MROCZNE GNIAZDO II
NIEWIDZIALNA KRÓLOWA
Prolog
Złodzieje gazu tibanna niczym nie różnili się od innych przedstawicieli swojego fachu w całej galaktyce - najlepiej pracowało im się w ciemności. Prześlizgiwali się chyłkiem i zakradali przez najniższe poziomy Strefy Życia Bespinu na sam dół, gdzie światło dzienne przechodziło w mrok, a kształty zamierały w sylwetki, gdzie ciemne kurtyny mgły unosiły się nad purpurowymi, kipiącymi obłokami. Ich celem były samotne platformy, na których uczciwe istoty pracowały ciężko przez nieskończone noce, usuwając lód ze zmrożonych wentylatorów nawiewu i wpełzając w zatkane rury przesyłowe, gdzie drogocenny gaz zbierany był atom do atomu. Tylko w ciągu kilku ostatnich miesięcy ktoś w tajemniczy sposób opróżnił zbiorniki dwunastu stacji i trzeba było sprowadzić rycerzy Jedi, aby przywrócili ład.
Jaina i Zekk przedostali się w obszar czystego powietrza. Przed sobą ujrzeli stację BesGas Trzy. Stacja była platformą wydobywczą w kształcie spodka, tak przeładowaną sprzętem, że wydawało się dziwne, iż jeszcze utrzymuje się w powietrzu. Główny pokład magazynowy był otoczony ostrzegawczymi niebieskimi migaczami. W błyskach światła jednego z nich Jaina dostrzegła owalny kształt, wciśnięty pomiędzy dwa zbiorniki.
Jaina obróciła dziób wypożyczonego pojazdu w kierunku zbiorników i przyspieszyła, żeby przyjrzeć się lepiej, zanim przetwórnia zniknie za kolejną zasłoną mgieł. Cień był prawdopodobnie jedynie cieniem, ale tu, na samym dnie Strefy Życia, temperatura, ciś nienie i ciemność sprzysięgły się przeciwko ludzkiemu wzrokowi, więc należało sprawdzić każdą możliwoś ć.
Gaz tibanna, poddany procesowi zwanemu spin-sealing, miał wiele zastosowań, ale najważniejsze było zwiększenie wydajnoś ci broni na statkach bojowych. Jeś li zatem ktoś kradł gaz tibanna, zwłaszcza w takich iloś ciach, jakie ostatnio znikały z Bespinu, Jedi musieli dowiedzieć się, kto to taki - i co z nim robi.
W miarę jak Jaina i Zekk zbliżali się do obiektu, cień zaczął przybierać kształt płaskiego dysku. Zekk przygotował miniaturowy promień ciągający, a Jaina uzbroiła podwójne działka jonowe. Nie musieli wspominać, że cień z każdą chwilą coraz bardziej przypomina balon syfonujący, ani skarżyć się na oślepiające stroboskopowe światła, ani nawet omawiać użytej taktyki.
Dzięki pobytowi wś ród Killików ich umysły były ze sobą tak spojone, że sami nie potrafili stwierdzić, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi. Nawet po roku od porzucenia Kolonii myli, spostrzeżenia i emocje przepływały pomiędzy nimi bez wysiłku. Często nie wiedzieli nawet, w czyim umyle powstała myśl - co zresztą nie miało znaczenia. Po prostu była wspólna.
Pomiędzy zbiornikami zobaczyli błękitną poświatę, a potem w polu widzenia pojawił się niewielki ciągnik złodziei gazu. Jego stożkowa sylwetka falowała na tle przyćmionych ciśnieniem świateł pokładów mieszkalnych stacji. W chwilę później trzy balony - ten, który zauważyli Jaina i Zekk, oraz dwa inne - wzniosły się w lad za ciągnikiem. Za nimi snuły się długie pióropusze gazu tibanna, ulatniające się z otworów w zbiornikach.
Jaina otworzyła ogień z dział jonowych; chybiła o włos, ale trafiła w piastę stacji. Promienie jonowe były bezpieczniejsze w użyciu w sąsiedztwie gazu tibanna od wiązek laserowych, ponieważ unieruchamiały jedynie obwody elektroniczne. Dzięki temu ostrzał nie wyrządził żadnych szkód strukturalnych, a jedynie pogrążył dwa poziomy pokładu mieszkalnego w nagłych ciemnościach.
Zekk przesunął wiązkę przyciągającą i uchwycił nią jeden z balonów. Złodzieje wypuścili go i balon poleciał wprost na pojazd. Zekk natychmiast wyłączył promień, ale Jaina i tak musiała ostro skręcić, żeby nie zmiotła jej ogromna, pulsująca bańka maksymalnie schłodzonego gazu.
Odetchnęła niepewnie.
- Za...
- ...blisko! - dokończył Zekk.
Zanim sprowadziła wehikuł z powrotem, ostatnie dwa balony unosiły się już w mroku za holownikiem, pogrążając się w ciemnej, skłębionej chmurze. Jaina poderwała dziób statku i posłała w ślad za złodziejami kolejną porcję zjonizowanej energii, ale Zekk nie uruchomił wiązki po raz drugi.
Co do tego byli zgodni - schwytanie sprawców wydawało się dość prawdopodobne. Teraz ofiara musiała znaleźć drogę ucieczki. Jaina zwolniła przepustnice i oboje powolną spiralą ruszyli za złodziejami.
Chwilę później w głębi chmury pojawił się zamglony, żółty punkcik światła, który szybko urósł w przejrzysty język płomienia. Płomień wystrzelił z obłoku, zanim jeszcze Jaina zdążyła obrócić działo. Przycisnęła oba spusty i zaczęła ostrzeliwać pocisk. Nie próbowała go trafić - to byłoby niemożliwe nawet dla Jedi. Zamiast tego rozciągnęła na drodze torpedy kobierzec zjonizowanej energii.
Zekk sięgnął ku pociskowi poprzez Moc, łagodnie naprowadzając go na jeden ze strumieni jonowych Jainy. Systemy elektryczne urządzenia eksplodowały w chmurze wyładowań i iskier, po czym zgasły. Gdy tylko elektryczna burza ucichła, Zekk użył Mocy, aby odsunąć martwy pocisk od platformy górniczej. Torpeda świsnęła i minęła pokład magazynowy o niecałe dwanaście metrów, po czym znikła w mrocznej kipieli Strefy Ścisku.
Jaina zmarszczyła brwi.
- No, teraz to było...
- ...całkiem niepotrzebne - dokończył Zekk.
W sytuacji, kiedy schłodzony gaz tibanna wciąż wylewał się na pokład, nawet niewielka detonacja rozniosłaby platformę na strzępy. Jaina i Zekk zrozumieli nagle, że prawdopodobnie o to właśnie chodziło. Miał to być odwet za wezwanie Jedi - i ostrzeżenie, aby inne stacje nie próbowały tego robić.
- Musimy ich dorwać - głośno zauważył Zekk.
Jaina skinęła głową.
- Jak tylko się dowiemy, dla kogo pracują.
Uznali, że złodzieje oddalili się już wystarczająco, aby poczuć się bezpiecznie, i sięgnęli w Moc, aby ich zlokalizować. Nie było to łatwe. Nawet tu, na tej głębokości, Bespin tętnił życiem - od ogromnych beldonów z pęcherzami gazowymi po ich potężnych zabójców, velkery; od purpurowych pól "żarzących się" alg po raawki i pływaki, które żyły z tego, co skradły z platform, takich jak BesGas Trzy.
Wreszcie Jaina i Zekk znaleźli to, czego szukali - trzy obecności, emanujące w Mocy ulgą, podnieceniem i zdecydowanym gniewem. Istoty wydawały się insektoidami, bo były lepiej zharmonizowane z otaczającym ich wszechświatem niż większoś istot; pozostawały przy tym oddzielnymi osobami, z indywidualną osobowością. A zatem nie Killikowie.
Jainę i Zekka ogarnęła lekka nostalgia. Nigdy nie zmieniliby decyzji, która spowodowała ich wygnanie z Kolonii. Zapobiegli wybuchowi okrutnej wojny, więc nie żałowali niczego. Ale rozstanie z Taatami - gniazdem, do którego dołączyli na Qoribu - było niczym zamknięcie się przed sobą, jak odrzucenie przez ukochaną osobę, przez przyjaciół i rodzinę, bez możliwości powrotu. Byli niczym upiory, umarli, lecz nie do końca, błąkali się na granicy życia, nie mogąc nawiązać kontaktu. Dlatego niekiedy rozczulali się nad swoim losem. Nawet Jedi mieli do tego prawo.
- Muszę dorwać tych gości - odezwała się Jaina, powtarzając wezwanie do działania, które bardziej pasowało do Zekka niż do niej. On nigdy nie miał czasu na rozpamiętywanie i żal. - Gotów?
Głupie pytanie. Jaina ruszyła za złodziejami, zanurzając się w burzy tak gwałtownej i pełnej błyskawic, która żywo przypominała sam środek bitwy z Yuuzhanami. Po standardowej godzinie zrezygnowali z utrzymywania stałej wysokoci i zniechęceni zauważyli, że żołądki podchodziły im do gardła. Po trzech godzinach przestali również zwracać uwagę na orientację statku i usiłowali jedynie podążać mniej więcej we właściwym kierunku. Po pięciu godzinach wychynęli z burzy w przestrzeni czystego, spokojnego powietrza... i dostrzegli złodziei, którzy właśnie pogrążali się w ścianie szkarłatnych wirów, gdzie dwie szarże wichury ścierały się ze sobą w przeciwnych kierunkach. Zdumiało ich, że holownik wciąż ciągnął oba balony.
Jaina i Zekk zastanawiali się, czy złodzieje wiedzą, że są śledzeni, ale wydawało im się to niemożliwe. Tak daleko w głębi atmosfery pole magnetyczne Bespinu i potężne sztormy uniemożliwiały pracę nawet najbardziej prymitywnych urządzeń czujnikowych. Nawigacja była możliwa wyłącznie przy użyciu kompasu, żyroskopu i obliczeń. JeŚli holownik kierował się w ścianę wirów, oznaczało to, że zamierzał pozbyć się skradzionej tibanny.
Jaina i Zekk odczekali, aż złodzieje gazu znikną, po czym przelecieli przez warstwę chmur i ostrożnie przyspieszyli w kierunku wirów. Wicher porwał ich natychmiast; doznali uczucia, jakby wystrzelono ich z turbolasera. Wyrżnęli się mocno o zagłówki, statek zaczął jęczeć i drżeć, a świat za szybą owiewki stał się morzem szkarłatnych oparów i płonących błyskawic. Jaina wolała wypuścić z rąk drążek - czuła, że zaraz się zapomni i pozbawi statek skrzydeł, próbując sterować w tych warunkach. Godzinę później poczuli, że złodzieje gazu ich wyprzedzają i stwierdzili, że minęli już Strefę Zmian. Jaina z dłonią znowu na drążku otworzyła przepustnice. Statek ze zgrzytem i dygotem wystrzelił do przodu; purpurowa mgła wokół nich zbladła do różu i lot nabrał tempa.
Jaina zwalniała powoli, aż napęd repulsorowy zamilkł. Z minimalną prędkością pogrążyła się w różowej mgle.
- No, to było...
- ...zabawne - zgodził się Zekk. - Ale już nigdy więcej tego nie róbmy.
Odczekali, aż żołądki się im uspokoją, po czym Jaina wyprowadziła pojazd ze skrętu i znów wlecieli w różową mgłę, nie widząc nic na odległoć stu metrów i kierując się wyłącznie obecnocią złodziei gazu. Wydawało się, że wysforowali się daleko przed nich, ale trudno było okrelić dokładną odległoć - czy jest to sto kilometrów, czy tysiąc. Moc nie miała skali.
Po kwadransie odnieli wrażenie, że unoszą się razem z chmurą, w ogóle nie posuwając się naprzód. Przyrządy pokazywały jednak prędkoć ponad stu kilometrów na standardową godzinę i wydawało się, że szybko dogonią ofiarę.
Jaina była ciekawa, gdzie się właściwie znajdują.
- Żyrokomputer obliczył naszą pozycję jako trzy-siedem-przecinek-osiem-trzy na północ, dwa-siedem-siedem-przecinek-osiem-osiem-sześć długości i jeden-sześć-dziewięć głębokości.
- Czy to w...
- Tak - odpowiedział Zekk. Znajdowali się około tysiąca kilometrów w głębi Martwego Oka, ogromnej przestrzeni nieruchomego powietrza i nieprzebytej mgły, która tkwiła pośrodku atmosfery Bespinu co najmniej od czasów odkrycia planety.
- Świetnie. Tylko dziewiętnaście tysięcy kilometrów do drugiej strony - poskarżyła się Jaina. - Czy mapy pokazują...
- Nic - odparł Zekk. - Nawet boi.
- Cholerny wiatr! - To przynajmniej powiedzieli równoczeŚnie.
Wciąż jednak mieli wrażenie, że szybko doganiają ofiarę. Coś tam musiało być.
- Może zatrzymali się tylko...
- Nie - zaoponowała Jaina. - Gaz był już...
- Racja - zgodził się Zekk. - Musieli...
- I to szybko.
Skradziony gaz tibanna został już poddany procesowi spin-sealingu i złodzieje musieli szybko umieścić go w karbonicie, zanim straci większość wartości handlowej. Z mapami czy bez, wszystko wskazywało na to, że gdzieś w głębi Martwego Oka znajdowała się instalacja. Jaina zwolniła jeszcze trochę. Miała wrażenie, że siedzą już złodziejom na karkach, ale w tej mgle...
Z różowego oparu przed nimi wyłoniły się nagle skorodowane zbiorniki dawnej rafinerii. Jaina z trudem zdążyła poderwać statek i skręcić. Zekk, równie zaskoczony, lecz znacznie mniej zajęty, miał czas, aby spojrzeć w dół przez rozbity dach na zrujnowany pokład mieszkalny. Pozostała częć stacji była skryta we mgle, ale widac było widmowe narożniki i płaszczyzny dowodzące, że dolne pokłady nie odpadły... jeszcze nie.
Jaina skoncentrowała się na obecnoci trzech złodziei gazu tibanna i ostrożnie weszła w spiralę wokół centralnego zespołu wież. Zekk rozglądał się w poszukiwaniu zasadzek. Większość zewnętrznej powłoki została już zżarta przez korozję i odsłaniała metalowy szkielet, upstrzony plamami zżerającej go rdzy. Wreszcie w polu ich widzenia pojawił się pokład załadowczy. Wygięte macki różowej mgły wydostawały się przez brakujące panele podłogowe, a doki były tak prymitywne, że obsługiwały je rampy rozładunkowe zamiast wind.
Dok opodal brakującego panelu podłogi był zajęty przez stożkowaty holownik, który ścigali. Pojazd stał na trzech podporach, z opuszczoną rampą. Dwa balony z gazem leżały na podłodze za holownikiem, puste i płaskie. Żadnego śladu załogi.
Jaina i Zekk zatoczyli krąg i wylądowali w pobliżu pustych balonów. Natychmiast poczuli rytmiczne drżenie - generator repulsorowy stacji był najwyraźniej przeciążony. Jainie włosy stanęły dęba.
- Musimy się spieszyć.
Zekk podniósł już owiewkę i wyskoczył na pokład. Jaina odpięła uprząż i pobiegła za nim w stronę holownika z wyłączonym na razie mieczem świetlnym w dłoni. Generator repulsorowy był w jeszcze gorszym stanie, niż sądziła. Drżenie przechodziło chwilami w silniejszy dygot, który trwał za każdym razem nieco dłużej i stawał się coraz silniejszy.
Jaina i Zekk mieli złe przeczucia. Wydawałoby się dziwne, gdyby generator przestał działać akurat teraz, po tylu latach utrzymywania stacji w przestrzeni. Ale być może jego moc została przekierowana na system mrożenia w karbonicie - skoro najwyraźniej złodzieje używali platformy wyłącznie w tym celu. Skoro jednak dotarli już do holownika, okazało się, że muszą przemśyleć jeszcze raz swoją teorię. Wyczuwali złodziei wewnątrz statku, zupełnie spokojnych, zdecydowanie zanadto zadowolonych z siebie i chyba mało przytomnych. Jaina pozostała na zewnątrz, a Zekk wspiął się po rampie, żeby sprawdzić, co się tam dzieje. Poprzez więź umysłów jego towarzyszka widziała dokładnie to, co on.
Rampa wychodziła na pokład techniczny, który - sądząc po ilości śmieci i szmat rozrzuconych po podłodze - pełnił również rolę kwatery załogi. Wydawało się, że złodzieje przebywają na pokładzie pilotów, piętro wyżej. Powietrze wypełniał niemiły zapach, który Jaina i Zekk rozpoznawali doskonale, a na podłodze piętrzyły się woskowe kule, wypełnione ciemnym, mętnym płynem z pływającymi w środku nitkowatymi kluchami.
- Czarna membrozja? - zapytał Zekk.
Był tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać, ale Zekk nie miał zamiaru próbować tego specjału. Raz otarł się o Ciemną Stronę jako nastolatek i od tamtej pory trzymał się mocno w ryzach, nigdy nie angażując się w nic, co bodaj trąciło niemoralnością.
Jaina rozejrzała się zatem raz jeszcze, czy nic nie podkrada się ku nim z mgły, po czym wspięła się na rampę. Wzięła do ręki jedną z kul, zagłębiła kciuk w wosku, wyjęła go i oblizała czarny syrop. Był o wiele bardziej lepki niż jasna membrozja z ich własnego gniazda, o gorzkawym posmaku, od którego zaswędział ją język... aż w końcu oczy zaszły jej mgłą i poczuła, jak ogarnia ją chemiczna euforia.
- Jasne... zdecydowanie membrozja. - Musiała przytrzymać się ściany i nagle oboje z Zekkiem zatęsknili za Kolonią. - Mocne draństwo.
Jaina czuła, jak bardzo Zekk chciałby dowiadczyć innego smaku - nawet poprzez jej umysł - ale ciemna membrozja miała moc prawie narkotyczną, a teraz nie pora była na przytępianie zmysłów. Zaślepiła otwór po kciuku i odłożyła kulę na bok. Weźmie ją ze sobą w drodze powrotnej.
- Głupi pomysł - skarcił ją Zekk.
Użył Mocy, aby przenieść kulę z powrotem na stertę. Czasem był strasznym ortodoksem.
W umyśle Jainy pojawił się obraz ogromnego pomieszczenia, wypełnionego kulami mętnej czarnej membrozji, co przypomniało jej, skąd pochodzi ten napój. Mroczne Gniazdo przetrwało.
- I musimy się dowiedzieć... - zaczął Zekk.
- Właśnie. - Jaina ruszyła po drabince na pokład pilotów. - Co tu robi membrozja z Mrocznego Gniazda.
- Tak...
- I co to ma wspólnego z kradzieżą gazu tibanna.
Zekk westchnął. Czasem żałował, że nie jest w stanie sam dokończyć własnego zdania.
Na pokładzie pilotów zastali trójkę Verpinów, przytulonych do swoich paneli pilotów, pogrążonych w błogim membrozyjnym otumanieniu. Podłoga wokół nich usłana była pustymi kulami, długie szyje złodziei opadały na piersi pod kątem nienaturalnym nawet dla owadów. Długie palce i odnóża całej trójki drgały niespokojnie, jakby we śnie, a kiedy jeden z pilotów zdołał obrócić głowę w ich kierunku, w wypukłych oczach zapaliły się jedynie iskierki złocistego światła.
- Długo nic z nich nie wyciągniemy - mruknęła Jaina.
- Słusznie - odparł Zekk. - Ale sami nie wyładowali tych balonów.
Jaina i Zekk opuścili holownik i wrócili do balonów, po czym ruszyli za całkiem nowym wężem transportowym, który ginął w czeluciach dziury w pokładzie. Przewód znikał we mgle, kierując się w stronę szczytu instalacji, gdzie zwykle znajdowała się zamrażarka karbonitowa.
Spojrzeli po sobie w milczeniu, zastanawiając się, czy lepiej ześlizgnąć się po wężu, czy przedrzeć się w dół przez centralną piastę stacji... kiedy generator repulsorowy nagle przestał dygotać.
Za to serca Jainy i Zakka gwałtownie załomotały. Mogli tylko mieć nadzieję, że to reakcja na nagłą ciszę... że ten bezruch nie był złym znakiem, którego się obawiali. Pod ich stopami zabłysł nagle błękitny płomień potężnego napędu repulsorowego.
- Cholera! - zaklęła Jaina.
Błękitna poświata odlatującego statku zmieniła kierunek, na chwilę podświetlając przymgloną lancę osi stacji, po czym jednostka zniknęła we mgle.
- Wyłączyli generator! - rzekł Zekk.
Obrócili się na pięcie i ruszyli w kierunku swojego pojazdu, ale jednocześnie przypomnieli sobie o złodziejach gazu i rzucili się do holownika.
Stacja przechylała się na bok.
Jaina zawróciła ku ich własnemu statkowi i stwierdziła, że on także zsuwa się z pokładu, kołysząc się na wspornikach, bliski przewrócenia się. Wyciągnęła rękę, drugą przytrzymując Zekka za ramię, i użyła Mocy, aby podnieć pojazd i sprowadzić ku nim. Złapała za brzeg kabiny i zaczęła wciągać się do rodka, kiedy stwierdziła, że Zekk wisi bezwładnie w jej uchwycie.
Spoglądał jak zaczarowany w kierunku brakującej częci pokładu, nie opuszczając wyciągniętego ramienia. Trzymał poprzez Moc tylko próżnię, a Jaina czuła jego gniew, że nie zdołał zatrzymać holownika.
Pozbieraj się! - Wspięła się do kabiny, ciągnąc Zekka za sobą. - To złodzieje tibanny, niewarci, żeby za nich ginąć.
ROZDZIAŁ 1
Woteba.
Kiedy Han Solo był tu po raz ostatni, planeta nie miała jeszcze nazwy. Powietrze było wtedy gęste i duszne, wród traw bagiennych wiła się wstążka mętnej wody, leniwie skręcając w stronę ciemnej ciany iglastego lasu. W dali strzelał w niebo postrzępiony szczyt górski, a jego blady wierzchołek lśnił na tle czerwonych woali zamglonego nieba.
Teraz powietrze wypełniał aromat słodkiej membrozji i dopiekających się powoli żeberek z nerfa, a jedyna woda, jaką mieli w zasięgu wzroku, spływała z pluskiem po sztucznej cianie wodospadu. Las iglaków został ścięty, drzewa obrobione i zużyte na palowanie bagnistego gruntu pod perłowe tunele-domy gniazda Saras. Nawet góra wyglądała inaczej - jakby unosiła się nad miastem na poduszce pary z palenisk, a jej zlodowaciały szczyt wbijał się ostro w blady, pożyłkowany brzuch Mgławicy Utegetu.
- Popatrzcie, co robactwo zrobiło z tym miejscem - mruknął Han. Stał w drzwiach lśniącego hangaru, gdzie posadzili "Sokoła", i rozglądał się po gnieździe. Towarzyszyli mu Leia, Saba Sebatyne, Skywalkerowie, a także C-3PO i R2-D2. - Nie wygląda tu już tak upiornie.
- Nie nazywaj ich robactwem, Hanie - upomniała go Leia. - Obrażanie gospodarzy to nie najlepszy sposób rozpoczęcia wizyty.
- Jasne, nie chcemy ich przecież obrazić - odparł. - A przynajmniej nie za taki drobiazg, jak przechowywanie piratów i przemyt czarnej membrozji.
Przeszedł po mostku z ciągnionego szkła i zatrzymał się u wlotu krętej uliczki. Srebrzysta alejka roiła się od sięgających mu do piersi Killików, ciągnących ciężkie pnie, wykuty kamień-morę, skrzynki niebieskiej wody. Tu i tam widać było pilotów, nie tylko rasy ludzkiej, chwiejnym krokiem - świadczącym o niemiłych skutkach miłego wieczoru z membrozją - wracających na swoje statki. Na balkonach nad wejściami do tuneli odświętnie odziani Dwumyślni - istoty, które zbyt długo przebywały wśród Killików i zostały wchłonięte przez zbiorowy umysł gniazda - tańczyli i wirowali w rytm cichej muzyki rogów. Jedynym obrazem niepasującym do całości była bagnista, dwumetrowa szczelina, która służyła jako kanał pomiędzy ulicą a hangarem. W błocie na dnie leżał samotny owad, a jego pomarańczowa klatka piersiowa i odwłok w białe paski zanurzone były częściowo w szarej pianie.
- Raynar musiał wiedzieć o naszym przylocie - zauważył Luke. Wciąż stał na mostku za Hanem. - Nie widać przewodnika? Robak w kanale uniósł się na odnóżach i zadudnił.
- No, nie wiem. - Han niepewnie obserwował stworzenie, które powlokło się w kierunku mostu. - Może i widać. Killik, a raczej Killiczka zatrzymała się i spojrzała na nich wypukłymi, zielonymi lepiami.
- Bur r rruubb, ubur ruur.
- Wybacz, nie rozumiem ani w ząb. - Han ukląkł na lśniącej powierzchni ulicy i wyciągnął rękę. - Ale witaj. Nasz robot protokolarny zna ponad sześć milionów...
Owad rozłożył macki i cofnął się, pokazując na miotacz u boku Hana.
- Hej, spokojnie - odrzekł Han, nie cofając dłoni. - To tylko ozdoba, nie zamierzam do nikogo strzelać.
- Brubr. - Killiczka uniosła dłoń-mackę i postukała się nią między oczy. - Urrubb uu.
- O, nie - jęknął C-3PO z głębi mostka. - Ona chyba prosi, żeby pan ją zastrzelił.
Killiczka przytaknęła entuzjastycznie i odwróciła wzrok.
- Bez przesady - odparł Han. - Aż tak bardzo się nie spóźniła.
- Myślę, że ona cierpi, Han. - Mara uklękła obok niego na ulicy i skinęła na owada. - Chodź. Spróbujemy ci pomóc.
Killiczka pokręciła głową i znów postukała się macką pomiędzy oczy.
- Buurubuur, ubu ru.
- Ona mówi, że nikt nie jest jej w stanie pomóc - przetłumaczył C-3PO. - Ma fizza.
- Fizza? - powtórzył Han.
Killiczka wydudniła długie wyjaśnienie.
- Mówi, że to bardzo bolesne - odparł C-3PO. - I że będzie wdzięczna, jeli skrócisz jej cierpienia jak najszybciej. UmuThul oczekuje was w Pałacu Ogrodów.
- Przykro mi - odpowiedział Han. - Nikogo dzisiaj nie zabiję.
Killiczka wymamrotała co, co zabrzmiało jak przekleństwo, i zawróciła z trudem.
- Czekaj! - Luke wyciągnął rękę i Killiczka wylazła z błota. - Może uda nam się zmontować jaką izolatkę i...
Urwał propozycję w pół zdania, kiedy tragarze Saras obejrzeli się i zaczęli sobie nawzajem pokazywać pokryte pianą nogi owada. Dudnili przy tym głośno, zrzucając z siebie bagaże. Tancerze Dwumyślni znikli z balkonów, a przestraszeni piloci ruszyli chwiejnie w stronę kanału, mrużąc oczy i sięgając po miotacze.
Luke niósł Killiczkę w kierunku mostu. Protestowała, gwałtownie wymachując mackami i miotając się gorączkowo, ale jej nogi - ukryte pod grubą warstwą piany - zwisały spod ciała całkiem bezwładnie. Ze stóp do kanału spływało co, co wyglądało jak nieprzerwany strumień ziaren piasku.
Han zmarszczył brwi.
- Luke, może lepiej daj spokój...
Z głębi ulicy świsnął promień lasera, trafiając Killiczkę w samą pierś i rozbryzgując na białej ścianie hangaru kłąb piany i chityny wielkości pięści. Owad zginął natychmiast, ale na ulicy zrobiło się następne zamieszanie; wściekli piloci zaczęli obrzucać wyzwiskami mocno nietrzeźwego Quarrena, dzierżącego w dłoni potężny miotacz Merr-Sonn Flash 4.
- To nie moja wina! - wrzasnął Quarren, niepewnie wymachując bronią w kierunku Luke`a. - To Jedi zaczęli roznosić fizza po okolicy!
Na to oskarżenie wszystkie gniewne spojrzenia zwróciły się na Luke`a, ale nikt nie był doćś zamroczony membrozją, aby atakować grupę, w której czterej osobnicy nosili płaszcze Jedi. Po chwili -namysłu piloci powędrowali ku wejściom do hangarów tak szybko, jak pozwoliły im na to chwiejne kończyny, pozostawiając Hana i Jedi w pełnym zdumienia milczeniu nad martwą Killiczką. W normalnej sytuacji przynajmniej zatrzymaliby zabójcę, czekając na przybycie lokalnych przedstawicieli prawa, ale to nie były normalne okoliczności. Luke westchnął tylko i opuścił ofiarę z powrotem do kanału.
Leia nie mogła oderwać od niej wzroku.
- Ci piloci zareagowali, jakby to nie było nic niezwykłego. Czy wiadomość od Raynara zawierała wzmiankę o epidemii?
- Ani słowa. - Mara wstała. - Mówił tylko, że Unu odkryli, dlaczego Mroczne Gniazdo zaatakowało mnie w zeszłym roku, i że musimy o tym porozmawiać osobiście.
- Wcale mi się to nie podoba - oznajmił Han. - Za każdym razem mam wrażenie, że to pretekst.
- Wiem... i dlatego dziękuję, że tu jesteście - odparła Mara. - Przyda nam się wsparcie.
- Jasne, nie ma o czym mówić. - Han wstał. - Sami mamy w tym swój interes.
W gruncie rzeczy dawanie schronienia piratom i przemyt membrozji, w które to procedery byli wmieszani Killikowie, nie obchodziły ani Hana, ani Leii. Prezydent Omas wykorzystał je jednak jako pretekst, aby uniknąć dotrzymania swoich zobowiązań wobec Solo. Twierdził, że dopóki gniazda Mgławicy Utegetu nie przestaną sprawiać Sojuszowi Galaktycznemu problemów, nie zdoła zebrać dość głosów, aby dać Ithorianom nową planetę.
Han chciał wierzyć, że to oświadczenie to jedna wielka kupa bancich odchodów, ale kto przekazał warunki umowy holoprasie. Teraz nazwisko Solo i sprawa Ithorian były w opinii publicznej nierozerwalnie związane z napaciami piratów i melinami "smołomiodu", które stanowiły plagę terenów przygranicznych od Adumaru po Reecee.
Gdy tylko ruch na ulicy wrócił do normy, Luke odezwał się:
- Zdaje się, że nie mamy przewodnika. Sami musimy znaleźć Raynara.
Han chciał już wysłać Threepia, aby robot dopytał się o drogę, ale Luke i pozostali mistrzowie patrzyli tylko na Leię pełnym oczekiwania wzrokiem. Przymknęła oczy na chwilę, ale zaraz się odwróciła i pewnym krokiem poprowadziła ich w głąb migotliwie lśniącego gniazda. Han był prawie pewien, że jego żona wie, gdzie się kieruje, i bez słowa podążył za dwoma robotami. Czasem przebywanie w towarzystwie Jedi wystarczyło, aby stracił większość pewności siebie.
Przez jakiś standardowy kwadrans ogólny wygląd ulic gniazda Saras nie uległ zmianie. Nadal mijali długie rzędy tragarzy killic-kich, idących z naprzeciwka, kiszki grały im marsza, gdy czuli unoszący się w powietrzu zapach pieczonego nerfa, zachwycali się perłowym połyskiem krętych tuneli-domostw - aby za chwilę zaparł im dech w piersi widok krystalicznego piękna niekończącego się rzędu fontann, źródełek i wodospadów, mijanych po drodze.
Większoć gniazd killickich, jakie znał Han, przyprawiała go o nieprzyjemny dreszcz na plecach i lekkie mdłości, ale tutaj czuł się dziwnie rześki i rozluźniony, może nawet odmłodniały, jakby siedzenie na balkonie tunelu-domu i popijanie złocistej membrozji było najwspanialszym zajęciem w galaktyce.
Zaczął się zastanawiać, co tym razem kombinują robale.
Powoli ulice stawały się mniej rojne, za to pojawiło się coraz więcej pokrytych pianą Killików w kanale. Wielu z nich było już martwych i w zaawansowanym stadium rozkładu, ale niektórzy mieli jeszcze dość sił, aby podnosić głowy i błagać o skrócenie cierpień. Han poczuł, że miota się między pragnieniem ulżenia ich doli a obawą przed uczynieniem czego drastycznego. Nie mógł zrozumieć tej sytuacji. Na szczęcie Luke zdołał znaleźć złoty rodek - używał Mocy, aby pozbawić nieszczęsne istoty wiadomoci.
Wreszcie Leia przystanęła o jakie dziesięć metrów od otwartej, bagnistej przestrzeni. Ulica ciągnęła się dalej, wijąc się pomiędzy jaskrawymi kępami moczarowego kwiecia, ale jej powierzchnia była matowa i pienista, a wyloty najbliższych tuneli również pokrywała szara piana. Pośrodku równiny wznosił się potężny pałac ze szklanego filigranu; jego podstawa tonęła w bezkształtnej masie bąbli barwy popiołu, a dach zwieńczała plątanina perłowych wieżyczek, przeplatanych barwnymi wstęgami.
- Powiedz, że to nie tu czeka na nas Raynar - jęknął Han. - Za żadne skarby nie wejdziemy...
- Raynar Thul nie może tam czekać - dobiegł z najbliższego tunelu chrapliwy głos. - Powinieneś już pamiętać, kapitanie Solo, że Raynar Thul odszedł bardzo dawno temu.
Han odwrócił się i ujrzał u wlotu tunelu imponującą sylwetkę Raynara Thula. Wysoki mężczyzna o królewskiej postawie miał koszmarnie zniekształconą twarz, pozbawioną uszu, włosów i nosa. Resztki skóry były błyszczące i twarde jak po oparzeniu. Raynar miał na sobie purpurowe spodnie i płaszcz ze szkarłatnego jedwabiu, a pod nim pancerz ze złotej chityny.
- Chyba powoli się uczę - rzekł Han z uśmiechem. - Miło znów cię widzieć, UnuThul.
Raynar wyszedł na ulicę. Jak zwykle towarzyszyła mu wita składająca się z Unu, mieszanej grupy Killików o różnych kształtach i wzroście. Zebrani z setek różnych gniazd, towarzyszyli Raynarowi, gdziekolwiek się udawał, i zachowywali się jak zbiorowa Wola Kolonii.
- Jesteśmy zaskoczeni, widząc tu ciebie i księżniczkę Leię. - Raynar nie wykonał żadnego gestu, aby ująć wyciągniętą dłoń Hana. - Nie wzywaliśmy was.
Han zmarszczył brwi, ale nie cofnął ręki.
- Hej, a co to znowu za historia? Chyba trochę nas uraziłeś, zwłaszcza że to my daliśmy wam ten świat.
Oczy Raynara pozostały chłodne.
- Nie zapomnieliśmy. - Zamiast ucisnąć wyciągniętą rękę, potarł przedramieniem o przedramię Hana w killickim powitaniu. - Tego możecie być pewni.
Raynar nie przerywał gestu powitania, a jego zbliznowaciała warga uniosła się w lekkim, ironicznym umieszku.
- Nie ma się czego bać, kapitanie Solo. Nie zostaje się Dwumyślnym przez dotyk.
- Nigdy tak nie myślałem. - Han cofnął ramię. - Ale tobie się to co za bardzo podoba.
Raynar uśmiechnął się nieco szerzej, ale nadal wydawał się spięty.
- To zawsze najbardziej się nam w tobie podobało, kapitanie Solo - rzekł. - Twoja odwaga.
Zanim Han zdążył cokolwiek odpowiedzieć - albo spytać o szarą pianę zżerającą gniazdo Saras - Raynar odstąpił w bok, a Han poczuł, że jeden z Unu, dwumetrowy robak o głowie w czerwone plamki i pięciorgu niebieskich oczach, przygląda mu się uważnie.
- Na co się tak gapisz? - zapytał Han.
Owad trzasnął żuwaczkami centymetr od nosa Hana i zadudnił ostro.
- Kolonia wyraźnie jest pod wrażeniem pańskiej odwagi, kapitanie Solo - radośnie oznajmił Threepio. - Ona mówi, że wyglądasz albo jak najdzielniejszy człowiek w galaktyce... albo najgłupszy.
Han zmarszczył brwi.
- A co to ma znaczyć?
Killiczka odwróciła wzrok i minęła go, prowadząc resztę Unu w stronę Raynara i Skywalkerów. Han skinął na oba roboty, aby podeszły bliżej, i przepchnął się przez cicho mamroczący tłum do Saby i Leii.
- Nie podoba mi się ten szum - mruknął Leii do ucha. - Czuję się, jakby nas w co wrabiali.
Leia skinęła głową, ale nie odwracała wzroku od centralnego punktu zgromadzenia, gdzie Raynar wymieniał właśnie powitania ze Skywalkerami.
- ...przepraszamy, że przyjmujemy was na ulicy - tłumaczył Luke`owi - ale Pałac Ogrodów, który zbudowalimy, by was przywitać, został... - obejrzał się w kierunku moczarów - ...zniszczony.
- Nie ma za co przepraszać - odparł Luke. - Miło nam widzieć cię zawsze i wszędzie.
- To dobrze. - Raynar gestem wskazał im drogę, prowadząc ich na mały dziedziniec o kilka metrów od bagna. - Porozmawiamy w Kręgu Spoczynku.
W głowie Hana odezwały się wszystkie dzwonki alarmowe.
- A nie powinnimy pójść w jakieś bezpieczniejsze miejsce? - zapytał. - Dalej od tej piany?
Raynar obejrzał się na Hana i zmrużył oczy.
- A niby dlaczego, kapitanie Solo?
- Żartujesz sobie? - zdziwił się Han. - A dlaczego nie? Widziałem, co powoduje ta piana.
- Doprawdy? - zapytał Raynar. Han poczuł, że ćmi mu się przed oczami, a pole widzenia zawęża się do zimnych, niebieskich czeluci oczu Raynara. - Powiedz nam.
Han się skrzywił.
- Co ty sobie mylisz? - warknął. - Nie próbuj tej zabawy z Mocą... - Nagle poczuł wzbierający w piersi mroczny ciężar i słowa popłynęły strumieniem bez udziału jego woli. - Przed naszym hangarem był robak, pokryty szarą pianą. Rozpływał się w oczach, a teraz widzę, że to samo dzieje się z...
- Czekaj! - gdzie z przodu dobiegł go głos Leii. - Raynarze, mylisz, że my wiemy co na temat tego "fizza"?
- To właśnie ty i kapitan Solo dalicie nam ten świat - rzekł Raynar. - A teraz wiemy też dlaczego.
- Nie podoba mi się to, co mówisz. - Han wciąż widział jedynie oczy Raynara. - Wyciągnęlimy was z... ognia, który palił wam stopy na Qoribu i... - Ciężar w jego piersi stał się jeszcze bardziej nieznony. Poczuł, że musi wrócić do poprzedniego tematu. - Słuchaj, widzimy to po raz pierwszy. To chyba jakaś wasza choroba, którą tu sprowadzilicie... aaaarggggh...
Ciężar stał się miażdżący i Han upadł na kolana, a jego słowa zmieniły się w niewyraźny bełkot.
- Przestań! - krzyknęła Leia. - To nie jest dobry sposób na uzyskanie pomocy!
- Nie jestemy zainteresowani waszą pomocą, księżniczko Leio - rzekł Raynar. - Widzieliśmy już, co z niej wynika.
- Musiałeś przecież chcieć od nas czego - rzekł Luke. Hanowi wydawało się, że Luke stanął tuż przed nim. - Zadałeś sobie wiele trudu, aby nas tu zwabić.
- Nie zwabilimy was tutaj, mistrzu Skywalkerze. - Niebieskie oczy Raynara powędrowały w bok. Ciężar w piersi Hana zelżał, pole widzenia wróciło do normy. - Unu odkryli, czemu Gorogowie usiłują zabić Marę.
- A próbują? - Ton Luke`a wyrażał raczej potrzebę usłyszenia wyjaśnień aniżeli zaskoczenie. Gorog było gniazdem-odpryskiem Killików, zwanym przez Jedi Mrocznym Gniazdem. Działało ono jak co w rodzaju Podwiadomości kolektywnego umysłu Kolonii. Jedi próbowali je zniszczyć w zeszłym roku, kiedy to Gorog przyspieszyło kryzys Qoribu poprzez skłonienie Raynara, aby zbudował kilka gniazd na granicy z Chissami. Stwierdzili jednak, że ponieśli klęskę, kiedy czarna membrozja z Mrocznego Gniazda zaczęła pojawiać się na wszystkich światach Sojuszu. - Słuchamy.
- Najwyższy czas - odparł Raynar. - Opowiemy wam o spisku przeciwko Marze, kiedy wy opowiecie nam o fizzie.
Odwrócił się i ruszył w kierunku Kręgu Spoczynku.
Han wstał i poszedł za nim.
- Powiedziałem już, nie wiemy nic na ten temat... a jeśli jeszcze raz spróbujesz ze mną tej sztuczki z ciężarem w piersi...
Leia ujęła go za ramię.
- Han...
- ...to kupię sobie liniowiec - ciągnął Han - i zacznę prowadzić wycieczki kulinarne...
Palce Leii wbiły się mocno w mięśnie Hana, zanim zdążył dopowiedzieć nieszczęsne "z Kubindi". Spojrzał na nią groźnie, rozmasowując ramię.
- Boli - warknął. Przez ostatni rok trenowała pod kierunkiem Saby i nawet bez użycia Mocy miała miażdżącą siłę w palcach. - Za co to?
- Może jednak co wiemy? - szepnęła.
Han zmarszczył brwi.
- Czemu tak myślisz?
- Bo przecież mamy Cilghal i najnowocześniejsze laboratorium astrobiologiczne - wyjaniła Leia. - Nawet jeśli nigdy przedtem nie widzielimy tego paskudztwa, prawdopodobnie możemy się zorientować, co to takiego.
Raynar przystanął w Kręgu Spoczynku i spojrzał na nich gniewnie.
- Musimy wiedzieć to teraz. - Jego świta zaczęła klaskać i dudnić na cały głos. - Nie pozwolimy na żadną grę na zwłokę, księżniczko.
- Nie podoba mi się sposób, w jaki się do nas zwracasz, Unu-Thul. - Z miejsca, gdzie stała, jakie trzy metry od niego, Leia spojrzała mu twardo w oczy. - Nie zrobiliśmy nic, aby zasłużyć na taki ton.
- Oszukaliście nas - upierał się Raynar. - Podstępem zmusilicie do opuszczenia Qoribu i przybycia tutaj.
- Podstępem? - wybuchnął Han. - No nie, co za cholerna...
- Przepraszam - wpadła mu w słowo Leia. - Ale jeśli tak uważa Kolonia, nie mamy o czym dyskutować.
Odwróciła się i ruszyła ulicą w kierunku "Sokoła". Luke i pozostali Jedi poszli za nią instynktownie, Han również. Czuł, że ta wyprawa jest dla Leii czym w rodzaju próby, zanim stanie się prawdziwą Jedi, i nie zamierzał jej zepsuć testu - niezależnie od tego, jak mocno pragnął osadzić tego robakofana na swoim miejscu.
Z otoczenia Unu rozległo się pełne oburzenia dudnienie.
- Stać! - wykrzyknął Raynar. Leia się nie zatrzymała, podobnie jak Han i cała reszta.
- Zaczekajcie... - Tym razem Raynarowi udało się przybrać bardziej ugodowy ton. - Proszę.
Leia przystanęła.
- Takie dyskusje można prowadzić tylko w atmosferze zaufania, UnuThul - rzuciła przez ramię, a potem odwróciła się powoli, patrząc mu w twarz. - Myślisz, że to możliwe?
Oczy Raynara zabłysły złowrogo, ale odpowiedział:
- Oczywicie. - Gestem zaprosił ich z powrotem do Kręgu Spoczynku. - Możecie nam wierzyć. Leia przez chwilę udawała, że rozważa te słowa, ale Han wiedział, że to tylko gra. Oboje równie mocno jak Raynar chcieli tych rozmów, nie było też możliwości, aby Luke zechciał opucić planetę, nie poznając szczegółów na temat wendety, jaką Mroczne Gniazdo poprzysięgło Marze. Chociaż więc Raynar zachowywał się jak kompletny paranoik, musieli z nim rozmawiać.
Wreszcie Leia skinęła głową.
- Niech będzie.
Ruszyła z powrotem, a Raynar wraz z Unu zaprosił ich gestem, żeby przeszli dalej. Krąg Spoczynku był właściwie dziedzińcem z fontanną, ograniczonym czterema owalnymi monolitami, ustawionymi w półkole, którego otwarta częć zwrócona była na Pałac Ogrodów. Wszystkie cztery głazy oblewały strumienie wody, a z wnętrza każdego spoglądał hologram mrugającego, uśmiechniętego dziecka Dwumyślnych lub rozkosznej larwy killickiej. Han stwierdził, że dziwnie go to miejsce uspokaja... a jednocześnie przyprawia o lekki dreszcz.
Dołączyli do Raynara pośrodku półkola, gdzie C-3PO natychmiast zaczął się skarżyć na delikatną mgłę, która opadała na nich ze wszystkich stron. Han uciszył go groźnym szeptem, ale sam też z trudem powstrzymał się od skargi, kiedy owady Unu zaczęły tłoczyć się wokół nich.
- Może powinnam zacząć od wyjanienia, dlaczego Han i ja znaleźlimy się tutaj - odezwała się Leia. Popatrzyła najpierw na Raynara, a potem na jego świtę. - Jeśli to odpowiada tobie i Unu.
Owady zakląskały na znak zgody, a Raynar potwierdził:
- Zgadzamy się.
Uśmiech Leii, choć uprzejmy, nadal był wymuszony.
- Jak zapewne wiecie, kiedy odkrylimy wraz z Hanem te światy w Mgławicy Utegetu, początkowo zamierzaślimy przekazać je uchodźcom, którzy wciąż szukają dla siebie planet po wojnie z Yuuz-han Vongami.
- Słyszelimy o tym - zgodził się Raynar.
- Prezydent Omas zachęcił nas, abyśmy przekazali te planety Kolonii, by uniknąć wojny między wami a Chissami - ciągnęła Leia. - W zamian za to obiecał znaleźć nowy świat dla rasy, którą mieliśmy zamiar osadzić tutaj, to znaczy dla Ithorian.
Spojrzenie Raynara powędrowało nad bagnem, w stronę, gdzie szara piana mozolnie wspinała się po ścianach Pałacu Ogrodów.
- Nie dostrzegamy związku z nami.
- Umowa ta przedostała się do wiadomości publicznej w Sojuszu Galaktycznym - wyjaśniła Leia. - Ludzie teraz obwiniają nas i Ithorian za problemy, jakie sprawiają wasze gniazda w Mgławicy Utegetu.
Raynar zerknął szybko na Leię.
- Jakie problemy?
- Nie udawaj, że nie wiesz. - Han nie mógł już dłużej powstrzymywać gniewu. - Piraci, których przyjmujecie, napadają na statki Sojuszu, a czarna membrozja, którą przemycacie, pożera dusze całych ras obywateli.
Raynar potarł spalone czoło.
- Kolonia zabija piratów, nie udziela im schronienia - rzekł. - A także, jak zapewne wiesz, kapitanie Solo, membrozja jest złota, a nie czarna. Wypiłeś jej na Jwlio z pewnocią doćś, aby o tym pamiętać.
- Membrozja Mrocznego Gniazda była ciemna - zauważył Luke. - Wywiad Sojuszu przechwycił dziesiątki piratów, którzy potwierdzają, że ich statki mają bazę w Mgławicy Utegetu.
Z gardzieli Unu wydobyło się groźne dudnienie i Raynar zwrócił na Luke`a płonące niebieskie oczy.
- Piraci kłamią, mistrzu Skywalkerze. A wy zniszczylicie Mroczne Gniazdo na Kr.
- Więc dlaczego mówiłeś o nim w czasie teraźniejszym? - zapytała Saba. - Skoro wciąż poluje na Marę, to widać nie zostało zniszczone.
- Fakt, trochę przesadzilimy - przyznał Raynar. - Zniszczylicie większoćś gniazda na Kr, a to, co zostało, nie zaopatrzyłoby w czarną membrozję nawet jednego liniowca... a co dopiero całe światy.
- Więc skąd się to wszystko bierze? - zapytała Leia.
- Wy nam to powiedzcie - zaproponował Raynar. - Sojusz Galaktyczny ma dość sprytnych biochemików, żeby zsyntetyzować czarną membrozję. Zacznijcie od nich.
- Syntetyczna membrozja? - powtórzył Han.
Miał wrażenie, że już kiedy słyszał podobną rozmowę. Pojęcie prawdy w Kolonii było w najlepszym wypadku płynne, a jej szczególny przywódca był również niewiarygodnie uparty. W zeszłym roku Raynar musiał dosłownie dostać w twarz ciałem Goroga, żeby w ogóle uwierzyć w istnienie Mrocznego Gniazda. Równie trudno było przekonać go, że Mroczne Gniazdo stworzyli ci sami Mroczni Jedi, którzy porwali go z "Baanu Raas" w czasie wojny z Yuuzhan Vongami. Teraz Han miał wszelkie podstawy, aby sądzić, że jeszcze trudniej będzie go przekonać, iż gniazda Utegetu zachowują się niewłaciwie.
Han spojrzał na Luke`a.
- Widzisz, o tym nie pomyślelimy. Syntetyczna membrozja. Trzeba to sprawdzić.
- No właśnie. - Wyraz twarzy Luke`a mógłby być odrobinę bardziej przekonujący. - Jak tylko wrócimy.
- W porządku. - Han spojrzał znów na Raynara. - A skoro jesteś taki pewien, że gniazda Utegetu nie robią nic złego, nie powinieneś mieć oporów, aby przekazać nam rejestr legalnej wymiany z Sojuszem Galaktycznym. Pomogłoby to w rozwiązaniu problemu piratów.
Oczy Raynara zabłysły znowu.
- Mówimy prawdę, kapitanie Solo... Całą prawdę.
- Jedi to rozumieją - odparła Mara. - Ale Sojusz Galaktyczny trzeba przekonać.
- A prezydent Omas chce cię do tego zachęcić - dodała Leia. - Kiedy tylko przekona się, że gniazda Utegetu nie popierają tego procederu, zamierza zaofiarować wam umowę handlową, co będzie dla was oznaczać poszerzenie rynku eksportowego i obniżenie kosztów importu.
- A przy okazji regulacje i ograniczenia - przypomniał Raynar. - A Kolonia będzie odpowiedzialna za ich wyegzekwowanie.
- Tylko tych, na które się zgodzicie - zapewniła Leia. - To jeszcze daleko od sprowadzenia Kolonii do...
- Kolonii nie interesują przepisy Sojuszu. - Raynar zademonstrował, że rozmowa jest zakończona, odwracając się plecami do Hana i Leii, a podchodząc bliżej do Luke`a i Mary. - Zaprosilimy tutaj mistrzów Skywalkerów, aby przedyskutować to, czego Unu dowiedzieli się o zemcie planowanej przez Mroczne Gniazdo.
Leia udała, że nie zauważyła aluzji.
- Dziwne, że tak dobrze pamiętasz o zemcie - stwierdziła, zwracając się do pleców Raynara - a nie wiesz, co tak naprawdę dzieje się tu, wewnątrz mgławicy.
- O czym ty mówisz? - rzucił Raynar przez ramię. - Wiesz, o czym mówi - wtrącił Han. - Mroczne Gniazdo już raz cię oszukało...
Powietrze zrobiło się duszne od killickich feromonów, a Raynar gwałtownie zwrócił się do Hana:
- To nie nas oszukują teraz! - Spojrzał na Leię i dodał: - I udowodnimy to.
- Bardzo proszę.
Ton głosu Leii sugerował, że myśli ona dokładnie to samo, co Han. Na pewno była przekonana, że to właśnie Raynara i Unu oszukiwano.
Raynar uśmieszkiem skwitował ich wątpliwoci. Spojrzał na Marę.
- Czy kiedy była Ręką Imperatora, spotkała kiedykolwiek kogo nazwiskiem Daxar Ies?
- Gdzie... - Głos Mary załamał się lekko; urwała, żeby przełknąć ślinę. - Skąd znasz to nazwisko?
- Jego żona i córka wróciły do domu wcześniej, niż zamierzały. - Głos Raynara nabrał oskarżycielskich tonów. - Zastały cię, jak przeszukiwałaś jego biuro. Mara zmrużyła oczy i zrobiła wszystko, by zachować pozory opanowania.
- Wiedziało o tym tylko troje ludzi.
- Dwoje z nich stało się Dwumyślnymi.
Luke dotknął ramienia Mary, żeby ją uspokoić. Nawet Han czuł, że kobieta jest autentycznie wstrząśnięta.
- Dobra - odezwał się głośno. - Co się tu dzieje?
- Daxar Ies był... - Dłoń Mary wysunęła się z ręki Luke`a. Z wielkim trudem zdołała spojrzeć w twarze Hana i Leii. - Był... celem.
- Jednym z celów Palpatine`a? - zapytała Leia. Mara posępnie skinęła głową. Nie lubiła wspominać swojej przeszłości, z czasów, kiedy była jednym ze "specjalnych asystentów" Palpatine`a.
- Było to chyba jedyne zadanie, jakie kiedykolwiek spaliłam.
- Nie nazwalibymy tego "spaleniem" - sprzeciwił się Raynar. - Wyeliminowała cel.
- Ale to była tylko część zadania. - Mara patrzyła teraz wprost na niego błyszczącymi gniewnie oczami. - Nie odzyskałam listy... i pozostawiłam świadków.
- Pozwoliła żyć Bedzie Ies i jej córce - odgadł Raynar. - Kazała im zniknąć na zawsze.
- To prawda - odparła Mara. - O ile wiem, nic im się nie stało.
- Były dobrze chronione - zapewnił Raynar. - Gorogowie już się tym zajęli.
- Czekaj no - wtrącił Han. - Chcesz powiedzieć, że te dwie Ies przyłączyły się do Mrocznego Gniazda?
- Nie - sprostował Raynar. - Chcę powiedzieć, że to one je stworzyły.
Han skrzywił się, a oczy Leii zabłysły niespokojnie.
- Wydawało nam się, że wiemy, w jaki sposób powstało Mroczne Gniazdo - odezwała się. - Mylelimy, że Gorogowie zdegenerowali się, kiedy wchłonęli zbyt wielu chissańskich Dwumyślnych.
- Myliliśmy się - wyjaśnił Raynar.
Han poczuł, że naprawdę ogarnia go przerażenie. Aby umożliwić pokój pomiędzy Kolonią a Chissami, Leia była zmuszona nagiąć prawdę. Wymyśliła więc taką wersję powstania Mrocznego Gniazda, która utrzymałaby Killików z dala od Chissów. Kolonia chętnie przyjęła tę opowieść, ponieważ łatwiej było im uwierzyć w nią, aniżeli w to, że jedno z ich własnych gniazd mogło być odpowiedzialne za straszliwe czyny, jakich dopuścili się Gorogowie. Jeśli Raynar i Unu wymyślili jakąś nową wersję, powodem mogła być jedynie kolejna próba ekspansji w kierunku terytorium Chissów.
- Zaraz, zaraz - zaoponował Han. - Już to przerabialiśmy.
- Mamy nowe informacje - upierał się Raynar. Spojrzał znów na Marę. - Mara Jade powiedziała Bedzie Ies i jej córce, że mają zniknąć i to tak, żeby nikt ich nie odnalazł. Uciekły więc w Nieznane Rejony i ukryły się u Gorogów, zanim ci stali się Mrocznym Gniazdem.
- Przykro mi, nie kupujemy tej historii - zdenerwował się Han. - Powiniene był powiedzieć o tych Ies w zeszłym roku.
- W zeszłym roku nic o nich nie wiedzielimy - wyjanił Raynar.
- Szkoda - prychnął Han. - Musicie wymyślić...
- Han, sądzę, że oni tego nie wymyślili - wtrąciła Mara. - Wiedzą zbyt wiele o tym, co się zdarzyło... przynajmniej jeśli chodzi o te kobiety.
- No dobrze, więc co z tego, jeśli nawet te dwie stały się Dwumyślnymi? - zaprotestował Han. Zaczynał się już zastanawiać, po czyjej stronie stoi Mara. - To jeszcze nie znaczy, że stworzyły Mroczne Gniazdo. Mogły wejść w jakiekolwiek inne, a Kolonia i tak wiedziałaby dość, aby stworzyć tę historię.
- Nie stworzyliśmy tej historii, to prawda - zapewnił Raynar. - Kiedy Beda i Eremay stały się Dwumyślnymi, Gorogowie wchłonęli ich strach. Całe gniazdo ukryło się i stało Mrocznym Gniazdem.
Han chciał zaprotestować, ale Leia ujęła go za ramię.
- Han, to może być prawda - powiedziała. - Mam na myśli tę prawdziwą prawdę. Musimy tego wysłuchać.
- Tak - zgodziła się Saba. - Dla Mary.
Han spuścił głowę z rezygnacją.
- Niech to...
- Nie powinieneś czuć się z tym źle, kapitanie Solo - pocieszył go Raynar. - Wierzymy w tę prawdę już od jakiegoś czasu. Nic, co powiesz, nie podważy naszej wiary.
- O, dzięki wielkie - burknął Solo. - To prawdziwa pociecha.
W oczach Raynara pojawił się błysk humoru. Znów zwrócił się do Mary.
- Jesteśmy pewni, że sama domyślasz się reszty - rzekł. - Gorogowie rozpoznali cię przy miejscu Katastrofy w zeszłym roku...
- ...i pomyśleli, że zamierzam odzyskać listę - dokończyła Mara. - Więc zaatakowali pierwsi.
Raynar pokręcił głową.
- Chcielibyśmy, aby było to aż tak proste - rzekł. - Gorogowie pragnęli zemsty. Gorogowie wciąż pragną zemsty... na tobie.
- To oczywiste. - Mara nawet nie mrugnęła. - Zabiłam męża Bedy i ojca Eremay, a obie skazałam na wygnanie. Naturalne, że chcą mnie zabić.
- Chcą, żebyś cierpiała - poprawił Raynar. - A dopiero potem zamierzają cię zabić.
- A więc sprowadziłeś Marę i Luke`a cały ten szmat drogi tylko po to, żeby im o tym powiedzieć? - zawołał Han. Z wyrazu twarzy Jedi, a przynajmniej ludzi, wnioskował, że wszyscy są -przekonani, iż Raynar mówi prawdę. Hanowi jednak co tu śmierdziało, a zauważył to już w chwili, kiedy postawił stopę na planecie. - Nie mogliście wysłać nam wiadomoci?
- Mogliśmy. - Raynar przez moment przyglądał się Luke`owi, po czym odwrócił wzrok i znów popatrzył przez moczary na pokryty pianą Pałac Ogrodów. - Chcieliśmy jednak, aby mistrz Skywalker zrozumiał trudną sytuację, w jakiej się znajdujemy.
- Więc o to chodziło... - Luke podążył wzrokiem za spojrzeniem Raynara, a na jego twarzy pojawił się taki sam gniew, jaki wzbierał w piersi Hana. - Czyżby Wola Unu nie była dość silna, aby zmienić uczucia Gorogów?
- Przykro mi, mistrzu Skywalkerze, ale jeszcze nie. - Raynar oderwał wzrok od Pałacu Ogrodów i chłodno spojrzał na Luke`a. - Może później, kiedy powstrzymamy fizz i będziemy mniej zaabsorbowani własnymi problemami.