i to nie ze względu na dramatyczne losy bohaterów.
Po pierwszym sezonie pisałam:
do szewskiej pasji doprowadza mnie redundantność, wtórność i ogólna bezpieczna miernota stojąca za tą produkcją. Wszystko to było opowiedziane LEPIEJ, BARDZIEJ, MOCNIEJ, SZALENIEJ przez Gilliama, Daviesa, Hawleya.
Check. Drugi sezon to samo.
Scenarzystom nawet się nie chce wymyślać powodów dla których coś ma działać lub nie działać w świecie przedstawionym. (...) gdzie nawet nie obchodziło cię co stanie się z bohaterami, czy ich rozjadą walcem, bo zawsze znajdzie się jakiś magiczny trick który pozwoli odwrócić sytuację w pięć minut.
Ekstremalnie frustrujące było, że puenta całej historii była do przewidzenia niemal od samego początku - to, że bohaterowie mieli na wszystko czas, że ganiali jak kurczęta z odciętymi głowami, że prowadzili jakieś bzdurne konwersacje, które kompletnie pomijały istoty problemu lub go piętrzyły zamiast rozwiązywać.
Zgodzę się że - zwłaszcza w ostatnim odcinku - było kilka autentycznie zabawnych scen (`I`ve wasted time, so time wastes me now` lub `500 years`), i nagle przypomniano sobie o tym, że można myśleć i wyciagać wnioski. Co prawda Loki dochodził do tych wniosków w porażająco wolnym tempie, ale jak w końcu wymyślił, to ulga była nieledwie fizyczna (gorzej, że wiadomo było od drugiego odcinka, jak to się musi skończyć). Szkoda tylko że całą jego ewolucję jako postaci zamknięto w dwóch żabich skokach, jednym w pierwszym odcinku drugiego sezonu, a drugim - na tym zasmarkanym spacerniaku, w ciagu jakiejś minuty. Trochę żal, że Majors okazał się być problemem, bo co miał do zagrania to odwalił koncertowo. Natomiast z perspektywy jak to psuje MCU? Mogę tylko zachichotać z satysfakcją.
Finałowe sceny z, oględnie nazwijmy to, wstążkowo-dendrologiczną puentą, są komiksowo kiczowate, i może doceniłabym je trochę bardziej, gdyby to nie było tak silne echo losu innej postaci z komiksów Marvela, nieporównanie mi droższej niż sam Loki. No ale fanki mają co chciały, ich bubu dostało perfekcyjne zakończenie, cały autobus wstaje i klaszcze.
Ja natomiast się cieszę, że to już koniec tej podróży, bo nawet po Hiddlestonie było widać zmęczenie, jak dobrej miny by nie robił do gry. Większość 2 sezonu była skończenie zbędna, do tego obraźliwie seksistowska (całe szczęście, że zredukowano postać Sylvie, niestety jedną idiotkę zastąpiono dwiema innymi w czasie antenowym), i jadąca jakimś dziwnie pojętym fanserwisem. Ale ludzie mają tak obniżone standardy przez obecny poziom tego uniwersum, że na bezrybiu nazwą Lokiego rybą.