Postanowiłem napisać powieść, której akcja toczy się ok 2000 lat ABY. Napisałem jedynie jej fragment, nie mam jeszcze tytułu, ale całkiem niezły (moim zdaniem) pomysł. Zamieszczam ten fragment w ramach eksperymentu: napiszcie czy się podoba, czy lepiej dać sobie siana. A jak się spodoba, to dodam kolejne fragmenty.
Prolog
Oglądana z przestworzy planeta Clum zdawała się być oazą spokoju. Orbitując spokojnie wokół niewielkiego słońca wyglądała jak łagodny olbrzym, zbyt leniwy na jakiekolwiek działanie. Wydawać by się mogło, że na jej powierzchni nic się nie dzieje. I tak do niedawna było: Clum, położona na obrzeżach galaktyki, zbyt oddalona od nadprzestrzennych szlaków, by ktokolwiek się nią zainteresował nigdy nie angażowała się w poważne konflikty, będąc ostoją spokoju w pełnej chaosu Galaktyce.
Tak było do niedawna…
Teraz na Clum szalała wojna, czego znakiem była jedynie unosząca się nad planetą flota Nowego Imperium Sithów. Już tylko kilka planet, wiernych staremu porządkowi opierało się okrutnemu Imperatorowi, Lordowi Saylowi. Brak jakichkolwiek działań na orbicie mógł dawać, złudne wrażenie, że bitwa już się skończyła. I rzeczywiście, wojska imperialne zajęły prawie całą powierzchnię planetki, wprowadzając terror typowy dla rządów Sithów. Ocalała jedynie stolica.
Miasto, położone na ogromnej równinie, przez ostatnie trzydzieści dni broniło się przed najeźdźcami. Chronione przez potężne pole, którego generator został umieszczony na najwyższej wieży, odpierało dotychczas wściekłe ataki. Teraz, wspomagana posiłkami, które właśnie przybyły, armia Sithów przystąpiła do decydującego szturmu. Różowa mgiełka pola, już i tak osłabiona przez ostatnie kilka dni, teraz niepokojąco migotała, trafiana raz po raz blasterowymi strzałami. Eskadry myśliwców typu Raptor szalały wokół niej jak pszczoły wokół gniazda. Z dalekiej równiny na miasto sypał się grad błyskawic, posyłanych przez potężne działa.
Zgromadzenie wokół generatora pola żołnierze z przerażeniem zdawali sobie sprawę, że dosięga ich coraz więcej strzałów nieprzyjaciela. W dodatku przez blade w tej chwili pole przedostawały się już niektóre myśliwce. Były one natychmiast strącane, ale spadając powodowały wielkie szkody w mieście. Z najwyższego punktu można było zobaczyć ogromne pojazdy i całe mnóstwo żołnierzy, czekających przed miastem na rozkaz do ataku. To również nie dodawało otuchy.
Dowódca oddziału chroniącego generator, Sullustanin, wykrzykiwał rozkazy głośno i wyraźnie w Basicu, co było dość niezwykłe biorąc pod uwagę jego rasę. Sam z długim samopowtarzalnym karabinem, standardową bronią żołnierza gwardii królewskiej, stał na podwyższeniu i celował w przelatujące Raptory. Właśnie jeden z nich, z niepokojącą łatwością przebił się przez pole i strzelając skierował w stronę generatora. Pokazując oznaki wielkiego doświadczenia dowódca przyłożył karabin do policzka, spokojnie wycelował i pociągnął za spust jeden raz. Błyskawica przedarła się przez ochronne pole myśliwca, uszkadzając owiewkę i trafiając pilota. Z maszyny przestał lecieć grad strzałów, nie zmieniła jednak kierunku lotu.
- Blasterowe błyskawice! – zaklął żołnierz. – Musiał zablokować drążek sterowniczy. Zestrzelcie go! – ryknął do swoich ludzi.
Natychmiast rząd luf skierował się w stronę małego myśliwca. Trafiany raz po raz zaczął się palić, ale nie wybuchał. Przerażony dowódca sam zaczął oddawać w jego stronę serie strzałów, nie zdejmując palca ze spustu. Nic to nie dało. Żołnierz po raz pierwszy widział coś takiego. Jego podwładni z przerażeniem zaczęli uciekać, on sam jednak nie mógł się ruszyć, wpatrując się w zbliżający obiekt. Opuścił broń.
- Niech to…- powiedział. Były to jego ostatnie słowa.
W chwilę potem miastem wstrząsnęła potężna eksplozja. Blade pole zamigotało ostatni raz i znikło. Jakby na sygnał kilkanaście czołgów i kilka tysięcy żołnierzy ruszyło na miasto. Rozpoczęły się walki na ulicach, ale trzystu królewskich gwardzistów było z góry skazanych na porażkę. Niektórzy rzucali broń i z krzykiem uciekali do kanałów ciągnących się pod miastem, inni bez walki poddawali się wrogom. Niektórzy jednak stawiali opór.
Gdzieś w przypałacowej dzielnicy dwóch gwardzistów zaczaiło się u wylotu wielkiej bramy. Jeden z nich, w pełnej zbroi z insygniami kapitana, trzymał samopowtarzalny karabin, drugi, bez hełmu, z ciemnymi, krótko ostrzyżonymi włosami i śniadą cerą i złotymi wypustkami generała na ramionach dzierżył dwa zapalniki. Był to Dan Malk, dowodzący całą gwardią bliski przyjaciel króla Rondala II. Doświadczony żołnierz miał za zadanie chronić pałacu za wszelką cenę i zamierzał się z niego wywiązać.
- Idą! – kapitan wskazał drugi wylot bramy.
- Spokojnie Hess, wiesz co masz robić.
- Pewnie, wybić ilu się tylko da.
- Dokładnie.
Imperialni żołnierze zbliżali się powoli. W świetle bramy widać było ich czarne zbroje. Szli z wahaniem, obawiając się pułapek.
- Przeszli. – szepnął kapitan. – Naciskaj.
- Jeszcze nie.
- Za chwilę miną ładunki.
- Na pewno nie.
Malk wcisnął przycisk na jednym z zapalników. Wybuch rozerwał na strzępy szturmowców znajdujących się zbyt blisko ładunków. Kolejnych położyły celne strzały Hessa. Ci pozostali dopadli do ścian i zaczęli się ostrzeliwać. Generał wyjął blaster i wspomógł partnera ogniem. Tymczasem pojawiło się jeszcze więcej żołnierzy, którzy szybko zorientowali się w sytuacji i również zaczęli strzelać do niewidocznego przeciwnika.
- Nie damy rady. Wycofajmy się, już! – krzyknął oparty o ścianę kapitan.
- Damy radę… jeszcze chwilkę. – Malk schował blaster, wyjął zza pasa termodetonator i rzucił w stronę szturmowców. Rozległ się krzyk, przerwany przez kolejny wybuch. Malk znów chwycił pistolet i, oddając kilka strzałów, pokazał gestem podwładnemu, żeby się wycofali. Podbiegli kilka metrów w górę uliczki i dołączyli do niewielkiego oddziału, ukrytego na dachach domów.
- Było gorąco! – odetchnął kapitan, zdejmując hełm i ukazując burzę rudych loków i ogromne wąsy.
- Gorąco to dopiero będzie. – generał wskazał nadbiegających żołnierzy. Gwardziści skierowali na nich swoją broń, czekając, aż przebiegną tuż pod ich nosami. Malk uruchomił kolejny zapalnik. Trzecia eksplozja, najsilniejsza z dotychczasowych, zmieniła zbroje najbliższych jej epicentrum szturmowców w płyn. Pozostałych odrzuciła na wiele metrów. Dobiły ich strzały ukrytych na dachach żołnierzy. Z bramy jednak wysypywali się kolejni nieprzyjaciele, szybko orientujący się skąd pochodzi ogień i odpowiadający tym samym. Niektórzy nawet wspinali się na górę, zachodząc gwardzistów od tyłu. Walka zmieniła się w chaotyczną bójkę, niektórzy walczyli już nawet wręcz.
- Podaj mi termodetonator! – krzyknął Malk do partnera pomiędzy jednym strzałem a drugim. Nie było odpowiedzi. Generał spojrzał w tamtą stronę i ujrzał kapitana bezwładnie leżącego obok swojej broni. Zaklął.
Nagle usłyszał ryk silników. Z bramy wyjechały dwa ścigacze bojowe. Oba kierowały się w kierunku pałacu. Generał z okrzykiem skoczył na pilota jednego z nich, zepchnął go z siedzenia, po czym sam zajął to miejsce. Drugi pilot próbował zestrzelić go z blastera, nim jednak wycelował, dosięgła go błyskawica jednego z ocalałych jeszcze gwardzistów.
Dotarł do wylotu uliczki, zawrócił i zaczął strzelać w kierunku napływających oddziałów. Żołnierze wrogo ginęli jak muchy, wiedział jednak, że za chwile dosięgnie go jakiś celny strzał i wszystko to się skończy.
Usłyszał kolejną eksplozję, tym razem od strony pałacu. A więc Imperium znalazło inną drogę. To było oczywiste, on jednak postanowił wypełnić rozkaz. Z gwałtownym wizgiem silników ponownie zawrócił maszynę i pognał w kierunku pałacu. Mógł mieć tylko nadzieję, że zdąży.