Kolejny dziwaczny, ale w sumie zabawny film Wesa Andersona. Trzy zabawne i zakręcone historyjki przedstawiające pożegnalne artykuły z ostatniego numeru pisma, którego wydawca zmarł.
Jak to u Andersona, dominuje jego bardzo specyficzny styl wizualny i trochę maniakalne tempo narracji. Tutaj szczególnie trudno czasami za tym nadążyć, dialogi są chwilami po francusku a chwilami po angielsku, postacie przełączają się w sumie nie wiadomo kiedy. W każdym kadrze bardzo dużo szczegółów (https://www.youtube.com/watch?v=qvc9_GDoWI4), najlepiej to byłoby oglądać to na dużym ekranie kinowym, ale jednocześnie mieć pilota i robić sobie pauzę czasem, bo miałem wrażenie że 90% szczegółów ucieka. Może o to właśnie chodzi? A może mam po prostu zbyt wolne CPU?
Film technicznie bez zarzutu. Super obsada. W tle przygrywa fajna muzyczka. Niektóre kadry są niesamowicie śmieszne, normalnie jak wysokiej klasy żart rysunkowy z dobrej gazety (pewnie o to chodziło). Śmieszne dialogi, chociaż film calościowo nie jest jakąś komedią, że boki zrywać. Ciężko wyłapać jakiś motyw przewodni tych "artykułów", ale wydaje się, że może chodzić o samotność, izolację, i chyba nawet nudę? (Miasto nazywa się Ennui). Zakończenie podobne do Royal Tennenbaums: życie toczy się dalej.
W sumie jak ktoś Andersona lubi, to obejrzy, jak nie lubi to nie, a jakby ktoś nie wiedział o kogo chodzi to moim zdaniem warto spróbować, chociaż ta stylistyka robi się z filmu na film coraz bardziej ekstremalna. Anderson nie pokazuje rzeczywistości, tylko jakiś jej model, jakieś wyobrażenie o życiu innych ludzi. Na szczęście, mimo ogólnego zakręcenia, nie jest to jakieś nadęte, czy pretensjonalne "dzieło", tylko samoświadomy kawał. Wizualnie czy ogólnie stylistycznie reżyseria Andersona jest moim zdaniem jakąś mieszanką Gilliama, Kubricka i Jeuneta. Podobnie jak u Gilliama, plany są niesamowicie "gęste", tylko że Gilliam ma kadry "zagracone", jakby kręcił film na wysypisku śmieci, a Anderson jest totalnym perfekcjonistycznym pedantem (podobno sam projektuje fonty do swoich filmów. Jakiś odjazd!). Podobnie jak Kubrick, Mr Anderson bardzo precyzyjnie kontroluje ruchy kamery, tylko że u Kubricka jest fascynacja przestrzenią i perspektywą a WA chyba jest zakochany w 2D. Wszystko jest płaskie i tak jakby w niewłaściwej skali. Jeunet... nie mam pojęcia skąd się wziął na tej liście, ale jakoś tak mi się skojarzyło
Generalnie polecam, w Multikinie zapłaciłem 14.50 za bilet więc nawet największe sknery jakoś wytrzymają. Film niezbyt nadaje się dla dzieci czy młodzieży ale każdy "dorosły" (hue hue) ma szansę na obejrzenie bez zaśnięcia. Nadaje się na randkę (a nawet polecam szczególnie w tych celach). Moja ocena w staroszkolnej skali 4/5.