TWÓJ KOKPIT
0
FORUM Wioska Gungan w Lesie Ewoków

ALKO STORY: LEGENDY [Tak, to nowy odcinek po 16 latach]

Jackson 2021-12-15 20:18:59

Jackson

avek

Rejestracja: 2002-06-07

Ostatnia wizyta: 2024-11-17

Skąd: Wioska Gungan

Dzień dobry. Nie sądzę, żeby większość obecnych sięgała pamięcią na tyle daleko, żeby wiedzieć o co chodzi, a mi się nie chce tłumaczyć. Nie jestem pewien też czy komukolwiek uda się wyłapać wszystkie nawiązania w tekście. W każdym razie, zorientowałem się, że Bastionowi zaraz stuknie okrągłe 20 lat, więc poczułem się w obowiązku dokończyć tę sagę po latach. Kto wie o co chodzi, zapraszam do lektury


ALKO STORY: LEGENDY

ROZDZIAŁ I. ANOR


Krążył po małych, brudnych uliczkach, gdzie śmierdziało rybą, a po asfalcie zdawały się płynąć ścieki. A jednak w tej atmosferze społecznej degeneracji Anor odnalazł coś zatrważająco znajomego i przyjaznego. Obserwował robotników dźwigających jakieś skrzynie do ciężarówek i próbował odgadnąć co go tutaj przyciągnęło. Po wyjściu z pracy pomaszerował tu niemal automatycznie, niczym gołąb pocztowy wiedziony instynktem do domu. Wypatrzył młodego rodiańskiego robola o niezbyt bystrym spojrzeniu, który przedłużał sobie przerwę na papierosa.

- Hej, chłopcze - zagadnął. Rodianin podniósł głowę ze strachem. - Tak, do ciebie mówię. Powiedz mi, co to za miejsce - rzucił chłodno.

Rodianin przez chwilę patrzył na niego tępo.

- Gorzelnia, panie - odpowiedział niepewnie rodianin, zdradzając topornym akcentem, że nie mógł mieszkać w Wiosce Gungan dłużej niż kilka lat, od kiedy otwarto granice dla pracowników z innych planet wspólnoty.

- Gorzelnia... - wydukał Anor, sycąc umysł każdą sylabą. Rzecz jasna znał to słowo, ale słyszał je tak rzadko. Kiedy do jego uszu dotarły nieudolnie wypowiedziane przez rodiańskiego tłumoka głoski, to było jak jakiś impuls, który rozpalił w umyśle Yuuzhanina niezrozumiałe emocje.

- Ano gorzelnia - znów odezwał się robol. - Jak pan chce jakie zakupy porobić, to teraz trzeba, bo będą zamykać. Nikt tu tej wódy nie kupuje. Przenoszą produkcję na Zewnętrzne Rubieże.

Nikt nie kupuje wódki. Coś go ukłuło w tym stwierdzeniu. Było jednocześnie całkowicie naturalne, jak i kompletnie absurdalne. Sam prawie nigdy nie pił, odkąd porzygał się na osiemnastce, niemal dwie dekady temu. Nie mógł też sobie przypomnieć, żeby widział ostatnio któregoś ze znajomych z kieliszkiem. A jednak, jakaś część jego mózgu nie potrafiła zaakceptować informacji o tym, że sprzedaż alkoholu spada. Sprzeczne emocje świdrowały jego umysł. Gorzelnia. Wioska Gungan. Wódka... Skulił się, chwytając głowę.

- Wszystko w porządku? - zaniepokoił się rodiański przygłup.

- Tak... - Anor wyciągnął portfel i wyszperał pognieciony banknot dwudziestozłotowy z wytartym wizerunkiem Senatu Galaktycznego. - Masz synku, za informację. Niech %MOC% będzie z tobą - palnął Anor.

- Co takiego? Jaka %MOC%? - rodianin wyglądał na kompletnie zbitego z tropu.

Anor odwrócił się bez słowa i pomaszerował przed siebie. Jaka znowu %MOC%? Powiedział to automatycznie, od niechcenia. Wydawało się oczywiste. Teraz nie miał pojęcia jak ta idiotyczna zbitka słów w ogóle przyszła mu do głowy. Zamówił taksówkę. Czekając na samochód zauważył, że stoi pod zielonym logiem sieci sklepów Klatooinka. Nieśmiało wszedł do środka i spojrzał na półkę z alkoholami. Niewielka piersiówka z gungańską luksusową zdawała się na niego czekać. [tu dopisać jakiś żart o podatku cukrowym]

W drodze do domu patrzył bez emocji na przesuwający się krajobraz miasta i próbował przeanalizować co się z nim dzieje. Od kilku dni miał dziwne sny. Widział obce twarze i nieznane miejsca. Teraz, kiedy był przytomny, to dobrze mu znane miasto sprawiało wrażenie obcego i zbudowanego na opak.

Spoglądając dyskretnie, czy kierowca go nie obserwuje, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza butelkę i pociągnął solidny łyk. Nagle monotonny obraz za szybą zastąpiła feeria barw, w której Anor rozpoznawał pojedyncze obrazy. Senacka sala plenarna. Gungańscy senatorowie wydzierający się na siebie i obrzucający butelkami. Olbrzymie okręty lecące zygzakiem. Humanoidalna, autonomiczna, mobilna lodówka o imieniu Boguś... Potem wszystko wypełniła ciemność.

*

Następnego dnia Anor nie potrafił zebrać myśli do kupy. Dzień spędził obijając się za biurkiem, lub biegając do kuchni po kawę, za każdym razem obiecując sobie, że wypije kubek i "teraz to na pewno weźmie się do roboty". Rzeczywistość przepływała wokół niego, on zaś miał wrażenie jakby był wyłączonym z niej elementem. Przechodzący obok niego ludzie zdawali się być niewyraźnymi smugami, ich rozmowy zbitą kakofonią nieodróżnialnych dźwięków. Aż usłyszał jedno zdanie, które miało zmienić jego życie…

- Mam gotowe briefy na następny tydzień. Upewnij się, że dotrą do Iwana - mówiła do komunikatora młoda Twi`Lekanka niosąc korytarzem stertę papierów.

- Co powiedziałaś? - naskoczył na nią Anor.

- Poczekaj chwilę - odsunęła komunikator od ucha. - Co powiedziałam? - wpatrywała się w
niego zaskoczona.

- To imię! Co to było? - zasypał ją pytaniami.

- Co? Iwan. To koleś, który nam wrzuca rzeczy na Gungttera... - odpowiedziała powoli zdezorientowana.

Iwan. Słowo odbijało się echem w czaszce Yuuzhanina. Patrzył przez chwilę na dziewczynę, po czym wybiegł z biura. Wrócił do domu. Otwierając zamek w drzwiach kilka razy upuścił klucze. W mieszkaniu nalał sobie szklankę mocniejszego alkoholu i krążył z nią nerwowo po salonie. W końcu usiadł na kanapie i otworzył holonet. W wyszukiwarce GungaBooka drżącymi dłońmi wpisał po kolei I W A N.

Znalazł jeden wynik. Ze zdjęcia profilowego uśmiechał się postawny, krótko ostrzyżony mężczyzna po 30-tce z delikatnym zarostem. Dwóch wspólnych znajomych: baba z recepcji w firmie i jakiś pajac od informatyków, którego Anor dodał kiedyś przypadkiem i nigdy nie zdobył się na odwagę, żeby usunąć. Nigdy nie widział tej twarzy, a jednak nie była obca. Mało tego. Widząc ją pierwszy raz na oczy, Anorowi nasunęła się myśl, że się zmieniła. Rozedrgany sięgnął po komunikator i wystukał numer do koleżanki z HR.

- Cześć, potrzebuję przysługi. Znajdź mi wszystko co masz w bazie na temat człowieka, który nazywa się Iwan - powiedział, po czym pociągnął solidny łyk 40-procentowej cieczy.

*

Godzinę później Anor parkował śmigacz pod jednym z nowych strzeżonych osiedli na przedmieściach Wioski. Za bramą ciągnęły się identyczne, czteropiętrowe budynki z mieszkaniami, które nie były ani przesadnie drogie, ani nazbyt dostępne. W sam raz, żeby za otwieraną kodem furtką móc wmówić sobie społeczną nobilitację a połowę umiarkowanie wysokiej pensji co miesiąc przelewać na spłatę kredytu za 60 metrów kwadratowych.

Ściszył radio i wyciągnął ze schowka wydrukowane z GungaBooka zdjęcie Iwana. Po co tu przyjechał? Czego się spodziewał? Miał wrażenie, że był na ostatniej prostej do psychiatryka, ale potrzeba spotkania z kompletnie obcym mężczyzną była zbyt silna. Wyszedł z pojazdu i obserwował ludzi przekraczających bramę złudnego luksusu. W końcu go zobaczył.

W rozpiętym trenczu szedł, prowadząc na smyczy małego akka. Szedł w stronę bramy. Po drodze zastukał w szybę ochroniarza i wsunął mu jakąś paczkę. Anor stał wpatrując się nerwowo w jego stronę. Iwan szedł gadająć coś wesoło do hasającego zwierzęcia i w końcu poczuł na sobie wzrok intruza. Powoli podniósł głowę i wbił wzrok w nieznajomego.

- To ty... - powiedział Iwan przełykając ślinę.


ROZDZIAŁ IIa. IWAN

Iwan miał prostą receptę na życie. Nigdy nie było stanu, na który nie można było zastosować odpowiedniego specyfiku. Jeżeli było ci smutno, wystarczyło połknąć odpowiednią ilość zoloftu. Jeżeli brakowało ci sił, trzeba było ładować się kawą do skutku, lub poprosić znajomego o torebeczkę z amfetaminą. I odwrotnie - jeśli nie mogłeś zasnąć, trzeba było zażyć melatoninę, lub cokolwiek innego, co zapewniało komfortowe cztery godziny snu. Mimo ciągłej rotacji różnych substancji w organizmie, Iwan nigdy nie był uzależniony. Każda -ina miała wartość pragmatyczną. To podejście pozwoliło mu przejść z wyróżnieniami przez edukacyjną ścieżkę oraz piąć się po szczeblach korporacyjnej kariery. Nigdy nie sięgał po nic, co nie miało praktycznego zastosowania, a już w żadnym wypadku nie interesowały go substancje, które zmieniały stan świadomości.

Dlatego alkohol nigdy nie wydawał mu się atrakcyjny. Smak napojów z etanolem napawał go obrzydzeniem, a zjawisko upojenia znał jedynie z zasłyszanych z politowaniem opowieści. Dlatego, kiedy któregoś dnia znienacka poczuł przyjemne szumienie w głowie, nie potrafił nazwać tego zjawiska. Kiedy nogi lekko ugięły się, a mózg wydał ciału polecenie radosnego zdemolowania wszystkiego wokół, część Iwana zareagowała przerażeniem, ale druga część, która wtedy się ujawniła ochoczo przystąpiła do dzieła.

Potem zaczęły się deliria. Wizje ogarniętych amokiem Gungan siejących spustoszenie, ogromne rurociągi transportujące alkohol przez galaktykę i twarze, których Iwan nie miał prawa znać, a które były znajome, bardziej niż koledzy widziani codziennie w pracy. Terapeuci byli bezradni. Żaden z lekarzy nie potrafił stwierdzić, co jest z nim nie tak, a twarze wracały za każdym razem kiedy zamykał oczy. Teraz miał je otwarte, a jedna z tych twarzy stała pod bramą jego domu.

*

- To ty... - usłyszał Anor z ust nieznajomego.

- Zmieniłeś się - palnął niemal automatycznie Anor, po czym zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia do kogo mówi.

- Znasz mnie? - zapytał człowiek. Yuuzhanin nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

- To idiotyczne. Przepraszam, nie chciałem niepokoić - rzucił i chciał odejść.

- Poczekaj. Ty też to widzisz, prawda?

- Co miałbym widzieć?

- Wizje, zwidy... nie wiem jak to nazwać - Iwan próbował ubrać swoje szaleństwo w słowa. - Obrazy, które powinny być chore, ale są znajome, ciepłe, przyjazne... Chcesz myśleć, że to urojenia, ale w głębi duszy masz wrażenie, że to z tym światem coś jest nie w porządku. Czegoś brakuje... To imię...

- JACKSON! - wykrztusili nagle obaj.

INTERLUDIUM. LORD SIDIOUS

Tymczasem w wrocławskiej dzielnicy Wioski Gungan pewien człowiek usiadł przed telewizorem. Za chwilę do bazy Gungflixa miał wpaść cały sezon "Wiedźmina". Jako zagorzały fan fantasy, zwłaszcza topornych filmideł z lat 80., człowiek od dawna czekał na ten serial z wypiekami na twarzy.

Dzień wcześniej postanowił obejrzeć na nowo zapomnianą, toporną wersję Marka Brodzkiego i doznał olśnienia, jak niezwykle piękny i odkrywczy jest to obraz. Nagle zakręciło mu się w głowie, a umysł nawiedziły dziwne wizje.

Ni stąd ni zowąd człowiek poczuł nieodpartą potrzebę wyjścia z domu i spotkania się z ludźmi, których nie znał. Odruchowo wstał i chciał ruszyć do drzwi. Kątem oka dostrzegł leżące na stole karty do sabacca. Podniósł jedną. Awers karty idiota ilustrowała twarz Gunganina i podpis "idiota".

- A pie[beep!]ole, nie idę - rzucił, po czym wrócił do telewizora.


ROZDZIAŁ IIb. DALEJ IWAN

Na stole stały dwie filiżanki ze stygnącą herbatą. Anor i Iwan siedzieli przed nimi, desperacko szukając jakiegoś tematu do rozmowy.

- Podobno starożytni Gunganie pili herbatę z prądem - rzucił w końcu Iwan.

- He - wydusił w zakłopotaniu Anor.

Cisza trwała.

- Więc o co w tym wszystkim chodzi? - przemógł się w końcu Iwan. - Kim albo czym jest ten Jackson?

Anor nieśmiało podniósł wzrok.

- Nie mam pojęcia. To mnie nachodzi. Echa wspomnień, których nie miałem możliwości zdobyć... Emocje... Coś dziwnego, infantylnego, ale także pięknego.

- Jakby szaleństwo, które było racjonalniejsze od normalności - zdiagnozował nieco filozoficznie Iwan. - Co my z tym zrobimy? Pamiętasz, kiedy to się zaczęło?
Anor znów spuścił wzrok na filiżankę.

- Herbata z prądem...

- Co?

- Zróbmy herbatę z prądem! - powiedział z niespotykaną pewnością siebie Anor.

*

Po kwadransie wrócili z osiedlowego sklepu z żałośnie małą flaszeczką rumu. Stanęli nad stołem w kuchni i rozpoczęli nieśmiałe eksperymenty. Herbata, która w oczekiwaniu na konsumpcję straciła całe ciepło wzbogaciła się o energetyczny dodatek. Anor śmiało chlusnął sobie setkę. Iwan początkowo oponował i postulował dolanie tylko łyżeczki. W końcu to tylko tak dla smaku.

Kiedy jednak zapach 40-procent etanolu z butelki uderzył w Anora, otwierając jego umysł i świadomość, Yuuzhanin bez dyskusji polał Iwanowi uczciwą porcję. Mężczyźni chwycili za naczynia i przez chwilę stali w niepewności.

- No to na zdrowie - przerwał w końcu milczenie Anor i duszkiem wychylił całą zawartość.

Iwan przez chwilę się wahał, ale poszedł za ciosem i po kilku sekundach o stół z hukiem uderzyły dwie puste filiżanki. Organizmy nie potrzebowały dużo czasu na odpowiedź. Po chwili źrenice obu mężczyzn się rozszerzyły, głowę wypełnił przyjemny szum, a żyłki na skroni zaczęły pulsować domagając się więcej. Świat wokół nich stawał się piękniejszy.

- Dolewka - rzucił krótko Iwan. Chwilę później szklanki znów były wypełnione, a butelka ze smutkiem ukazała dno. To nie wymagało komentarza.

Mężczyźni lekko chwiejnym krokiem ruszyli do drzwi, a instynkt pokierował nimi do najbliższego sklepu, niczym gołębia pocztowego do domu. Kilkanaście minut później wrócili do mieszkania obładowani przyjemnie pobrzdękującymi torbami. Rozochoceni herbatką nie oszczędzali na tych zakupach i przytargali ze sklepu monumentalny alkoholowy sampler. Po chwili stół zastawiony był suto butelkami - od cieniutkich, hipsterskich piwek, przez cudaczne wina i wermuty, aż po cięższy kaliber wytwarzany według tradycyjnych gungańskich receptur.

- Skoczę po kieliszki - poczuł się w obowiązku Iwan.

- Szklanki. Daj szklanki - odparł Anor.

Ciąg dalszy wydarzeń rozmył się w pamięci uczestników. Następnego dnia Anor pamiętał tylko niewyraźny obraz strumieni lejącego się alkoholu, próbę ugotowania makaronu w tosterze, robienie drinka z wódki i zeschniętej cytryny kiedy skończyła się popitka, momenty agresji i walkę na noże do masła oraz wielki wyścig w wózkach sklepowych na podjeździe do garażu.

Ogólnie Anor skończył wieczór z poczuciem, że mógłby jeszcze pić, ale zanim zauważył, Jackson już osuszył wszystkie butelki.

- ZARAZ JACKSON? - krzyknął Anor budząc się pod stołem w kuchni.

- Moj, moj! Nie krzycz tak - mruknął ociężale wchodzący do kuchni Gunganin. - Tyle razy wam mówiłem, żebyście pilnowali czy znów nie mieszam...

- Kim ty jesteś? - dopytywał się przerażony Anor.

- Oj chyba też namieszałeś. To przecież ja!

- Kto?

- No twój Imperator!

- Imperator czego?

- Wioski! - odparł bez emocji Jackson otwierając lodówkę.

- Nic z tego nie rozumiem. Naprawdę nie masz wrażenia, że wziąłeś się tu znikąd?

- No... - zastanowił się Jackson. - Tak! Tak! Lepiej bym tego nie ujął. Siedzę sobie na swym galaktycznym tronie, popijając śniadanko, a tu nagle zapada ciemność i BAM! Patrzę, a tu wy siedzicie w tych slamsach, czy co to jest, i pijecie.

- I nie widzisz w tym nic dziwnego?

- Nie. - uciął Jackson i wepchnął łeb do lodówki.

ROZDZIAŁ III. JACKSON

Iwan ocknął się z ciężką głową, ale zaskakującym poczuciem wolności i spełnienia. Zanim zdążył wyjaśnić zażenowanym sąsiadom dlaczego noc spędził nie tylko śpiąc nago na osiedlowym trawniku, ale do tego chrapiąc tak głośno i dotkliwie, że co chwila budził cały budynek, stanął przed nim jeszcze poważniejszy problem. Stanął dosłownie, ponieważ nad jego skacowaną głową stał uśmiechnięty Gunganin z szlafrokiem i kartonem kefirku.

- Po ostrym piciu łatwiej cię namierzyć niż klucze do garażu - rzucił niejasno Jackson

*

Trójka mimowolnych imprezowiczów siedziała wokół iwanowego stołu w kuchni, który najwyraźniej stał się centrum niewyjaśnionych wydarzeń i galaktycznych paradoksów. Panowie próbowali ułożyć sensowną wersję wydarzeń, nerwowo analizując każdy znany im fakt. Tylko Jackson nie przejawiał żadnych emocji poza delikatnym znużeniem. Zerkał raz po raz na pozostałych, a to bawił się solniczką, a to nieudolnie próbował ułożyć według zapamiętanego kiedyś wzoru origami z serwetki.

- Dobra, to jeśli już skończyliście to przedstawienie, to może któryś by mnie podwiózł do pałacu, bo tak nie bardzo wiem w którą stronę jechać - odezwał się w końcu.

- Jakiego pałacu? O czym ty mówisz? Ja cię w ogóle nie znam! - uniósł się Iwan.

- No jak nie znasz! Iwan. Toć my świat razem ratowaliśmy, wieśniaków gnębiliśmy i innych doniosłych czynów dokonywaliśmy!

- Tak, tak. Wielkie imperium Wioski Gungan. Już mówiłeś.

Jackson lekko obruszył się słysząc jak dawny przyjaciel z taką swobodą lekceważy dorobek jego życia.

- Iwan! Uprasza się! Jako cesarski nadworny doradca powinieneś, po pierwszę okazać
odrobinę więcej szacunku, po drugie rozlewać już kolejkę!

- Jak dokładnie, według ciebie wygląda świat? - zapytał z lekkim poirytowaniem Anor.

- No jak to? - obruszył się Jackson. - Jesteśmy elitą elity, wielką galaktyczną potęgą wyrosłą na zgliszczach Galaktycznej Republiki Ludowej. Potężną Wioską Gungan! Poskromicielami abstynentów! Architektami kosmicznych bimbrociągów! Ostatnim ogniwem łańcucha pokarmowego! - pier[beep!]lił Jackson, nawet nie zauważając, że w trakcie swojej przemowy wstał na baczność.

Anor chwycił go za ramiona, obrócił w stronę stojącego na blacie telewizora i bez słowa włączył ekran. W telewizorze gadał jakiś niski, okrągły Gunganin, którego wygląd nasuwał Jacksonowi intuicyjną myśl, że naturalniej wyglądałby widziany podwójnie. Z drugiej strony, Jackson całe życie widział podwójnie.

- Kto to? - zapytał zaszokowany Gunganin.

- A taki nasz dyktator. To znaczy, to niby poseł jest, ale ciągle wszystkim szczeka co mają robić - odpowiedział Anor, wyraźnie zadowolony, że do Jacksona dotarła natura sytuacji.

- Teraz już rozumiesz? - zapytał.

- Chyba tak - odpowiedział Jackson, ciężko przełykając ślinę. - Mam tylko jedno pytanie. Jak często tu u was ludzie piją alkohol?

- No w weekendy głównie - odburknął znad stołu Iwan.

Jackson odwrócił się, spoglądając tępo przed siebie i milcząc ciężko opadł na krzesło.

- A więc wszystko jasne. To jak odcinek "Strefy trzeźwości". Znaleźliśmy się w alternatywnej rzeczywistości - stwierdził.

- A czemu to tu ma być alternatywna rzeczywistość. Może to ty jesteś z alternatywnej rzeczywistości? - próbował ironizować Anor.

- Ponieważ moja rzeczywistość jest normalna, a tutaj to jakieś wariatkowo - odpowiedział z chłodną powagą Jackson.

Jego oczy nadal tępo spoglądały w przestrzeń. Pozostali, nie mając lepszego pomysłu, czekali na rozwój wydarzeń.

- Anor, skocz mi po piwko. I tę taką kanapkę na grilla weź, jeśli tu mają - odezwał się w końcu Gunganin, wyraźnie odzyskując cechy przywódcze.

*

Anor ruszył znajomą trasą na wyprawę do osiedlowego sklepiku. Zawsze dumny ze swojego talentu do wyciągania wniosków, do koszyka wrzucił nie tylko zamówione przez Jacksona piwo i kanapkę, ale także dwie duże butelki czegoś mocniejszego oraz karton soku, którego - jak podpowiadał mu talent do wyciągania wniosków - będzie się domagał Iwan.

W mieszkaniu okazało się, że pod nieobecność Anora Jackson rozsypał na podłodze stosy kartek i zaczął niemal w transie rozrysowywać na nich dziwne schematy, przy okazji pokrywając rysunkami także spory obszar samej podłogi. Na widok plastikowej torby ze sklepu Gunganin ożywił się i zareagował niemal jak pies Pawłowa.

- Dobra. Polewamy! Ale najpierw podsumujmy fakty. W czym ta chora rzeczywistość odbiega od prawdziwej. Iwan! Jak wygląda twoja praca? Jakieś rozróby? Wymuszenia?

- Jestem specjalistą do spraw social-media w dużej korporacji finansowej - odparł z dumą Iwan.

Jacksonowi, który i tak spodziewał się najbardziej żenującej odpowiedzi, natychmiast zrzedła mina. Był wstanie powiedzieć tylko jedno:

- Wypier[beep!]aj!

- Ale to moje mieszkanie... - nieśmiało bronił się Iwan.

- Wypier[beep!]aj! - nie ustępował Jackson.

Iwan przez chwilę stał zdezorientowany, po czym posłusznie obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi. Jackson przez chwilę tępo obserwował tę żenującą scenę, po czym doczołgał się do torby Anora i nalał sobie kieliszek, by następnie skulony zacząć się bujać w przód i tył.

- Anor, podejdź proszę i wlej mi to do buzi, bo mi ręce opadły - mruknął.

Uspokoiwszy emocje przyjaznym, kojącym smakiem gungańskiej luksusowej Jackson zatrzymał Iwana w progu i wrócił do analizowania sytuacji.

- Popier[beep!]liło cię! - zdiagnozował krótko. - To nie twoja wina. Za długo byłeś trzeźwy. Powinienem się tego spodziewać. Już to widziałem. Podczas wojny rozwalało największych skur[beep!]li. Siedzieliśmy w okopach. Zrzutów nie było. Kroiliśmy na pół każdą kroplę wódki z rezerw. W końcu nie było co dzielić i zaczynało się piekło. Ludzie zaczynali myśleć o swoim życiu, treźwość podpowiadała im najgorsze rzeczy. Ty w tym wynaturzonym uniwersum spędziłeś tak całe życie - Jackson wyraźnie odleciał w jakieś tajemnicze miejsce w swojej głowie.

Nagle Gunganin nerwowo uniósł głowę. Podbiegł do zakupów Anora i łyknął potężny haust wódki. Nagle wypluł odrobinę, wydając przy tym bardzo nieelegancki dźwięk i zaczął przebierać palcami w istniejącej przez ułamek sekundy chmurce alkoholu.

- Podpowiesz nam co robisz? - zapytał Anor bez szczególnego entuzjazmu.

- Badam strukturę molekularną etanolu. Tak jak myślałem! - bredził Gunganin. - Musimy sprawdzić jeszcze jedną rzecz. Potrzebuje alkomatu i ofiary... znaczy obiektu do testów - rzucił Jackson i pobiegł zanotować coś w swoich karteczkach.

ROZDZIAŁ IV. RICKY SKYWALKER, CALSANN, DARTH_MATI, LUKASZZZ, JORUUS, SHEDAO SHAI, ONOMA

Zdobycie alkomatu było proste. Okazało się, że Anor na wszelki wypadek wozi taki sprzęt w samochodzie, co spotkało się z dość ciętymi komentarzami Jacksona. Te pozostali dla świętego spokoju zignorowali, tym bardziej, że Jackson jak tylko złapał urządzenie już ich nie słuchał i ucieszony pobiegł na klatkę schodową Iwana. Kiedy zaczął z łomotem stukać w przypadkowe drzwi na korytarzu, panowie ignorować tego już nie mogli i próbowali powstrzymać rozochoconego Gunganina. Wtedy jednak to on podjął decyzję o ignorowaniu towarzyszy. Zwłaszcza, kiedy któreś z drzwi otworzył zdezorientowany sąsiad Iwana.


- Pan Ricky Skywalker? - zapytał Jackson, spoglądając na tabliczkę z nazwiskiem.

- Taaak?

- Dmuchaj! - nakazał wciskając alkomat.

- Ale czemu?

- Inspekcja. Dmuchaj!

- Inspekcja czego?

- Po prostu inspekcja! Dmuchaj pan! - ryknął Jackson, dobrze wiedząc jak szybko ludzie tracą asertywność w obliczu szaleństwa w jego oczach.

Przestraszony mężczyzna drżącymi rękoma chwycił alkomat, wypełnił polecenie. Jackson z uśmiechem odczytał wynik.

- 3 promile!

- To niemożliwe! Ja nic nie piłem - jęknął sąsiad Iwana.

Jackson już za bardzo nie zwracał na niego uwagi. Odwrócił się i z dumą rozpoczął kolejny wykład.

- Organizm zaczął sam wytwarzać alkohol. Uniwersa się spajają!

- Co to znaczy? - dopytywali się pozostali.

- Tego jeszcze nie wiem, ale dowiem się. Udamy się do miejsca, w którym zawsze znajduje się odpowiedzi! - odparł Jackson.

- Czyli gdzie?

- Oczywiście na Bastion!

*

Jackson wyjaśnił towarzyszom, że wytworzona podczas ich libacji aura Wioski Gungan rozszerza się i przywołuje spoza granic rzeczywistości echo świata, który pamiętał Gunganin. Anor i Iwan siedzieli cicho i z nutą sceptyczności, już niemal odruchowo popijali kolejne kieliszki. Szybko jednak pojawiła się ilustracja do teorii Jacksona.

Za oknem tarasowym kręcił się mieszkający od lat na tym osiedlu i dobrze znany Iwanowi Ewok Calsann. Kiedy tylko usiadł na swojej ulubionej ławeczce, wnet rzucili się na niego inni sąsiedzi Iwana. Spętany Calsann następnie trafił do postawionego na środku trawnika kotła, podczas gdy jego niedawni sąsiedzi intonowali w kręgu potępieńczą mantrę:

"Gulasz-gulasz-gulasz!".

- Co tak siedzicie? Szykujcie Zamroczenie!

- Zamroczenie? - Anor niepewnie powąchał zawartość kieliszka.

- No tak, flagowy okręt Imperium Wioski Gungan! - wykrzykiwał rozentuzjazmowany Jackson.

- Boję się, że jeśli faktycznie mamy lecieć na ten Bastion, to będziemy musieli po prostu kupić bilet - sprowadził go na ziemię Iwan.

- W takim razie na lotnisko! - błyskawicznie zareagował Jackson.

- Oczywiście my płacimy, bo tobie się limit na karcie włączył czy coś... - zaprorokował Anor.

- Widzę, że wracają ci prawdziwe wspomnienia. Tak trzymać! - skwitował Jackson i poszedł upychać flaszki do plecaka.

*

Droga na lotnisko przebiegała zaskakująco sprawnie. Przynajmniej od momentu kiedy Anor doznał olśnienia i odzyskał umiejętność jednoczesnego prowadzenia śmigacza i dolewania sobie kolejek. Tymczasem za oknem pojazdu Wioskę ogarniał chaos. Część populacji, którą nawiedziły wizje alternatywnego świata zaczęła szturmować sklepy monopolowe. Pozostali, nieczuli na zachodzące zmiany, próbowali zachować porządek, lub ukrywali się gdzie mogli.

- Hmm... Tych co nie znormalnieją potem na destylację przeznaczymy. Tak jak się kiedyś ewokówkę robiło z niedobitków po JORUUSie - mruczał do siebie Jackson, który z fotela pasażera obserwował sytuację z błogim uśmiechem. - Anor! ZATRZYMAJ SIĘ - rzucił nagle i zaczął otwierać okno. W tłumie zauważył znajomą twarz. - Mati! Mati! - krzyczał wymachując rękami. Do śmigacza podszedł zwabiony dźwiękiem swojego imienia Gunganin. - Mati! To ty! Krótka piłka, czym się zajmujesz?

- A jeżdżę po konwentach i cykam fotki małolatom w kostiumach - odparł z dumą zaskoczony Gunganin, charyzmatycznie prezentując aparat.

- Dobra, Anor, jedziemy dalej - machnął ręką Jackson.

- Daleko jeszcze? - zapytał z tyłu Lukaszzz. - Tak, tak, ja też tu jestem - powiedział widząc zaskoczone twarze współpasażerów.

- Ale nikogo to nie obchodzi! SIO! - parsknął Gunganin.

Iwan niemal intuicyjnie otworzył drzwi i wypchnął gapowicza na ulicę.

- Mogliście go wcześniej zapytać czy ten fanfilm wreszcie skończył - mruknął nie odwracając głowy Anor.

Anor przejechał po ciałach nieprzytomnych imprezowiczów, które otaczały wejście do terminalu, zaciągnął ręczny i chciwie dopił zawartość butelki niedbale wciśniętej w uchwyt na kawę. Jackson otworzył drzwi i wypchnął na chodnik puste puszki i butelki, po czym stanął przed wejściem do portu kosmicznego. Z zadowoleniem zauważył, że większość okrętów startuje zygzakiem, a wiele rozbija się chwiejnie podchodząc do lądowania. Jak za starych dobrych czasów.

Nagle Gunganin poczuł na sobie obmacujące go dłonie. Odwrócił się i zobaczył siwego Gunganina w koszulce Children of Bodom. Ten w drugiej ręce trzymał siatkę z Biedronki, w której można było dostrzec przecenioną książkę z tysiącem przepisów na Gulasz i najróżniejsze przyprawy.

- Trochę jeszcze musisz przytyć - zauważył JORUUS.

- Calsanna ci zeżarli - powiedział jak gdyby nigdy nic Jackson.

- Dlaczego mam zawsze dwudziestkę gdy umieram? - odparł trochę nie na temat JORUUS i odszedł szukać pulchniejszych składników na gulasz.

*

W porcie Jackson stał przez chwilę przed oknem i obserwował pas startowy.

- Tamten! - krzyknął nagle, wskazując jeden z okrętów prowadzonych na pas. Podróżnicy bez problemu przedarli się do potężnego statku. Personel portu zajęty był opanowywaniem tłumu, który chciał zlinczować baristów sieciowej kawiarni za brak alkoholu w ofercie.

Trzeźwe osoby, które trafiły do portu licząc, że uda im się ewakuować poza planetę szybko padały ofiarą współmieszkańców, których zmysły alergicznie reagowały na ślady abstynencji. Pod bramkami grupa osób skupionych wokół JORUUSa rozpalała ogniska pod kotły na gulasz. Gdzieś w oddali unosiły się krzyki rozpaczy i płacz dzieci.

Nie zważając na wszechobecny chaos, drużyna przepchnęła się przez tłum desperacko walczący o miejsce na statku kosmicznym. Przy drzwiach zatrzymał ich pilot.

- A panowie dokąd?

- Z drogi, knyp... Zaraz! SZEDAŁ! - zawył ośmielony zamieszaniem Jackson.

- Kapitan Shedao Shai!
- Nie mamy na to czasu - warknął Anor i wepchnął pilotowi gwint butelki w usta. Yuuzhanin przez chwilę próbował walczyć, ale błogosławiona ciecz spływająca w głąb jego gardzieli błyskawicznie oprzytomniła jego umysł i oswobodziła duszę.

- A więc to tak! - rzekł olśniony Shedao.

- Dobra. Skoro wszystko jasne, marsz do kabiny i ustaw kurs na Bastion! - określił jak zawsze subtelnie swoje potrzeby Jackson.

- Bastion? Ale to lot na Mimbam... - zaporotestował Shedao, ale jego wątpliwości szybko rozwiała kolejna porcja gungańskiej luksusowej. - Zatem Bastion - zakrzyknął triumfalnie.

- Przepraszm, panie kapitanie - wtrącił się jeden z pasażerów. - To chyba jakieś nieporozumienie. Ja, proszę pana mam wykupiony bilet na Mimbam i się koniecznie muszę tam dostać - marudził pokazując bilet, na którym widniało imię pasażera: Emperator.

Iwan solidnym kopniakiem zasugerował awanturującemu się pasażerowi opuszczenie pokładu.

Zainspirowany tą metodą, Shedao równie solidnym kopniakiem otworzył drzwi do kabiny pilotów, po czym, zamiast udzielać wyjaśnień, dziarsko wcisnął flaszkę gungańskiej luksusowej swojemu nawigatorowi - Onomie.

Statek ociężale i chwiejnie uniósł się w powietrze, ciągnąc za sobą schodki, których nikomu nie przyszło do głowy odłączyć. Pasażerowie, którzy nie zdążyli wejść na pokład pospadali na ziemię, resztę maszyna zabrała ze sobą na orbitę, gdzie przez otwarte drzwi z pokładu wyssała ich bezlitosna próżnia kosmosu. Tymczasem Jackson, Anor, Iwan i piloci wygodnie siedzieli w kabinie, obserwując mknące za oknem gwiazdy.

*

W normalnych warunkach lot naszych bohaterów skończyłby się katastrofą lotniczą i to jedną z mniej spektakularnych. Na szczęście dla nich, przytłoczona nagłą erupcją alkoholizmu fizyka postanowiła skapitulować i zostawiła okręt Shedao samemu sobie. W ten sposób, pomimo nie mającego prawa się wydarzyć w przestrzeni kosmicznej slalomu między asteroidami oraz wypiciu chłodziwa z reaktora przez Anora, okręt względnie bezpiecznie runął o powierzchnię planety Bastion.

ROZDZIAŁ V. BASTION

Słońce już dawno zaszło kiedy Jackson siedział przy ognisku rozpalonym na leśnej polanie, niedaleko miejsca gdzie rozbili statek. Rankiem tego dnia drużyna próbowała dostać się wgłąb Bastionu, jednak w wykonaniu misji przeszkodził im terrorysta Misiek. Protestując przeciwko produkcji mydła wysadził się w centrum miasta.

W efekcie wszystkie drogi do śródmieścia były zamknięte i ekipa musiała poczekać do następnego dnia, a ponieważ nikt nie chciał, by spędzili ten czas bezczynnie postanowiono, że wykorzystać go na doskonalenie swoich talentów i rozwijanie umiejętności. Tak więc Jackson osobiście rozpalił ognisko, a resztę wysłał na poszukiwania dóbr ciekłych i zagrychy.

Po jakiś czasie do obozowiska powrócili Anor i Iwan, niosąc pękate reklamówki, których zawartość optymistycznie pobrzdękiwała.

- No! Choć raz udowodniliście swoją kompetencję. - krzyknął Jackson zacierając ręce, po czym energicznie wyrwał kolegom torebki i z językiem na wierzchu zaczął egzaminację zawartości. - Uśmiech Jacksona, spirytus Gungański 200 procent, chissowianka, agropol, woda po goleniu, płyn do mycia okien... Postaraliście się.

Mimo komplementów, które rzadko opuszczały usta Imperatora, bohaterska dwójka wyglądała niemrawo.

- Ale zaraz... - zastanowił się Anor. - Czym my to zagryzać będziemy?

Iwan spuścił głowę, ale Anor próbował się wytłumaczyć.

- No bo widzisz, o tej porze to już tylko monopolowe otwarte są po pobliskich wioskach. A do miasta drogi zamknięte i...

- Dobra, już dobra. Starczy - machnął z uśmiechem Jackson i zwrócił swe pełne miłości oczy w stronę toreb.

- Ha! Czyli spoko? - ucieszył się Iwan.

- No jasne - odparł Jackson. - Przecież nie zabiję cie za żarcie. Daj łapę!

Iwan chciał przybić cesarzowi piątkę, ale w ostatniej chwili zauważył, że ten wyciąga spod płaszcza tasak.

- Heeej! - jęknął i odskakując z paniką padł na ziemię. - Co ty, k[beep!] wyprawiasz?

- Ej, no! Nie do takich poświęceń dochodziło na imperatorskich ucztach! - warknął stojący obok Anor, jednocześnie z nostalgią przypomniał sobie imprezę sprzed paru lat, kiedy wepchnęli Cetę do wielkiej mikrofalówki, żeby sprawdzić czy zmieni się w Hulka.

- Dawaj tą rękę i nie cyrkuj. Potem cię wsadzimy do bacty to może odrośnie. Albo ci cybernetyczną załatwie. Vader pół ciałą ma mechaniczne i jakoś nie narzeka.

- Ej, Anor, powiedz mu coś - łkał Iwan. - Jemu już kompletnie odwaliło!

- W sumie, to wiesz, Jackson... Niehumanitarne to trochę. I tak absolutyzmem pachnie i...

- Tobie będziemy polewać pierwszemu w kazdej kolejce - przerwał anorowe wywody Jackson.

- Dobra, namówiłeś mnie! - rzucił szybko i unieruchomił kolegę, kiedy nagle zza krzaków wyłonili się Shedao i Onoma z dużo skromniejszymi zdobyczami.

Anor i Iwan spojrzeli na siebie ze zrozumieniem i rzucili się na Onomę. Iwan mocno trzymał zdezorientowanego nawigatora a Anor zamachnął się tasakiem. Echo uniosło w dal stłumiony dźwięk uderzenia rzeźnickiego noża.

*

Nad ranem ekipa siedziała półprzytomnie, obok stosu mniej lub bardziej potłuczonych butelek. W pobliżu stępionego tasaka leżała ogryziona kość śródręcza, niedaleko niej kilka innych, a na dogasającym ogniu piekł się podejrzanie wyglądający udziec. Kilka metrów za nimi leżał niedbale rzucony, pozbawiony kończyn Onoma, którego nienaturalnie blada głowa wydawała coraz słabsze łkania.

- Mówiłem żeby mu od razu założyć opaski uciskowe a ty oczywiście nie, nie, nie. Bo może tak strasznie nie będzie krwawić, bo czasu szkoda - marudził Shedao, przerywając jęczenie tylko na kolejne łyki. - A on tymczasem dwie godziny chlapał, zanim się zorientowałem, że drzwi do okrętu brudzi. No patrz k[beep!]a jak to teraz wygląda! Czym ja to teraz doszoruje?

- Dobra, odkupie ci te drzwi, tylko już się przymknij! - warknął Jackson. - Chcesz jeszcze pieczeni?

- Nie, dzięki. Już się obżarłem. Coś cienkie to winko - zauważył pociągając kolejny łyk z butelki z napisem Ajax.

- W ogóle można by go już do skrzydła szpitalnego zanieść - zwrócił uwagę Anor dłubiąc w zębach oderwanym palcem wskazującym Onomy.

- No to zanieś - parsknął naburmuszony Jackson.

- A tobie co? Ręce przyrosły do...

Jackson jak zwykle w takich chwilach postanowił wyłączyć mózg (co zawsze przychodziło mu z łatwością) i siedzieć cichutko aż problem rozwiąże się sam.

Ze względu na te trudności oraz wciąż spory zapas wymuszony nocleg w lesie zmienił się w kilkudniowy urlop na łonie natury. Ostatecznie jednak pustoszejące zapasy wymusiły na bohaterach wyruszenie w dalszą drogę. Na szczęście dla nich, kilka dni imprezy spotęgowało aurę Wioski Gungan do tego stopnia, że bez trudu znaleźli na leśnych szosach porzucony i w pełni zatankowany śmigacz.

Na początku były problemy z wyjazdem, ponieważ Shedao cały czas wiercił się i twierdził, że "ten przechlany Gunganin się rozpycha", ale kryzys szybko zażegnano jednym mocnym uderzeniem w głowę i umieszczeniem yuuzhanina w bagażniku.

Kiedy przejeżdzali ulicami bastionu zniszczenia nie wydawały się aż tak straszne. Ostatecznie Bastion i tak zawsze na pierwszy rzut oka schodził na psy.
Większość dróg odgruzowano i był przejezdne, aż do samego miejsca katastrofy, gdzie Anor zaparkował śmigacz. Kiedy wychodzili ich uwagę przykuł osobnik wyciągany spod gruzu, który wyrywając się ratownikom wydzierał się w niebogłosy:

- Szambo! I oto ujrzałem szambo! I rzekło do mnie: Miśku, poprowadzić musisz lud swój albowiem nadchodzą czasy ciemności! I Szambo objawiło... - wszyscy słuchali w uwadze, ale dalsze rojenia stłumiły drzwi karetki.

Jackson wskazał stojący przed nimi wielki, zielony budynek z napisem "administracja".

- Diadem imperatorski i płaszcz! - polecił. Anor wygrzebał z plecaka imperatorskie insygnie, które śniedziało w różnych miejscach, z przerwami na te momenty, kiedy Jackson chciał się przed kimś popisać.

- Zawsze, kiedy wszystko trafia szlag, odpowiedzi są za tymi drzwiami - powiedział Jackson i ruszył z nienaturalną powagą ciągnąc za sobą końcówkę przydużego płaszcza.

Iwan i Anor poczłapali niepewnie za nim. Jackson z siłą znaną tylko gungańskim monarchom pociągnął za ciężkie wrota. Bohaterowie stanęli przed ciemnością. Spoglądali chwilę w mrok, a mrok odwzajemnił spojrzenie. Nie bacząc na to, Jackson postawił stopę za progiem. Granica między jawą a snem zatarła się. Dryfowali w nicości, a wokół nich wiły się znaki C2H5OH układające się w fundamenty rzeczywistości.

Zanim szaleństwu udało się bezpowrotnie zniszczyć ich kruche śmiertelne umysły, bohaterowie zdali sobie sprawę, że znajdują się w posępnym pomieszczeniu, a ściany wokół nich wypełniały rzędy ekranów wyświetlających obrazy z ich życia.

W kącie, za biurkiem siedział kształt, który nie mógł być dziełem śmiertelnej ewolucji, ani żaden zdrowy śmiertelny umysł nie był w stanie ubrać go w słowa. Kształt wymachiwał mackami, wystukując z głośnym echem coś na klawiaturze.

- Zauważył nas? - zapytał Anor, siląc się na jedyny racjonalny komunikat jaki mógł z siebie wydusić w tym momencie.

- Nie musiałem. Dostrzegam wszystko co było, jest lub może być - z kształtu wydobył się niemal znajomy głos. Z kolei z głowy Anora wydobyło się znajome przepite jęknięcie:

- Wiesz kim jesteśmy?

- Oczywiście, że wiem kim jesteście, wasze przyjście tu jest w scenariuszu - odparł ze spokojem kształt.

- Scenariuszu? - wyrzuciła z siebie niemal jednocześnie cała trójka

- Oh, tak. Pozwólcie, że zacznę od początku. Nazywam się Yog-Kathlken. A to, co tu widzicie - kształt wskazał macką na ekrany - jest dziełem mojej pracy.

Bohaterowie doznali jednocześnie ontologicznego kryzysu i duchowej iluminacji, wiedząc, że już za chwilę zostanie objawiony ostateczny sekret stworzenia.

- Więc, pokrótce, produkujemy tu międzywymiarowy reality-show. Zasadniczo, umieszczamy was w czasie i przestrzeni, a potem zrzucamy na was różne klęski. Nie uwierzycie ile kasy przynosi obserwowanie jak sobie z nimi nieporadnie radzicie - stwierdził bez cienia emocji kształt.

Przepite umysły bohaterów, dawno wyrwane ze spokojnej wyspy ignorancji, okazały się aż nadto zdolne do skorelowania całej swej istoty.

- Brzmi sensownie - ocenił położenie swojego bytu w bezwzględnej czasoprzestrzeni Jackson. - Ale o co chodzi z tym cyrkiem? Czemu nikt nie pamięta mojej Wioski Gungan?

- Jesteś niekanoniczny - odparł kształt.

Jego goście przez chwilę wpatrywali się w niego w milczeniu, czekając na rozwinięcie tej informacji, więc kontynuował:

- Bo widzicie. Ta produkcja ciągnie się od zarania dziejów. Ciężko utrzymać widownię, więc od czasu do czasu robimy reboot. Polega to na tym, że nagle cofamy historię do początku i pokazujemy to samo, w trochę innym opakowaniu. Widzowie myślą, że dostają coś zupełnie nowego, a wystarczy zmienić kilka elementów. Powstaje nowy kanon, a to co odpadło ze starego staje się legendami. Widzowie bywają sentymentalni, więc kiedy przychody nam spadają robimy eksperymenty. Powrót Jacksona to np. crossover między uniwersami, którym desperacko próbowaliśmy podnieść wyniki. Niestety bezskutecznie. A teraz obawiam się, że wasza podróż dobiegła już końca i musicie opuścić to miejsce - podsumował spokojnie kształt.

Bohaterowie spojrzeli na siebie. Przyszli tu jako ignoranci, a teraz odchodzili w pełni pojąwszy zawiłości własnego bytu. Kształt odprowadził ich wzrokiem, obserwując jak dumnym krokiem zmierzają do drzwi.

Nie wiedzieli, że nie powiedział im wszystkiego. Że wyniki oglądalności sięgnęły dna i mało kto obserwował już ekscesy rozgrywające się na Bastionie. Rzeczywistość wyprzedziła tę historię, a z biura produkcji przyszedł wymowny list informujący o odcięciu budżetu i nakazujący zatrzymanie produkcji.

Rzeczywistość wokół Jacksona, Anora, Iwana i innych bohaterów się rozmywała. Bastion i Wioska Gungan zacierały się w nicości. Ale w tym momencie już ich to nie obchodziło. Byli legendami.

KONIEC.



LINK

ABY DODAĆ POST MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..