Po ukazaniu się recenzji autorów tej strony sam zachciałem napisać recenzję. Ponieważ do autorów nie należę pozostaje mi opisać moje wrażenia na Forum.
Przed premierą Ataku Klonów docierało do mnie wiele pozytywnych informacji, jakoby Luca$ odzyskał wenę i zrobił porządny film, po niewątpliwej kaszanie jaką było Mroczne Widmo. Pojechaliśmy z bratem do krakowskiego Multikina pełni nadzieji. Chwila niepewności czy są bilety i czy to nie dubbing i siadamy w sali. Przelatują początkowe napisy i już się zaczyna. Ponieważ na jakieś siedem miesięcy przed premierą zacząłem unikać spojlerów, intryga wydała mi się ciekawa, a relacje Obi-Wan – Anakin bardzo zabawne. Pierwsza scena akcji – pościg za Zam Wessel (pierwszy i nie ostatni raz na tym filmie poczułem się zawiedziony) – Jedi skaczą z wysokości 100 pięter na rozpędzone ścigacze i nie dość, że trafiają, to jeszcze wychodzą bez szwanku. Zajmijmy się teraz sprawą wątku miłosnego Anakina i Padme. Po pierwsze jest zupełnie niedorzeczny, najpierw Padme i Anie mówią jedno, a następnie robią drugie. Secundo, cała sprawa jest potraktowana tak pobieżnie, że tak naprawdę to nie zdajemy sobie sprawy, czy oni naprawdę się kochają, czy to tylko takie świrowanie dla picu. Po trzecie, wszystko jest słabo zagrane, w szczególności przez Haydena, który jakby nie odnajduje się w tej roli. Po czwarte, kiedy akcja przenosiła się z zajęć Obi’ego (bardzo ciekawych) na zajęcia pary zakochanych myślałem, że zwymiotuję z nudów. Wreszcie po piąte: czy tak flirtują ze sobą młodzi ludzie?! Czy rzucają do siebie patetyczne hasełka rodem z Szekspira? Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa wątku detektywistycznego. Dużo bliższy nam, zwykłym ludziom, od Anakina, czy Padme Rycerz Jedi Obi-Wan Kenobi, poszukuje zamachowca, który nastawał na życie pani senator. Wszystko jest ciekawe i doskonale zagrane przez Ewana McGregora, który choć nie jest aktorem tej klasy co sir Alec Guiness, ale świetnie wczuwa się w swą rolę. Szkoda tylko, że śledztwa nie kontynuowano, kiedy nie było to konieczne. Przejście Anakina na Ciemną Stronę zrobione i zagrane nieźle. W końcu dochodzimy do bitwy na Geonosis. Słyszałem wcześniej, że podobno wgniata w fotel. Oglądam i jakoś nie czuje żadnego podmuchu, który miał mnie wymieść. Wszystko w doskonałej jakości to prawda, ale jakoś nie czuć napięcia jakie towarzyszyło nam w zakończeniu ANH, ROTJ, czy w szczególności TESB. Stopień dramatyzmu w starej trylogii i w AOTC mogłem porównać oglądając pościg w polu asteroid. Od razu nasunęła mi się myśl, że podobna scena w Imperium Kontratakuje, choć gorsza wizualnie i dźwiękowa jest około tysiąca razy dramatyczniejsza i piękniejsza. Dziwne. Może dlatego, że komputerowe fajerwerki nie potrafią zastąpić prawdziwego klimatu Star Wars? Powoli dochodzimy do ostatniej sceny, pojedynku z Dooku. Całkiem nieźle, choć nie umywa się do finalnej sceny z TPM. Już wszystko OK, a tu nadchodzi największa pomyłka w historii kina – Yoda walczący z Darthem Tyranusem. Sprawę pozostawiam bez komentarza. Przyznaję, że kiedyś lubiłem tego gnomowatego Mistrza Jedi, ale od kiedy obejrzałem tą scenę, mam ochotę wydrapać mu oczy. Później sam koniec filmu i tutaj jedyna scena, która wgniotła mnie w fotel, czyli wyjazd klonów na wojnę.
Od strony technicznej film jest pod każdym względem dziełem sztuki, popisał się też John Williams. Miodzio!
Reasumując Atak Klonów jest filmem dobrym, dużo lepszym od TPM, ale trudno porównać go do starej trylogii. No cóż, Gwiezdne Wojny udało się nakręcić tylko trzy razy. Nowe części to już zupełnie inny film, zupełnie nowa wizja.
Jak dla mnie lepsza była ta starsza.
Ale się rozpisałem. Nie wiem, czy ktoś to całe przeczyta. :))) Jak ktoś chce to skomentować, lub najlepiej opisać własne wrażenia zapraszam.
Darth Mikus