Zanim nadszedł Disney i doszło do podziału uniwersum na Legendy i oficjalny Kanon, moją ulubioną serią komiksową było "Dziedzictwo" z Cade`em Skywalkerem jako głównym bohaterem. To znaczy wciąż nią jest w chronologii Legend. Dlaczego? Głównie przez to, że rozgrywa się ponad 100 lat po Oryginalnej Trylogii (zawsze o wiele bardziej mnie interesowało, co działo się po "Powrocie Jedi", a nie przed "Nową Nadzieją). Od dawna już jej nie czytałem, ale wciąż mam ją w domu i zawsze sobie mogę do niej powrócić. Zakładam ten temat, bo naszło mnie na wspominki mojej ulubionej serii komiksowej z dawnego EU.
1. Cade Skywalker - od początku go lubiłem, ale prawdziwą sympatię wzbudził u mnie dopiero pod koniec serii, gdy wreszcie stał się tym, kim miał być od samego początku. Zawsze raziła mnie ta jego buntowniczość, niechęć do swojego dziedzictwa i bycia Jedi, a najgorsze dla mnie było jego wmieszanie się w półświatek i problemy z narkotykami. Uważam, że nigdy nie powinien był być oddzielany od Jedi i nadal przez nich szkolony do walki z Sithami, a rozwój jego osoby powinien był polegać na radzeniu sobie z chęcią zemsty za śmierć ojca i swoim niespotykanym talentem do uzdrawiania, a przygody powinny były cały czas ukazywać go jako urodzonego Skywalkera-bohatera, pragnącego krzyżować szyki Sithom i rozwijającego się do ostatecznej konfrontacji z Darthem Kraytem. Na plus również fakt, że dostał zielony miecz (mój ulubiony kolor).
2. Darth Krayt - choć bez wątpienia dzięki zmartwychwstaniu oddano należycie jego osobę jako budzącego grozę antagonisty, to jednak wybór A`Sharada Hetta uważam za chybiony. Przecież za czasów wojen klonów nie był jakimś wiodącym Jedi. To znaczy, patałachem nie był, ale do najlepszych Jedi tamtych czasów też mu nieco brakowało. Uważam, iż Kraytem też powinien był być Skywalker, ale pod nazwiskiem Solo, czyli z linii Leii Organy. Wtedy byśmy mieli idealny ostateczny pojedynek.
3. Fabuła - ta seria mocno przypominała czasy Starej Republiki, lecz dziejące się w latach ABY, czyli ze Skywalkerem w centrum. Właśnie dlatego tak bardzo uwielbiałem "Dziedzictwo". W końcu Jedi i Sithowie znowu równali się liczebnością i przez to zobaczyliśmy nieco epickich pojedynków jakby żywcem wyjętych z KOTOR-ów. Bardzo mi się spodobał pomysł z Rycerzami Imperialnymi, czyli takimi innymi Jedi, którzy mieli dbać, by Imperium Felów nie pochłonęło zło - służyli "Mocy ucieleśnionej przez Imperatora", czyli mieli mu być lojalni tak długo, jak ich władca by służył jasnej stronie. Podzielenie Imperium na lojalnych wobec Fela i tych, co wybrali służbę dla Sithów też było git, jak również to, że zarówno lojaliści Fela, jak i niedobitki Sojuszu Galaktycznego musiały toczyć partyzancką wojnę przeciwko Sithom, a dopiero ich przymierze plus jeszcze ocalali Jedi stworzyło siłę zdolną pokonać Imperium Sithów - tego jeszcze nie grali. Szkoda tylko, że ten rozwój fabuły nie został poprowadzony szybciej - bunt Cade`a został zdecydowanie za mocno przedłużony, przez co prawdziwej, wyrównanej wojny zobaczyliśmy jak na lekarstwo.
4. Darth Wyyrlok - ciekawi mnie, czy ta chęć zdrady siedziała w nim od samego początku, czy może to Andeddu zasiał w nim to ziarno zdrady, gdy podczas ich pojedynku nawtykał Wyyrlokowi o byciu niewolnikiem Krayta. No bo przez pierwsze 3 tomy Wyyrlok nie wykazywał żadnych chęci do zdrady, a dopuścił się jej dopiero po spotkaniu z Andeddu, a kiedy Krayt wrócił się zemścić to Wyyrlok się tłumaczył, że postąpił jak każdy prawdziwy Sith (normalnie kalka wcześniejszych słów Andeddu).
5. Finałowa bitwa - wybór Coruscant na miejsce decydującej potyczki między dominującą frakcją w Galaktyce i jej oponentami, którzy dopiero sprzymierzeni stanowili zagrożenie uważam za strzał w dychę. Sama batalia została pokazana z odpowiednim rozmachem, ale sam decydujący pojedynek Cade`a z Kraytem nieco mnie rozczarował, bo poświęcono mu zdecydowanie za mało kadrów. Ich miecze prawie w ogóle się nie skrzyżowały, używania Mocy też było co kot napłakał, choć sam moment zabicia Krayta był całkiem okej.
6. Nat Skywalker aka Bantha Rawk - uważam, że był całkowicie zbędny, Cade jako postać by tylko zyskał gdyby był kompletnym sierotą, pozbawionym jakiejkolwiek biologicznej rodziny, ostatnim Skywalkerem. To by tylko podkreśliło jego znaczenie jako największej nadziei na pokonanie Sithów.
7. Darth Nihl - z początku go nie znosiłem za zabicie Kola, ale z czasem spojrzałem na niego inaczej, gdy jego postać jako antagonisty została odpowiednio rozwinięta w odzwierciedleniu do takiego czynu (czyli przejęcie władzy nad ocalałymi Sithami po śmierci Krayta).
8. Postacie drugoplanowe - tutaj powiem jedynie, iż były okej i żadna mnie nie odpychała, ale też żadna też jakoś znacząco się nie wyróżniła. Jedynie Delia Blue, zeltrońska ukochana Cade`a wzbudziła we mnie nieco większą sympatię.