Jak opisać moją relację z „Zemstą Sithów”? Chyba hasłem: to skomplikowane
Dziś 20. rocznica premiery. To dobra okazja, żeby spisać moje doświadczenia związane z tym epizodem. Wieloma z nich już dzieliłam się w przeszłości na forum, będę zresztą cytować tutaj fragmenty własnych postów. Postanowiłam zebrać je w jednym miejscu. Zwłaszcza, że zdarzało się, że ludzie się dziwili. Ty? Taki pelikan i masz jakieś wąty do „Zemsty Sithów”?? Będę miała, jakby co, gdzie odsyłać
(Skrót tego przydługiego posta na końcu )
Pomijając „Mroczne Widmo”, na żaden nowy film Star Wars tak nie czekałam. To była inna sytuacja niż oczekiwanie na Ep. I i II. Znaliśmy już większość bohaterów, relacje, wątki, czekało nas zwieńczenie historii. Zwieńczenie, które w pewnym sensie już znaliśmy, bo wiedzieliśmy do czego prowadzi, znaliśmy kontynuację i przynajmniej część wydarzeń, które musiały mieć miejsce w tym filmie. I te okoliczności zaszkodziły bardzo Ep. III w moim przypadku. Skoro wiedziałam co się wydarzy, to siłą rzeczy nastawiałam się na to. Mniej lub bardziej świadomie, tworzyłam własne wersje, jak to powinno wyglądać. Nastawiałam się na tyle emocjonujących scen związanych z przejściem Anakina na Ciemną stronę Mocy… Oczekiwania były olbrzymie.
Do tego marketing, ta świadomość końca SW na wielkim ekranie (wierzyłam wtedy, że tak będzie) i to jak nakręcaliśmy się z innymi fanami. Pamiętam jak z bratem każdego dnia siadaliśmy wieczorem przed kompem, żeby obejrzeć zwiastuny, spoty. Dzień w dzień. Bardzo się nakręcaliśmy. Oczekiwania wystrzeliły w kosmos. Byłam silnie przekonana o tym, że „Zemsta Sithów” będzie świetna, ponieważ, jak wielokrotnie przekonywałam siebie i innych, nie mogło być inaczej.
Pamiętam wieczór 18 maja. Strasznie lało. Rzeszowska Akademia Mocy organizowała event podczas premiery o północy. Trochę szalony wieczór, była ekscytacja i radość.
A potem zaczął się film. I dość szybko poczułam, że to nie jest to na co czekałam. Pamiętam, jak po ok. 20 czy 30 minutach spojrzeliśmy na siebie z promilem i oboje mieliśmy wypisane na twarzy niedowierzanie pomieszane z rozczarowaniem. Ale cały czas czekałam, myślałam sobie, zaraz wydarzy się coś, co mnie wzruszy i zachwyci. Niestety tak się nie stało (choć kilka razy było blisko). Pojawiły się końcowe napisy, ludzie wokół się zbierali, a ja siedziałam i płakałam. Z dwóch powodów, po pierwsze myślałam, że to może być ostatnie takie wyjście do kina na nowe Gwiezdne Wojny, a po drugie z powodu okropnego zawodu. To był naprawdę straszny żal, czułam się jak dziecko, któremu pokazano wymarzoną zabawkę, a potem sprzątnięto ją sprzed nosa.
Pora na konkrety. Co mnie boli w "Zemście Sithów"?
1. Otwierająca film bitwa o Coruscant. Za mało bitwy w ogólnym ujęciu. Gdzie perypetie innych uczestników? Nie chcę oglądać tylko Anakina i Obi-Wana, a tym bardziej głupich bzykaczy. Ćwierkające bzykacze były najgorsze. Czułam się zażenowana jak pojawiły się na ekranie. Bitwa o Coruscant, powinna być bitwą o Coruscant, a nie kurde, z tymi cholernymi buzz-droidami. Z biegiem lat, wraz z opatrzeniem się droidów z TCW, trochę zmalała moja bardzo emocjonalna na początku reakcja na ten fragment. Ta bitwa to jednak IMO nadal zmarnowany potencjał. No i nie przepadam za Grievousem.
2. R2-D2 na początku filmu. Mój kochany R2, a ja nie mogłam go znieść. Nagle stał się jakimś super komandosem. Uwielbiam go, nie mam nic przeciwko sytuacjom, gdy ratuje wszystkich i wszystko, ale to było takie przerysowane w zły sposób, czułam się zażenowana w kinie. Z biegiem lat trochę łatwiej to przełykam.
3. Palpatine roznoszący zaledwie w ciągu sekund trzech potężnych Jedi. To naprawdę mógł Lucas inaczej pokazać. Ja wszystko rozumiem, rozumiem co miała zobrazować ta scena, ale jednak uważam, że akurat ci trzej Jedi, którzy przybyli aresztować Palpatine’a z Windu mogliby choć minimalnie dłużej mu się opierać. Jeszcze pierwszy ok, ale wszyscy? Słabo ta scena wygląda. OK, przyznaję, że zabolało mnie takie ubicie Saesee Tiina i to w dużej mierze rzutuje na odbiór tej sceny, ale myślę, że gdyby go tam nie było, to też by mi się nie podobał ten pojedynek. Chyba najgorszy dla mnie w całych SW.
4. Miejscami Palpatine jest dla mnie zbyt przerysowany i groteskowy.
5. Obi-Wan dowiaduje się o zdradzie swojego ucznia – brak mi tu emocji, przelecieli nad tą sceną.
6. Wycięcie wielu scen, które są w książkowej adaptacji. Wiem, wiem, film jest długi i wszystko się nawarstwiło, ale jednak niektóre by się przydały. Przede wszystkim zostawiłabym coś o Delegacji 2000, nie dość, że ładnie nawiązuje do Rebelii, to jeszcze obraz Padmé jest wtedy bardziej spójny z pozostałymi epizodami - dziewczyna działa, a nie tylko szlocha. I Yoda lądujący na Dagobah byłby sympatyczną klamrą z OT. Przydałaby się informacja o tym, dlaczego tak bardzo Anakinowi zależało na tytule mistrza, że chodziło o dostęp do archiwów i ratowanie Padmé.
7. Śmierć Padmé. Próbuję i próbuję, ale nie mogę tego zaakceptować. I żałuję, że Lucas nie rozwiązał tego inaczej. Gdyby choć parę dni była z malutkimi bliźniakami. Chciałam, żeby choć wzięła je na ręce, żeby to co mówi Leia w ROTJ miało więcej sensu. Żeby Padmé okazała, że jej na dzieciach zależy. Wolałabym, żeby ją Anakin udusił, albo żeby umarła z powikłań, a jeszcze lepiej żeby właśnie przeżyła poród i umarła inaczej pobywszy wcześniej trochę z bliźniakami, a nie straciła wolę życia… :/ Szkoda, że Lucas zrezygnował z pomysłu, w którym przybywa na Mustafar ze sztyletem z zamiarem zaatakowania małżonka. Albo niechby nawet jej energia życiowa uratowała Anakina. A nawet w ostateczności ten brak woli życia, ale żeby to trwało, niech gaśnie przez jakiś czas z żalu, ze złamanym sercem, a nie tak szast-prast – wzięła i umarła.
8. Finałowa konfrontacja Anakina i Obiego. Zaczyna się fajnie, ale jak opuszczają balkon gubi się napięcie. Po jakiego grzyba oni tak po tym Mustafar ganiają? Za bardzo Lucas chciał to udziwnić. Muszą płynąć rzeką lawy, skakać po robotach, na linach latać jak Tarzan itd. Jeden z tych elementów byłby ok, a tak to przesyt poczułam, Lucas brzydko przekombinował. Ewidentnie zapomniał co sam mówił Marquandowi gdy kręcili „Powrót Jedi” i reżyser obawiał się, jak przebić pojedynek pomiędzy Lukiem a Vaderem z Imperium. I Lucas mu powiedział, że wystarczy to co dzieje się teraz w ich głowach, jak zmieniły się ich emocje, że to uczyni ten pojedynek bardziej emocjonującym.
9. Kashyyyk - powinien bardziej przypominać lesistą planetę, którą tak dobrze znaliśmy z książek, komiksów, gier. Tyle lat czekaliśmy, no, przynajmniej ja, żeby ujrzeć ją na ekranie, a tu nie dość, że jej malutko, to zamiast olbrzymich drzew oglądamy tereny nad wodą, powierzchnię planety. Rozumiem, że na tej planecie były takie miejsca i łatwiej tam pokazać bitwę, ale skoro od lat czytam o czymś innym, to mogli mi właśnie to pokazać. Foch.
10. W całości - nadmiar efektów specjalnych. Głównie chodzi mi o to, że patrząc na film ja często widziałam, że one tam są. Dla mnie takie efekty mają się wkomponować w obraz, a nie nachalnie wyłazić. Mam mieć wrażenie, że wszystko to co widzę, jest prawdziwe.
11. Dialogi w wielu miejscach do poprawy.
Także po premierze byłam bardzo rozczarowana i rozżalona. Nie poszłam na kolejny seans. Poprzestałam na premierze. Jakiś czas później przeczytałam adaptację książkową. I to nad nią kilka razy się wzruszyłam, właśnie przy tych scenach, które miały to uczynić w filmie, ale tego nie zrobiły. Książka sprawiła, że bardziej przychylnym okiem spojrzałam na film, zapełniła pewne braki. Z czasem coraz bardziej się z tym wszystkim oswajałam i po latach wiele z tych elementów, których nie mogłam dawniej znieść, nie wywołuje już tak skrajnych emocji. Jakoś spokojniej do tego podchodzę. Dalej żałuję, ale już nie rwę włosów z głowy.
W którymś momencie przywykłam nawet uważać ten epizod za najlepszy z Prequeli. Dziś znów nie jestem pewna. O ile oryginalna trylogia twardo stoi na swoich miejscach, tak moje podejście do prequeli, zwłaszcza TPM i ROTS lubi się zmieniać. Teraz nie jestem pewna gdzie postawić Zemstę. Ten epizod nie jest jakiś koszmarny, on po prostu jest zmarnowaną szansą i moim największym rozczarowaniem jeśli chodzi o Gwiezdne Wojny na wielkim ekranie.
Ale to nie znaczy, że nic mi się w „Zemście Sithów” nie podoba. Podoba mi się sporo. I potrafię się dobrze bawić na tym filmie (teraz już tylko w kilku miejscach przewracam oczami lub się krzywię). Jedna z najpiękniejszych scen w całych Gwiezdnych Wojnach to Anakin i Padme patrzący, każde osobno, za okno, plus muzyka Williamsa. Poezja!
A jak spytacie mnie o ulubione cytaty z Gwiezdnych Wojen to dwa z nich pochodzą właśnie z Zemsty. I to one zwykle pierwsze przychodzą mi do głowy
Paradoksalnie „Zemsta Sithów” jest dla mnie bardzo istotnym epizodem. Właśnie przez to rozczarowanie. To „Zemsta Sithów” sprawiła, że staram się za bardzo nie nakręcać na wyczekiwane filmy, seriale. Stopuje mnie wspomnienie tamtego rozczarowania. Do nowych premier staram się podchodzić z mniejszymi oczekiwaniami. Tamtego poziomu podjarania już chyba nie osiągnęłam, nawet jak bardzo na coś czekałam i liczyłam.
Tamten seans był chyba początkiem pewnego procesu, który trochę trwał i sprawił, że zmieniłam podejście do Star Warsów. Zawsze byłam raczej optymistycznym pelikanem, ale potrafiłam być bardziej krytyczna. Z czasem przestałam się pewnymi rzeczami przejmować, spokojniej do wszystkiego podchodzę. Nawet jak coś mnie rozczaruje czy zezłości, to nie są to już tak emocjonalne reakcje jak kiedyś. Postanowiłam się skupiać na tych elementach, które mi się podobają i dają mi frajdę.
Jednak nawet jak patrzę na Ep. III przez palce i bardziej przychylnym okiem, to ciężko mi zrozumieć, że dla niektórych fanów (w przedziale wiekowym 20+) jest to najlepszy epizod. No nie mogę tego pojąć… Wyżej niż „Imperium kontratakuje”? Serio? Zawsze się dziwię, jak widzę takie hasła Ale dobra, o gustach…
Co ciekawe najlepszy seans „Zemsty Sithów” miałam kilka lat temu. Film podobał mi się wtedy jak nigdy dotąd, mimo że oglądałam go w kawałkach. Moja córka była wtedy niemowlakiem i kiedy jej brat był w przedszkolu, oglądałam sobie pewnego razu Star Warsy podczas karmień. I nie wiem czy to zasługa hormonów, tego, że trzymałam niemowlaka na rękach, ale jak nigdy się wciągnęłam i jak nigdy rozumiałam Anakina i mu współczułam. I wzruszyłam się do łez kilka razy na scenach, które nigdy wcześniej tego nie spowodowały (taaa, to na bank były hormony ). Bardzo ciepło wspominam tamten seans Ep. III. Cieszyłam się, że mogłam choć częściowo poczuć to co inni fani. Od tamtej pory nie widziałam w całości Zemsty. Chyba trochę bałam się zatrzeć to pozytywne wrażenie. Liczyłam na seans w kinie, ale niestety nie dałam rady dotrzeć, w wybitnie kiepskim terminie, jak dla mnie, zrobili ten powrót na wielki ekran. Możliwe, że następny seans tego epizodu, to będzie pierwszy mojego syna. Zobaczymy jak go wtedy odbiorę.
O i taka jest moja relacja z „Zemstą Sithów”.
Skrót: Zbyt duże oczekiwania i podjarka przed seansem w zderzeniu z wadami filmu spowodowały olbrzymie rozczarowanie. Największe starwarsowe. Od tamtego czasu nauczyłam się hamować entuzjazm przed nowymi tytułami.