Dwadzieścia dwa lata temu, w pokoju śniadaniowym w głównym budynku na ranczu Skywalkera, usiadłem, by zjeść lunch z Georgem Lucasem i Bobem Ingerem. Bob był wówczas szefem ABC, a George namawiał go na kupno nowego serialu telewizyjnego pod tytułem „Kroniki młodego Indiany Jonesa”.
- To będzie serial edukacyjny, Bob. - Pamiętam jak George to powiedział.
- Nikt tego nie będzie oglądał. - Rzuciłem pod nosem.
To oczywiście nie jest najlepszy sposób na sprzedanie serialu. Ale Bob powiedział:
- Mam to gdzieś. Damy temu szansę.
Prawdziwe słowa, Bob Inger wytrzymał z „Młodym Indym” przez dwa sezony, pomimo uznania krytyków i porażki w ratingach oglądalności. Ale w tym procesie wygrał coś jeszcze, zaufanie George’a, które przekuł na relację, a która przyniosła rezultaty w odległej przyszłości.
Dekadę albo jakoś tak wcześniej, poznałem Kathleen Kennedy, przyjaciółkę George’a no i początkującą producentkę. W 1981 przyniosła dwa super tajne projekty Stevena Spielberga do ILM (to były pierwsze produkcje ILMu robione nie na zamówienie Lucasfilmu): „Poltergeista” i scenariusz który miał wówczas kryptonim „A Boy’s Life”, by przypadkiem prawdziwy tytuł – „E.T.” nie rozniósł się zbyt wcześnie. Ona szła jak burza, zaledwie rok wcześniej była pomocniczką Spielberga przy „Poszukiwaczach Zaginionej Arki”, sympatyczna, ale już wtedy trzeba było się z nią liczyć.
Przez następne lata, Kathleen, Bob i ja podążaliśmy innymi drogami, lecz one się przeplatały. Kathleen stała się jedną z najbardziej respektowanych producentek naszych czasów, z sukcesami na koncie takimi jak „Park Jurajski”, „Kolor Purpury”, „Lista Schindlera”, „Ciekawy przypadek Benjamina Burtona” czy „Lincoln”. Bob zaś stał się CEO a w końcu też prezesem the Walt Disney Company i wprowadził w firmie nowe standardy. Ja zaś miałem szczęście, by pracować z Georgem jako szef Licensingu (część Lucasfilmu), przy wprowadzeniu nowych „Gwiezdnych Wojen” na początku lat 90., co skończyło się prequelami i The Clone Wars, a co ostatecznie stało się tym wielopokoleniowym fenomenem jaki znamy dziś. Nasze ścieżki wiele razy się przeplatały, Kathleen niedawno była producentką wykonawczą „Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki”, z Bobem zaś spotykałem się przy okazji rozwoju parków Disneya, od Star Wars Weekends, przez Jedi Training Academy aż po nowy, poprawiony Star Tours.
Teraz, George Lucas - ta sama siła która ściągnęła nas po raz pierwszy - ściągnął nas ponownie w głębszy sposób. On i Bob podpisali porozumienie w sprawie sprzedaży Lucasfilmu Disneyowi, a on też ściągnął Kathleen by prowadziła firmę i nadzorowała tworzenie nowych filmów z cyklu „Gwiezdne Wojny”. Kathleen zaś zapytała mnie, czy nie chciałbym przerwać swojej pół emerytury i powrócić do firmy na pełny etat by jej pomóc w zadaniach zarządzania marką Star Wars.
Kiedy Kathleen zapytała mnie czy bym wrócił, potrzebowałem nanosekundy, by powiedzieć tak. Życie w Lucasfilm nagle stało się zdecydowanie bardziej interesujące. Wiedziałem, że jesteśmy w samym środku negocjacji umowy z Disneyem, i wierzyłem, że Disney będzie idealnym domem dla Lucasfilmu, po tym jak George zdecydował się usnąć na bok. Znam Kathleen dobrze i jestem mocno podekscytowany możliwością pracy z nią. Ale przede wszystkim perspektywa bycia zaangażowanym w nową trylogię „Gwiezdnych Wojen”, filmów zrobionych przez nowe pokolenie filmowców, była dla mnie szczególnie radosna.
„Gwiezdne Wojny” to praca mojego życia. Zacząłem swoją karierę w Lucasfilmie w 1980, w tym samym tygodniu w którym miało premierę „Imperium”. Od tego czasu byłem zaangażowany w każdy film Star Wars, pomogłem też kształtować franczyzę przez trzy pokolenia fanów. Autoryzowałem i nadzorowałem tworzenie Expanded Universe. Odpowiadam za wznowienie sprzedaży zabawek Star Wars po 10-letniej przerwie. Sprowadziłem LEGO do stajni „Gwiezdnych Wojen”. Powiedzenie, że jestem pasjonatem „Gwiezdnych Wojen” byłoby ogromnym niedopowiezeniem.
Nie wróciłbym, gdybym nie wierzył, że to co robimy jest słuszne dla „Gwiezdnych Wojen”, no i jeszcze bardziej fundamentalnie, że wierzę ludziom, którym powierzyliśmy los sagi. Wierze w Boba i jego zespół w Disneyu. Wierzę w Kathleen. Wierzę też w George’a i jego firmę. Moja wiara nie jest ślepa. Bazuje na znajomości tych ludzi od dekad, znam ich zdolności, ich osiągnięcia, ich uczciwość, ich oddanie. Dla wielu którzy analizują tę umowę Disneya, jesteśmy bardziej abstrakcyjni niż liczby na których pracują. Ale dla mnie to oś więcej. Moja wiara to wynik moich doświadczeń życiowych, to wszystko wiem ponieważ żyłem i pracowałem z tymi ludźmi, którym przekazano pochodnię, którzy będą teraz odpowiedzialni za utrzymanie płomienia Gwiezdnych Wojen.
Nie musiałem wracać, ale wróciłem. I jestem bardzo podekscytowany przyszłością.
David Tennant |
Tom Hiddleston |
Chris Hemsworth |
Robert Pattison |
Pisząc te książki o tworzeniu „Gwiezdnych Wojen”, stałem się mniej lub bardziej biegły w przeprowadzaniu wywiadów z ludźmi, z aktorami, szefami departamentów, producentami, reżyserami, rzemieślnikami, nadzorującymi efekty specjalne i tak dalej. Miałem kilka osób, które nie chciały nic powiedzieć, jakby bały się, że kogoś urażą, albo zdradzą jakiś sekret. Rozmawiałem też z innymi, którym musiałem zadać tylko jedno pytanie, a potem mogłem spokojnie słuchać ich strumienia świadomości. Nauczyłem się dzięki temu dwóch rzeczy. Nie musisz mieć mnóstwa pytań, by wypełnić umówiony na spotkanie czas, a po drugie ważne jest by podążać za rozmową, bez względu na to, czego twoje pytania miałyby dotyczyć. Jeśli Carrie Fisher mówi coś interesującego, ale nie pasuje mi to do opowieści, lub czytałem to już w jednym z wielu opublikowanych wywiadów, nie można jej przerwać i przejść do następnego pytania. Prosta zasada jest taka, by dojść do przyczyny, dla której oni o tym mówią. To pomaga płynności rozmowy, a to czasem prowadzi do wywiadowego odpowiednika El Dorado, emocjonalnych momentów lub dotychczas nie znanych incydentów.
Nie chcesz też zadawać zbyt wielu pytań, by nie zanudzić osoby z którą rozmawiasz, ani by nie skończył ci się za szybko czas. Dobra osoba przeprowadzająca wywiad wyczuje jak się sprawy mają i odpowiednio dobierze pytania. W tych archiwalnych projektach jak „Making of Jedi”, wciąż wolę wywiady robione wtedy, gdy kręcono filmy. Pod przymusem ludzie są bardziej szczerzy, to taka ogólna uwaga. Ale przyznam, że dla mnie ten najważniejszy moment badań nastąpił jakiś rok temu. Szperałem w pudłach na Ranczu Skywalkera w magazynie badań, i nadziałem się na jedno proste pudełko, w którym znajdowały się setka stron wywiadu zrobionego z Richardem Marquandem. Po przeczytaniu go i małym dochodzeniu, ustaliłem, że pochodził z listopada 1982, czyli kilka miesięcy po głównych zdjęciach.
John Philip Peecher, który napisał pierwszy „Making of Jedi”, z tego co wiem i mogę powiedzieć, zrobił tylko dwa, bardzo długie wywiady, jeden z reżyserem Richardem Marquandem, a drugi z producentem Howardem Kazanjianem. Ale kiedy rozpocząłem moje poszukiwania, nie byłem świadom istnienia tych wywiadów. Tylko dzięki szperaniu, sprawdzaniu wszystkich dziwnych papierzysk, udało mi się wydobyć dokumenty na światło dzienne i użyć je w tej książce. Na szczęście dla nas wszystkich, bo tylko niewielka część tych wywiadów trafiła do pierwszej książki.
Tu mam fragment wypowiedzi Marquanda, w którym mówi o swoim pierwszym spotkaniu z Georgem Lucasem. „To co lubiłem w Gwiezdnych Wojnach to to, że były całkowicie wiarygodne, a przy tym absolutnie mityczne. Zupełne przeciwieństwo science fiction, gdzie zawsze znajdzie się jakąś dziurę. Ponadto uwielbiałem sposób, w jaki opowiedziano tę historię. Kochałem sposób w jaki George opowiadał historię jako reżyser. I gdyby mi się to nie podobało, pewnie nie powiedziałbym mu, że mi się to nie podobało, ale z pewnością nie powiedziałbym też, że mi się podobało. A tak właśnie zrobiłem.”
Więc bardzo dziękuję temu komuś, kto schował te wywiady do pudełka prawie 30 lat temu. Przynajmniej nie wylądowały w śmietniku.