Spoglądając z granatowo-czarnego nieba, próżnie przeglądały się w wodach Xyntu, rzeki dzielącej miasto na prawie równe, dwie części. Nawet pałac poddany został temu podziałowi i dumnie wznosil sie malowniczymi łukami mostow, nad jej szerokim, odwiecznym nurtem.
Gariel uwielbiał widok stolicy nocą. Kiedy spoglądał na nią z tarasu przyległego do jego osobistych komnat, wydawala mu się podobna do nieziemskiego klejnotu, mieniącego się tysiącami barw i cudownością świateł. Opierając się o balustradę napawał się tym widokiem, oraz dzwiękami docierającymi do niego, poprzez stu metrową wysokość, jak stłumione tętno miasta. Łatwo tu było puścic w niepamieć pęd i haos życia, pulsującego tam na dole, w niezliczonych odmianach i skalach, przeplatajacych się wciąż tragedii i radości, barwiących szarość codzienności, w niezliczone kolory i odcienie. Wiedział że ten spokój i pozorne bezpieczeństwo, są tak nietrwałe i złudne, jak łagodność wiatru, muskającego mu twarz i rozwiewającego jasne włosy. A który w niezmiernie krótką chwilę, może się przeobrazić w niszczycielską burzę.
Tak. Przywileje Lorda-Władcy Khaanu niosły ze sobą tą nieprzyjemną świadomość, ale przecież... ci tam na dole, wcale nie mieli dużo lepiej w swych zmaganiach ze "zwyczajnym życiem".
Tak. Wiedział to wszystko ale mimo tego cieszył się każdą sekundą spędzoną tu -w tym fałszywym spokoju i złudnym przepychu, jakim mógł się sycić, w swym pokoju nad światem, każdy, kto miał w sobie na tyle dużo odwagi, by sięgnąć po ciężar i przywileje władzy. -Oczywiście JEŚLI mu się udało.
Usłyszał za sobą jakiś ruch. Odwrócił sie i zobaczył jak ciężkie kotary odgradzające jego sypialnię od chłodów nocy rozsuwają się nieznacznie, a pomiędzy nimi przeciska się niemal bezgłośnie jeden ze sług. Ubrany w niebiesko szary mundur pałacowych lokajów, młody człowiek wszedł na podłogę balkonu, napotkał jego spojżenie po czym natychmiast zatrzymał się i opuściwszy głowę przkleknął na jedno kolano.
Zapadła krepująca cisza. Po chwili gariel zapytał:
-coś się stało?
-Wielki Lordzie-Władco, -powiedział drżącym głosem, dość cicho, najwyraźniej mocno przestraszony chłopak. -Proszę o wybaczenie i pozwolenie na to bym przemówił. -dodał sługa i jeszcze niżej opuścił głowę.
Gariel otwożył w lekkim zdumieniu szerzej oczy i rozbawiony uśmiechnął sie.
-Wydaje mi się że już przemówiłeś, prawda? Wstań, to nie jest oficjalna wizyta w sali tronowej, ani nic takiego -lokaj wstał sprężystym ruchem do pozycji "na bacznośc", ale nadal najwyraźniej próbował przedziurawić wzrokiem marmurową podłogę.
-I przestań ogladać swoje stopy! lubię widziec oczy ludzi z ktorymi rozmawiam. -młody człowiek podniósł wzrok w którym lęk mieszał sie ze zdziwieniem.
-No! tak lepiej. A teraz dowiem się wreszcie o co chodzi, czy będziemy tak stali do rana? Widzę że bez poważnej przyczyny raczej byś tutaj nie wszedł, więc mów szybko co sie stało.
-Wielki Lordzie-Władco, przybył najwyższy kanclerz i prosi o audiencję -tym razem już nieco pewniej i głośniej powiedział lokaj. -Kazał przekazać że sprowadzaja go sprawy wagi państwowej. Czy strażnicy mają go wpuscić?
-Oczywiście, Jakże by mogło być inaczej? Przecież to najwyższy kancleż no nie? Najwyższych kancleży sprowadzanych przez sprawy wagi państwowej trzeba wpuszczać. Hmm... Powiedz żeby wszedł i przyślij też skrybę. Chyba wiem jakie to sprawy wagi państwowej sprowadzają starego Pelawisa.
-Natychmiast, Lordzie-władco! powiedział chłopak i odwrociwszy się na pięcie ruszył do wyjścia.
-Hej! -w pół kroku osadził go na miejscu Gariel -zapomniałeś powiedzieć "Wielki" przed "Lordzie-Włądco"!
Lokaj zbladł w sekundzie i opadając na kolana zaczął mówić:
-Błaga...
-Żartowałem! -przerwał mu szczeżąc sie Gariel -będziecie musieli sie tu wszyscy trochę wyluzować, bo się nie dogadamy. Jak się nazywasz chlopcze?
-Ojciec nadał mi imię Piotr, Wielki lordzie-Władco.
-Fajnie. To się już znamy. A teraz idź i zawołaj Kanclerza bo juz staruszka pewnie nogi rozbolały od stania przed drzwiami. O! Właśnie! I każ tam wstawić jakieś krzesła albo ławkę, dla czekających na audiencję, bo widziałem że nie ma tam na czym usiąść i nie zapomnij o skrybie.
-Tak jest Wielki Lordzie-Władco! Natychmiast Wielki Lordzie-Władco! -z tymi słowami lokaj szybko i cicho znikł pomiędzy kotarami.
Nie mineło pół minuty a z pomiędzy nich wyszedł kancleż, w toważystwie zgarbionego niemalze wpół, łysego jak kolano i pomarszczonego jak suszona śliwka skryby. Starzec odziany w prosty lniany postrzępiony już gdzieniegdzie, brunatny mnisi habit, dziwnie kontrastował z opływającym w złoto, purpurę i futra Najwyższym Kanclerzem. Gariel w myśli zanotował, że w najbliższym czasie powinien coś zrobić, z tą, jak na jego gust, zbyt wyraźną różnicą w majętniości tych dwóch, jak i ogólnie w sytuacji "klas" które reprezentowali.
Pelawis nałożywszy na tważ przemiły uśmiech miał włąsnie coś powiedzieć ale Gariel go w tym ubiegł:
-Cóż to cię sprowadza Najwyższy Kancleżu? -spytał wpatrując sie w oczy dostojnika. -Czyżby nikt ze szlachty nie umiał rozwiązać zagadki przeze mnie podanej? -i nie czekawszy na odpowiedź dodał: -chcą podpowiedzi prawda?
-Twoja błyskotliwość o Wielki, dorównuje tylko twej mądrosci Lordzie Władco. -uniżenie spuściwszy wzrok, odpowiedział mu Pelawis.
-Wiem Kanclerzu że potrawfisz pięknie mówić, ale nie znamy się tak długo byś mógł powiedzieć takie słowa o mnie szczerze. Zaczekaj więc z pochlebstwami aż nabiorą siły, lub pozorów prawdy. Prosze cię o to, bo wielce cię szanuję i nie chciał bym by to sie zmieniło. -Pelawis na te słowa podniósł wzrok i przez moment z zagadkowym wyrazem tważy wpatrywał się w oczy Gariela. Po chwili uśmiechnąwszy się , tym razem już nie tak szeroko, ale jakby bardziej naturalnie, skinął głową i powiedział : Jak rozkażesz panie.
-Wiem Pelawis. Wiem. Tak jest przecież zawsze , Bo tak za każdym razem być musi. A teraz do rzeczy. Skrybo! Zanotuj Podpowiedź! ...
PODPOWIEDŹ 1: OPERACJA TA , POMIMO IŻ SIĘ UDAŁA TO STAŁA SIĘ W PEWNYM SENSIE PRZYCZYNĄ DO WIĘKSZEJ ILOŚCI CIERPIENIA NIŻ SZCZĘŚCIA, GDYŻ DAŁA ZŁU NIEJAKO WIĘKSZE MOŻLIWOŚCI