"Andor" jest najlepszym, co do tej pory udało się stworzyć Disneyowi w świecie Gwiezdnych Wojen. Drugi sezon spowodował, że sequele wyglądają przy nim jeszcze gorzej (o pozostałych serialach nawet nie ma co wspominać, bo większość to i tak średniawka lub kicha jak Kenobi czy BoBF). "Andor" rozwija jeszcze bardziej tło do OT, ba, nawet "Łotra", który podobnie wzbogacił ANH, więc jak na tym tle wypadają epizody VII-IX, które nawet wewnętrznie nie są ze sobą spójne (Rian deptcze pomysły Abramsa, potem JJ to odkręca), a "Palpatine somehow returned"? Na dodatek mamy teraz pogłębioną historię kształtowania się rebelii i wizję ile trudu oraz ofiar kosztowała ona zwykłych ludzi, a co mamy w ST? Garstkę niedobitków w TLJ, a potem jak na pstryknięcie palcem nagle milion pińcet statków kosmicznych nacierających na "małe Gwiazdy Śmierci"…a jeszcze wcześniej mieliśmy Starkillera - jak to wypada z oryginalną DS i ile trudu wymagała, by ją zbudować? Jak skomplikowanych politycznych rozgrywek, ile tajemnic i spisków wymagała budowa jednej stacji kosmicznej, ile trupów padło zanim w ogóle zaczęła działać! Teraz te dwie ery mają jeszcze większą przepaść między sobą niż w 2019 r. po skończeniu trzeciej trylogii.
Według mnie za sukcesem "Andora" stoi głównie zatrudnienie odpowiednich twórców, a nie wyrobników, w końcu dobrych aktorów (i to nie tylko do pierwszoplanowych ról, ale i do epizodycznych), scenariusza nie napisano po łebkach, nie odpuszczono również efektów specjalnych, mamy też ciekawe lokacje, a nie ciągle jakieś wioski lub pustynne planety. Dopracowano postaci i świat przedstawiony tak, by przed ekranem móc uwierzyć w jego realność, nadano społecznościom różny charakter, czy zwyczaje, mamy bohaterów z krwi i kości, a nie uproszczone Filoni’owe postaci jakby żywcem wyjęte z animacji.
Boję się jedynie, żeby Disney źle nie zinterpretował dobrego przyjęcia "Andora" i nie odczytano, że receptą na sukces jest skupienie się tylko na konflikcie rebelii z Imperium, czy źle zrozumiana "powaga" (patrz kiedyś DCU) lub brak Mocy. Na papierze "Akolita" miał dużo większy potencjał od "Andora", po ogłoszeniu pierwszego ucieszyłem się na perspektywę Sithów, a przy drugim pierwsza myśl była "a na co to komu?". Jakość wykonania jednak przewyższyła ciekawy pomysł, który nie jest warunkiem wystarczającym, by osiągnąć dobry efekt.
Co z tego wyniknie dla przyszłości SW? Będą dalej brnąć w rozwlekanie historii Mando i Ahsoki, czy pokażą odwagę do budowania zamkniętych, jak Girloy, gdzie żaden bohater nie był pewien czy przeżyje, no i wielu nie przetrwało, zamiast doić ich jak Grogu?