Sam plan części powstał już dawno temu. Generalnie w pierwotnej rozpisce ASPwgMEN postanowiłem poświęcić jedno opowiadanie doktorowi Crushetowi, jedno Geografowi, jedno wkomponować w historię Józefa Kiszki, a w jednym opisać incydent z podstawówką. Historie te miały swój plan, w "Gambicie doktora Crusheta" generalnie chodziło o zasianie szkoły setką dziwnych stworów i wyrzuceniu przez kucharkę lekarza szkolnego, a także jego dalszych dziejach. Miało się to kończyć na incydencie z Nabuchodonozorem wspomnianym w "Krainie Modernistycznego Cierpienia". "Kraina" była już publikowana, acz jeszcze nie na Bastionie, a że jest to specyficzne opowiadanie, doszedłem do wniosku, że incydent z Wąskiem powinien właśnie tam być wprowadzony i tylko tam. Z drugiej strony, gdy wyciałem pomysł na zakończenie, mogłem też z łatwością pozbyć się specyficznej ciągłości "Gambitu". "Gambit" miał trwać dość długo, a w między czasie miały się dziać inne opowiadania, w tym "Skandalista Jerzy Wiatr", które miało być następne w kolejce.
Ale postanowiłem, tej pewnej chronologii nie niszczyć i następne opowiadanie, dzieje się dopiero po "Gambicie", a nie w między czasie. Z tych czterech opowiadań, gdy usiadłem do nich teraz, okazało się, że najbardziej skończone jest właśnie "Skandalista" - opowieść w duzej mierze o geografie, a najmniej o szkole podstawowej, postanowiłem te cztery opowiadania troszeczkę przeplanować. Opowieść o Józefie Kiszce została przesunięta czasowo o prawie rok! Obecnie wciąż mam dylemat co do tytułu, ale najbardziej widoczne jest to w opowiadaniu o podstawówce , ale na razie cieszmy się tym. W "Skandaliscie" pojawił się motyw ożywiania i widząc po "Woźnym" sugestie, kogo można by ożywić, tam dokonałem jednej zmiany , w sumie wyjdzie chyba na dobre. Zupełnie przeplanowałem historię o podstawówce i generalnie już tu (W gambicie) postanowiłem umiescić pewne subtelne aluzje do przyszłych scen . Pracując nad tymi czterema w sumie osobnymi tekstami, które w praktyce kończą główną moją pracę nad ASPwgMEN - bo po nich rzeczy dalsze są już napisane, ba były napisane na samym początku, więc pozostanie mi jeszcze tylko szlif i ukończenie Wojen Narkotykowych, ale to w przyszłym roku, więc teraz postanowiłem trochę poszaleć. Cały plik projektowy tych czterech, w sumie niezwiązanych, acz nastepujących po sobie części nazwałem sobie "Teatrem Absurdu". Nie ukrywam, że pewne inspiracje czerpałem tu przede wszystkim ze sposobu w jaki pisze, a raczej pisał Douglas Adams. Jest on niejednokrotnie przywoływany do Prachetta, twierdząc że podstawowa różnica tkwi w tym, że Prachett pisze fantasy, a Adams SF. To błąd. Adams w sumie idzie bardziej w dygresję i absurd, Prachett w lekkie wypaczanie rzeczywistości fantasy i mitów oraz łaczenie ich. Adams w wielu miejscach bazuje na faktach i wiedzy, to właśnie starałem się tu zrobić. Zwłaszcza w "Gambicie" pojawia się wiele informacji, faktów, zupełnie nie związanych z akcją czy tematem, ale się po prostu przewijają. Oczywiscie są wymieszane z innymi, zmyślonymi teoriami, ale tu znów mamy sytuacje podobną jak w Woźnym, gdize w praktyce nie sposób odróżnić prawdę od fikcji. Przynajmniej małym nakłądem pracy. Oczywiście absurd można wyłowić, ale na tym koniec.
Bez wątpienia "Woźny" miał swój wpływ na tę część, bo pojawia się tu po raz kolejny nowa ulubienica publiczności, ale też została wycięta scena z psośmiornicą. Dlatego, że właśnie znalazła się w "Woźnym", postanowiłem nie powtarzać się, bynajmniej w ten sposób i ograniczyłem liczbę stworów (albo ich gatunków) do absulotnego minimum.
Inną ciekawostką jest to, że jest to pierwsze opowiadanie, którego akcja dzieje sie w czasie ... wakacji .
Nastepne o Józefie Kiszcze będzie również się działo w podobnym okresie, tylko trochę później.
Sam wątek doktora Crusheta zostanie bez dopwiedzenia. W sumie to nawet dobrze, bo z jednej strony będzie można napisać kiedyś np. "Pieśń nad pieśniami wg Ministerstwa Zdrowia", w której centralną postacią będzie Elvis, albo zostanie to w sferze domysłów. Następnym razem wkleję "Józef Kiszka Superstar Band" (tam już na pierwszej stronie edytora Kiszka zabija dwie inne postaci, więc możecie sobie tylko wyobrażać, co tam się będzie działo).
Teraz pozostaje mi zachęcić do przeczytania "Gambitu Doktora Crusheta" i komentowania tego.
Gambit Doktora Crusheta®
I.
Zupa.
Jedno słowo.
Setki możliwych smaków.
I kolorów.
Pewnego letniego dnia, kucharka siedziała sobie w kuchni i gotowała zupę. W prawdzie były wakacje, ale kucharka bardzo lubiła swoją robotę, tym bardziej, że mogła się w niej za darmo najeść. Gotowała, więc sobie kapuśniaczek, z młodej kapusty, z pysznymi skraweczkami i duszonymi młodymi ziemniaczkami, które miast być obrane, zostały delikatnie wyskrobane. Tak się zastanawiała, czy dodać do niego przecier pomidorowy, czy też nie. Cóż za fundamentalne pytania, które zmieni nie tylko smak zupy, ale i jej kolor. W pewnym momencie postanowiła trochę w tej zupie pomieszać. Włożyła tam łyżkę, rozbełtała nią troszkę i wyjęła by spróbować swego dzieła. Tuż przed samymi ustami spostrzegła, że na chochelce znajdują się włosy! Zaraz, zaraz, to nawet na futro wygląda. W tej zupie nie powinno być włosów! Natychmiast zawołała po Leona.
Zmęczony Leon w końcu się doczłapał.
- Czego? – Zapytał grzecznie.
- LEON!!! W tej zupie coś pływa! – Krzyknęła zdenerwowana kucharka.
- A jaka to zupa?
- Kapuśniak.
- To pewnie pływa kapusta. – Odpowiedział zadowolony z siebie Leon, „Ale jej dogadałem, pomyślał”.
- Kapusta już dawno została wyłowiona, zupa już nabrała smaczku, więc kapusta jest tam nie potrzebna. Z wyłowionej robię bigos.
- To nie wiem, co tam pływa.
- TO ZAJRZYJ DO GARNKA!!!
Leon zajrzał do garnka, spojrzał na przygotowywane właśnie pierwsze danie i się zdziwił:
- Gotujesz zupę na szczurze? – Zapytał.
- Nie. Na maśle.
- To chyba coś w niej pływa. Nie wiedziałem, że masło ma tyle futra.
- Przecież cię wołałam, dlatego, że w zupie coś pływa. W ogóle to, wyjmijmy to.
Łyżką udało się „to” wyjąć z garnka i położyć na stole.
- Dziwnie to wygląda. – Powiedziała kucharka.
- Trochę jak szczur..
- Za wielkie na szczura. Może to jakaś małpa?
- Z piórami? – Zdziwił się Leon
- Może cyrkowa? Ty zobacz, „to” ma jeszcze łuski.
- Dziwne. Nie wiem, co to może być.
- Leon, właśnie ja też nie wiem. Dlatego ciebie wołałam. Jesteś kierownikiem administracyjnym, zrób coś!?
- Hmm, w sumie nigdy czegoś takiego nie widziałem. W każdym razie, skoro to w zupie pływało, to ja bym jej nie jadł. A może to z kapusty wyszło. Nigdy nie wiadomo, czym ją pryskają.
- Masz rację, Leon. Wylej tę zupę do Odry razem z tym czymś. Bigos też wylej.
Leon wziął oba garnki i to coś, a następnie wyszedł z kuchni. Ech, będzie trzeba wymyślić nowe danie, pomyślała kucharka. Gdyby to był rok szkolny, to pewnie to coś by pokroiła i dodała jako mięso, ale ponieważ były wakacje i tak większość sama zjadała, więc nie będzie się truć niewiadomo czym. Choć z drugiej strony mięso jest mięsem. Ale przecież, nie wszystko złoto co się świeci, więc lepiej tego nie jeść, uznała ostatecznie kucharka.
II.
Gdy następnego dnia Leon znów został wezwany do kuchni, w drzwiach zapytał się:
- Co, znów dziś ten kapuściany potwór?
- Nie, Leonie. Bynajmniej na kapuściany. Miała być pomidorowa i proszę, co w garnku znajduję? To, co wczoraj, tylko ciut większe i ma pazury. Musimy dowiedzieć się, co to jest, bo mi się to nie podoba.
- Mnie też, ładnie to nie wygląda. Powinniśmy wezwać biologiczkę, w końcu powinna wiedzieć, co to jest.
Trzy godziny później biologiczka stawiła się w kuchni. Kucharka od razu ją przywitała słowami:
- Czy umie pani odróżniać zwierzęta, np. konia od kota, krowę od osła, małpę od jeża, lub szczura od nietoperza?
- Jeśli wezwała mnie pani tylko po to, by się spytać czy to umiem, a ja musiałam opuścić obóz dla nastoletnich dziewcząt z rozbitych domów, z których większość musi się dużo nauczyć o współżyciu i ja im dawałam darmowe lekcje, to chyba panią zatłukę.
- Proszę mi nie grozić. Leon, wyjmij stworzaka, niech pani nam powie, co to jest.
Biologiczka mało zawału nie dostała, jak zobaczyła to coś.
- Ech.. To jest. Dla mnie trochę jak małpa wygląda.
- Z piórami?
- To są prawdziwe pióra? A myślałam, że to małpa cyrkowa. – tłumaczyła się biologiczka.
- Z profilu mi szczura przypomina. – dodała kucharka.
- Ale kolce ma jak u jeżozwierza. W dodatku ogon jakby z węgorza.
- Węgorza? Czyli to ryba. Bo w zupie pływała.
- Hm, no przecież są ryby, które wyłażą na ląd. W Afryce na przykład. Zresztą węgorze też to robią.
- I co jeszcze, może powie pani, że na płetwach chodzą? – szydziła kucharka.
- W sumie to są ryby, których płetwy są zalążkami nóg. Jest taka ryba, która nazywa się Latimeria i ona ma takie kości, że prawie jak nogi.
- Akurat. Nie wierzę w pani słowa. Nie wie pani, co to jest i bujdy wymyśla.
- Ależ to prawda, węgorze normalnie łażą po lądzie jak najęte, a Latimeria to żywa skamieniałość. – nauczycielka od biologii próbowała zakrzyczeć wszystkich swoimi argumentami
- To pani jest skamieliną, skoro nie wie pani, co to za stwór? – odgryzła się kucharka.
Niestety okazało się, że biologiczka nie potrafiła ogarnąć swą wiedzą niezidentyfikowanego stwora. Leon i kucharka jednak nie poddawali się i postanowili konsultować wygląd dziwadła z różnymi personami ze szkoły. Następny w kolejce był chemik, który po przedstawieniu problemu i obejrzeniu dziwactwa rzekł:
- Dla mnie wygląda to trochę jak szczur, albo małpa.
- Z piórami? – Zdziwił się Leon.
- Może to małpa cyrkowa. A może nie jest prawdziwe.
Następnie chemik sprawdzał różnymi testami chemicznymi wybryk natury [1] . Oblał ten kaprys losu kwasem, i tym samym wykluczył, że dziwoląg nie jest zasadą, gdyż nie zamienił się w wodę i sól. Sprawdzał też, jak cudak, lub to, co z niego zostało, reaguje z tlenkami, chlorem, siarkowodorem, gazami bojowymi i narkotykami. W końcu poddał się i stwierdził, że nie ma pomysłu, co to może być.
Kolejny zaproszony nauczyciel, profesor Nabuchodonozor Wąsik stwierdził, że owa osobliwość z pewnością nie jest ani podmiotem lirycznym, ani narratorem, ani tym bardziej osobą dramatu. Wykluczył też zaimki, orzeczenia, przymiotniki i podmiot domyślny. Sugerował coś bardziej żywego, jakby małpę np. z wierszu o cyrkowcach.
Bernard Całka, matematyk stwierdził, że ów fenomen bynajmniej nie jest trójkątem, kwadratem czy kołem. Nie potrafił tego udowodnić, także nie wiedział ile kątów ma to coś. Stwierdził, że to chyba z cyrklem ma coś wspólnego, albo cyrkiem, bo trochę do małpy przystaje.
Stara Brunhilda stwierdziła, że niczego nie widzi, i że jej okulary plus 100 dioptrii są czyste.
Nauczyciel od francuskiego próbował to polizać i sprawdzić jak smakuje. Stwierdził, że nie najlepiej, więc nie jest to kuchnia francuska. Może jakaś kuchnia cyrkowa, dla małp.
Zaproszono też dyrektora Łukasza Bobka.
- O widzę, że się pan ubrał. – Zażartowała kucharka.
- Zawsze się ubieram! – Stwierdził oburzony dyrektor. Po czym dodał: - Przynajmniej od śmierci Kniota.
- Mamy problem, panie dyrektorze, nie wiemy, co to jest, ani tym bardziej skąd to się bierze. – Powiedziała kucharka pokazując cudactwo.
- Ja mam teraz wakacje. Nie mogę myśleć, ani pracować. Zajmiemy się tym w roku szkolnym, jak nie będę zawalony robotą.
W ten sposób dyrektor wymigał się od odpowiedzialności.
Zrozpaczony Leon chciał nawet sprowadzić Józefa Kiszkę, ale kucharka stwierdziła, że lepiej nie.
Fizyka kucharka postanowiła przyjąć na dziedzińcu, gdyż bała się, że po jego próbach z dziwnym stworkiem, znów będzie musiała czyścić długo kuchnie. Fizyk, jak prawie każdy, stwierdził, że to jest małpa, a ponieważ ma pióra, to może być to małpa cyrkowa. Potem sprawdzał jak ów dziwak reaguje na siły grawitacji, elektromagnetyczną, Korylisa, rozczłonkowanie, pęd i popęd, jak przyjmuje ciepło i czy jest nadprzewodnikiem. Próbował także, to rozczepić na drobne atomy, ale jak stwierdził, przeszkodziły mu w tym wiązania kowalencyjne.
Andrzej Pierścionek stwierdził, że to się na piłkę nie nadaje, ale wygląda prawie jak małpa cyrkowa.
Szkolny policjant stwierdził, że gdyby to nie było tak podobne do szczura, uznałby to za małpę cyrkową.
Ksiądz Arni uzmysłowił kucharce, że to nie jest dzieło szatana, demon, dzieło Józefa Kiszki, ale w Biblii napisane jest, że kiedyś po Ziemi będą chodzić potomkowie ludzi i aniołów, więc może jest to anioł, bo niby nic złego nie robi, ale z drugiej strony wygląda jak małpa cyrkowa.
Siepacz od PO stwierdził, że to dobra małpa cyrkowa na polowania, tylko szkoda że się nie rusza.
Panna Śliwowica stwierdziła, że to może z jakiejś książki fantastycznej wyszło, bo żadnej nie czytała. W końcu mógł być to mól książkowy, który zjadł dzieła Tolkiena, Sapkowskiego, Leibnera, Feista albo Trykowskiego [2]. Stwierdziła, że nie czytała też książek o małpach cyrkowych, ale na oko to właśnie tak wygląda.
Anglista myślał, że to puding, ale doszedł do wniosku, że to może być małpa cyrkowa.
Germanistka stwierdziła, że to jakaś faszystowska małpa, może nawet cyrkowa.
Informatyk stwierdził, że podobne stworki widział w grach i zawsze ja małpami nazywał. A ostatnio grał w symulację cyrku, ale do poziomu małp jeszcze nie doszedł.
Historyk stwierdził, że to nie jest resorak, ale może być to małpa.
Nauczyciel od WOSu w ogóle nie zakumał pytania, ale coś bredził o małpach.
Rusycystka chciała to zjeść. Stwierdziła, że jest to sabaka albo inna małpa.
W końcu przyszła pora na geografa. Ten wszedł do kuchni, rzucił tekst „buziaczki dla naszej ślicznej kuchareczki”, co wprowadziło pewną konsternację, ale gdy kucharka zapoznała go z problemem, stwierdził tylko:
- Nawet jak byłem naćpany, nigdy czegoś takiego nie widziałem. Myślę, że to może być szczur, albo małpa.
- Proszę mi nie mówić, że cyrkowa, ponieważ ma pióra. – powiedziała znudzona kucharka.
- No to się nasuwa samo przez się. Ale przecież to może być małpa teatralna, filmowa, toaletowa, albo zwykła pierzasta małpa z dżungli nowoczesnego miasta. Wie pani są takie dziwy na świecie, że się ludziom w głowie nie mieści. W Afryce jest rzeka Kongo. Wiem, że to dziwne, bo w Afryce generalnie są pustynie i słonie, które wszystko rozdeptały, no i jeszcze są małpy. No i w tej rzece Kongo żyją pigmeje. To takie małe ludziki, mają metr dwadzieścia wzrostu, są czarne i jedzą ludzkie mięso. Skoro to jest możliwe, to czemu nie może istnieć małpa z piórami, mieszkająca sobie w szkołach we Wrocławiu? Ale myślę, że specjalistą w tej sprawie może się okazać doktor Elvis™ Crushet®.
No i stało się. Pomimo protestów kucharki, w końcu Leon sprowadził szalonego naukowca do pomieszczenia gastronomicznego. Elvis™ był wyjątkowo znudzony, a bo cóż mogło być tam ciekawego. Kucharka początkowo nie chciała go w ogóle widzieć, ale gdy kolejnego dnia, znalazła niewiadomo co, lub tak zwaną małpę cyrkową, w kolejnym garnku, wściekła się już niesamowicie. Crushet® wszedł do kuchni ostentacyjnie ziewając.
- Dzień dobry, panie doktorze – powiedziała zgryźliwie kucharka, sepleniąc, plując i w myślach klnąc na lekarza.
- Do rzeczy. Nie mam czasu na kuchenne pogaduszki. – powiedział bez pardonu Elvis™, czym tylko rozzłościł kucharkę.
- Do rzeczy! Tak? Do rzeczy! To może powiesz mi co to kurwa jest! – Elvis już miał powiedzieć, że garnek, ale specjalnie, na głos, żeby zezłościć jeszcze bardziej kucharkę, beknął. Tymczasem ona otworzyła garnek i wyjęła nie wiadomo co, pokazała doktorowi i zapytała ostrym tonem – Widział to pan kiedyś?
- Jasne. – odpowiedział wyjątkowo spokojnym głosem, jakby od niechcenia doktor.
- Jasne? – zapytała zaintrygowana kucharka – Cóż to jest?
- Minicrushetustein mauposzczurus [3].
- Że co? – zapytała z niedowierzaniem kucharka, a oczy wytrzeszczyła jak żaba.
- [cytat]Minicrushetustein mauposzczurus[cytat].
- Z piórami? – zapytał Leon
- Ma też skrzela.
- Skrzela? O w mordę najebanego spirytusem jeża...
- Tak, co w tym dziwnego, pan też kiedyś miał.
- Ja! – oburzył się Leon – Proszę mnie nie obrażać!
- Oj widzę, że się biologia kłania. Płód ludzki w pewnym okresie życia, wytwarza skrzela, które po jakimś czasie zanikają. To wszystko jest zapisane w DNA.
- Ten minicośtam szuczus też? – zapytała kucharka
- Minicrushetustein mauposzczurus. Oczywiście, tam sam mu zapisałem wiele rzeczy w DNA. Np. to, że jest uczulony na zupę ogórkową.
- Zupę ogórkową? – z niedowierzaniem powtórzyła kucharka.
- Oczywiście, ta zupa zawsze napawała mnie wstrętem. Zrobiona ze startych, skiśniętych ogórków, które nie wiadomo, kto dotykał i co z nimi robił.
- Zaraz, zaraz. Nie lubi pan zupy ogórkowej i ten minigodzillus potworogłuptakus też? Czy to nie dziwny zbieg okoliczności? – podążała swym tokiem myślowym pani wicedyrektor.
- Nie skąd. Sam go przecież stworzyłem takiego, to moje dzieło.
W kuchni zapanowała konsternacja. Duma która rozpierała doktora Crusheta®, toczyła cichą podchodową bitwę z tym co odczuwała kucharka, z uczuciem totalnego zażenowania i upadku moralnego lekarza szkolnego. Jak można było, coś takiego zrobić. Krzyżować dwa najbardziej plugawe zwierzęta jakie chodziły po Ziemi, małpę i szczura [4].
- Ma pan to zlikwidować! – powiedziała w końcu kucharka.
- Nie jestem mordercą. Przecież to żywe stworzenie. – oburzył się doktor. Co ciekawe nigdy nie miał podobnych obiekcji w przypadku pacjentów. Na niektórych dokonywał nawet eutanazji pomimo ich stanowczego sprzeciwu, zwłaszcza gdy nie mógł nigdzie znaleźć potrzebnego mu do eksperymentów organu jak mózg, serce albo wątroba. A przecież nielegalnymi skrobankami zarabiał na życie, a nawet dokonywał tego zabiegu na kilkuletnich dzieciach.
- Robimy tak. Ja dziś idę do domu. A jutro jak wrócę i zobaczę jakiegoś maupocrushetusa w kuchni lub innej części szkoły, sama je wywalę na zbity pysk.
- To niehumanitarne.
- Nie skończyłam! – Oburzyła się kucharka. – Wywalę je, ale pana również, panie doktorze.
- To jest dopiero niehumanitarne. – odburknął Elvis™.
- Ale powinno zadziałać. Doktorze Crushet®, nalegam.
III.
Elvis™ Crushet® poszedł na górę, do swojego gabinetu. Kucharka kazała jeszcze wywalić ostatniego mauposzczurusa Leonowi. Ten wziął go ze sobą i udał się do nadbrzeża rzeki Odry. Po drodze spotkał zaczepił go jakiś człowiek. Wyglądał na wieśniaka. W każdym razie wychował się na farmie kapusty w górach Uralu, ale urodził się nad rzeką Wołgą, gdzie mafia rosyjska topiła dłużników. Jako repatryjant znalazł pracę we wrocławskim Sanepidzie. Ale tego nie mógł wiedzieć Gurka. Wieśniak zapytał więc kierownika administracyjnego:
- Towarzyszu, kierowniku. Dopokąd niesiecie to cudactwo?
- A do Odry. – odpowiedział od niechcenia Leon, nawet się nie zorientował, iż pytający był dobrze poinformowany w tym, kim Gurka jest. W końcu Leon nigdy nie nosił identyfikatora z napisem kierownik, więc skąd taki kmiotek mógł wiedzieć kto to jest.
- A po cóż? – zapytał włościanin bez włości.
- Bo nie potrzebuję tego.
- I wrzucacie to tak do Odry.
- Stary, chcesz, to sobie to weź. Mnie na prawdę, to zwisa, czy to będzie w Odrze, Wiśle, Warcie czy Dunaju [5]. A w ogóle to się odpiernicz koleś, bo mnie wkurwiasz bardziej niż kucharka.
- Chcecie wrzucić do Odry, tę szczurzą podróbkę?
- Wieśniaku! Powiedziałem ci, byś się ode mnie odpierdolił, bo ci takie gówno z życia zrobię, że pożałujesz.
- Czyżby to była groźba?
Leon już nie wytrzymał. Rzucił mauposzczurusem w kmiecia. Ten upadł na ziemi, i nawet się nie zorientował, jak Gurka chwycił go za nogi. Ponieważ pracownik z Sanepidu był lekki, Leon zaczął nim kręcić i szykować się do rzutu. Gdy wycelował tak, by chłopak z farmy, a raczej z PGRu, wylądował w wodzie, puścił. Wtedy zorientował się, że wody tam nie ma, a w jej miejsce jest wysypisko zdechłych mauposzcurusów, a raczej Minicrushetusteinów mauposzczurusów. Dorzucił więc tam jeszcze jednego i poszedł, zadowolony, że zrobił w końcu dobry uczynek.
IV.
Następnego dnia chmury pokryły niebo, a słońce miało problem, żeby zza nich wyjść. Tak przynajmniej brzmiała wersja oficjalna. Nieoficjalna mówiła, że słońce miało kaca. No cóż, czasem się tak zdarzy, że rano wstaje się z kacem, najczęściej wynika to z przepicia. Ale tym razem był to kac moralny. Okazało się, że doktor Elvis™ Crushet® używał do swoich eksperymentów energii słonecznej, a to oznaczało, że słońce było współtwórcą Minicrushetusteinów mauposzczurusów. A to oznaczało, że kucharka mogła wywalić je na zbity pysk.
Na szczęście kucharka miała inne plany. Z samego rana zawołała Leona, ten już myślał, że znów czeka go wyrzucanie dziwolągów pana doktora, ale się rozczarował. Gdy wszedł do kuchni, pani wicedyrektor stwierdziła:
- Dostałam cynk. Sanepid się nami zainteresował. Przyjadą dziś na kontrolę. Jak złapią maupocrushetusy to jesteśmy uziemieni.
Potem dała mu znak, by poszedł z nią na dziedziniec szkolny; ale gdy szli Leon zauważył, wśród czekających tam pracowników Sanepidu, jednego, którego wczoraj pobił. Dał więc sekretny znak kucharce, że musi spadać.
Kucharka podeszła do pracowników szacownej instytucji i kulturalnie odburknęła:
- Czego?
- Sanepid. Na kontrolę źeśmy przybyli. – odkwiczał były ubek.
- Aha. A macie zezwolenie? – grała na czas.
Pokazali jej. Poprosiła, żeby przeczytali, tu na wyrywki, sprawdzała, czy wszyscy potrafią. W końcu jeden spytał:
- Pani kochana, czemu tu jest taka sterta gruzów.
- A bo to jest drugi budynek. – skomentowała kucharka.
- Budynek?
- Ano, tylko się zawalił.
- Strasznie promieniuje. Przekroczyło skalę na moim liczniku Geigera. – skarżył się inny kontroler.
- Konserwator Zabytków w porozumieniu z Ligą Ochrony Przyrody, stwierdził, że nie można tego odbudowywać, bo to jakieś naturalne złoże robaczków Geigera, które promieniują.
- Aha. – stwierdził kierownik kontrolerów z Sanepidu. – Zatem wszystko jasne.
- No to do widzenia, mam nadzieję, że panom się tu podobało... – odparsknęła kucharka.
- Zara, zaraz. My tu dopiero zaczynamy. Zenek sprawdź ją czy nie ma wszy, pcheł, łasiczek [6] albo innych robali.
Kucharka obawiając się, że wykryją w niej jeżozwierza albo co gorsza [cytat]Minicrushetusteina[cytat], pozwoliła im wejść do szkoły.
Inspektor nie mógł się nadziwić, gdy zobaczył salę operacyjną. Szkoła była wyposażona lepiej niż niejeden szpital. Fakt trochę dziwne było to, że w salach szpitalnych były ławki, tablice, ale jak to powiedział mu Ordynator Crushet®, wszystko jest pod kontrolą. Szkoła ponoć zazwyczaj mieści się na dole, ale gdy nie ma pacjentów, to niektóre sale są zamieniane na gabinety. Np. ta sala, w której byli obecni, pełni rolę gabinetu matematycznego.
Geograf myślał, że trzecia w nocy, ale gdy wyszedł na korytarz, okazało się, że jest tam jasno. Dziwne, pomyślał. Nieczęsto mu się to zdarzało, ale mimo wszystko, gdy już zaczął myśleć, nie kończył tego od tak. Zazwyczaj dochodził do jakiś wniosków. Najczęściej były to głupie konkluzje, ale przynajmniej własne. Problem brzmiał, jakim cudem u mnie w gabinecie jest zimno jak cholera, znaczy się ciemno, a na korytarzu nie. W dodatku zegarek wskazywał prawie dziesiątą. Oczywiście można było to wytłumaczyć tym, że ziemia się kręci, a że sztychając się wczoraj prochami, geograf mógł nie trafić, może ziemia się nawąchała i teraz świruje, kręcąc się jak najęta. Inna sprawa była taka, że może zegarek się popsuł, ale to w ogóle nie tłumaczyło, dlaczego w jego gabinecie jest ciemno, a na korytarzu jasno. Odwrócił się i udał do swego pokoju, gdy nagle zobaczył, że zamiast tabliczki „Sala Geograficzna” wisi ... „Skład węgla”. Hmm, pomyślał geograf, węgiel, cóż to na pewno sprawa chemika. Już ja mu zaraz pokaże, gdzie raki zimują.
Leon jeszcze w życiu nie pracował tak szybko. W końcu trzeba było coś zrobić z salą od wuefu. Przecież po tym, jak odkleiły się tam klepki, sam je rozkradł i zostało suche podłoże. Tyle, że uczniowie trochę się spocili i już suche nie było. Dobrze, pomyślał Leon, że niedawno zwinąłem kafelki z supermarketu. Teraz układał kafle, na podłodze, by wyglądało to na basen. Płaski, bo płaski, w końcu szkolnictwo jest biedne, więc skoro nie stać go na wodę, buduje suche baseny. Tu się przecież kształci styl, a nie samą umiejętność pływania. Utrzymywania na wodzie można nauczyć się po lekcjach, na płatnych zajęcia. Ale np. jak odróżnić styl motylkowy, od delfina, to już ze szkoły można wynieść.
Kucharka tylko się zastanawiała, co będzie jakby przypadkiem ktoś poszedł do piwnicy i woźny się wyrwał. Choć od pewnego czasu siedział dość cicho, jakby ktoś go poskromił. Wysłała więc tam szkolnego policjanta, by zadbał, aby nikt tam nie szperał.
Kierownik Gurka właśnie wychodził z sali gimnastycznej, gdy zaczepił go inspektor z Sanepidu. Wszedł ponownie do auli[7] i popatrzył na kafelki. Były ułożone byle jako, ledwo się do siebie kleiły. Wizytator rzekł więc do Leona:
- Kto kładł te kafelki?
- Jakiś kurwa jebany fachowiec. – odbluzgał mu kierownik administracyjny.
- A wie pan, co mi ten fachowiec to chyba w domu układał kafle. No właśnie, tu też zaprawy zapomniał.
- Wie pan, ja mu to zleciłem, wziął kasę, w sumie tylko zaliczkę, coś zrobił i zniknął. Teraz szukaj wiatru w polu. Najgorsze, że ukradł wiertarkę.
- To tak jak u mnie. Ten chujek mi tak piec kaflowy zmontował, że dym leciał wszędzie, tylko nie do komina.
- Na a widzi Pan. Tu miał być basen. Facio zdarł podłogę i pewnie łopatę przegrał w karty, bo normalnie nie miał czym wykopać, więc ułożył ... płaski basen. Dyrekcja mnie za to zabije.
- Wie Pan, to tylko w Polsce tacy fachowcy są możliwi. Jak wejdziemy do Unii[8] to nie będzie to możliwe. – wyraził swą płonną nadzieję pracownik Sanepidu.
Przynajmniej jednego z inspektorów udało się udobruchać, pomyślał Leon i zagadywał go dalej.
Kucharka stała na dziedzińcu i czekała na rozwój wydarzeń, gdy pojawił się tam doktor Elvis™ Crushet®. Rzucił jej szybko:
- Gdyby pytali panią, o klucz do sali informatycznej, proszę go im nie dawać. Pod żadnym pozorem.
- Panie doktorze, ja już im dałam. Zasugerowałam, żeby poszli tam, zamiast do pańskiego gabinetu.
- Już tam byli. W moim gabinecie. Wszystko przeniosłem do pokoju informatycznego. W takim razie, jak tam wejdą to mamy problem.
- Mam nadzieję, że żaden minicrush... nie wyskoczy.
- Nimi bym się nie przejmował. – odrzekł dumnie doktor.
- Nimi?
Jeden z lustratorów wszedł właśnie do gabinetu chemicznego, nawet nie zdążył zapalić światła, gdy dostał w nos, czymś co mogłoby być globusem, ale było od niego trochę cięższe. Tak gdzieś o 20 kilogramów. Niemniej jednak tak wyglądało. Może geograf coś tam trzymał.
Przewrócony inspektor, którego nos został zbity na miazgę, próbował wstać, ale nagle coś go opatuliło. Wyglądało jak mapa Madagaskaru. Ale nie zdążył się temu przyjrzeć, bo został w to zawinięty, a następnie niemiłosiernie skopany, dostał też kilkaset razy globusem po całym ciele, a na koniec rzucono go na stół, poczuł jedynie ulatniający się gaz i usłyszał:
- Skład węgla, co? Ja ci dam skład węgla, franco[9] !
Zemsta była słodka. Nie ma jak to odwet za krzywdy, z samego rana. Dzięki wendetcie dzień będzie przyjemniejszy, a geograf będzie mógł sobie kupić coś do żarcia, bo dziś nie będzie musiał się spić lub naćpać, by poczuć to przyjemne kucie w sercu. Na reszcie zrobił coś, czym będzie mógł się pochwalić. Wyjdzie na środek klasy i powie: „A wy żule co se z palcyma w mordzie tak siedzicie. Jam jest wielki Gegrzak[10] , pokonałem chemika w uczciwym pojedynku jeden do jednego. On miał kwas solny pod ręką, a ja jedynie globus i mapę. I wygrałem, a teraz niech mi ktoś z was podskoczy, to go opluję, pomaluję i mapą zbiję! O takiego ...!”
Rozmowa kucharki i Elvisa™ trwała w najlepsze, gdy nagle usłyszeli krzyk. Przez okno wyleciał wpierw ... minicrushetustein mauposzczurus, a zaraz za nim jeden z inspektorów robiąc zgiełk, jakby niewiadomo co zobaczył...
- Mam się nimi nie przejmować, tak panie doktorze? – zapytała podniesionym głosem kucharka.
- W żadnym wypadku. – odpowiedział ze stoickim spokojem Crushet®.
- A czym kurwa mam się przejmować!?!? – krzyknęła tak doniosłym głosem kucharka, że co dziesiąty minicrushetustein zdechł ze strachu.
- Maxicrushetusteinem.
Chwilę później drugi inspektor wyleciał przez okno i wpadł wprost o śmietnika.
Geograf szedł sobie korytarzem i widział całą masę małp teatralnych, cyrkowych i filmowych. Normalnie jakby jakiś konwent miały Małporiadę 1996 lub Małpocon ‘96. Jak to zwykle na konwentach bywa, organizatorzy wynajęli jakąś podrzędną szkołę, zażądali sobie mnóstwo kasy, a nawet nie skserowali programu, bynajmniej nie z powodów, że aż tak poskąpili, tylko ponieważ programy i tak się zawsze na konwentach sypią, to przecież, można w ogóle ich nie układać. Teraz małpy cyrkowe, teatralne i kto wie jeszcze jakie, łaziły bezczynnie po szkole i szukały czegoś, by się nie nudzić. Ciekawe, gdzie jest Piczek i jak by się czuł w ich towarzystwie, pomyślał geograf. Nagle usłyszał jakiś warkot za sobą, jakby coś za warczało. Dziwne, że tak niesamowicie warczało, jakby trochę turkotało, a dodatkowo robiło „ping” jakby miało mózg wielkości piłeczki ping-pongowiej. Geograf odwrócił się i dostał zwarcia.
Hiszpańska inkwizycja, pomyślał [11] .
Lustrator[12] , który wylądował w śmietniku, właśnie próbował z niego wyjść, gdy nagle poczuł na swych plecach rękę. Wystraszył się niezmiernie, ale nic go nie zaatakowało. Odwrócił się i zobaczył profesora Ambrożego Van Der Bombkę, który rzekł:
- Zastanawiam się gdzie jest lyba?
- Że co?
- Lyba? Taka lybia lyba? Chodzila caly czas za mną, ja ją trochę podjadalem, a ona byla przegnita. Taka lybia, lybia, lybia lyba.
- Może chodzi panu o Lubą? Połowicę? Żonę? Jak ona ma na imię?
- Lyba? Ja na nią mówię czasem Amblozja[13] .
Kucharka złapała Elvisa™ za fraki, podniosła i krzyknęła:
- Panie Crushet® więcej nie chcę widzieć pana na oczy. Pan tu już nie pracuje! A pańskie dziadostwa zostaną zabite!
- To skandal najwyższej klasy. To zbrodnia przeciw wolnej nauce! – oponował lekarz.
Ale nie został wysłuchany, chyba, że jak leciał, po tym jak go kucharka wywaliła.
Ostatni żywych inspektorów podszedł do kucharki i rzekł:
- Pani kochana, ta produkcja szczurzych podróbek musi zostać wstrzymana! To skandal! Zamkniemy szkołę! – wrzeszczał.
- Proszę mi dać tydzień czasu, zlokalizowaliśmy już ich gniazdo, wytłuczemy je co do jednej. Proszę! – rozpłakała się kucharka, a potem powiedziała – o widzę, że ma pan rybią, rybią, rybią rybę profesora Van der Bombki na głowie.
W tym czasie ze szkoły wybiegł geograf z krzykiem:
- Aaa, nigdy więcej nie będę czytał komiksów przed ćpaniem, bo potem mam takie zwidy... [14]
Kucharka zobaczyła też Leona i skinęła na niego dając mu znak, by zadzwonił.
- Do niej mam zadzwonić? – zapytał z niedowierzaniem Leon.
- Tak, dzwoń do Absyncji.
V.
Minęło parę dni, a nawet trochę ponad tydzień. Elvis™ znalazł dobrze płatną robotę w szpitalu przy placu 1 maja, albo 3 maja. Z nazwą tego placu był problem, bo o ile przy wszechobecnej zmianie nazw ulic w połowie lat 90., ludzie z łatwością przerzucili się z np. Placu Czerwonego na Plac Solidarności (której logo w końcu miało czerwony napis), generała Świedczewskiego na marszałka Piłsudskiego (w końcu obaj wojskowi), o tyle z Placem 1 lub 3 maja zawsze był problem. Bo końcówka została, ale zmieniono tylko cyferkę na początku. Jak wiadomo większość ludzi nie ma pamięci do cyfr, więc zrobiło się ogólne zamieszanie i do dziś nikt nie wie, jaka jest prawidłowa nazwa. Dodatkowo całą sytuację komplikują mapy wydawane dla niemieckich turystów, z niemieckimi nazwami ulic i placów. Tyle, że połowa nazw jest sprzed zmian Hitlera, a połowa już po jego modernizacjach. Niestety część jest wymyślona, bo nie zachowały się hitlerowskie dokumenty. Generalnie mapy takie budzą przede wszystkim protesty, zwłaszcza mieszkańców, którzy nagle zorientowali się, że mieszkają przy Adolf Hitler Strasse, albo Goering Platz. A dostają rachunki na inny adres, który według mapy nie istnieje. W każdym razie we Wrocławiu jest kilka dużych i kilkanaście mniejszych szpitali[15] , dodatkowo są kliniki. W jednym z nich, który dodatkowo nosił nazwę Wojewódzkiego, został zatrudniony doktor Crushet®, który właśnie wrócił z obchodu, zasiadł sobie przy biurku i zabrał za czytanie gazety.
Informacje z zagranicy, jakoś go nie zaciekawiły, gospodarka i polityka również. Kulturę w ogóle wyrzucił do kosza, ale poczytał trochę nekrologów. Jakby ich więcej było, odkąd zaczął znów leczyć, ale przecież to nie była jego wina, że pavuolon nie każdemu podchodził. Niektóry zachowywali się, jakby byli uczuleni. Ale ordynator – doktor Grzegorz Orzóg stwierdził, że to jest dobry lek, na ciężkie czasy, bo w miarę tani, a na panaceum doskonale się nadaje, bo zaczyna się na „p”. Elvis™ ominął obyczajówkę, przeszedł do interwencji. Mało nie dostał zwału! „Nielegalna produkcja szczurzych podróbek w podrzędnym liceum zlikwidowana!” głosił nagłówek. Artykuł był okraszony zdjęciami kucharki oraz Absyncji Bukiet w otoczeniu wymordowanych brutalnie[16] Minicrushetusteinów Mauposzczurusów.
Kolejna akcja słynnej wrocławskiej pogromczyni dziwiolągów, a także łowczyni nagród – Absyncji Bukiet, tym razem odbyła się w podrzędnym liceum. Wiadomo, w lecie w szkołach zazwyczaj się nic nie dzieje, no wyjątkiem może być XIV Liceum, gdzie normalnie odbywają się zajęcia, ale w końcu szkoła ta musi pracować na swoją renomę, najlepszej we Wrocławiu. A konkurencja jest groźna, np. III Liceum Ogólnokształcące, V LO czy nawet VII. Niemniej jednak we wszystkich szkołach w naszym mieście, poza XIV LO im. Poloni Belgijskiej, jest pusto. Dodatkowo pewnie jest czysto i schludnie, bo uczniowie nie palą, nie piją, nie kopcą i nie kurzą. W podrzędnym liceum przy ulicy Zakładowej, numeru nie podamy, ani dokładnego adresu, dla dobra śledztwa (Pytanie audiotele: ile jest podrzędnych liceuów przy ulicy Zakładowej? Proszę dzwonić na numer 3742222, można wygrać bilet do Operetki albo pilot do telewizora marki Rubin), letnią sielankę postanowił wykorzystać jeden z pracowników, lekarz i higienista zarazem. Postanowił on dorobić sobie do skromnej pensji, zakładając w szkole fermę szczurzych podróbek.
- Szczurzych podróbek? Chyba ich nieźle pogrzało! – krzyknął na głos doktor
Szczurze podróbki rozmnażają się o wiele szybciej niż zwykłe szczury, dodatkowo mają więcej mięsa, a także różne ciekawe organoleptyczne narządy, które niektórzy uznają za afrodyzjaki, lub ewentualnie dziwne erogenne zabawki. Absyncja Bukiet, która także jest specjalistką w tej dziedzinie, gdyż niejednokrotnie tropiła dewiantów seksualanych, zboczeńców, a nawet masowych gwałcicieli, czy ekshibicjonistów. Kiedyś podobno przyłapała w Sex Shopie samego profesora Zbigniewa Lwa-Starowicza, który jakoby badał tam podejście Polaków do antykoncepcji. Pani Bukiet stwierdziła, że proszek z zasuszonych narządów płciowych szczurzych podróbek działa o wiele lepiej, niż hiszpańska mucha, czy choćby proszek z rogu nosorożca. Oczywiście nie mogliśmy nie spytać o ten proszek z rogu nosorożca, jak wiadomo nosorożce są pod ochroną (kochani ratujcie nosorożce, nie można dopuścić, by te wspaniałe zwierzęta wyginęły z powodu tego, że w Afryce ktoś jest głodny, a w Europie ktoś ma problem z własną seksualnością). Bardzo nas ciekawiło, czy pani Absyncja kiedykolwiek skorzystała ze sproszkowanego rogu nosorożca. Okazało się, albo przynajmniej tak stwierdziła, że nie i jedynie czytała o tym w bajkach Andrzeja Samsona, słynnego psychologa i autora książek dla dzieci. Stwierdziła też, że możliwe, że to bajka z tym nosorożcem, ale twórczość Samsona bardzo się jej spodobała, bo ma taki lekko pedefilski wydźwięk, przez co te sprawy z nosorożcem wydają się być autentyczne.
- A potem się dziwią, że społeczeństwo głupieje. Jak ma takie durnoty czytać, to ja się nie dziwię, że głupieje – mruknął pod nosem Crushet®.
Jednak podstawowym produktem ze szczurzych podróbek jest produkowany w Rosji pasztet. W tej sprawie skontaktowaliśmy się z rosyjskim biznesmenem z koneksjami, obecnie przebywającym w Cetniewie, panem W. Auganowem, który stwierdził, że pasztet ze szczurzych podróbek to nie tyle przemysł co doktryna. Masowo eksportuje się go do nielubianych przez Rząd Rosyjski Republik lub krajów jak Czeczenia, a potem gdy już ludność lokalna się do tego przyzwyczai, to wtedy w gazetach wybucha skandal w stylu „Ale ci Czeczeni są głupi, jedzą szczurze podróbki”. Oczywiście nikt nie eksportuje pod nazwą „Pasztet z szczurzych podróbek”. Do Polski swego czasu sprzedawano to pod nazwą „Pasztet Podlaski”.
Na razie policja bada poszlaki, związane z szlakiem przerzutowym nielegalnie produkowanych szczurzych podróbek z Polski do Rosji. Co prawda w Polsce żywność transgeniczna nie jest ani popularna, ani zabroniona, jednak produkcja w szkole na masową skalę naruszyła przepisy sanitarne i musiała interweniować Stacja Sanitarna i Epidemiologiczna.
Aferzysta – niejaki Edwin K.[17] – oczywiście uciekł i poszukuje go policja. Podobno przez tę nielegalną produkcję zatruło się wielu okolicznych mieszkańców.
Pani Balbina, kucharka w podrzędnym liceum stwierdziła nawet, że przez te szczurze podróbki nie da się nawet pracować, bo nawet do zupy potrafiły wleźć. Początkowo myślałam, że to małpy cyrkowe – wyznaje pani Balbina – ale wkrótce okazało się, że nie umieją sztuczek, a w dodatku nie lubią zupy ogórkowej, a tylko jakiś totalny debil może nie lubić mojej zupy ogórkowej z świeżych porzeczek.
I choć ani Sanepid, ani pracownicy szkoły nie mogli sobie poradzić z szczurzymi podróbkami, udało się to pani Absyncji Bukiet. Generalnie walka z nimi to była prawdziwa sieczka - wyznaje pani Bukiet – ale zaliczyłam wszystkie ... do jednego gatunku ... broni odpowiedniej do zwalczania tych szkodników. Wystarczyło generalnie mieć półautomatyczną beretę z potrójnym magazynkiem.
Jak widać, problem z szczurzymi podróbkami został rozwiązany...
Elvis nie mógł już tego czytać. Tylko krzyknął:
- To kłamstwo! Pozabijali je wszystkie, a mnie oczernili! Czas na odwet! Zemsta!
Doktor Crushet® wybiegł z krzykiem z gabinetu i popędził do domu.
VI.
I znów minęło parę dni, ale tym razem jakoś trochę mniej, niż ponad tydzień. Kucharka była w szkole i w swoim gastronomicznym gabinecie pichciła kolejną zupę. Znów musiała się zastanawiać, czy do zupy dodać może trochę przecieru pomidorowego. W końcu to bardzo ważna decyzja od której nie tylko zależy kolor zupy, ale także głębia jej smaku. Podniosła pokrywkę by zamieszać w garnku, gdy nagle usłyszała dźwięk rozbijanej szyby. Odwróciła się i zobaczyła, że na podłodze leży puszka z której ulatania się dziwna mgła. O jesteśmy w Avalonie, pomyślała. Niedawno w telewizji leciała kolejna ekranizacja mitu o królu Arturze[18] , gdzie Pani z Jeziora mieszkała w Avalonie, hotelu siedmiogwiazdkowym[19] , który był zakryty mgłą. Wkrótce jednak zaczęła się krztusić. I nic dziwnego, z puszki ulatniał się gaz łzawiący pomieszany z świecą dymną, sarinem, cyklonem-B oraz gazem rozweselającym. Kucharka wybiegła na dziedziniec i nagle ujrzała, stojącego tam samotnego mściciela.
Widząc ją, sięgnął prawą ręką do pleców, gdzie miał przytwierdzony swój miecz samurajski. Wyjął go, ostrze ładnie odbijało się w blasku słońca, wydając przy tym niesamowicie drażniące dźwięki, jakby promienie ostrzyły dodatkowo klingę. To był doktor Elvis™ „Zemsta” Crushet®.
Kucharka nie wiedziała co zrobić, w końcu to był szaleniec, który dopuszczał się straszliwych czynów, jak choćby krzyżowanie małpy ze szczurem.
Ale nagle ku doktorowi ruszyło dwóch nowych pracowników szkoły, szkolny policjant, który nie do końca był nowy, gdyż został zwolniony po Wojnach Narkotykowych, w związku z redukcją etatów, mimo że efektem wojny były głównie wakaty. Niemniej jednak nigdy nie pogodził się z tym, że go zwolniono. Zastanawiał się, czy samemu nie odejść, ale teraz było trochę za późno. Życie go nauczyło, że skoro nigdy mu z ładną kobietą związek nie wyjdzie, lepiej go skończyć na własnych warunkach. Dlatego zawsze kończył pierwszą randkę brutalnym zerwaniem z kobietą. Choć czasem mu się nie udało zdążyć, ale zazwyczaj zaskoczone kobiety, nigdy nie były w stanie zerwać z nim na pierwszej randce. Jak wiadomo, większość z nich to istoty o wiele bardziej wrażliwe, więc wolą zerwać z mężczyzną, którego poznały przez biuro matrymonialne, ew. „Seks Kontakt Magazyn”, w sposób bliższy poznaniu się, czyli listownie. Ale oni nigdy nie chciał dawać im takiej szansy. Podobne postępowanie wdrażał także w innych dziedzinach życia, np. pracy. Nigdy nie zaakceptował faktu, że go zwolniono. Przychodził i pracował za darmo, a że jego zajęcia generalnie polegały na przychodzeniu i robieniu z siebie idioty, nikt nie miał nic przeciwko. W końcu jeden idiota w tę, czy we w tę, nikomu nie robi specjalnie różnicy. Teraz, gdy zwolniono Elvisa™, można było w końcu zatrudnić na nowo policjanta. Dodatkowo kucharka zatrudniła też byłego strażaka pana Ognisława Samopałkę w charakterze strażaka szkolnego.
To właśnie Ognisław Samopałka rzucił się na doktora Crusheta® pierwszy. Wycelował w niego swojego węża i próbował zalać pianką, ale lekarz medycyny i doktor bioinżynierii genetycznej, odciął wężowi głowę. Piana zaczęła się lać Samopałce pod nogi, więc zdziwiony strażak nie wiedział, co zrobić. Wtedy jednym, błyskawicznym ciosem, Elvis™ przeciął go w pół. To był koniec Ogniosława Samopałki. Trzeba było zostać na wcześniejszej emeryturze, a nie próbować sobie dorabiać. Chwilę później szkolny policjant szkolny dał sobie sygnał do odwrotu. Ale nagle na drodze doktora Crusheta® stanął kolejny wojownik, uzbrojony w mapę Uzbekistanu, barometr, ił[20] oraz globus. Był to geograf groźny, który cisnął z całej siły globusem w lekarza. Elvis™ myślał, że przetnie tę miniaturową kulę ziemską na dwie hemisfery, ale rozczarował się. Musiał odepchnąć z całej siły, przestrzenną inkarnację mapy, a ta przeturlała się aż do Odry. Nie rozpadła się na dwie półkule, tylko od razu zatonęła, przez co nigdy nie dowiemy się, co geograf trzymał w środku.
Teraz inicjatywę przejął Crushet®, który błyskawicznym rzutem gwiazdką ninjy rozsypał ił geografa, który stracił przez to panowanie nad tym, co się dzieje. Barometr się zbił, rtęć się rozlała, zupełnie nie zważając uwagi na to, że jest metalem. Ale cóż rtęć to bardzo arogancki metal. Dodatkowo mapa się podarła, a geograf się w nią zaplątał.
Następny w drodze do kucharki okazał się być Leon, uzbrojony w strzelbę myśliwską profesora Zabłockiego. Ale nie zdążył wycelować w Elvisa™, gdyż ten rzucił w niego kilkanaście gwiazdek ninjy. Siłą odrzutu Leon, acz trzeba zaznaczyć, że żywy, poleciał, aż pod śmietnik profesora Van Der Bombki. Kierownik administracyjny trzepnął w ów przybytek i tylko usłyszał głos Ambrożego:
- Kulwa! Puka się! A w ogóle to zajęte!
Chwilę później, wiekowy profesor wynurzył swą głowę ze śmietnika i dodał:
- Nie wiesz, gdzie jest moja lyba? Amblozja się nazywa?
I oto na drodze doktora Crusheta® stanęła już jedynie sama kucharka.
- Nie masz szans, suko! – rzucił Elvis™
Kucharka nic, nie odpowiedziała, ale za to doktor dodał:
- To twój koniec, gruba świnio.
- To było do mnie? – usłyszał kobiecy głos zza pleców.
Doktor odwrócił się i ujrzał stojącą za nim Absyncję Bukiet uzbrojoną w katanę i bokken, a także kilka innych przedmiotów, w tym pejcz, kastety, skórzaną bieliznę, drewniane kołki, ćwiekowany stanik, paralizator, kajdanki, oficerki z nożem w środku buta oraz prześwitującą tunikę. A to głównie dlatego, że była wyrwana z trochę innych, zajęć, które niekoniecznie polegały na zabijaniu. Choć ostatnio Absyncji wydawało się, że zaczyna stosować nową filozofię życiową, zaliczyć albo zabić, ale tylko tak jej się wydawało.
Skrzyżowali swe miecze, chwilę później, bokken został przecięty, więc walka była wyrównana i zażarta. Trudno było nawet obstawiać kto zwycięży.
Po trzech godzinach, pot zlewał się obojga oponentów. Kucharka już dawno poszła do domu, a Leon znajdował się w szpitalu. Ambroży Van Der Bombka już nie pamiętał o rybie, gdyż znalazł pieniądze na denaturat. Ognisław Samopałka spoczywał już w kostnicy, a geograf w gabinecie geograficznym. Tylko, że ten drugi był żywy, a pierwszy już nie.
W końcu Absyncja postanowiła zadziałać jeszcze bardziej swoją kobiecością, ale na doktora to jakoś nie działało. Wiadomo studenci medycyny zawsze byli najspokojniejsi. Nie to co imprezująca Politechnika, rozbrykana Akademia Ekonomiczna, czy nie bójmy się tego słowa użyć, zboczony Uniwersytet[21] . Co ciekawe, Absyncja kończyła iberystykę na Uniwersytecie Wrocławskim. W czasie studiów zaliczyła nie tylko wszystkie przedmioty, niektóre nawet dosłownie (np. krzesła), ale też wszystkich kolegów i koleżanki z roku, a także wykładowców, ich rodziny, dzieci i zwierzęta.
- Carramba! – przeklnęła, myśląc co z lekarzem zrobić
- Yo habla poco espanol. – odrzekł jej doktor.
- Comprende! [22] Nie mówiłam ci tego wcześniej, ale ten kto mnie pokona, będzie musiał mnie zaliczyć!
- Nie nabierzesz mnie na te sztuczki, ruda wiedźmo! – warto dodać, że Absyncja miała zielone oczy i rude włosy (oczywiście i jedne i drugie nienaturalne, podobnie jak jej siliconowe piersi, nie mówiąc już o...).
Ale właśnie tej chwili nieuwagi potrzebowała. Gdy tylko Elvis™ zaczął się śmiać, sypnęła w niego proszkiem z wysuszonych narządów [cytat]Minicrushetusteinów[cytat]. Teraz miała już doktora w garści. Crushet® nie był w stanie wyjść z jej pułapki...
Epitolog[23] .
Gdy już Elvis™ wstał, zastanawiał się czy jeszcze żyje. Gdy okazało się, że tak, poszedł do szpitala i szybko udał się do swojego gabinetu. Pozbawiony swego miecza i wielu innych rzeczy, czuł się dość dziwnie. Nie do końca pamiętał, co mu Absyncja zrobiła, w każdym razie teoretycznie powinien wiedzieć, co to było. W końcu miał bardzo kompletne wykształcenie, przynajmniej jego teoretyczną część. Usiadł na twardym krześle i nagle wstał z krzykiem. Nie mógł siedzieć. Tyłek go strasznie bolał. Spróbował usiąść na biurku, okazało się, że działo się dokładnie to samo. Zatem to musiała być robota Absyncji. Wolał nie myśleć co mu zrobiła. I czym.
Zemszczę się, zabiję sukę, obie je zabiję, ku chwale nauki, rozmyślał.
Zagłębiwszy się w rozmyślaniach znów usiadł i znów krzyknął. A potem powiedział do siebie:
- Nie, nie będę się mścił. Nie chcę mieć z tymi babami nic wspólnego.
A następnie przypisał sobie jakieś lekarstwo na uśmierzenie bólu. Może to uboczny efekt działania mauposzczurusa? – zastanawiał się doktor, a potem w myślach dodał – bo jeśli nie to, wolę nie wiedzieć co mi zrobiła.
Przypisy
1 - Tu jest sprawa dyskusyjną, czy jest to wybryk natury, czy też nie. W każdym razie był to jakiś wybryk.
2 - Autorzy Ci nie zostali wymienieni przez pannę Śliwowicę, gdyż o nich nie wiedziała. Równie dobrze można by tam wymienić też LeGuinn, Farlanda, Eriksona czy nawet R.A. Salvatore’a, czy twórcę fantastyki Roberta E. Howarda.
3 - Nazwa własna, wymyślona przez doktora Crusheta®. Mini – że miniaturowy, crushet – od nazwiska twórcy, us, żeby łaciną zajeżdżało, stein – że robione z różnych części jak Frankenstein, maupo – bo po łacinie nie ma ł, szczurus – łacinopodobna nazwa szczura.
4 - Ponoć bardziej plugawe byłoby skrzyżowanie kota z człowiekiem, ale do tego nie wystarczy szalony naukowiec. Do tego potrzebny jest szalony antychryst.
5 - Zapomniał o Wołdze.
6 - Jest to aluzja do słynnego obrazu
7 - Jest to bardzo dziwne, bo niektórzy tym mianem określali właśnie tę salę gimnastyczną, a przecież tam kiedyś był cmentarz a potem suszarnia. W każdym razie, może coś z szanownego audytorium pozostało.
8 - Mowa tu o Unii Socjalistycznych Republik Europejskich w skrócie znanych jako Unia Europejska.
9 - Tu trzeba wyjaśnić, że geograf nie nazwał go generałem Franco, gdyż to się piszę z wielkiej litery. No chyba, że mówiąc popełnił błąd ortograficzny.
10 - Geograf rzadko używał pseudonimu jaki do niego przylgnął w czasie Wojen Narkotykowych.
11 - Nie po raz pierwszy w swym życiu zdarzył mu się błąd logiczny. Właśnie dlatego starał się unikać myślenia.
12 - Bynajmniej nie chodzi o montera luster, tylko człowieka, który zajmuje się lustrowaniem, czyli inwigilowaniem, sprawdzaniem lub kontrolingiem.
13 - Pewnie chodziło o Ambrozję – która w starożytnej Grecji była jadłem bogów. A skoro była to na wpół objedzona i na wpół przegnita ryba, nic dziwnego, że Grecja tak dawno temu upadła.
14 - Problem w tym, że nie wiadomo kiedy geograf te komiksy czytał. Możliwe, że gdy był naćpany miał wizję, że czyta komiksy.
15 - W tym jeden psychiatryczny, przy ulicy Kraszewskiego. Przebywał tam akurat Józef Kiszka.
16 - I dodatkowo jakby wykorzystanych seksualnie.
17 - W oryginalnym artykule było Elwis Kraszet, ale korektor zmienił na Edwin K. – bo myślał, że to błąd.
18 - Była to luźna wersja. Król Artur z LaManchy musiał się zmierzyć z przebiegłym profesorem Moriartym, który w sekrecie z ludzkich zwłok zbudował Frankensteina, który w nocy zmieniał się w Mr. Hyde’a.
19 - Bo grała ją bardzo wysoko ceniąca się aktorka, którą trzeba było podstępem kręcić, stąd sceny realizowano w hotelu w którym mieszkała, w czasie prac nad innym filmem. Np. scena pod prysznicem, gdzie widać rękę oświetleniowca, który stara się dobrze ustawić reflektor. Niestety aktorka narobiła krzyku, myśląc, że ktoś chce ją zabić.
20 - Oczywiście chodzi o próbkę skały sypkiej – ił, a nie samolot wojskowy, wykorzystywany np. w celach detektywistycznych jak tak zwane misje szpiegowskie.
21 - Głównie za sprawą wydziałów Psychologii, Socjologii, Seksuologii i pochodnych.
22 - Fragment rozmowy po hiszpańsku w tłumaczeniu Jerzego Łozińskiego – O kurwa! – Pieprz się, ja też gadom po hiszpańsku! – Przyjęłam.
23 - Epiolog z nawiązaniem do prologu.