ich więcej niż się spodziewaliśmy.
- Armia droidów ponawia atak. Bez wsparcia nie utrzymam pozy…- dalsza część wiadomości została przerwana.
- Sir, wygląda na to, że komunikator został zniszczony. – powiedział Ares.
Młodemu rycerzowi nie trzeba było tego mówić. Dobrze wiedział, że to oznacza, iż oddział Sorayi nie ma żadnych szans na przetrwanie. Gdyby nie doświadczenie, jakie zdobył w tej wojnie, już byłby dawno w drodze do niej. Jego serce kazało mu tam biec. Ale wiedział, że nie zdążyłby dobiec, a nawet jeśli by mu się udało, to co mógłby zmienić jeden Jedi? Moc podpowiedziała mu, co powinien zrobić. W mgnieniu oka przestał się wahać.
Spojrzał na Wieżę Królewską.
- Przystąpmy do wykonania planu. – powiedział Jedi.
Jeden z klonów wyciągnął karabin zakończony harpunem i wycelował w centrum dowodzenia, a dokładnie w miejsce, gdzie kończyła się kopuła, a zaczynała sama wieża. Wystrzelił. Hak trafił wieże dokładnie tam, gdzie powinien. Drugą część liny przyczepił do krawędzi budynku, na którym stali. Następnie wszyscy razem zjechali na niej do podnóża wieży. Jeszcze zanim ostatni z żołnierzy wylądował na kopule, Feltis wyciął dziurę w ścianie. Weszli do pomieszczenia, które wyglądało jak niewielki magazyn na żywność.
- Gdzie teraz? – zapytał Feltis.
- Najpierw w prawo, a następnie w lewo i powinniśmy dojść do windy. – powiedział Ares.
Ruszyli całą grupą, nie napotykając po drodze żadnego droida. Kiedy wreszcie weszli do windy, jeden z klonów włamał się do głównego komputera i utwierdził go w przekonaniu, że winda stoi w miejscu. Następnie Feltis wcisnął przycisk ostatniego piętra i winda ruszyła. Wszyscy przygotowywali się do ostatniej, najtrudniejszej części zadania. Komandosi przeładowali broń, uzbroili ładunki, zaś Feltis skupił się na Mocy. Jeśli mieli zdobyć szybko centrum dowodzenia Separatystów, musiał działać szybko. Szybciej niż zwykle. Czuł Moc dookoła niego, czuł jak daj mu siłę i już wiedział, że mu się uda. Musi się udać.
Eksplozja wstrząsnęła pałacem, w którym bronił się odcięty republikański oddział.
- Armia droidów ponawia atak. – krzyczała do komunikatora Soraya. – Bez wsparcia nie utrzymam pozy… - w tym momencie jeden z pocisków wystrzelonych przez droidy trafił w ziemię w pobliżu Sorayi. Podmuch przewrócił młodą padawankę. Kiedy wstała z ziemi stwierdziła, że komunikator nie działa.
- No pięknie. – powiedziała. – Wycofać się na dziedziniec!
Po wydaniu rozkazu, podniosła żółte ostrze miecza świetlnego i zaczęła się wycofywać, odbijając po drodze lecące w jej kierunku blasterowe strzały. Wiedziała, że dziedziniec był ostatnim miejscem gdzie mogli się wycofać, ale pozostanie w samym pałacu też nie było najlepszym wyjściem.
Kiedy wyszli na plac Soraya zauważyła, że pozostało jedynie około pięćdziesięciu żołnierzy. Wszyscy zajęli miejsce pośrodku placu. Chowając się w dziurach, które wybiły granaty, bądź za stosami kamieni, które wcześniej były kolumnami. Droidy przestały atakować, to znaczyło, że zbierają siły i szykują się do ostatecznego szturmu. Korzystając z kilku minut przerwy Soraya opatrzyła pobliskiemu żołnierzowi ranę. Jak tylko skończyła i wróciła na swoje miejsce, w jednym z lei po pocisku usłyszała pierwsze strzały. Atak się rozpoczął. Spojrzała na budynek, który znajdował się wprost przed nią, wybiegały z niego setki droidów i superdroidów bojowych. Soraya czekała, aż znajdą się bliżej. Strzały wojsk republikańskich powalały dziesiątki droidów, ale to było i tak za mało, aby wygrać. Kiedy przeciwnicy znaleźli się odpowiednio blisko, Soraya wyskoczyła z leja z włączonym mieczem świetlnym w dłoni.
Odbiła dwa strzały, które poleciały w jej kierunku, a następnie rozcięła jednym ciosem trzy droidy bojowe, wykonała obrót odbijając przy tym kolejne strzały i zakończyła go przecięciem superdroida. Następnie, odbijając kolejne strzały, wykonała salto i wylądowała za resztkami dwóch droidów, które trafiła mieczem w powietrzu. Użyła Mocy aby odepchnąć otaczające ją roboty. Zauważyła jak dwa z nich rozbijają się o ścianę. Nagły impuls Mocy zmusił ją do zrobienia uniku przed strzałem z balstera, a następnie odepchnięcia lecącego w nią pocisku. Niestety nie zdążyła odepchnąć drugiej minirakiety, która minęła młodą Jedi i trafiła w kolumnę za jej plecami. Podmuch spowodował, że poszybowała w powietrze i wylądowała na jakiejś kupie gruzu. Miecz świetlny wypadł jej z ręki. Kiedy Soraya podniosła z ziemi głowę stwierdziła, że patrzy w wylot lufy blastera jednego z superdroidów…
Drzwi windy otworzyły się. Dwa celne strzały powaliły strażnicze droidy. Z winy wyskoczył młody Jedi i nie czekając na resztę komandosów ruszył przed siebie. Korytarz przed nim skręcał w lewo. Feltis pokonał go przebiegając po ścianie i rozcinając dwa biegnące w przeciwnym kierunku droidy. Zobaczył na końcu korytarza przed sobą drzwi grodzi, które się właśnie zamykały, ale Feltisa wspierała Moc. Minął kolejne dwa droidy, które przemieniły się w małe kule ognia, następnie przebiegł przez zamykające się przejście zostawiając w nim ładunek wybuchowy.
Kiedy Feltis usłyszał wybuch był już przy następnej, zamkniętej grodzi. Przed zatrzaśniętymi wrotami stała droideka, która od razu zaczęła ostrzeliwać młodego Jedi. Problem z droidekami polegał na tym, że posiadały pole siłowe. Ale dla Jedi zjednoczonego z Mocą tak jak Feltis w tej chwili nie stanowiło to problemu. Pchnięciem Mocy uderzył droideką w wrota i przedziurawił je. Nie czekając, aż dym opadnie, Feltis wleciał do centrum dowodzenia mijając to, co zostało z droidów stojących przy drzwiach. Odbił się od jednej z konsolet, odcinając przy tym głowę droidowi bojowemu i wylądował przed fotelem dowodzenia. Wymierzył zielone ostrze miecza świetlnego w dowódcę Separatystów.
- Wydaj rozkaz poddania się. – powiedział chłodnym i spokojnym tonem. – Natychmiast.
Soraya patrzyła w lufę blastera. Nie miała czasu na reakcję, to był koniec. W tym momencie ręka droida opadła. Wszystkie droidy zatrzymały się i przestały strzelać. Koniec, pomyślała młoda padawanka, wreszcie koniec…
Tego samego dnia Feltis spotkał się z Sorayą na wzgórzu w pobliżu obozu. Młoda Jedi miała jeszcze opatrunek na nodze, w którą się zraniła przy upadku.
- Cieszę się, że widzę ciebie całą i zdrową, Sorayo – przywitał padawankę Feltis.
- Ja także się cieszę, Feltisie. – odpowiedziała. – No i muszę podziękować, gdybyś nie zdobył tej wieży tak szybko, nie byłoby mnie tu.
- Wiem o tym i dzięki temu udało mi się uratować także życie wielu żołnierzy.
- Masz rację, ale powiedz mi, dlaczego postąpiłeś tak ryzykownie i sam rzuciłeś się do walki?
- Usłyszałem twój ostatni meldunek…
- I z mojego powodu ryzykowałeś swoje życie? Tak nie postępują Jedi. – zbliżyła się do niego. – Działanie pod wpływem emocji jest wbrew kodeksowi.
Mimo, iż sam dobrze o tym wiedział, nie mógł powstrzymać tego, co czuł do Sorayi. Poza tym jej słowa także nie były poparte przekonaniem.
- Wiem Sorayo, ale…- nie dokończył, nie potrafił tego powiedzieć. Ale widział, że ona wie co miał na myśli. Ich twarze zbliżyły się, a usta połączyły w namiętnym pocałunku. Stali razem w miłosnym uścisku, a przez tę krótką, jak mgnienie oka dla galaktyki chwilę byli dla wszechświata jednym.
- Nie…- powiedziała Soraya i odsunęła się od Feltisa. – Nie możemy tego robić. Nie wolno nam.
- Ale jak możemy ukrywać takie uczucie? Przecież nie możemy tak po prostu tego zdławić.
- Wiem, że nie możemy, ale musimy.
Wtuleni w siebie stali jeszcze razem przez chwilę. Słońce zbliżało się powoli ku horyzontowi. W dole armia republikańska zbierała się do odlotu z planety. Statki były załadowywane, mobilne budynki i namioty składane.
Feltis szedł obok mistrza Trilesa i jego padawanki Sorayi w kierunku ich statku. Rozmawiali sobie beztrosko, będąc myślami już na Coruscant, w Świątyni Jedi.
- Idźcie dalej. – powiedział Triles. – Ja muszę porozmawiać jeszcze z komandorem Lestirem.
Mijając jednego z klonów Feltis usłyszał jak żołnierz wyraźnie mówi „ ..będzie wykonany, mój panie”. Lecz młody Jedi nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Po odniesionym zwycięstwie był całkowicie odprężony. Kiedy byli w połowie lądowiska usłyszeli strzały.
Odwrócili się, aby zobaczyć jak mistrz Triles pada z czarną, dymiącą dziurą w piersi. W tej jednej chwili zawalił się cały świat obojga młodych Jedi. Pytania rozbłyskały w ich głowach niczym supernowe. Dlaczego? Pytanie, na które odpowiedź była poza zasięgiem wielu Jedi, którzy tego dnia zginęli. Zaskoczenie, szok, poszukiwanie odpowiedzi i śmierć. Widoczne na martwej twarzy mistrza Triles’a i dziesiątek, setek, tysięcy Jedi w całej Galaktyce. Ale w tym przypadku szkolenie Jedi i okrutne doświadczenia wojny wzięły górę na uczuciami i myślami. Zanim choć jeden strzał poleciał w ich stronę w rękach rycerzy znalazły się zapalone miecze świetlne. Kiedy żołnierze wystrzelili, Jedi byli już gotowi.
- Co się dzieje?! – krzyknęła Soraya.
- Nie wiem, klony się buntują. Musimy dotrzeć do statku. – odpowiedział Feltis.
- To idź pierwszy i uruchom silniki, a ja będę ciebie osłaniać.
Feltis kiwnął głową i ruszył do tyłu, wciąż odbijając blasterowe błyskawice. Kiedy był już blisko statku odwrócił się, ale w tym momencie poczuł zawirowanie Mocy i jeszcze raz spojrzał na Sorayę.
- Zabić ich! – usłyszał głos Aresa. – Zabić zdrajców Republiki!
- Zdrajców?! – zapytała zrozpaczona padawanka. – My przecież bronimy Republiki!
- Wrogów Republiki i Wielkiego Kanclerza czeka śmierć!
Wtedy jeden ze strzałów minął żółte ostrze jej miecza i trafił w młodą Jedi w nogę. Uklękła na jedno kolano, ale wciąż odbijała strzały. Kilka z nich wróciło do Aresa, trafiając go najpierw w ramię, a zaraz potem w brzuch .Dowódca komandosów padł na ziemię martwy. Lecz młoda Jedi miała co raz większe problemy z odbijaniem strzałów.
W tej chwili czas się zatrzymał dla Fetlisa. Moc obdarzyła go wizją. Wiedział, że jak wejdzie do statku już nigdy nie ujrzy Sorayi. Wiedział, że jak zostanie, to prawdopodobnie oboje zginą. To był jego punkt zwrotny. Jego decyzja. Musiał wybrać, działać, ale ponieść także konsekwencje swojej decyzji. „Nie ma emocji jest spokój”, ale jak może działać według kodeksu, kiedy być może już nigdy nie zobaczy osoby z którą połączyła go miłość. Już wybrał.
Feltis podbiegł do Sorayi i pomógł jej wstać.
- Dlaczego wróciłeś? – zapytała.
- Nie zostawię cię. – odpowiedział. – Albo razem dotrzemy do statku, albo razem zginiemy.
- Ja też cię kocham. – spojrzała w oczy rycerza. – Razem na pewno nam się uda.
Dwoje dzieci stało na wzgórzu nieopodal lądowiska. Obaj bracia zawsze podziwiali Jedi, za ich siłę, dobroć i za to, że chcieli uratować także ich planetę. A teraz oboje patrzyli w zdumieniu jak żołnierze, którzy pomagali Jedi, strzelają do nich. Widzieli jak dwoje ludzi, wymachując zielonym i żółtym mieczem zbliża się od stojącego na lądowisku frachtowca. Oboje obserwowali także, jak z innego lądowiska startuje republikańska kanonierka i nadlatuje nad walczących Jedi, wystrzeliwując w ich kierunku rakietę. W oślepiającym błysku eksplozji zgasły dwa słabe ostrza mieczy…ostatnie promienie nadziei…
Słońce zachodziło nad planetą Reetao zwiastując koniec dnia i jednocześnie pewnej ery, ery Jedi. Rozpoczęła się noc, czas Imperium. Ale nawet po najciemniejszej nocy nadejdzie dzień…
Podziękowania
Dla Immobilaisera za wsparcie i zachęcanie do dalszego pisania oraz kilka dobrych rad udzielonych początkującemu pisarzowi, dla Miśka za niesamowicie „perfekcyjną” korektę oraz dla wielu innych, którzy byli zainteresowani tym opowiadaniem, a na końcu dla pewnej dziewczyny, z powodu której ta opowieść zrodziła się w mojej głowie i za to co dzięki niej zrozumiałem.
Halcyon
Carno2009-03-19 23:43:41
Niestety, musiałem nieco popsuć średnią, wystawiając ocenę 5/10. Opowiadaniu po prostu brakuje głębi - jest sobie Jedi na pewnej planecie, idzie kanałami, strzela, niszczy droidy, zabijają go klony. Nie udało Ci się niestety oddać dramatyzmu rozkazu 66 - tak samo sama misja nie kręci czytelnika, nie wciąga go. Teksty typu ,,czemu sam zaatakowałeś" niestety kładą się mocnym cieniem takoż. Background dialogów to niestety feler największy - dialog,dialog,dialog... i prawie żadnego opisu mimiki, zachowań niewerbalnych...
Ale że, jak sam pisałeś, jedno z twoich pierwszych opowiadań, to wybaczam :)
Kalanna2007-02-21 21:01:56
Czyta się bardzo lekko.Na mój dzisiejszy nastrój opowiadanie było idealne:) widać, że powstało dawno temu bo od tego czasu trochę zmieniłeś jednak styl pisania.
Kasis2007-02-21 19:57:21
Ładnie:) Całkiem zgrabne i przyjemnie się czytało. Mgmto ma trochę racji z tym, że miejscami bardzo melodramatycznie, ale nie jest to jakiś straszny minus:)
"Siedem postaci, ociekających wodą, albo raczej śluzem z miejskich kanałów (...)" albo raczej g...:P
mgmto2007-02-20 15:24:44
Momentami trochę zbyt melodramatyczne, ale po za tym całkiem fajne
Wilczy Jedi2007-02-20 12:13:07
Pytanie mam : do kogo wyslac opowiadanie? Bo napisac chce :P z Mistrzem Monnem w roli głownej :P
Wilczy Jedi2007-02-20 12:11:20
daje 9. Bardzo mi sie podobalo,ale ... cos mi ty nie pasuje. Tylko nie wiem co. Dlatego zamiast 10 daje 9. Jak sobie przypomne to napisze dlaczego :P
Lady Aragorn2007-02-19 21:50:19
hehe oj pamiętam jak dostałam w moje łapki to opowiadanie, jak widze nic nie zmieniłeś...a powinieneś bo Soraya kojarzy mi się z firma produkującą kosmetyki :P :)
Lekkie romansidło, na (nie)szczęście nie będzie z tego telenoweli brazylijskiej...
Halcyon2007-02-19 21:28:24
hmm....dla zainteresowanych : opowiadanie to powstało około rok temu czyli jeszcze przed Forest Wars 3 i 4 czy też Clone Wars X, więc było to jedno z moich pierwszyc opowiadań w ogóle. Mam nadzieje, że mimo to się wam podobało.