Nie wiem już do czego pijesz, czy sobie trollujesz, ale wyjaśnię co mnie urzekło w Andorze właśnie.
Otóż w żadnym innym materiale, czy to starego, czy nowego kanonu Imperialni nie zachowują się "zwyczajnie" tzn. jak typowy, znudzony monotonną służbą personel wojskowy. Często nie przejawiają nawet ludzkich odruchów, czy zwykłych emocji. Są posągowym , podręcznikowym tworem Złego Imperium. W 90% przypadków widzieliśmy ich w postaci szturmowców i oficerów z kompleksem stereotypowego nazisty, pozbawionych osobowości i twarzy. Zło zostało tu w łatwy i prosty sposób zdehumanizowane. Przecież taki motyw przewija się przez większość książek, gier i komiksów, aż do porzygania. Jeżeli są jakieś wyjątki (np. coś tam w serii x wing, czy też u Zahna) to zwykle w mocno uproszczonej i naiwnej formie. Ok, to space opera, prosty podział na dobro i zło.
Ale Andor ukazuje właśnie Imperialnych w sytuacjach, których najmniej się spodziewamy po formie klasycznej baśni. Podświadomie wiemy, że ten, czy tamten oficer z Imperium Kontratakuje może mieć żonę, ba, dzieci nawet! Ale na potrzeby baśni pozostaje to naszym domysłem, gwiezdne wojny nie komplikują nam sumienia i nie każą zadawać pytań.
A Andor wywraca sobie wszystko do góry nogami i psuje łatwą ocenę. Ok, kilkanaście książek robi to samo, ale jak większe wrażenie robi tona dużym (?) ekranie. Ujrzeć zwykłych ludzi ze swoimi słabostkami i ludzkimi potrzebami, którzy są na służbie totalitarnego molocha i dobrze im z tym. Ba, nawet są zdolni do poświęceń, do aktów odwagi i walki. Potrafią nawet być kompetentni, szaleństwo! Wypełniają rozkazy, są posłuszni, lubią jak ktoś im mówi co mają robić, wierzą być morze w większy porządek, albo nie zawracają sobie tym głowy, czekają na żołd i spotkanie z rodziną. Klasyczna banalizacja zła, która w wydaniu gwiezdno wojennym jest czymś nowym, może ta franczyza dorosła do tego by podjąć trudniejsze tematy, aniżeli wysadzenie kolejnej Gwiazdy Śmierci.