czas na bycie brutalnym i zjechanie tej żałoby.
Okładka- rewelacyjna, sama przyjemność oglądać.
Na dzień dobry ładna walka w wydaniu mistrza Choi, co tu nie mówić- styl walki bardzo Yoda, co nie zmienia faktu, że w komiksie również wygląda widowiskowo. Karakan zresztą okazuje się niekiepskim rzeźnikiem, ale o tym zaraz...
Reszta postaci jest nijaka, niby coś tam robią, ale właściwie nie robią nic.
Gęba Palpiego straszy jak zawsze, ale tym razem coś mało mądrości Lorda Sith. Szczerze mówiąc- nie mówi Imperator nic ciekawego, co sprawiałoby, że ten komiks zyskałby rangę przełomu.
Ale jest i Vader... Wielka nadzieja złych. Niestety, on też się nie popisuje. Całkiem przyzwoicie wypada jego segment walki. Siecze niemiłosiernie... jednak nagle chyba mu bateryjki siadają, bo traci rękę jak ostatnia sierota. Zresztą amputacje kończyn to chyba nowa specjalność Lorda Vadera. Bo oto Sii- Lan Wezz robi system chłodzenia płuc, ale nie może się powstrzymać jeszcze przed ujęciem jej ręki. No cóż, rozumiem, że to tak z rozpędu. Z rozpędu też prawdopodobnie kolorysta najpierw poległej mistrzyni Jedi daje jako oręż zieloną klingę miecza, by już przy skracaniu jej o dłoń zapomnieć o tym szczególiku i nadać ostrzu barwę fioletową... No cóż, zdarzają się błędy. Ten jest jednak wyjątkowo rzucający się w oczy. Czy nikt tego komiksu po pokolorowaniu nie czytał, żeby wymienić ten panel?
Ale rozwodzę się, a miało być o Vaderze... Więc walczy sobie, walczy, traci rękę i nagle...
Anakin, ty cioto! Prosisz o łaskę tych byle Jedi? Jesteś Lordem Sith do cholery! Masz iśc po trupach, a nie kombinować! Eh, no dobra, poznaliśmy nowe oblicze Vadera- Anakin myślący. Trochę nietypowe, ale "odkrywcze". Co nie zmienia faktu, że Mroczny Lord wychodzi na ostatniego mięczaka, który nie może wyrżnąć kilku puny Jedi osobiście... a już Tsui Choi wydaje się być wyzwaniem dla Vadera zbyt wielkim, by sobie z nim poradzić. Ratunkiem okazuje się sztuczka i... batalion klonów. Cóż... Nie popisał się nasz Anakin. A już tymbardziej nie popisał się przed swoim mistrzem. "Ale ja nie zabiłem ich sam"... Ojej, biedny, mały Anakin. No rozpłacz się, mięczaku!
Tytuł komiksu zapowiadał wiele... Okazał się zwykłą młócką. Fabuła... no cóż, była tak potrzebna jak w pornosie. Właściwie komiks mógł zamknąć się w 12 stronach i wielkiej straty by nie było, bo jedyne co wnosi to poniżająca niezdolność bojowa Vadera. A wątek z nienawiścią do Obiego był kompletnie zbędny. Nic nie wnosi i zapomina się o nim jak tyko Vader chwyta miecz i idzie siec jeedai.
Aha, byłbym zapomniał, wielki z Anakina Lord Sith, który omal nie stracił głowy od zwykłego rzutu mieczem świetlnym. Unik? Po co! Blokowanie mocą? Bez sensu! Chwila! Mam jeszcze miecz świetlny w ręce (tej która mi została)! Zasłonię się... albo nie, bardziej maczo będzie, jak wezmę na twarz, przynajmniej ostatnie kadry będą dramatyczne. Żałoba.
Btw.: czy tylko ja mam takie wrażenie, czy może Vader zapomniał, że jest wybrańcem, przepotężnym mocą? Zachowywał się na planszach Purge, jakby bez miecza nie mógł kompletnie nic zrobić...
Chcę zapomnieć o tym komiksie. Kompromitacja Vadera. Gdyby nie oddział wysłany mu na pomoc, to Sidious straciłby ucznia szybciej niż go zdobył (a przypomnijmy, że w E3 przekabacił Anakina w jakieś 2 minuty).
Ocena:
fabuła: 2 (mogło zawsze być gorzej)
rysunki: 8
kolory: 6 (za tą obsuwę z kolorem klingi)
dialogi: Pffff... jakie dialogi? 4