Odcinek no. 4 "Star Wars: The Bad Batch", oczywiście to rysunkowa specyfika na całego: styl ,,zębu czasu"! Całe te 23 minuty zostały ciekawie ,,zanimowane", wręcz różnorodnie technicznie pod tym względem przedstawione. Ale to by było na tyle; więc zachwytów po prostu nie ma. Omega był/była tu jak jakiś opryskliwy dzieciuch, którego ,,trzeba było zabrać na wycieczkę, bo by w kółko marudził". A co na tej Pantorze się wydarzyło? A no... nic! Pierwszy epizod tej animacji: bomba... Później co raz większa kaszana. Sęk w tym, że treści fabularne "Parszywej Zgrai" skupiają się i będą się skupiać zawsze na sylwetkach członków Parszywej Zgrai, a są to: Wrecker, Echo, Hunter, Tech i maszkaron ,,Omega Kid", który (oj Boże, żeby nie okazało się to prawdą!) wygląda na to, że jest jednym z miliardów zwykłych małoletnich osobników z Galaktyki, a ściślej mówiąc: jest błędem klonowania Kaminoan... Nie ma się co oszukiwać, można odważnie założyć, że ,,szał ciał, burzy bebechów" z tą animacją nie będzie. I nikt nam tu nie uwydatni sylwetki wielkiego złego: Sidiousa, albo któregoś z Moffów, czy może Sithów lub konspiratorów z Rebelii, na którego rozkazy mieliby służyć jacyś liczni pachołkowie, i który/którzy to chce/chcą dla siebie Omegę!. Wilhuff Tarkin nie wystarczy.
A, byłbym zapomniał, ta ,,ktosia", która zasadzała się na ,,omegowy łup", to (przecież to proste do ceglarnego bólu!), to Fennec Shand, zapewne wypełniająca rozkazy Tarkina. Bo przecież tak oczywiste (ironia) to być musi?!
Serial ten będę oglądał tylko i wyłącznie ze względu na fakt, że należy on do Uniwersum Star Wars, i to ciągle jest "Star Wars". Będę cieszył się wykreowaną tu rzeczywistością - wszystkim tym, co daje nam Galaktyka. Fabuła, wątki, relacje między postaciami - ble, meh, bigos i kaszanutriks: to mnie w ogóle nie będzie interesować.