TWÓJ KOKPIT
0

Disneyland :: Newsy

NEWSY (80) TEKSTY (14)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

Star Wars Land staje się faktem

2014-01-14 17:31:36

O tematycznym parku rozrywki bazującym na „Gwiezdnych Wojnach” mówi się już od jakiegoś czasu. W sierpniu pisaliśmy o możliwej lokalizacji tej rozrywki w Anaheim lub w Orlando. Teraz powoli zaczynają docierać do nas szczegóły. W grudniu 2013 zarząd Disneya dał zielone światło pierwszemu etapowi tego projektu. Polega to na tym, że istniejący park – „Tomorrowland” w Anaheim zostanie przerobiony na „Gwiezdne Wojny”. „Tomorrowland” pierwszy raz powołano do życia w 1955. To park przede wszystkim skupiony na fantastycznej przyszłości, który nie tylko bawił, ale też uczył. Jednak wraz z rozwojem techniki wymagał dość istotnych poprawek. Obecnie istniejące „Tomorrowlandy” to najczęściej już trzecia generacja. Teraz czeka nas czwarta, bazująca na sadze. Na razie nie podano daty nowej wersji, ale już teraz źródła Disneya mówią, że zbudowany tam zostanie olbrzymi port kosmiczny i cała masa innych atrakcji, bazujących na „Gwiezdnych Wojnach”. Teraz przechodzimy do najciekawszych rzeczy, otóż twórcy atrakcji zostali już „przeszkoleni” z tego, co nas czeka w Epizodzie VII – wydarzenia i postaci, co z pewnością odbije się na parku. Jednak na razie główny nacisk zostanie położony na trzy pierwsze filmy. Mówi się o zbudowaniu kantyny z Tatooine oraz atrakcji związanej z wioską Ewoków. Pewnie będą też nawiązania do nowej trylogii, ale Star Wars Land nie będzie wielkim spoilerem, gdyż zostanie otwarty najwcześniej 18 miesięcy po premierze Epizodu VII.

Na razie współpraca Lucasfilmu i Disneya w parkach skończyła się na Star Tours oraz Kapitanie EO.

Temat na forum
KOMENTARZE (3)

Gwiezdne Wojny na D23 Expo

2013-08-13 17:08:08



Chyba wszyscy, poniekąd zachęceni sugestiami oficjalnej, czekaliśmy na nowinki dotyczące „Gwiezdnych Wojen” na D23 Expo, czyli konwencie i targach Disneya, które odbyły się w ostatni weekend w Anaheim. To, że nie padły tam żadne konkrety nie oznacza jednak, że nic nie wspominano o sadze.

Bob Iger się nie pojawił, ale tuż przed imprezą dał znać, żeby nie spodziewać się nowych wieści o filmach. Ogłoszenie tego publiczności przypadło prezesowi Disneya Alanowi Hornowi (de facto druga osoba w firmie). Podczas przemówienia, na którym zapowiadał kolejne projekty wspomniał o „Gwiezdnych Wojnach” w kontekście roku 2015 i potwierdził cześć informacji, które już oficjalnie potwierdzono. Potem przeskoczył do kolejnego tematu, co zdecydowanie nie spodobało się publiczności. Choć warto wspomnieć, że sam początek zapowiedzi Lucasfilmu spotkał się z dużo większym aplauzem niż zapowiedzi Marvela czy Pixara.

Trochę bardziej rozgadany był Pablo Hidalgo, który podobnie jak na Celebration Europe II zaczął sypać informacjami, których na razie nikt inny nie potwierdza. Po pierwsze mówił o „Wojnach Klonów” i dodatkowym materiale, który powoli szykują do upublicznienia. Ma tam być tego więcej niż się ludziom na razie wydaje. Wspomniał też o „Detours”, niestety serial jest zawieszony obecnie, co oznacza, że nie trwają nad nim żadne prace. Nie znaczy to, że nie zostaną wznowione, ale na razie nie dzieje się nic. Nie zabrakło też pytań o przyszłość klasycznych filmów, w tym wydanie na DVD (w formie odrestaurowanej) oryginalnych klasycznych wydań „Nowej nadziei”, „Imperium kontratakuje” i „Powrotu Jedi”. Tu Pablo powiedział nigdy nie mów nigdy. W roku 2006 filmy te wydano na DVD w oryginalnej formie, acz nie odnowiono ich, wykorzystano matrycę z początku lat 90. na podstawie której szykowano wydanie LaserDisc.

Oczywiście najważniejsze informacje, których Disney nie podał, ale nie omieszkali ich sugerować to nowe atrakcje w parkach Disneya. „Star Tours” to dopiero początek. Na razie nie zdradzono, co będzie więcej, ale ustawiono pudła, które mają zwiększyć ciekawość potencjalnych gości.








KOMENTARZE (10)

Celebration – Anaheim i Europe II

2013-08-07 17:00:33

Zaczynamy od małego podsumowania Celebration Europe II. Lucasfilm oficjalnie podał, że w tym roku było tam ponad 20000 uczestników. Liczba robi wrażenie, dopóki nie przyrówna się jej jednak z poprzednimi.

  • Celebration I – 12 tysięcy
  • Celebration II – 27 tysięcy
  • Celebration III – 29 tysięcy
  • Celebration IV – 35 tysięcy
  • Celebration Europe – 27 tysięcy
  • Celebration Japan – 17 tysięcy
  • Celebration V – 30 tysięcy
  • Celebration VI – 35 tysięcy


Goście przyjechali sponad 40 różnych krajów, konwent oczywiście uznano za udany, choć tym razem zabrakło standardowego podsumowania wszystkich poprzednich – najlepszy z dotychczasowych.



Tyle na temat przeszłości, teraz przyszłość. Celebration VII wcale nie będzie nazywać się Celebration VII, tylko Celebration Anaheim (względnie Celebration 2015). Wygląda na to, że organizatorzy konwentu porzucą numerację. Okazuje się także, że była dość duża rywalizacja między Anaheim i Orlando, gdzie początkowo chciano zorganizować konwent w 2014. Niektórzy obserwatorzy wskazują, że Anaheim i Orlando zostaną na długo gospodarzami tych konwentów (na zmianę), ze względu na bliskość parków Disneya. Jeśli faktycznie przyjęto by takie założenie, to być może w Europie następne Celebration zorganizowanoby we Francji, w końcu tam też mają Disneyland.

Jednak najciekawsze jest to, że dziś ruszyła przedsprzedaż biletów na Celebration Anaheim, które odbędzie się w kwietniu 2015.

Ceny biletów kształtują się następująco:

4-dniowy dla osoby dorosłej – 140 USD
4-dniowy dla dziecka – 60 USD
1-dniowy na czwartek dla osoby dorosłej – 60 USD
1-dniowy na czwartek dla dziecka – 35 USD
1-dniowy na piątek dla osoby dorosłej – 60 USD
1-dniowy na piątek dla dziecka – 35 USD
1-dniowy na sobotę dla osoby dorosłej – 75 USD
1-dniowy na sobotę dla dziecka – 35 USD
1-dniowy na niedzielę dla osoby dorosłej – 60 USD
1-dniowy na niedzielę dla dziecka – 35 USD

Bilety VIP są sprzedawane w dwóch wersjach. Jedi Master VIP kosztuje 900 USD, a Jedi Knight VIP – 450 USD. Bilety można kupować tutaj.

Update Bilety VIP zostały wyprzedane w ciągu 2 minut!
KOMENTARZE (4)

Star Wars Land jednak powstanie?

2013-08-01 17:32:11

Disney, czy może raczej Di$ney, kupił „Gwiezdne Wojny” i już im tak łatwo nie odpuści. Całkiem sporo zarobków dla tej firmy generują nie tylko gadżety i filmy, ale również parki tematyczne i wszystko, co z nimi związane. Nic dziwnego, że w końcu zabiorą sagę także do parków rozrywki. Na razie Disney potwierdził jedynie jedno, że pracują nad nowymi atrakcjami dotyczącymi „Gwiezdnych Wojen” i „Avatara” i że więcej powiedzą na ten temat podczas D23 (konwent Disneya, który odbędzie się w sierpniu).

Konkretnych informacji na razie nie ma, ale są plotki. Po pierwsze nowe atrakcje powinny być gotowe już na premierę Epizodu VII. Po drugie nowe atrakcje będą bliższe pomysłom na Star Wars Land (o tym koncepcie pisaliśmy tutaj i tutaj) niż Star Tours. Po trzecie natomiast wstępnie będą dwie lokalizacje jedna to Anaheim w Kalifornii, druga to Orlando na Florydzie, gdzie zostałyby wybrane parki (w ramach Disney Worldu), które by zmodyfikowano. W Anaheim miałby zostać przerobiony Tomorrowland, natomiast w Orlando Hollywood Studios. Ten pierwszy prawdopodobnie będzie ważniejszy i bardziej przerobiony, niż ten drugi. Zresztą w Anaheim właśnie będzie odbywać się kolejne Celebration), gdzie centrum konwentowe także jest praktycznie w parkach Disneya. Na razie jednak pozostaje nam czekać na oficjalne informacje i ew. cieszyć się Star Toursem.
KOMENTARZE (12)

Z lamusa konwentowego #9: Celebration VI

2013-07-17 10:10:36

ReedPop po raz drugi zaskoczyło fanów z Celebration. Piątka, dobrze oceniona i zorganizowana, odbyła się w sierpniu 2010. Nikt nie przypuszczał, że kolejna edycja odbędzie się prawie dwa lata później (liczono, że trzy). I tak 23-26 sierpnia 2012 ponownie w Orlando (lub może OrLando) odbyła się kolejna edycja. Tym razem jednak nie była skoncentrowana na „Powrót Jedi”, on się niby przewijał, a niby nie. Konwent miał szansę stać się największym z dotychczas zorganizowanych, ale zupełnie jak kiedyś w Denver plany pokrzyżowała pogoda. Mówi się o 35 tysiącach osób, czyli liczbie porównywalnej z Celebration IV. Prawdopodobnie sprzedaż biletów była tym razem wyższa niż ilość osób, które ostatecznie odwiedziły konwent, wszystko za sprawą huraganu Isaac, który akurat w tym czasie nawiedził Florydę. Wiele osób zrezygnowało z przyjazdu w ostatniej chwili, część nawet po prostu wyjechała wcześniej. Było to dobrze widać w ostatni dzień konwentu, gdzie wszędzie dało się zauważyć pustki. Nawet sobota, która normalnie jest najmocniej obłożona, w tamtym roku była trochę luźniejsza.

Podobnie jak poprzednim razem, tak i teraz postanowiono wykorzystać bliskość Disneya. Co prawda „Star Tours II” działało już od kilku miesięcy, ale można było poświęcić mu trochę czasu. Zabrakło oczywiście imprezy konwentowej w Disneyworldzie, zabrakło też baru lodowego.

Hyperspace już było zamknięte, więc uprzywilejowani byli jedynie ci, którzy wykupili wejściówki VIP. Wrócił pomysł, by zrobić dodatkowo płatne panele, ale tym razem zorganizowano to inaczej. Przede wszystkim to miało być show, niekoniecznie związane z „Gwiezdnymi Wojnami”, dlatego ściągnięto Kevina Smitha.

Nie mogło zabraknąć też gości i specjalnych zapowiedzi. Główni goście to Ian McDiarmid, Mark Hamill i Carrie Fisher (dotarła na panel, który był w „pakiecie”). W sobotę pojawił się na konwencie nieoczekiwany George Lucas, który chwilę pogadał z fanami i pojechał dalej. Oczywiście były zapowiedzi i nowe odcinki „Wojen klonów”, zabrakło ekipy TORa, ale zapowiedziano też oficjalnie „Detours”. Pokazano także zwiastun tego ostatniego. Na panelach dotyczących konwersji 3-D jednak nie ogłoszono nic w sprawie „Ataku klonów” i „Zemsty Sithów”. Te zapowiedzi zachowano na sam koniec.

Kolejną zmianą był brak ceremonii otwarcia. Sansweet był na konwencie, ale już nie jako przedstawiciel Lucasfilmu. Nikt nie chciał wejść w jego buty, więc postanowiono zorganizować ceremonię zamknięcia, która była podsumowaniem konwentu. Zrobiona z mniejszą pompą, skrócona, ale jednocześnie nadano jej większe znaczenie. Tam właśnie porobiono najważniejsze zapowiedzi, w tym właśnie premiery nowych filmów w 3D, no i zapowiedziano Celebration Europe II.

Organizatorzy poza tymi zmianami, starali się raczej dopracować formułę i poprawić, to co nie wyszło poprzednim razem. Wykorzystywano też nowinki, czyli na seansach filmów z sagi „Mroczne widmo” wyświetlano już w 3-D. Pewnie, gdyby nie pogoda, byłoby to największe Celebration wszechczasów.

Naszą relację z konwentu możecie przeczytać tutaj.

Wcześniej wspominaliśmy:
Celebration 0
Celebration I
Celebration II
Celebration III
Celebration IV
Celebration Europe
Celebration Japan
Celebration V

Przygotowując się do CE2
Dziś jedno info na temat Celebration Europe II, ale bardzo konkretne. Podano już program konwentu, który można obejrzeć tutaj. Jest tam zarówno wersja drukowalna, jak i mobilne, pod aplikacje. Można też sobie samemu zaplanować, co się chce zobaczyć.
KOMENTARZE (1)

Wakacyjne plany konwentowe Lucasfilmu

2013-07-13 16:45:31 oficjalna

Ostatni krążą różne plotki na temat tego, czego można spodziewać się na najbliższych konwentach. Oficjalna postanowiła to trochę uporządkować. Podano, na których imprezach można się spodziewać oficjalnych wystąpień Lucasfilmu, zwłaszcza w kontekście nadchodzących filmów.

Pierwszy bez wątpienia jest San Diego Comic-Con, który rozpocznie się w przyszłym tygodniu (17-21 lipca), w San Diego. Obecność „Gwiezdnych Wojen” na tej imprezie będzie bardzo duża, wręcz można liczyć na specjalny dzień sagi, podczas którego odbędą się panele o książkach, komiksach i różnych kolekcjonariach. Lucasfilm jednak zaznacza wprost nie będzie tu nic na temat Epizodu VII.

Drugi, jednocześnie największy gwiezdno-wojenny konwent tego roku to bez wątpienia Star Wars Celebration Europe II (26-28 lipca), który odbędzie się w Essen w Niemczech. Pojawią się tam twórcy i aktorzy z wszystkich sześciu filmów, a także pani prezes Lucasfilmu Kathleen Kennedy, a także kilka innych osób, które już pomagają kształtować przyszłość „Gwiezdnych Wojen” (serial „Rebels”, Epizod VII i kolejne, pewnie też spin-offy). Tu liczymy na ciekawe zapowiedzi.

Natomiast to nie wszystko. W dniach 9-11 sierpnia w Anaheim odbędzie się impreza D23 Expo. Dotychczas w kalendarzu fana „Gwiezdnych Wojen” nie znaczyła zbyt wiele, ale teraz się to zmieni. Jest to konwent organizowany przez firmę Disney i poświęcony ich produktom, w tym roku po raz pierwszy „Gwiezdne Wojny” będą częścią oficjalnego programu (wcześniej co najwyżej były panele o Star Tours). Tu już zapowiedziano panele Pablo Hidalgo, „A Crash Course in the Force”, wystawę poświęconą Darthowi Vaderowi oraz mówi się nieoficjalnie o kolejnych zapowiedziach. O ile w przypadku San Diego Comic-Con oficjalna podaje wprost, że nie ma co spodziewać się informacji o nowych filmach, tutaj wszyscy milczą. Jednak historia wskazuje, że to ważna impreza także dla firm zależnych od Disneya, zarówno Pixar jak i Marvel w ostatnich latach pokazywały lub zapowiadały tu coś nowego. Czy Lucasfilm przygotuje tu także nam jakąś niespodziankę? Może nalegać na to sam Disney. Zobaczymy.
KOMENTARZE (1)

Z lamusa konwentowego #8: Celebration V

2013-07-10 17:17:04

Po Celebration IV właściwie wszyscy czekali na wspólne, fanowskie świętowanie „Imperium kontratakuje”. Wiele osób już wcześniej strzelało, że będzie to gdzieś w maju 2010, ale Lucasfilm coś się trochę ociągał. Zmieniono przede wszystkim firmę organizującą konwent, tym razem była to ReedPop, która nadal ma licencję na konwenty. Jednak wszystko działo się na tyle długo, że konwent przesunięto w czasie i zorganizowano go w dniach 12-16 sierpnia 2010. Na miejscówkę wybrano wschodnie wybrzeże, a dokładniej centrum turystyczne Ameryki, czyli Orlando. Budynek był dość spory, to centrum konwentowe hrabstwa Orange, w którym poza Celebration organizuje się także inne imprezy masowe. Firma Reed Pop poniekąd wróciła raczej do tradycji Celebration IV, jakby trochę odstawiając na bok Celebration Europe i Japan, ale też trochę zmieniła formę konwentu.

Po pierwsze, tematem przewodnim faktycznie jest „Imperium kontratakuje”. Ale panele z gwiazdami mają być panelami z gwiazdami, a nie aktorami grającymi ogony. Mamy zatem niewiele paneli przekrojowych, zazwyczaj gościem jest jedna osoba i robi się z tego show. A goście dopisali, dwie najważniejsze osoby to George Lucas i Carrie Fisher. Panel z Georgem Lucasem poprowadził John Stewart, to właśnie tam Lucas oznajmił, że Obi-Wan pochodził z planety Stewjon. Ten panel to gwóźdź konwentu, w tym czasie praktycznie nic się nie dzieje, jest transmitowany na monitorach w innych salach, ale inaczej niż przy ostatniej wizycie Lucasa, tym razem fani nie mogą zadawać mu pytań. Pytania wybrał sam Stewart, częściowo spośród tych, które nadesłali mu fani. W trakcie tego panelu Lucas zapowiada (i pokazuje fragmenty) wydanie Blu-ray sagi, wspomina też o wersjach 3-D. Na panelu pojawiają się goście specjalni, Carrie Fisher i Mark Hamill. Warto dodać, że kolejki na Lucasa były ogromne i nieporównywalne z tym, co normalnie dzieje się na Celebration.

W sobotę wieczorem zorganizowano „The Last Tour to Endor”, czyli specjalny (dodatkowo płatny) pokaz „Star Tours” w pobliskim Disneywordzie. „Star Tours” akuratnie jest zamykane i przygotowują się do produkcji „Star Tours II”. W Disneywordzie natomiast trwa całonocna impreza, w której uczestniczą gwiazdy. Efekt jest taki, że gdy w niedzielę miał się odbyć panel z Carrie Fisher, ta nie jest w stanie dotrzeć na konwent. To chyba najpoważniejszy zgrzyt imprezy, zwłaszcza, że ludzie stali w kolejkach do niej.

Owszem są „Wojny klonów”, jest „The Old Republic”, mnóstwo zapowiedzi, duża impreza, ale także zdecydowano lepiej zagospodarowano część warsztatową. Jedną salę nazwano akademią i tam odbywają się wykłady, podczas których twórcy opowiadają o swoim rzemiośle. Czy to o komiksach, czy to o pisaniu powieści. W tym ostatnim wypadku zorganizowano cały cykl, w którym swoje wystąpienia mieli Aaron Allston, Karen Traviss i Troy Denning, każde z nich koncentrowało się na czymś innym. Swoją drogą były tam też warsztaty z origami, które przeprowadzał Tom Angleberger.

Po raz ostatni zorganizowano też ceremonię otwarcia, gdzie nie mogło zabraknąć Steve’a Sansweeta. Ostatni raz też członkowie likwidowanego Hyperspace mieli jakieś przywileje. Tym razem mogli ominąć kolejkę wejściową na konwent. Byli wpuszczani punktualnie jak wszyscy inni, ale mieli priorytetową kolejkę. Wprowadzono natomiast dwa typy wejściówek VIP – Jedi Master i Jedi Knight. Mistrzowie Jedi wchodzą na konwent pół godziny wcześniej, omijają kolejki i mają zarezerwowane miejsca w głównych salach, plus jakieś inne bonusy. Rycerze Jedi mają część z tych przywilejów, ale płacą mniej.

Sam konwent odwiedziło jakieś 30 tysięcy osób. Po raz pierwszy i na razie jedyny, wprost postawiono na rozrywkę dla dorosłych. Stworzono bar lodowy, gdzie serwowano drinki alkoholowe, ale można było tam też nieoficjalnie pogadać choćby z ludźmi z BioWare.

Zorganizowano także pokazy sześciu filmów sagi, które odbywały się wieczorami i były dostępne dla wszystkich fanów.

Naszą relację z tego konwentu znajdziecie tutaj.

Wcześniej wspominaliśmy:
Celebration 0
Celebration I
Celebration II
Celebration III
Celebration IV
Celebration Europe
Celebration Japan
KOMENTARZE (0)

Z lamusa konwentowego #1: Pierwsze nie-Celebration

2013-05-09 17:17:30

Chcąc przybliżyć historię konwentów Celebration trzeba cofnąć się trochę wcześniej, do konwentu dziś czasem nazywanego „Celebration 0”, lub „10th Anniversary Celebration”. Oczywiście to nie były oficjalne nazwy, ale z czasem niektórzy o tym zapomnieli.

Cofając się w czasie, trzeba powiedzieć, że koło roku 1987 sytuacja fanów nie wyglądała zbyt wesoło. Od czterech lat nie było nowych filmów, Lucas zaś unikał jak ognia tematu prequeli, nie mówiąc o sequelach. Wydawało się już, że ich nie nakręci. Seriale telewizyjne, które rozwalały uniwersum dodając tam przedziwne rzeczy („Ewoks” i „Droids”) także się kończyły. Spin-offy telewizyjne (Ewoki) pozostawiały wiele do życzenia. Książek nie było. Rynek figurek się załamywał. Marvel także właściwie skończył już serię komiksową. „Gwiezdne Wojny” były prawie martwe. Owszem pojawiały się też pozytywne sygnały, choćby współpraca z Disneyem, która zaowocowała powstaniem Star Tours. Jednak saga nie wyglądała na żywą i zdolną do reanimacji.

Konwenty fantastyki mają swoją długą historię w USA. Także konwenty tematyczne, zwłaszcza te poświęcone „Star Trekowi”, pozwoliły fanom lepiej wpływać na twórców i naprawiać pewne ich błędne decyzje. Gdy jednak mówi się o konwentach i „Gwiezdnych Wojnach” to warto przypomnieć sobie pewną historyjkę dotyczącą Comic-Conu. Tam właśnie w 1976 po raz pierwszy zaczęto reklamować „Nową nadzieję”, właściwie nie mając nic (w tym fotosów, czy zwiastuna). Posiłkowano się plakatem, a potem książką. Jednak zdobywanie serc fanów zaczęło się właśnie od konwentu. Po premierze filmu z pewnością na takich konwentach jak Comic-Con można było znaleźć coś o „Gwiezdnych Wojnach”, ale nie było jeszcze konwentu tematycznego. Nikt nawet nie zdawał sobie sprawy, czy to się sprawdzi. Choć w przypadku „Star Treka” się sprawdzało.

Jednak z okazji 10 rocznicy premiery postanowiono zorganizować pierwszy oficjalny konwent dedykowany „Gwiezdnym Wojnom”. Zorganizował go magazyn Starlog oraz firma Creation Conventions. Lucasfilm dołożył pewnie swoje trzy grosze, ale raczej przyglądał się uważnie przedsięwzięciu i liczył na zyski. Oficjalna nazwa skrócona to „Starlog Salutes Star Wars” z podtytułem „Star Wars 10th Anniversary Convention”. Pełna nazwa zaś brzmiała „A 10th Anniversary Tribute to George Lucas and the Galaxy Far, Far Away Which He Created”. Nic dziwnego, że po latach ludzie woleli to określać skrótowym mianem Celebration.

Konwent odbył się w Los Angles (Kalifornia) w hotelu Stouffer Concourse (adres 5400 W. Centrury Blvd) w dniach 23-25 maja 1987. Jak łatwo się domyśleć główną atrakcją było spotkanie z Georgem Lucasem. Spotkania z Georgem zawsze ściągają największe tłumy i najtrudniej się na nie dostać. Wizyta George’a była historyczna z jednego powodu. Oprócz Flanelowca pojawił się niespodziewanie jeszcze jeden gość, mało znany fanom „Gwiezdnych Wojen”, ale bardzo dobrze znany fanom „Star Treka”. To był Gene Roddenberry, czyli właśnie twórca tej drugiej, kultowej kosmicznej serii. Dziś ten konwent głównie wspomina się z powodu tego wydarzenia.

Ten konwent z 1987 zaczął też wprowadzać pewne tradycje, przejęte później przez Celebration. Jedną z nich była olbrzymia papierowa ściana, gdzie każdy fan mógł zostawić swój podpis. Została ona potem wystawiona między innymi na Celebration IV, obok ustawiono nową, na której kolejni fani mogli się uwiecznić. Inna tradycja to oczywiście okolicznościowe gadżety, w tym plakaty.

Na koniec kilka pamiątkowych zdjęć z konwentu.

Skoro zaś jesteśmy przy konwentach, które nie należą do głównego nurtu warto wspomnieć też o pewnym polskim wydarzeniu. W roku 2000 w Łodzi został zorganizowany konwent o nazwie „Star Wars Celebration 2000”. Oczywiście nie był to oficjalny konwent robiony za zgodą Lucasfilmu, a raczej fanowskie przedsięwzięcie, którego głównym punktem było wspólny seans „Mrocznego widma”. Miano też zorganizować koncert muzyki, ale niestety nie wyszło.
KOMENTARZE (2)

George Lucas...

2013-04-01 09:21:51



George Lucas skończyłby dziś 69 lat... Niestety...

George Lucas, a właściwie to George Walter Lucas Jr., urodził się w małym miasteczku Modesto w Kalifornii, w rodzinie drobnego sklepikarza. Pisane mu było przejęcie rodzinnego interes, jednak młodemu wówczas George’owi marzyła się kariera kierowcy wyścigowego. Niestety, a może stety, w wyniku wypadku samochodowego Lucas musiał zmienić zawód i zdecydował się zostać filmowcem. Miał swoją własną wizję kina, bazującym głównie na tym, co lubił najbardziej, komiksach, kinie japońskim czy westernach. Lucas senior wpierw był zniesmaczony pomysłem syna, ale potem podumał nad tym i wziął to za dobrą kartę. Spojrzał na młodego George’a, introwertyka i wiedział, że wielkim reżyserem to on nie będzie. Liczył w sekrecie, że George nie sprawdzi się nawet jako filmowiec i będzie musiał zająć się sklepem.

George może nie należał do ekstrawertyków, ale jego siła tkwiła w pasji, więc z pasji czerpał swą siłę. Od najmłodszych lat uwielbiał stare filmy, komiksy, ale też fascynował się tym, co tworzyło studio Walta Disneya. Był fanem Disneya do tego stopnia, że jednym z marzeń, jakie zrealizował był wyjazd do Disneylandu. Owszem wiele dzieciaków pragnie czegoś takiego, zwłaszcza w Stanach, u Lucasa jednak było to o tyle wyjątkowe, że pierwsza wizyta w Disneylandzie zbiegła się z jego uruchomieniem. Nikt tak naprawdę nie wiedział jeszcze co to jest i czy to się uda. Lucas jednak musiał tam być i zobaczyć to na własne oczy. Teraz jego obecność w Disneylandzie jest bezsprzeczna, wystarczy popatrzyć na Star Tours czy atrakcje związane z Indianą Jonesem. Swoją drogą jeśli jesteśmy przy jego filmowych dokonaniach warto wspomnieć o wyśmienitej roli George’a Lucasa w filmie Johna Landisa „Gliniarz z Beverly Hills III”. Tam akcja dzieje się między innymi w parku rozrywki, w którym spotykamy George’a Lucasa w jego naturalnym środowisku.

Flanelowiec jednak nie wiązał swojej przyszłości z aktorstwem, choć wystąpił w wielu epizodycznych rolach np. stojąc na moście z Carrie Fisher w filmie „Hook”. Miał w głowie kilka genialnych pomysłów na filmy, choćby o czarnoskórych lotnikach. Przede wszystkim interesował się światem, uczęszczał choćby na kursy antropologii. Tam znalazł fenomenalne dzieło Josepha Campbella pt. „Bohater o tysiącu twarzy”. Coś go tknęło i postanowił je przeczytać, a potem zrealizować, ale za nim do tego doszło zajął się kinem eksperymentalnym. Szkoła filmowa w życiu Lucasa to także czas zdobywania znajomości. To właśnie tu poznał swoich bliskich przyjaciół – Stevena Spielberga, Francisa Forda Coppolę czy Johna Landisa, ale też zafascynowany był postawą jednego ze swoich profesorów, Irvina Kershnera, którego potem zatrudnił.

Eksperymentalny film George’a Lucasa – „THX-1138:4E3” przyniósł mu sławę i uznanie. Lucas wierzył w to dzieło i za pieniądze Coppoli (bo nie swoje) postanowił je nakręcić w wersji dłuższej, wolniejszej i mniej intensywnej, zwłaszcza jeśli chodzi o natężenie barw. Film był fenomenalny, krytycy się nim zachwycali. Niestety „THX-1138” miał jeden feler, całkowicie rozminął się z gustami szerokiej publiczności, przez co Lucas doprowadził Coppolę na skraj bankructwa. Dalsza współpraca z biedakiem nie miała sensu, George musiał zakasać rękawy i zabrać się ostro do roboty, inaczej czekał go powrót do Modesto i pracy w sklepie. Ojczulek pewnie się cieszył z takich ambitnych filmów jak „THX-1138”. Kto wie, czy nie czekał na sequel.

Powrót i ucieczka z Modesto stały się wielką inspiracją dla George’a. Napisał scenariusz filmu „Amerykańskie graffiti”, który opowiadał o grupie młodzieńców, którzy bawią się w swoim rodzinnym miasteczku (wypisz wymaluj Modesto) w ostatnią noc zanim wyjadą na studia i prawdopodobnie nigdy już tu nie wrócą. Lucas postanowił samemu zająć się też ścieżką dźwiękową, ale nie komponował, jedynie wybierał popularne rock’n’rollowe kawałki. Film o młodzieży, skierowany do młodzieży okazał się umiarkowanym sukcesem. Lucas musiał pójść za ciosem i nakręcić kolejny film adresowany do młodzieży, bo w tym właśnie odkrył niszę. Swoją drogą po „THX-1138” nauczył się też czegoś o reżyserowaniu i bardzo często powtarzał aktorom kwestię: „by zrobili to jeszcze raz, ale szybciej i bardziej intensywnie”. Ta maksyma jest kwintesencją talentu reżyserskiego George’a Lucasa i najczęściej powtarzanym przez niego poleceniem.

17 kwietnia 1973 George Lucas zaczął pisać scenariusz swojego największego dzieła, czyli „Gwiezdnych wojen”. Generalnie pisanie scenariusza zawsze stanowiło dla George’a problem, więc wrzucał wszystko, co się dało. Ściągał z „Amerykańskiego graffiti”, wykorzystał filmy japońskie, westerny, komiksy, cykl o Flashu Gordonie i Bucku Rogersie, jakoś zaczęło się to kręcić. Wziął coś z Tolkiena, coś z „Diuny”, coś z „Fundacji” i uniwersum wyglądało w miarę oryginalnie, a przy tym znajomo. Brakowało tylko jakiejś myśli przewodniej filmu, więc George postanowił zaadaptować bardzo wiernie „Bohatera o tysiącu twarzy”, a ponieważ nie była to powieść, tylko praca naukowa, musiał samemu stworzyć postaci i dialogi. Za to wykorzystał wiernie pomysł. Niestety dzieło Campbella miało ten problem, że dzieliło akcję na trzy akty. Ale z drugiej strony, dzięki temu sam film nie był tylko plagiatem i zlepkiem nawiązań.

Film miał premierę w 1977, Lucas nie wierzył w sukces, był już zmęczony wszystkimi trudnościami, ale okazało się, że nakręcił jeden z najbardziej kasowych filmów wszechczasów. Widmo powrotu do Modesto nagle odeszło do przeszłości. Zwłaszcza, że Lucas tak bardzo chciał skończyć ten film, że zgodził się na odstąpienie części honorarium w zamian za prawa do gadżetów i sequeli. W studiach Foxa cały zarząd śmiał się do rozpuku, bo znaleźli jakiegoś idiotę, ale okazało się, że to George wystrychnął ich na dudka. Chciał zabawek, komiksów to je dostał. Ludzie też. W dodatku kupowali to. Gorzej, że ci sami ludzie chcieli dalszych części. Wtedy okazało się, że dobrze, że ten Campbell podzielił swój scenariusz na trzy akty. George mógł spokojnie kręcić trylogię. Potem o „Gwiezdnych Wojnach” musiał zapomnieć. Dopóki ludzie się nie skapną, że można nakręcić drugi raz to samo. O dziwo Joseph Campbell, jak już się skapnął, co George właściwie nakręcił, nie tylko nie wytoczył Lucasowi procesu, ale nawet nazwał go swoim największym uczniem. Zresztą, co tu dużo mówić, George miał na tyle cywilnej odwagi, że zaprosił Campbella na ranczo i pokazał mu ten plagiat/adaptację. Może to sprawiło, że staruteńki Campbell spojrzał na George'a innym okiem.

W między czasie Lucas ze Stevenem stworzyli także serię przygód o „Indianie Jonesie”, sam zaś zabrał się za tworzenie eksperymentalnego kina z „Kaczorem Howardem” na czele. Niestety film o samotnym Kaczorze, który ma problemy z odnalezieniem się we współczesnym świecie i walczy z jakąś szarą siecią nie znalazł uznania. Nie licząc „Indiany” i średnio udanego finansowo „Willow”, większość filmów Lucasfilmu nie potrafiła się wybić. „Zabójcze radio”, „Tucker” czy „Labirynt” były doceniona, ale publiczność nie pokochała tych filmów. „Pradawny ląd”, czy „Kagemusha” podzieliły ten los. Lucas zajął się rozwojem techniki i swoich firm oraz budowaniem Rancza Skywalkera. Industrial Light and Magic oraz Skywalker Sound stały się synonimami jakości. Pixar, który zresztą Lucas sprzedał dość wcześnie, również się wybił. Lucas nawiązał też współpracę z Disneyem i nakręcił dla nich film do Disneylandu – „Kapitana EO” z Michaelem Jacksonem w roli głównej. Potem przyszła pora na Star Tours. Brakowało tylko jednego, filmu na miarę „Gwiezdnych Wojen”, zwłaszcza, że okazało się, że na sadze nadal można zarabiać. W latach 90. Lucasfilm coraz mocniej rozwijał tę markę w innych mediach, wróciły książki, komiksy, gry. W końcu ILM pracował też nad takimi filmami jak „Terminator 2” i „Park jurajski”, a Lucas widząc co można osiągnąć wiedział, że wraca do „Gwiezdnych Wojen”. I zaczął pisać scenariusz sam jesienią 1994. Nie szło mu to jednak najlepiej, w końcu znów zdecydował się sięgnąć po „Bohatera o tysiącu twarzy” i powtórnie go zrealizować, inaczej interpretując pewne fakty, a film kierując do młodszego pokolenia. Tym razem jednak był panem i władcą, sam decydował o wszystkim, nie musiał użerać się ze studiem, więc nie tylko napisał scenariusz, wyprodukował całą trylogię, ale też zdecydował się ją wyreżyserować.

Zgodnie z przewidywaniami, nowe filmy odniosły sukces kasowy, którego Lucasfilm tak bardzo potrzebował. Filmy nie podobały się ani krytykom, ani fanom, ani właściwie nikomu innemu, zwłaszcza „Mroczne widmo”, jednak to właśnie ono zarobiło najwięcej z nowej trylogii.

Po „Zemście Sithów” przyszedł czas odpoczynku. Lucas zamierzał robić serial aktorski i animowany, wyszły mu jedynie „Wojny klonów”, którymi już tak mocno się nie zajmował. Ze Spielbergiem zrealizowali jeszcze czwartego Indianę Jonesa, ta powtórzyła wyczyn „Mrocznego widma”, nie podobała się ludziom, ale i tak to oglądali. Zabrał się także za inny projekt, który odkładał od lat – „Red Tails”. Niestety jak to było z filmami niszowymi Lucasa, tak i ten podobał się choćby aktywistom antyrasistowskich organizacji, ale nie potrafił zarabiać. Studia nawet nie chciały go dystrybuować. Skończyło się na tym, że George za własne pieniądze musiał drukować plakaty.

W końcu George Lucas postanowił wrócić do „Gwiezdnych Wojen”, od których się tak odcinał, ale nie sam. Napisał zarysy kilku fabuł, zatrudnił Kathleen Kennedy, ta zreorganizowała firmę, potem sprzedał Lucasfilm Disneyowi za 4 miliardy USD, a samemu przeszedł na emeryturę.

O Lucasie krążyło wiele plotek. Jedni uważali go za straszliwego wyzyskiwacza, podczas gdy zajmował się filantropią i jak na miliardera żył bardzo skromnie. Inni twierdzili nawet, że ukrywa spisek Reptillian rządzących światem (np. artykuł "Gady u władzy" w Onet).

Ożenił się raz z Marcią Lucas, z którą się potem rozwiódł. Adoptował i wychował trójkę dzieci, a w styczniu 2013 oświadczył się Mellody Hobson. Między Marcią Lucas a Mellody Hobson miał też inne związki z kobietami. Czasem mówi się o Amy Adams, czasem nawet o Catherine Zetcie-Jones.

George Lucas mógłby mieć dziś 69 lat...

Niestety... urodził się jednak 14 maja...

Temat na forum
KOMENTARZE (25)

Star Wars Land?

2013-03-25 17:25:17

Zanim Disney przejął Lucasfilm, w połowie ubiegłego roku pojawiła się plotka o nowej atrakcji gwiezdno-wojennej Disneya, ew. parku tematycznym (więcej). Disney przejął Lucasfilm i teraz oczywiście wszystko jest możliwe, ale okazuje się, że pewne prace już trwają. W Disney Landzie przeprowadzono ankietę wśród posiadaczy stałych wejściówek, czy byliby zainteresowani odwiedzeniem parku tematycznego poświęconego „Gwiezdnym Wojnom”, który ulokowany byłby w Anaheim w Kalifornii (tam też znajduje się Disneyland). Na razie nie ma to oczywiście jeszcze żadnego przełożenia na podjęte działania, ale kto wie. Warto dodać, że w ankiecie dotyczącej Celebaration VII Anaheim było wskazywane jako jedna z proponowanych przez organizatorów lokacji (więcej). Czyżby już wtedy coś wiedzieili?
KOMENTARZE (8)

Komiksowe ciekawostki

2013-03-20 20:58:14 Wywiad Mastera

Trochę czasu minęło, od kiedy ostatnio publikowaliśmy komiksowe ciekawostki. Tym razem mamy w zanadrzu aż pięć informacji.

1. Kolejny dodruk Star Wars #1

Nowa seria komiksowa Briana Wooda pt. Star Wars bardzo dobrze sobie radzi od samego początku, czyli od premiery pierwszego zeszytu. W ciągu kilkunastu godzin został wyprzedany cały nakład i wydawnictwo było zmuszone wydać ten sam numer komiksu w ramach drugiego drukowania. Lecz to i tak było za mało. Niedawno swoją premierę miało już trzecie drukowanie Star Wars #1 i parę dni temu wydawnictwo ogłosiło, że na tym się nie skończy.

Czwarte drukowanie In the Shadow of Yavin #1 trafi na półki sklepów komiksowych 17. kwietnia. Poniżej prezentujemy okładkę tego wydania, która jest bardzo podobna do tej z trzeciego drukowania (różni się tylko kolorem loga Star Wars).



2. Komiksy Star Wars u Marvela według Michaela Heislera

W ostatnich miesiącach nie słyszeliśmy wiele na temat rzekomej zmiany wydawcy komiksów Star Wars (licencja miałaby przejść z Dark Horse'a do Marvela). Większość oficjalnych źródeł zdementowała te plotki pisząc, że jeszcze nic nie jest postanowione. Ale nikt nie wykluczył takiego manewru z licencją, jaki może wykonać w najbliższym czasie Disney.
Na forum Czarnego Konia Michael Heisler, człowiek odpowiedzialny za litery w większości nowych komiksów Star Wars określił swoje stanowisko w tej sprawie. Jego przetłumaczoną wypowiedź prezentujemy poniżej.

Niedawno przedłużyłem kontrakt na robienie liter w komiksach Star Wars do 2014 roku.

Nie mogę powiedzieć, że gwiezdnowojenna licencja nigdy nie trafi do Marvela. Ale to jest o wiele abrdziej skomplikowane, niż się wydaje być. Disney może być właścicielem, ale Star Wars jest nadal ŸŸwłasnościąˆˆ Lucasfilmu. Bohaterowie Marvela są nadal własnościąˆˆ Marvel Characters. Po ponad trzech latach posiadania Marvela przez Disney, nie znajdziesz zmian w ich komiksach, które mogłyby świadczyć o ingerencji Disneya. Marvel jest nadal w Nowym Jorku, Lucasfilm w San Francisco, a Disney w Burbanku. Nie ma szans, że w jednej chwili wszyscy się znajdą szczęśliwi w jednym pomieszczeniu w Disneylandzie.

To wyjątkowa sytuacja. Jedyna duża korporacja (podobna do Disneya), która posiadała prawa do jednego z większych wydawnictw komiksowych to Time Warner, które było właścicielem DC Comics. Jeżeli zpojrzysz na oznaczenia komiksów od DC, nie będziesz miał wątpliwości, kto jest właścicielem. Ale Warner Bros posiada również prawa do Harry'ego Pottera i nie doszło do komiksów o Harrym od DC. Time Warner produkuje również True Blood, a komiksy o tym pisze IDW. WB produkował przez pięć lat przygody Buffy, a wszyscy wiemy, że komiksy o niej tworzy Dark Horse.

To tylko kilka przykładów, na których podstawie można zauważyć, że to nie jest pewne, że Marvel przejmie licencję na komiksy Star Wars. Nie wierzcie w to, co nie pochodzi od Lucasfilmu, czy Dark Horse'a.


3. Legacy Volume 2

W niedawnym wywiadzie twórcy nowego Legacy, Gabriel Hardman i Corinna Bechko na pytanie o sposób numerowania ich serii odpowiedzieli dość niejednoznacznie. Pytanie dotyczyło, czy nowe Legacy będzie numerowane od #1 jako zupełnie nowa seria, czy jako Legacy Volume 2 #1.

Mimo, iż Gabriel i Corinna nie udzielili nam pewnej odpowiedzi, od wczoraj wiemy, że ich seria będzie numerowana jako Legacy Volume 2. Do wszystkich nazw zapowiedzianych zeszytów na stronie wydawnictwa została dodana fraza Volume 2.

4. Zapowiedź nowej serii

W jednym z ostatnich wywiadów Randy Stradley zapowiedział, że zostanie ogłoszona nowa seria (miało się to odbyć w zeszłym tygodniu, ale Stradley zaznaczył, że ten termin może się przesunąć). Parę dni temu na forach Czarnego Konia redaktor naczelny gwiezdnowojennych komiksów przeprosił fanów, że w wyznaczonym terminie nowa seria nie została ogłoszona, ale dodał, że wszystko zostanie wyjawione w okolicach najbliższego piątku (za dwa dni).

5. Ghost Prison a Fire Carrier

Nadszedł czas na dość nietypową ciekawostkę. Chodzi o to jak dwa niedawno wydane komiksy, Darth Vader and the Ghost Prison i Dark Times: Fire Carrier, się ze sobą łączą dzięki parze kadrów. Przedstawiamy je poniżej (po lewej kadr z Darth Vader and the Ghost Prison #1 (5) a po prawej z Dark Times: Fire Carrier #1 (5)).


KOMENTARZE (9)

O kupnie Lucasfilmu słów kilka

2013-03-09 20:36:22 Bloomberg

Bloomberg Businesweek opublikował bardzo interesujący artykuł o tym, jak mniej więcej wyglądało przejęcie Lucasfilmu przez Disneya. Znamy końcówkę tego procesu, ale właściwie nie wiedzieliśmy dokładnie, kiedy się to zaczęło.

Jak w każdej historii najważniejsi są bohaterowie, odgrywający kluczowe role. Tym razem było ich dwóch. Pierwszy to George Lucas, legendarny twórca „Gwiezdnych Wojen”, wizjoner, człowiek, który zmienił współczesne kino. Uwielbiany w latach 70. i 80., potem jednak przyszły prequele i ten mit zaczął pękać. Filmy zarabiały, ale fani i nie tylko oni, nie byli z nich zadowoleni, nasilała się krytyka. Okazuje się, że starzejący się George Lucas niezbyt dobrze to znosił. To co się działo w czasach klasycznej trylogii, gdy krytyka odbywała się w sposób bardziej kulturalny, choćby za pośrednictwem gazet, to nic z krytyką w czasach Internetu, kiedy każdy mógł w sieci napisać, co myśli o twórcy sagi. George wycofał się i w sumie głośno mówił o tym że zamierza przejść na emeryturę. Jednak nic z tym nie robił. Próbował coś z serialem, ale nie wychodziło to. Sam nie wiedział, w którym kierunku pójść. Z jednej strony odpocząć, z drugiej firma wciąż mu ciążyła, nie chciałby, została przejęta i zmieniona. Dotyczyło to także jego ukochanego dziecka, „Gwiezdnych Wojen”. Trudno je inaczej nazwać. Lucasfilm stał się świątynią sagi. Choćby zatrudnianie ludzi do prowadzenia encyklopedii uniwersum – Holokronu, ludzi do akceptowania opakowań produktów, czy wszelkich licencji. To coś więcej niż biznes, to kontrola całości produktu.

Drugim aktorem jest Robert Iger, zwany często po prostu Bob. Obecnie to szef Disneya, ale nie zawsze tak było i nie zawsze tak będzie. Na początku lat 90. Iger był szefem telewizji ABC, wtedy to też po raz pierwszy spotkał się z George'em Lucasem. Rzecz dotyczyła „Kronik młodego Indiany Jonesa”, które Lucas wyprodukował i szukał telewizji. Iger to kupił, ale o tym pisał już Howard Roffman, przy okazji swojego powrotu do Lucasfilmu. Tymczasem do roku 1996 Iger stał się symbolem władzy telewizji ABC, jej głową. Tyle, że telewizję wykupiła firma Disney. Rządził nią wówczas Michael Eisner, który docenił sposób działania Igera i pośrednio wyznaczył go na swojego następcę. W 2005 Eisner ustąpił ze stanowiska szefa The Walt Disney Company, a w jego miejsce faktycznie wskoczył Bob Iger. Głównym zadaniem, jakie postawił sobie nowy CEO, było zapewnienie kreatywności działania Disneyowi, który wówczas przeżywał pewne problemy. Nie byli już firmą, która odpowiadała za produkcję animowanych hitów, która miała na to monopol. Akcjonariusze nie byli zadowoleni. Przed Bobem stało ciężkie zadanie, ale on miał jeden podstawowy plan. Zrozumiał, że siła wczesnego Disneya przede wszystkim tkwi w postaciach, które są powszechnie rozpoznawalne. To Iger maczał swoje palce w scenicznej adaptacji „Króla Lwa”, czy filmowej serii „Piraci z Karaibów” (jeszcze w 2003). Ten drugi to dość ciekawy przykład, bowiem sam film bazuje na atrakcji z parków tematycznych Disneya, ale wprowadza ją na zupełnie nowy poziom. Bob nie zajmował się w ogóle ani scenariuszem, ani produkcją, był raczej osobą z góry, która gdzieś dała zielone światło i uwierzyła w ten projekt. Jako ciekawostkę można dodać, że Ted Elliot, jeden ze scenarzystów serii, początkowo został zatrudniony przez Lucasfilm do napisania scenariusza do filmu bazującego na serii „Monkey Island”. Nie wyszło, ale pewne elementy udało się zaadaptować w „Piratach”. Iger rozumiał, że najważniejsze w tej serii wcale nie są klimaty z parków tematycznych, a postaci. Sprawdziło się, więc poszedł za ciosem. Skoro nie mógł pokonać konkurentów w dziedzinie animacji, w tym Pixara, postanowił ich wykupić. Pixar to firma założona przez George’a Lucasa, początkowo jako jeden z oddziałów Lucasfilmu, potem przeszła do rąk Paula Allena (współzałożyciel Microsoftu, drugi po Billu Gatesie) oraz Steve’a Jobsa (współzałożyciel i ikona Apple). To właśnie ten ostatni rządził Pixarem, gdy zainteresował się nim Iger. Z tym, że władza Jobsa ograniczała się do tego, by ufać i nie przeszkadzać w pracy Johnowi Lasseterowi. Pixar był w pewien sposób związany z Disneyem, bo po pierwsze Disney najczęściej był dystrybutorem ich filmów, choć w połowie poprzedniej dekady wyglądało, że ich drogi się rozejdą. Po drugie Disney był też licencjonobiorcą, zwłaszcza w parkach tematycznych. Tym samym Iger ograniczył koszty, przejmując Pixara wszystko pozostało w rodzinie, a co ważniejsze miał pewność, że nie uciekną do konkurencji. Jobs postawił jednak twarde warunki. Dobra, dostajecie filmy, prawa, dystrybucję, zabawki, ale po pierwsze Lasseter zostaje na stanowisku, a po drugie nie wtrącacie się w filmy. Robimy je sami, po swojemu. Iger nie tylko zgodził się na to rozwiązanie, ale szybko zrozumiał, że się sprawdza. Odeszły problemy, pozostała praca twórcza. Koszt przejęcia Pixara to 7,4 miliarda dolarów, część oczywiście w akcjach. W 2006 dzięki finalizacji tej umowy, Steve Jobs stał się największym indywidualnym udziałowcem Disneya, więc mógł nadzorować pracę Igera. Inwestycja się opłaciła, ale jedno samodzielne, kreatywne studio to trochę mało. Bob zaczął rozglądać się za kolejnym. W 2009 za 4 miliardy USD kupił Disneyowi Marvela. Znów postanowił zachować całe kierownictwo i wewnętrzną organizację firmy nie tkniętą, zostawiając im swobodę twórczą. Opłaciło się, co doskonale było widać w zeszłym roku, kiedy w kinach tryumfowali „Avengersi”, gromiąc wszelką konkurencję. „Avengersi” to trzeci film wszechczasów, jeśli chodzi o zarobki (bez uwzględnienia inflacji). Iger nie wchodzi w drogę za bardzo Marvelowi, ale lubi ich inspirować. To on wspomina o ewentualnym otworzeniu parku tematycznego poświęconego uniwersum Marvela, także on naciskał, by wraz z ABC zaczęto pracować nad serialem „S.H.I.E.L.D.”. Ale Bob Iger nie zawsze jest królem Midasem, nie zamienia wszystkiego w złoto. O tym świadczy choćby porażka finansowa „Johna Cartera”, jednego z najdroższych filmów wszechczasów. Z tym, że ten był wyprodukowany przez Disneya, a nie jedno z mniejszych kreatywnych studiów. Iger zaś nie ustawał w poszukiwaniu kolejnych firm do przejęcia. Kryterium było jedno – powinny wyglądać jak małe kopie Disneya, najlepiej wczesnego Disneya. Lucasfilm idealnie wpisało się w profil.

Tu mogłaby się zacząć właściwa historia, ale warto jeszcze wspomnieć o jednym powiązaniu. Jeszcze w latach 80. Lucas podpisał z Disneyem umowę, na mocy której w parkach tematycznych pojawiła się atrakcja Star Tours. Z czasem ona się trochę postarzała i Lucasfilm oraz Disney postanowiły ją odświeżyć. W maju 2011 odbyło się otwarcie nowego Star Tours: The Adventure Continue. Byli obecni Bob Iger i George Lucas. Rankiem Iger zaprosił Lucasa na śniadanie, do jednej z restauracji w Disney Worldzie – Hollywood Brown Derby. Iger kazał ją zamknąć, by w dwójkę mogli sobie spokojnie porozmawiać. Iger zamówił sobie parfait jogurtowy, a Lucas duży omlet. Gawędzili sobie, wymieniali uprzejmości i nagle Iger zapytał, czy Lucas nigdy nie rozważał sprzedania swojej firmy. Geoge przyznał, że świętuje właśnie 67 urodziny i coraz poważniej myśli o emeryturze. Dodał też, że nie jest jeszcze gotów na takie rozmowy, ale jak będzie to chętnie porozmawia. Bob poprosił Lucasa tylko o to, by ten przyszedł do niego, gdy będzie gotowy. Potem panowie wyszli na scenę akademii Jedi i zrobiono im między innymi to zdjęcie:



Iger na scenie był zdumiony tym jak sprawnie Lucas potrafi trzymać miecz świetlny, tymczasem Flanelowiec zaczął poważnie myśleć nad przyszłością. Wrócił do siebie do domu i jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobił, było przyjrzenie się Pixarowi. Lucas czuje ogromny sentyment do tej firmy, w końcu ją założył. Zresztą bardzo często mówi o niej „moja firma”. No a najważniejsze było to, że Disney jej nie popsuł, nie zmienił, a raczej pozwolił jej działać po swojemu i zabezpieczył ją. To się George’owi podobało, ale musiał przygotować Lucasfilm do sprzedaży.

Jakiś czas później zaprosił na lunch w Nowym Jorku Kathleen Kennedy (pierwsza rola kobieca, ale jednocześnie aktorka drugoplanowa w tej historii). Kathleen znał od dawna, zresztą była jedną ze współzałożycieli Amblina, firmy Stevena Spielberga. Lucas zapytał ją, czy słyszała o tym, że chce przejść na emeryturę. Ta przyznała, że nie. Wtedy Lucas zapytał, czy nie chciałaby zostać szefem Lucasfilmu. Trochę ją to zaskoczyło, ale zgodziła się, zwłaszcza po rozmowie. George stwierdził, że jej rola ma polegać na tym, by przygotować firmę, by mogła swobodnie działać po jego odejściu. Przede wszystkim dużo rozmawiali, przyglądali się franczyzie „Gwiezdnych Wojen”, temu jak zarabia, jak funkcjonuje i jak zakorzeniła się w popkulturze. Pozostały otwarte pytania, jak „Gwiezdne Wojny” mają wyglądać po odejściu Lucasa, co trzeba zrobić, by nadal były atrakcyjne. Po wielu dyskusjach nasuwała się jedyna odpowiedź – filmy. Potrzebowali nowych filmów.

Lucas i Kennedy więc powoli się za nie zabrali. Zatrudnili Michaela Arndta, by napisał scenariusz, ściągnęli do pomocy między innymi Lawrence’a Kasdana. Kennedy załatwiła Abramsa (kulisy operacji), Lucas zaś zajął się rozmowami z aktorami – Markiem Hamillem, Carrie Fisher i Harrisonem Fordem. Zresztą niedawno przyznał, że kontrakty albo już są z nimi podpisane, albo niebawem będą. Dodał też, że na oficjalne ogłoszenie pewnie będziemy musieli trochę poczekać, bo Lucasfilm pewnie będzie chciał zrobić jakąś medialną bombę z tej informacji. Nie ma wątpliwości, że prace nad Epizodem VII i kolejnymi trwają, nawet jeśli wydaje się nam, że coś to wszystko wolno idzie.



Gdy wszystko ruszyło, Lucas rozpoczął negocjacje z Disneyem. Te trwały pięć miesięcy. Przede wszystkim George uparł się, że trzecią trylogię mają robić osoby, które zarządzają Lucasfilmem. Nie tylko Kennedy, dochodzi jeszcze Pablo Hidalgo, który jest obecnie menadżerem marki i Howard Roffman, który pełni dość podobną rolę. Lucasowi, który wraz z Kennedy przeorganizowali Lucasfilm, zależało na tym, by Disney tego nie zepsuł. Warunek możliwy do uzyskania, patrząc na historię wcześniejszych przejęć. Negocjacje przedłużały się nie z powodów finansowych, okazało się, że George ma rozterki. W Lucasfilmie mógł kontrolować wszystko, co dotyczy sagi. Jak chciał to zatwierdzał nawet wygląd opakowań figurek, choć oczywiście miał do tego ludzi. Kathleen Kennedy raz w tygodniu dzwoniła, bądź rozmawiała z Georgem na temat jak on się z tym czuje. Czasami było dobrze, czasem zaś mówił, że nie jest jeszcze gotów na rozstanie się z Lucasfilmem. Ta niezdecydowana postawa z pewnością opóźniała negocjacje. Iger wykazał się wyrozumiałością, wiedział z czego wynikają rozterki Lucasa. Czekał.

Jednym z kluczowych elementów negocjacji były nowe filmy. Lucas przygotował krótki zarys ich fabuły, ale długo nie chciał ich pokazać Disneyowi. Mówił nawet, że w tej materii powinni mu zaufać, w końcu robi je od 40 lat. W końcu ugiął się stawiając twarde warunki. Poza Igerem treatmenty mógł przeczytać jedynie jeszcze wiceprezes Disneya Kevin Mayer. Obaj musieli podpisać pisemne oświadczenia i dostali te teksty jedynie do wglądu. Iger przyznał potem, że widzi w nich dużo potencjału.

Ostatecznie pod koniec października wszystko było dogadane. Iger załatwił Lucasowi przelot do Burbank, gdzie znajduje się siedziba Disneya, gdzie podpisano umowę sprzedaży. Bob twierdzi, że Lucas może nie wahał się, ale z pewnością było w nim bardzo dużo emocji.



Iger zaś następnego dnia, gdy było Halloween przebrał się za Dartha Vadera. Potem rozpętała się burza medialna wokół sprawy.

Resztę na razie znamy. Z tym, że jest jeszcze jedna rzecz. Otóż Kathleen Kennedy ma kontrakt na 5 lat, natomiast Bob Iger chce się wycofać z funkcji szefa Disneya w 2015. Kto ich zastąpi, czy może będą jeszcze dalej pełnić te funkcje nie wiadomo. Co będzie dalej, pewnie dowiemy się z czasem.
KOMENTARZE (8)

Kulisy zatrudnienia Abramsa i inne ploty o E7

2013-02-02 18:30:16

Mamy już reżysera – J.J. Abramsa i wiele wskazuje na to, że chwilowo nie szykują się żadne oficjalne zapowiedzi. Głównie z jednej prostej przyczyny Kathleen Kennedy jest obecnie mocno zaangażowana w promocję oskarową „Lincolna”. W jednym z wywiadów przyznała nawet, że chciałaby dostać tego Oskara, bo lubi wygrywać. Chcąc nie chcąc, „Gwiezdne Wojny” odchodzą na dalszy plan, przynajmniej w najbliższym czasie. Przy okazji Kathleen zdradziła trochę szczegółów na temat swojej pracy, jak i samego J.J. Abramsa. Okazuje się, że Kennedy jest bardzo zajęta, głównie dlatego, że musi dzielić swój czas pomiędzy prace w Presidio (siedziba Lucasfilmu w San Francisco) oraz pracę w biurach Lucasfilmu w siedzibie Disneya (w Los Angeles). Kennedy zazwyczaj leci do San Francisco Bay Area we wtorki, a wraca do domu w czwartki wieczorem. Do tego dochodzi praca nie dla Lucasfilmu (w tym promocja „Lincolna”) a także rodzina, w końcu Kathleen jest też matką.

Ciekawsza historia jednak dotyczy J.J. Abramsa, okazuje się, że Kathleen zna go już od wielu lat, odkąd młody Jeffrey Jacob w wieku 14 lat wygrał młodzieżowy konkurs filmowy Super 8. Ta wiadomość dotarła do Stevena Spielberga, który za pomocą Kennedy, zatrudnił młodego Abramsa, by odświeżył stare, amatorskie filmy Stevena nagrane właśnie za pomocą kamer Super 8. Ta znajomość na pewno pomogła Kennedy w pozyskaniu tego reżysera. Kiedy po raz pierwszy się do niego zgłoszono w sprawie nowej trylogii, Kathleen skontaktowała się z jego agentką – Beth Swofford. Ta w imieniu Abramsa odmówiła, tłumacząc, że reżyser jest zbyt mocno zaangażowany w „Star Trek” i ma zobowiązania wobec Paramountu. Dodatkowo sam J.J. w mediach także oświadczył, że rezygnuje. I zrezygnował. Kathleen dalej szukała reżyserów, ale cały czas miała też J.J. Abramsa z tyłu głowy. Znów zaczęła się z nim kontaktować i nalegać na spotkanie. W końcu uległ. Do pierwszego spotkania negocjacyjnego doszło 14 grudnia 2012, w Santa Monica, w siedzibie Bad Robots, firmy producenckiej J.J. Abramsa. Reżyser Epizodu VII wspominał potem to spotkanie streszczając je do jednej wypowiedzi Kennedy – „Proszę zrób „Gwiezdne Wojny””. Potem zaczęła odkrywać karty. Nagrodzony Oskarem Michael Arndt pisze scenariusz, Lawrence Kasdan go konsultuje. Abrams zaczął mięknąć. Zrozumiał jak Kathleen potrafi dobrze przekonywać.

Kennedy poszła za ciosem. Skoro J.J. łyknął haczyk, zorganizowała drugie spotkanie 19 grudnia, tym razem tajne. Poza nią i Abramsem uczestniczyli w nim Michael Arndt i Lawrence Kasdan. Abrams z jednej strony był podekscytowany, z drugiej poza pracą pojawiły się kolejne wątpliwości. Film prawdopodobnie nie będzie kręcony w Los Angeles (czyżby faktycznie Anglia?), to będzie miało wpływ na życie rodzinne Abramsa, przede wszystkim utrudni mu kontakt z jego żoną i trójką dzieci. No i J.J. zdawał sobie sprawę także z oczekiwań wobec nowej trylogii. Po tym spotkaniu jednak Abrams był na tyle podekscytowany, tym, co usłyszał, że można było zacząć następny etap, negocjacji biznesowych. Kontrakt ostatecznie podpisano 25 stycznia 2013. W ramach porozumienia J.J. Abrams poprosił o to, by nie śpieszyć się z filmem, nie spinać z terminami za wszelką cenę. Kathleen zgodziła się na to i faktycznie Epizod VII może mieć swoją premierę później niż w 2015, o czym już pisaliśmy, ale jeszcze nie wiadomo kiedy. Kennedy jest znana w biznesie z powodu podobnych decyzji. Przy „Parku Jurajskim 3”, zdążyła wydać 20 milionów, a potem wstrzymała pracę i za jakiś czas wznowiono je z nowym scenariuszem.

Nie wszystkim jednak angaż Abramsa się podoba. Swoje niezadowolenie wyraził Chris Pine, odtwórca roli kapitana Kirka w nowych „Star Trekach”. Stwierdził nawet, że mogliby porwać i zmusić J.J. Abramsa by wyreżyserował trzeci film z serii. Wszystko wskazuje, że Abrams pozostanie jedynie producentem kolejnej odsłony „Star Treka”.

Angaż Abramsa wiąże się także z pewnymi spekulacjami. Chyba najważniejsza z nich to kompozytor. Tu należy wymienić nazwisko Michaela Giacchino, który jest prawie etatowym pracownikiem J.J. Abramsa. Giacchino ma też pewien związek z „Gwiezdnymi Wojnami”, otóż adaptował on muzykę Johna Williamsa w Star Tours: The Adventure Continues. Oczywiście to tylko spekulacja. Pojawiły się także pogłoski dotyczące aktorów. Otóż, dość często u niego pojawiają się aktorzy: Greg Grunberg, Amanda Foreman i Keri Russsel. Ta ostatnia przyznała, że z przyjemnością znów zagrała by u Abramsa. Ci aktorzy mają na to o tyle duże szanse, że u Abramsa występują najczęściej w rolach epizodycznych, bądź na zasadzie statystów.

Skoro jednak już dotarliśmy do aktorów to Samuel L. Jackson nie wytrzymał napięcia. Stwierdził, że granie ducha, czy hologramu to zdecydowanie za mało, a on jako Jedi z pewnością sobie poradził z taką wysokością z jakiej zleciał. Jackson chętnie by znów powalczył mieczem w nowych częściach, jednak póki, co woli pisać w mediach fabułę. Otóż skoro nowa trylogia ma mieć nowe postaci, to te powinny być wprowadzone przez stare. W takiej roli siebie widzi, ciekawe w jakiej roli umieściłby Harrisona Forda, Marka Hamilla i Carrie Fisher?

Swój moment w mediach ma też Warwick Davis. On też chciałby zagrać jakąś rólkę w nowej trylogii. Tym razem jednak nie proponuje żadnej konkretnej roli, ani Wicketa, ani Walda, ani innej postaci, w którą wcielał się w „Mrocznym widmie”. Stwierdził tylko, że fajnie byłoby być jednym aktorem, który zagrałby we wszystkich trylogiach. Na to jednak mają szansę jeszcze inni aktorzy, z Anthonym Danielsem i Kennym Bakerem na czele.

Na koniec jeszcze jedna plotka, która została już nieaktualna, ale nie wszędzie zdementowana. Pojawiły się pogłoski, że Disney kontaktował się z Drew Struzanem w sprawie plakatów do nowej trylogii i że artysta zgodził się je robić. Struzan zdementował te pogłoski, stwierdził, że nikt do niego w tej sprawie się nie odezwał, a on po 35 latach nad „Gwiezdnymi Wojnami” jest już na emeryturze. Dodał też, że nawet jeśli by się z nim skontaktowano, to raczej by to sobie odpuścił. Skoro film robi nowe pokolenie filmowców, niech go ilustruje także nowe pokolenie artystów.
KOMENTARZE (17)

Jak Gwiezdne Wojny wpłynęły na Hobbita?

2012-12-28 18:13:41

Na nasze ekrany właśnie wchodzi film „Hobbit: Niezwykła podróż” (choć przedpremierowe pokazy mamy od kilku dni), pierwsza część nowej trylogii Petera Jacksona. Jak łatwo się domyśleć taki film musi mieć jakieś powiązania z „Gwiezdnymi Wojnami”. Pierwszy oczywiście jest Christopher Lee, który ponownie wciela się w role Sarumana Białego. Okazuje się, że jeden ze statystów z „Mrocznego widma”, Richard Armitage, który grał tam jednego z pilotów Naboo, w luźnej adaptacji kultowej powieści J.R.R. Tolkiena zagrał jedną z głównych ról - Thorina Dębowej Tarczy.
Tym razem jednak powiązanie jest jeszcze ciekawsze bo okazuje się, że same „Gwiezdne Wojny” wpłynęły na Petera Jacksona i zainspirowały go do tego by nakręcić ten film w technologii 48 klatek na sekundę. Standardowa taśma filmowa ma 24 klatki odpowiadające jednej sekundzie, w przypadku kamer cyfrowych raczej jest to 25 klatek. Okazuje się, że pomysł, by uzyskać lepszy obraz przy użyciu 48 klatek na sekundę Jackson ukradł z Disneylandu, a dokładniej ze Star Tours.

Zdaniem Petera Jacksona technologia 48 pozwala na lepsze wykorzystanie samego 3D, które owszem dla wielu osób, zwłaszcza poniżej 20 roku życia, wygląda fajnie. Dopiero jednak nowa technika pozwala wyciągnąć cały potencjał 3D. Obraz jest bardziej ostry, przez to jest więcej trójwymiaru. No i sceny z dynamicznej kamery wyglądają lepiej.

Samą technologią Jackson zainteresował się dość wcześnie, widział kilka filmów kręconych w tej technice, jednak jak sam przyznaje, najważniejszym przeżyciem było zobaczenie Star Tours, w którym to George Lucas uparł się by zrobić je z wykorzystaniem zwiększonej ilości klatek. Pozwala to na lepsze przeżycie tej dynamicznej atrakcji. Jackson potem eksperymentował z technologią 60 klatek na sekundę, kręcąc krótki film 3D dla parku Universalu. Film był powiązany z „King Kongiem”. Ale jak przyznaje reżyser najważniejsze dla samej zmiany jest to, że w kinach dokonała się rewolucja, że wymieniono projektory i infrastrukturę znaną już od lat 20. XX wieku, na nową cyfrową. Dzięki temu można spokojnie puszczać filmy 64 klatkowe.

Na koniec zaś Richard Armitage w roli pilota.



Temat na forum
KOMENTARZE (12)

Co łączy filmy Disneya i Gwiezdną Sagę

2012-12-17 17:27:30



Kolejny z serii wpisów-artykułów Bryana Younga jest tym razem poświęcony ogólnie filmom Disneya. W tym wpisie pasjonat sagi nie rozkłada jednego dzieła na czynniki pierwsze, ale patrzy na ogólną wymowę.

Łatwo jest oglądać filmy Disneya i dostrzegać podobieństwa, czy to w bardzo wielu klasycznych motywach, czy w drodze bohatera, które są także obecne w Gwiezdnych Wojnach. Trudno natomiast jest wskazać film Disneya czy kreskówkę, która bezpośrednio wpłynęło na stworzenie Gwiezdnej Sagi (może z kilkoma wyjątkami), choć czasem styl opowieści i sposób jej opowiadania są tak podobne, że trudno nie uznać, iż pochodzą z tej samej szkoły.

Weźmy na przykład „Miecz w kamieniu” („The Sword in the Stone” z 1963). Film opowiada historię młodego Arthura, który ma zostać kiedyś królem, a pomaga mu ekscentryczny czarodziej, o którym wszyscy myślą, że to zwariowany staruszek. Brzmi jak „Nowa nadzieja”? Cały film zresztą przypomina trochę rozszerzoną, komediową sekwencję terminowania mistrza i Padawana, zawierającą trochę mistyki i lekcji prawdziwego życia. To przypomina okres, który Luke spędził na Dagobah, a jaskinię łatwo przyrównać do czasu, który Artur spędził jako ryba czy wiewiórka. On dostaje lekcję ciężkiego życia w sytuacjach, których nie rozumie, a zaiste to mierzy się z prawdą o sobie samym i swoim życiu.

Czy ktoś może się spierać, że nie ma podobieństw między Królewną Śnieżką ściganą przez łowcę w lasach i ukrywającą się u przemiłych krasnoludków, a księżniczką Leią na Endorze, ściganą przez agentów Imperium i ukrywającą się u kosmatych Ewoków?

Łatwo by wam też wybaczono, gdybyście pomylili Yodę z małym zielonym stworkiem udzielających rad i mówiącym bohaterom Disneya, by zawierzyli swoim uczuciom. Nazywał się Jiminy Cricket.

Jest więcej podobnych analogii. Zwłaszcza w samym środku mitologicznej opowieści. W „Imperium kontratakuje” ton staje się mroczniejszy, a bohaterowie podążają w nieznane, co nie raz prowadzi ich do skraju rozpaczy. Kto mógłby zapomnieć o Sokole Millennium, który wymyka się ze szczęk ślimaka kosmicznego, ale przypomina to trochę wspaniałą kinową scenę, w której Geppetto uwalnia się z wieloryba Monstro, w jednej z mroczniejszych starych kreskówek Disneya.

Te analogie nie są żadną niespodzianką, w końcu Gwiezdne Wojny mocno czerpią z klasycznych tematów mitologicznych i baśni, które są na świecie tak długo, odkąd mamy historię.

Ale jednym z najciekawszych wpływów jest jak myślę, pewne bezpośrednie nawiązanie, które pochodzi z filmów Disneya produkowanych w latach 60. z gatunku płaszcza i szpady. Najlepszy przykład to „Szwajcarska rodzina Robinsonów”, którą wyreżyserował gość imieniem Ken Annakin.
Tak, dobrze to przeczytaliście: Annakin.
W każdym razie Annakin w swoim klasycznym filmie umieścił scenę bardzo podobną do jednej z „Nowej nadziei”. Dwoje młodych bohaterów i dziewczyna w przebraniu są w dość głębokiej mętnej wodzie i zostają zaatakowani przez masywnego węża. Fritz walczy z bestią, która wciąga go pod wodę, chłopak jak tylko się wynurza to woła o pomoc, a jego młodszy brat i dziewczyna zszokowani jedynie się patrzą. Potem drugi chłopak (grany przez Tommy’ego Kirka, chodzący sobowtór Wila Wheatona ze Star Treka) jest wciągany pod wodę, a wąż po prostu w niej znika. Wiele ujęć, ale nawet reakcji jest niemal dosłownie powtórzonych w sekwencji zgniatarki śmieci na Gwieździe Śmierci.

Gwiezdne Wojny wykorzystują te same wzory, co najlepsze filmy Disneya i w pewien sposób czerpią z nich pewną, choć niekoniecznie świadomą inspirację. Ale ten wpływ działa także i w drugą stronę. Można wyliczyć wiele przykładów gdzie Gwiezdne Wojny wpłynęły na kino Disneya. Teraz gdy Disney i Lucasfilm pracują razem nad nowymi Gwiezdnymi Wojnami, czy ktoś ma wątpliwości, że będą w nich podobne wartości wartości mitologiczne? Z pewnością wszystko jest na dobrym torze.



Jeśli chodzi o ilości nawiązań i powiązań między Lucasfilmem, George’m Lucasem a Disneyem z pewnością jest tego dużo więcej i to nie tylko jeśli chodzi o filmy. Warto pamiętać choćby o efektach takiej współpracy, które mają miejsce w Disneylandach. Nie chodzi tylko o Star Tour, przecież tam są atrakcje poświęcone także Indiana Jonesowi, ale to przecież George Lucas współtworzył jeszcze jedną atrakcję Disneya – czyli film Kapitan Eo. Takich powiązań jest dużo więcej niż się powszechnie wydaje.
KOMENTARZE (4)

Howard Roffman o swoim powrocie

2012-11-29 17:21:33



Howard Roffman wraca do „Gwiezdnych Wojen”. Pisaliśmy o tym całkiem niedawno. Natomiast Roffman, postanowił zacząć też pisać na oficjalnym blogu, gdzie podzielił się kilkoma swoimi spostrzeżeniami.



Dwadzieścia dwa lata temu, w pokoju śniadaniowym w głównym budynku na ranczu Skywalkera, usiadłem, by zjeść lunch z Georgem Lucasem i Bobem Ingerem. Bob był wówczas szefem ABC, a George namawiał go na kupno nowego serialu telewizyjnego pod tytułem „Kroniki młodego Indiany Jonesa”.
- To będzie serial edukacyjny, Bob. - Pamiętam jak George to powiedział.
- Nikt tego nie będzie oglądał. - Rzuciłem pod nosem.
To oczywiście nie jest najlepszy sposób na sprzedanie serialu. Ale Bob powiedział:
- Mam to gdzieś. Damy temu szansę.
Prawdziwe słowa, Bob Inger wytrzymał z „Młodym Indym” przez dwa sezony, pomimo uznania krytyków i porażki w ratingach oglądalności. Ale w tym procesie wygrał coś jeszcze, zaufanie George’a, które przekuł na relację, a która przyniosła rezultaty w odległej przyszłości.







Dekadę albo jakoś tak wcześniej, poznałem Kathleen Kennedy, przyjaciółkę George’a no i początkującą producentkę. W 1981 przyniosła dwa super tajne projekty Stevena Spielberga do ILM (to były pierwsze produkcje ILMu robione nie na zamówienie Lucasfilmu): „Poltergeista” i scenariusz który miał wówczas kryptonim „A Boy’s Life”, by przypadkiem prawdziwy tytuł – „E.T.” nie rozniósł się zbyt wcześnie. Ona szła jak burza, zaledwie rok wcześniej była pomocniczką Spielberga przy „Poszukiwaczach Zaginionej Arki”, sympatyczna, ale już wtedy trzeba było się z nią liczyć.
Przez następne lata, Kathleen, Bob i ja podążaliśmy innymi drogami, lecz one się przeplatały. Kathleen stała się jedną z najbardziej respektowanych producentek naszych czasów, z sukcesami na koncie takimi jak „Park Jurajski”, „Kolor Purpury”, „Lista Schindlera”, „Ciekawy przypadek Benjamina Burtona” czy „Lincoln”. Bob zaś stał się CEO a w końcu też prezesem the Walt Disney Company i wprowadził w firmie nowe standardy. Ja zaś miałem szczęście, by pracować z Georgem jako szef Licensingu (część Lucasfilmu), przy wprowadzeniu nowych „Gwiezdnych Wojen” na początku lat 90., co skończyło się prequelami i The Clone Wars, a co ostatecznie stało się tym wielopokoleniowym fenomenem jaki znamy dziś. Nasze ścieżki wiele razy się przeplatały, Kathleen niedawno była producentką wykonawczą „Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki”, z Bobem zaś spotykałem się przy okazji rozwoju parków Disneya, od Star Wars Weekends, przez Jedi Training Academy aż po nowy, poprawiony Star Tours.

Teraz, George Lucas - ta sama siła która ściągnęła nas po raz pierwszy - ściągnął nas ponownie w głębszy sposób. On i Bob podpisali porozumienie w sprawie sprzedaży Lucasfilmu Disneyowi, a on też ściągnął Kathleen by prowadziła firmę i nadzorowała tworzenie nowych filmów z cyklu „Gwiezdne Wojny”. Kathleen zaś zapytała mnie, czy nie chciałbym przerwać swojej pół emerytury i powrócić do firmy na pełny etat by jej pomóc w zadaniach zarządzania marką Star Wars.
Kiedy Kathleen zapytała mnie czy bym wrócił, potrzebowałem nanosekundy, by powiedzieć tak. Życie w Lucasfilm nagle stało się zdecydowanie bardziej interesujące. Wiedziałem, że jesteśmy w samym środku negocjacji umowy z Disneyem, i wierzyłem, że Disney będzie idealnym domem dla Lucasfilmu, po tym jak George zdecydował się usnąć na bok. Znam Kathleen dobrze i jestem mocno podekscytowany możliwością pracy z nią. Ale przede wszystkim perspektywa bycia zaangażowanym w nową trylogię „Gwiezdnych Wojen”, filmów zrobionych przez nowe pokolenie filmowców, była dla mnie szczególnie radosna.



„Gwiezdne Wojny” to praca mojego życia. Zacząłem swoją karierę w Lucasfilmie w 1980, w tym samym tygodniu w którym miało premierę „Imperium”. Od tego czasu byłem zaangażowany w każdy film Star Wars, pomogłem też kształtować franczyzę przez trzy pokolenia fanów. Autoryzowałem i nadzorowałem tworzenie Expanded Universe. Odpowiadam za wznowienie sprzedaży zabawek Star Wars po 10-letniej przerwie. Sprowadziłem LEGO do stajni „Gwiezdnych Wojen”. Powiedzenie, że jestem pasjonatem „Gwiezdnych Wojen” byłoby ogromnym niedopowiezeniem.
Nie wróciłbym, gdybym nie wierzył, że to co robimy jest słuszne dla „Gwiezdnych Wojen”, no i jeszcze bardziej fundamentalnie, że wierzę ludziom, którym powierzyliśmy los sagi. Wierze w Boba i jego zespół w Disneyu. Wierzę w Kathleen. Wierzę też w George’a i jego firmę. Moja wiara nie jest ślepa. Bazuje na znajomości tych ludzi od dekad, znam ich zdolności, ich osiągnięcia, ich uczciwość, ich oddanie. Dla wielu którzy analizują tę umowę Disneya, jesteśmy bardziej abstrakcyjni niż liczby na których pracują. Ale dla mnie to oś więcej. Moja wiara to wynik moich doświadczeń życiowych, to wszystko wiem ponieważ żyłem i pracowałem z tymi ludźmi, którym przekazano pochodnię, którzy będą teraz odpowiedzialni za utrzymanie płomienia Gwiezdnych Wojen.
Nie musiałem wracać, ale wróciłem. I jestem bardzo podekscytowany przyszłością.


KOMENTARZE (7)
Loading..