To recenzja pięciu pierwszych odcinków. Andor jest spodziewanie dobry, a nawet bardzo dobry.
Więc mówicie, że wystarczyło wziąć dobrych scenarzystów i dobrych aktorów by Star Warsy znowu były dobre? Na to wygląda! Niesamowite! Gilroy to nie kaszanka-filoni ani amator z dobrymi chęciami Favreau. To pierwsze dobrze napisane Star Warsy od czasów SOLO i Łotra Jeden a wcześniej Zemsty Sithów.
Źli nie są idiotami. Jest dynamika. Są nareszcie dobre dialogi (w które banda z kapelusznikiem po prostu nie umie). Postacie mają swoje motywacje. Nie ma jaskrawych podziałów na dobro/zło. Do tego nareszcie widać szacunek do materiału źródłowego na odpowiednim poziomie. Jest Imperium na CORUSCANT, jest ISB jak powinno. Jest odpowiednia skala Galaktyki (mówienie o sektorach, podziały pracy w Imperium, struktura biurokratyczna odtworzona pięknie). Pięknie pokazane sprzężenie władzy korporacji (prawie CSA) z Imperium, świetnie, że pokazano korporacyjnych policjantów i sprzeczności społeczne między korporacyjną władzą a miejscową społecznością.
Nareszcie ZERO infantylizmu dla dzieci i chodzenia na łatwiznę z dzieciątkiem Grogu, czy idiotycznym fanserwisem z CGI-Lukiem. Nie ma też żadnych retconów, jak Boba Fett pragnący zostać drugim Jabbą i innych bzdurek... To po prostu pierwszy naprawdę dobry serial Star Wars, bo Mando zawyżałem ocenę jednak głównie z litości i dlatego, że nic innego nie dawało się wręcz oglądać bez obrzęku mózgu co najmniej. Miejmy teraz nadzieję, że Andor odniesie jak największy sukces i kolejne materiały Star Wars dostaną takich właśnie dobrych twórców o uznanej renomie, a nie okupanta Filoniego nadającego się może maksymalnie do animacji dla najmłodszych dzieci.
Szczerze mówiąc nie widzę żadnych błędów serialowo-filmowych. Każda scena, dialog są przemyślane. Tempo jest takie, jak być powinno żeby dało się poznać postacie i zrozumieć skomplikowaną naturę całej sytuacji. Niezwykle się cieszę, że niejako drugim protagonista jest Syril Karn, bo to bardzo ciekawa postać i pokazująca, jak nieoczywiste są realia Star Wars. Mamy nareszcie bohatera z którym możemy sympatyzować, teoretycznie po stronie "złych", ale tak naprawdę człowieka z awansu próbującego podążać za prawem. Bo co złego, że chce doprowadzić przed wymiar sprawiedliwości Andora, który jest zwykłym mordercą? Widzę tu nitki i pomysły z Nędzników. Tak samo wątek kosztów walki o sprawę, który pokazuje nam życie Mon Mothmy i historie rewolucjonistów jest piękny oraz jakże trafny. Flirt buntowników z przestępcami jest rzeczną od dawna znaną. I bynajmniej nie osłabia to znaczenia sprawy i walki o nią. Bo z systemem walczą ci, których system wyrzuca poza burtę. Oglądając Andora widać wreszcie, że scenariusz napisał ktoś inteligentny i oczytany.
No i Stellan Skarsgård. Ile razy marzyłem, że zagra jakąś postać w naszym zamęczonym przez fuszerkę uniwersum. Wybitny, wielki aktor i jeden z moich ulubieńców od kinowego seansu "Przełamując fale". Diego Luna też daje radę i gra nawet lepiej niż w Łotrze, gdzie był nazbyt jednowymiarowy i nazbyt czytankowo był to zrobiony film. Aktorstwo bez jakiegokolwiek zarzutu, bo widać, że casting zrobiono do scenariusza, myślano nad tym i zrobiono wreszcie odpowiednią selekcję. Aktorzy inaczej też grają, kiedy widać, że każda postać jest jakoś rozpisana i po prostu ma sens.
Jestem jak wiadomo wieloletnim mistrzem gry i fanatykiem lore uniwersum. Tutaj też nie widzę żadnych istotnych nieścisłości. Czytałem głosy, że jak to Imperium ma jakąś gotówkę, czy metale fizycznie... No ma. To normalne, że każde państwo/system/organizm ma rezerwy w realu, nie tylko cyfrowego pieniądza dla biedaków i przeciętnych zjadaczy. Taki byt, jak Imperium, które rządzi też na wielu zacofanych planetach gdzie na pewno kredyty nie funkcjonują, musi mieć ogromne rezerwy fizycznego nośnika. Nie ma tu żadnych nieścisłości. Holonet z kolei działa w Star Wars jak internet i dostęp do niego jest raczej powszechny. Być może serial nie do końca to pokazuje (choć przecież postacie przeszukują informacje o poszukiwaniach Andora), ale to nie jest wyraźny problem.
9,5/10