taka jest prawda, spośród wszystkich uniwersów które zyskały jako-taką popularność, starwarsowe jest najnudniejsze, najpłytsze i do bólu wtórne
weźmy takiego stargate`a: kilkanaście sezonów okraszonych humorem epizodów dotykających szerokiej gamy zagadnień i zmuszających do refleksji, w formie na tyle jednak lekkiej, że nie popada w pretensjonalność, leitmotivem jest granica człowieczeństwa co i rusz przesuwana, a pytanie zadawane jest z wielu perspektyw: czy wystarczy być bardziej zaawansowanym technologicznie? czy być czystą energią? czy maszyny to ludzie?, do tego masa pomysłowych one-shotów, z których większość mogłaby robić za porządny film lub powieść science-fiction, a których największym dramatem jest to, że były tylko odcinkami
albo doctor who: kuriozalne, postmodernistyczne podejście w poważniejszej warstwie traktujące o determinizmie i odpowiedzialności, daleki-naziści, cybermeni-socjaliści, jakieś kwantowe anioły i inne cuda na kiju,
nawet taki harry potter pokazuje siłę przyjaźni, ostrzega przed totalitaryzmem (i to nie tylko voldemort tu był totalitarny!), ukazuje nadużycia struktur państwowych, nawet głupi shrek nie jest uniwersum tylko kolejną postmodernistyczną baśnią a jest ciekawszy, co tam jeszcze było, nie wiem, weźcie cokolwiek i sobie porównajcie
a takie starwarsy? okej, stara trylogia - klasyczny mit campbelliański, droga bohatera, pomysłowe efekty, wspaniałe ilustracje, nowa trylogia słaba, ale z pomysłem, ale cała reszta? jedni dobrzy drudzy zli 200 książek jak wpada znany bohater i wszystkich ratuje kupa siku pierd XD
serio nie ma drugiego tak nudnego uniwersum, w którym jedyne co się dzieje to w kółko to samo, jakby byli w jakiejś pętli czasowej a O`Neill żarł w kółko płatki, wstyd, kompromitacja, powinni zakazać, pomysłowość skończyła się na
mieczach świetlnych i yuuzhan vongów, ewentualnie przemiana jacena w dziedzictwie, cała reszta tych głupot nie broni się nawet jako space opera czy jak to nazwać